WIEDZA i MYŚL

(Pr 2590)

 

INTERNETOWY MIESIĘCZNIK TYFLOSPOŁECZNY

 

Wydawca i redaktor naczelny

Stanisław Kotowski

 

Czerwiec 2014

Rok VI

Nr 6(66)/2014

 

Czasopismo nie jest dofinansowywane ze środków publicznych ani żadnych innych. Wydawane jest bez nakładów finansowych. Osoby piszące artykuły oraz zaangażowane przy redagowaniu, adiustacji i korekcie oraz kolportażu nie otrzymują wynagrodzenia. Fundacja „Klucz” przetwarza „WiM” nieodpłatnie do standardu DAISY, a IVO Software Sp. z o.o. udostępnia bezpłatnie niezbędne do tego oprogramowanie.

 

Czytelnicy otrzymują „WiM” również bezpłatnie. Wystarczy napisać na adres: ST.k@onet.pl lub ST.k1@wp.pl i w każdym miesiącu znaleźć aktualny numer w swojej „Skrzynce odbiorczej”.

 

Wersję dźwiękową oraz w formacie RTF można pobierać pod adresem:

http://wypozycz.dzdn.pl/wim/

oraz:

http://klucz.org.pl/WIM.php

Pod tymi adresami można również pobierać numery archiwalne „WiM”.

Najnowszy numer w wersji DAISY znajduje się pod linkiem:

wypozycz.dzdn.pl/wim/WIM.zip

Najnowszy numer w formacie RTF pobierać można pod linkiem:

wypozycz.dzdn.pl/wim/WIMRTF.zip

 

ADRES REDAKCJI (wyłącznie internetowy):

 

St.k@onet.pl lub st.k1@wp.pl

TELEFON KOMÓRKOWY :

501-239-769

 

Na łamach „Wiedzy i Myśli” zamieszczamy różne opinie i poglądy, w tym takie, z którymi się nie zgadzamy.

 

 

 

Spis treści

 

OD REDAKCJI5

1. WYDARZENIA, OGŁOSZENIA I INFORMACJE..5

1.1. Instytut Tyflologiczny: Przypominamy: Trwa konkurs o tytuł Zarządu Koła PZN Roku 2014.5

1.2. Fundacja Vis Maior zaprasza do udziału w projekcie "Kurs na samodzielność".7

1.3. Audiodeskrypcja w operze - po raz pierwszy w Polsce.8

1.4. Instytut Tyflologiczny: Znów drukujemy!10

1.5. Projekt "Centrum adaptacji materiałów dydaktycznych".11

1.6. Szukamy niedorzeczności - konkurs-zabawa 6.14

1.7. Koncert po ciemkuWaldemar Król15

1.8. Znamy już laureatów Nagrody im. Księdza Józefa Tischnera Marcin Karkosza.17

1.9. Sylwetki laureatów nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera Małgorzata I. Niemczyńska.18

1.10. Ja węgiel kopałem!Andrzej Szymański20

2.    KOMPLEKSOWA REHABILITACJA..25

2.1. Trzy nadzwyczajne jubileuszeJózef Szczurek.25

2.2. Klucze do samodzielności (cz. 13)Drzwi, bramy, furtki pozamykane w życiu rodzinnym niewidomychRadosław Kłódka.32

2.3. Bariera bezdźwięku.43

2.4. O zwykłych i niezwykłych czynnościachDrób i dziczyznaZbigniew Niesiołowski50

3. NAUKA, OKULISTYKA, UDOGODNIENIA, SPRZĘT I POMOCE REHABILITACYJNE..52

3.1. Ekspert: dla wzroku lepsze zielone warzywa od luteiny w tabletkach 52

3.2. Naukowcy badają "beczki" toksycznych odpadów w ludzkim oku.54

3.3. Kolor oczu może określać podatność na choroby.56

3.4. NFZ: obniżka wyceny, ale więcej operacji usunięcia zaćmy.57

3.5. Mój pies, moje oczyKatarzyna Świerczyńska.58

3.6. Samochód Google wyjechał na ulice miasta. Bez kierowcy.60

4. ROZMOWA MIESIĄCA (cz. 1)Ze Stanisławem Kotowskim rozmawia Józef Szczurek.62

5. ORGANIZACYJNE, PRAWNE, PRAKTYCZNE, SPOŁECZNE I ŚWIADOMOŚCIOWE PROBLEMY..73

5.1. W PRL i w RPStanisław Kotowski73

5.2. Lila sama wymyśliła postać Chłopca. Chłopiec ma zaklejone oczko. Alicja Lehmann.85

5.3. Matko, pozwól żyćJanka Graban.89

5.4. Kusicielskie larum w sprawie życzliwości Zuzanna Ratek.93

5.5. Drogi i bezdroża niewidomychPiłat podszewką na wierzch obróconyJerzy Ogonowski96

6. ZATRUDNIENIE, REHABILITACJA, PRAWO, EKONOMIA..99

6.1. Firmy dostały takie same dopłaty do pensjiMichalina Topolewska,, oprac.: GR..99

6.2. Sporne przepisy ws. 7-godzinnego dnia pracyBeata Rędziak.101

6.3. Dłuższy czas pracy tylko na wniosek pracownikaBeata Rędziak.102

6.4. Rośnie zatrudnienie! Niestety tylko na otwartym rynkuTomasz Przybyszewski104

6.5. Dalsze leczenie zamiast renty.105

6.6. Wieczni studenci na rynku pracyMateusz Różański107

6.7. Inwalida nie od razu długo wypocznieBogdan Majkowski, oprac.: GR  109

6.8. Efekt zachętyRzeczpospolita, oprac.: GR..110

6.9. Ulgi we wpłatach na PFRONLuiza Klimkiewicz, oprac.: GR..111

6.10. Spóźniony wniosek powodem zwrotu pieniędzy z odsetkamie.s., g.or., oprac.: GR..112

7. W PRAWIE, W POLITYCE I W PRAKTYCE..113

7.1. Traktat o dostępie osób niewidomych do utworów drukowanych.114

7.2. Trybunał zdecyduje o dodatku dla opiekunówMichalina Topolewska 116

7.3. Złóż wniosek o zaległe pieniądze za opiekęBeata Rędziak.117

7.4. Więcej pieniędzy dla niepełnosprawnychKatarzyna Wójcik, oprac.: GR  118

7.5. Koniec "okrągłego stołu" - powołano zespoły roboczePAP.119

7.6. Co zmieni okrągły stół?Tomasz Przybyszewski123

7.7. Godność nie tylko na sztandarachMateusz Różański135

7.8. Do świadczenia pielęgnacyjnego liczy się termin powstania niepełnosprawnościMichalina Topolewska.139

7.9. Rodzice zyskali wyższe zasiłki na dzieciMichalina Topolewska.140

7.10. Opłaca się walczyć o rentę socjalnąBożena Wiktorowska.142

8. WSPOMINAMY LUDZI I WYDARZENIABiografia prasowa Stefana Gruszeckiego.144

9. WPROST ALBO NA OPAK..147

9.1. Historia z brodąJózef Szczurek.147

9.2. Gdzie są koledzyZN..149

9.3. Pan i jego pies przewodnik. Dowcip czy seksizm?Mateusz Różański150

9.4. Mruczę i prycham10 lat panowania.151

10. FAKTY, OPINIE, POGLąDY I POLEMIKI153

10.1. Głos niewidomych internautów Czym różni się dom opieki dla niewidomych od domu opieki dla widzących?.153

10.2. Pomoc czy stygmatyzacja? Beata Rędziak.159

11. REKLAMACoś dla ucha, ducha i reszty ciała.164


 

OD REDAKCJI

 

Mamy piękną, ciepłą wiosnę, ale już pod koniec czerwca zaczyna się lato. Zanim jednak to nastąpi, 1 czerwca jest święto - Międzynarodowy Dzień Dziecka.

Wszystkim naszym dzieciom życzymy dzieciństwa tak pięknego, jak piękna jest wiosna. Dzieciom z ośrodków szkolno-wychowawczych, ze szkół ogólnodostępnych, integracyjnych i wszystkich innych życzymy ukończenia roku szkolnego z bardzo dobrymi ocenami i bardzo udanych wakacji. Dzieciom, które uczęszczają do przedszkoli oraz tym, które dopiero zostaną przedszkolakami, życzymy bardzo miłych zabaw w słońcu i radości. Wszystkim dzieciom życzymy wspaniałych prezentów, a także żeby zawsze rodzice ich kochali i spełniali ich prośby.

Dorosłym Czytelnikom radzimy, żeby korzystali ze słońca, wiatru, zieleni, wiosennych zapachów i śpiewu ptaków. A kiedy się już nasycą pięknem wiosennej przyrody, proponujemy przeczytanie spisu treści czerwcowej "WiM". Mamy przy tym nadzieję, że nie skończą Państwo lektury na spisie treści, że znajdą dla siebie coś interesującego.

Niech żyje wiosna i niech żyją nasi Czytelnicy!

Redakcja "WiM"

 

 

 1. WYDARZENIA, OGŁOSZENIA I INFORMACJE

 

 

1.1. Instytut Tyflologiczny: Przypominamy: Trwa konkurs o tytuł Zarządu Koła PZN Roku 2014

 

Źródło: Biuletyn Informacyjny "Pochodni" nr 8 (77), maj 2013

 

W numerze trzecim Biuletynu Informacyjnego zamieściliśmy szczegółową informację o zmianach w regulaminie konkursu o tytuł Człowieka Roku PZN. Tym razem, inaczej niż zwykle, wyróżniony zostanie nie człowiek, a Zarząd Koła. Prezydium Zarządu Głównego PZN podjęło stosowną uchwałę, a już na początku lutego dyrektorzy okręgów zostali poinformowani o zmianach i poproszeni o rozpropagowanie konkursu w kołach na swoim terenie.

Aby zwyciężyć w konkursie, zarząd koła musi wykazać się efektywnością w pomaganiu osobom całkowicie niewidomym. Regulamin wymienia cztery kategorie adresatów pomocy:

* samotna osoba niewidoma,

* osoba ze sprzężoną niepełnosprawnością,

* całkowicie niewidoma para małżeńska,

* całkowicie niewidoma para małżeńska wychowująca dzieci.

Celem konkursu jest więc wyłonienie zarządu koła, który podjął konkretne działania, w wymierny sposób zmieniające czyjąś sytuację życiową. Organizatorom bardzo zależy, aby zainspirować wszystkich do wzmożenia wysiłków na rzecz tych spośród nas, którym pomóc najtrudniej.

Zgłoszenia będą przyjmowane do 15 września 2014 roku. Można je składać osobiście, przysyłać pocztą na adres:

00-216 Warszawa,

ul. Konwiktorska 9,

z dopiskiem "Konkurs - wyróżnienie im. W. Kopydłowskiego", albo drogą mailową na adres:

wkowalska@pzn.org.pl.

Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi 30 września. Zwycięski zarząd, oprócz wyróżnienia honorowym tytułem, otrzyma pamiątkową statuetkę.

Wyjątkowo w tym roku przewidziana jest też nagroda pieniężna. Kolejne dwa koła mogą dostać wyróżnienia - dyplomy. Wyniki konkursu ogłoszone będą na stronie internetowej PZN oraz w "Pochodni".

Pochwalcie się swymi działaniami albo zgłoście innych. Organizatorzy Konkursu czekają.

Centrum Komunikacji

 

 ***

 

Serdecznie gratulujemy pomysłu wyróżnienia zarządów kół, które najefektywniej będą pomagały osobom najbardziej potrzebującym pomocy. Naszym zdaniem PZN zbyt mało uwagi poświęca osobom, które mają najwięcej trudności w życiu. Dobrze więc, że problem ten został dostrzeżony i podjęty.

Szczerze życzymy, żeby jury konkursowe miało trudności wyłonienia zwycięzców konkursu z powodu zgłoszenia wielkiej liczby bardzo dobrych uczestników. Skorzystają na tym adresaci działań konkursowych.

 

 Redaktor naczelny Wiedzy i Myśli

Stanisław Kotowski

 

 

1.2. Fundacja Vis Maior zaprasza do udziału w projekcie "Kurs nasamodzielność"

 

Źródło: Ogłoszenie Fundacji Vis Maior

 

Fundacja Vis Maior zaprasza osoby niewidome i słabowidzące do udziału w szkoleniu z zakresu rehabilitacji podstawowej. Oferta obejmuje wsparcie psychologiczne oraz zajęcia w zakresie samodzielnego poruszania się (orientacja przestrzenna - chodzenie z białą laską), wykonywania codziennych czynności w swoim domu, nauki podstaw pisma Braille'a i bezwzrokowego pisania na klawiaturze komputerowej jako przygotowanie do późniejszej obsługi udźwiękowionego komputera. Celem projektu jest przekazanie podstawowych umiejętności niezbędnych osobie niewidomej lub bardzo słabo widzącej do samodzielnego i pełnego funkcjonowania, realizacji celów, marzeń i podejmowania nowych wyzwań.

Czekamy na osoby dorosłe z całej Polski, pracujące i niepracujące, także uczące się, z orzeczoną znaczną lub umiarkowaną niepełnosprawnością wzroku (albo z orzeczeniem równoważnym), które nie są uczestnikami warsztatów terapii zajęciowej. Do udziału zachęcamy w pierwszej kolejności tych wszystkich, którzy mają utrudniony dostęp do rehabilitacji (np. z małych miejscowości, oddalonych od dużych ośrodków miejskich) lub których niepełnosprawność powstała niedawno i do tej pory nie korzystali z podobnej rehabilitacji.

Szkolenie odbędzie się w dniach od 4 do 24 sierpnia 2014 r. w Olsztynie. Zapewniamy bezpłatne zakwaterowanie, wyżywienie i udział w zajęciach. Nie przewidujemy możliwości przyjazdu z przewodnikiem - uczestnikom w dotarciu z dworca i na miejscu będą pomagali wolontariusze. Przejazd na miejsce na koszt własny.

Warunkiem uczestnictwa w rekrutacji jest wypełnienie ankiety wstępnej znajdującej się na stronie www.fundacjavismaior.pl w zakładce PROJEKTY, projekt pn. KURS NA SAMODZIELNOŚĆ.

Ankieta została przygotowana w dwóch wersjach: do wypełnienia przy pomocy komputera oraz do wydrukowania i wypełnienia pismem ręcznym - do wyboru.

Wypełnioną ankietę należy przesłać na adres e-mail Fundacji:

biuro@fundacjavismaior.pl lub pocztą zwykłą na adres:

Fundacja Vis Maior,

ul. Bitwy Warszawskiej 1920 r. 10,

02-366 Warszawa - w terminie do dnia 20 czerwca 2014 r.

O wyniku rekrutacji powiadomimy wszystkich zainteresowanych do dnia 30 czerwca 2014 r.

Szkolenie realizowane jest w ramach projektu "KURS NA SAMODZIELNOŚĆ - podnoszenie samodzielności osób niewidomych w różnych obszarach funkcjonowania", dofinansowanego ze środków PFRON.

 

 

1.3. Audiodeskrypcja w operze - po raz pierwszy w Polsce

 

Źródło: Informacja prasowa

Data opublikowania: początek maja 2014 r.

 

Już od 11 maja 2014 roku widzowie niewidomi i słabowidzący będą mogli podziwiać na deskach Opery i Filharmonii Podlaskiej widowiskowy i znany na całym świecie od 30 lat musical wszech czasów - "Upiora w operze" Andrew Lloyda Webbera. A wszystko dzięki specjalnie przygotowanej audiodeskrypcji, po raz pierwszy na potrzeby teatru operowego.

Wydarzenie ma charakter bezprecedensowy. "Upiór w operze" A. Lloyda w reżyserii Wojciecha Kępczyńskiego będzie pierwszym w Polsce widowiskiem z audiodeskrypcją, które dzięki współpracy Fundacji AUDIODESKRYPCJA z Operą i Filharmonią Podlaską - Europejskim Centrum Sztuki w Białymstoku zostanie udostępnione szerszej publiczności. I zaprezentowane na deskach opery - właśnie w Białymstoku.

- Starania o wdrożenie odpowiednich rozwiązań w celu zastosowania audiodeskrypcji w Operze rozpoczęliśmy już w roku 2007 - mówi Tomasz Strzymiński, Prezes Fundacji AUDIODESKRYPCJA z Białegostoku. - Cieszymy się, że stworzone warunki techniczne w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku pozwolą niewidomym miłośnikom musicali i oper nie tylko usłyszeć partie wokalno-instrumentalne, ale także - dzięki audiodeskrypcji - poznać wizualną stronę widowiska. Scenografię, ruch, gest oraz grę aktorską. Dopiero razem tworzą one harmonijną całość i możliwe staje się prawidłowe odczytanie fabuły dzieła operowego - tłumaczy.

Twórcy audiodeskrypcji, Emilia Sulej, Barbara Szymańska i Darek Jakubaszek, postarali się o to, by osoby niewidome i słabowidzące mogły odkryć niegasnącą magię jednego z najsłynniejszych musicali w historii.

- Dzięki audiodeskrypcji - podkreśla Barbara Szymańska - ale także za sprawą doskonałego reżysera Wojciecha Kępczyńskiego, znakomitych artystów i pełnych zaangażowania pracowników Opery i Filharmonii Podlaskiej, ten musical zyskuje drugie życie.

Wcześniej premierowe pokazy audiodeskrypcji Fundacja AUDIODESKRYPCJA zrealizowała w kinie (2006), teatrze (2007), galerii i muzeum (2009) oraz na płycie DVD (2008).

Spektakle "Upiora w operze" A. Lloyda Webbera z audiodeskrypcją będą dostępne w dniach: 11, 13, 14 maja o godzinie 19.00 w Operze i Filharmonii Podlaskiej - Europejskim Centrum Sztuki w Białymstoku przy ul. Odeskiej 1.

W celu rezerwacji biletów i zestawów słuchawkowych prosimy o wcześniejszy kontakt z Barbarą Szymańską, koordynatorem projektu (

tel. 500 093 090;

e-mail: fundacja@audiodeskrypcja.org.pl).

 

Fundacja AUDIODESKRYPCJA opracowała także wprowadzenie do spektaklu. Tekst w wersji elektronicznej można otrzymać drogą mailową pod wyżej podanym adresem.

Bilet indywidualnie można nabyć w kasie OiFP-ECS, składając zapotrzebowanie na zestaw słuchawkowy najpóźniej na dzień poprzedzający pokaz spektaklu (maksymalnie do godziny 17:00).

Po okazaniu dokumentu potwierdzającego niepełnosprawność wzroku, osoba nabywająca bilet otrzyma go w cenie 55 zł (strefy I - III) lub - w przypadku rezerwacji w IV strefie - bilet ze zniżką 30 procent..

 

 

1.4. Instytut Tyflologiczny: Znów drukujemy!

 

Źródło: "BIP" nr 9 (78), maj 2014

 

Z przyjemnością informujemy, że nasze czasopisma już niedługo ukażą się w formie drukowanej - w druku powiększonym i w brajlu. Nareszcie Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych przyznał nam tak długo oczekiwaną dotację.

Jak niektórzy zapewne pamiętają, w lutym br. poinformowaliśmy, że zawieszamy druk wydawnictw ze względu na brak funduszy. Ku naszej radości owe fundusze zostały nam właśnie przyznane, w związku z czym nie zwlekamy ani chwili dłużej i wkrótce możecie się Państwo spodziewać Pochodni, Promyczka, Światełka oraz Naszych Dzieci w druku!

Pragniemy serdecznie podziękować wszystkim naszym współpracownikom, którzy mimo zaistniałej sytuacji dostarczali nam własne teksty, nie licząc na honoraria, dzięki czemu mogliśmy tworzyć elektroniczne wersje czasopism.

Centrum Komunikacji

 

 

1.5. Projekt "Centrum adaptacji materiałów dydaktycznych"

 

Źródło: Informacja Stowarzyszenia "Twoje nowe możliwości"

 

Stowarzyszenie "Twoje nowe możliwości zaprasza do udziału w projekcie "Centrum Adaptacji Materiałów Dydaktycznych"

Jesteś osobą zmagającą się z dysfunkcją wzroku? Chciałbyś poznać alfabet brajla lub podszkolić się z matematyki, korzystając przy tym z indywidualnego toku zajęć? Chciałbyś mieć indywidualne zajęcia, zgłębić tajniki królowej nauk? A może chciałbyś rozszerzyć swoje umiejętności z obsługi sprzętu, przekonać się do korzystania z monitora brajlowskiego, smartphone z Androidem lub iPhone?

Zachęcamy do wzięcia udziału w kolejnej edycji projektu Stowarzyszenia "Twoje nowe możliwości". Projekt "Centrum adaptacji materiałów dydaktycznych" ma na celu wsparcie osób niewidomych i słabowidzących w dostępie do informacji i wyposażenie uczestników w nowe umiejętności związane z dostępem do pozyskiwania wiedzy. Naszymi instruktorami są certyfikowani tyflospecjaliści, którzy ukończyli studia wyższe na kierunkach informatyka, matematyka i optometria.

Z czego możesz skorzystać?

1. Warsztaty z posługiwania się alfabetem brajla

Ten rodzaj warsztatów obejmuje naukę i doskonalenie umiejętności posługiwania się alfabetem brajla. W ramach tej formy proponujemy prowadzenie indywidualnych warsztatów dla osób, które wykażą taką potrzebę podczas procesu rekrutacji. Liczba warsztatów będzie zależała od stopnia zaawansowania znajomości alfabetu brajla przez danego beneficjenta. Będzie on określany podczas rozmowy rekrutacyjnej. W zależności od potrzeb uczestników oferujemy przeprowadzenie zajęć z podstaw posługiwania się pismem punktowym, a także możliwość poszerzenia swojej znajomości pisma punktowego o zagadnienia związane z notacją matematyczną, fizyczną i chemiczną. Wzory matematyczne, fizyczne można zapisać w wielu formach: latex, mathml, własny pseudojęzyk, ale zawsze odczyt tak zapisanej informacji będzie trudniejszy jak i samo wykonanie obliczeń w porównaniu z przedstawieniem obliczeń w brajlu. W sytuacji gdy wygłaszamy jakieś przemówienie czy referat warto mieć przed sobą wydruk brajlowski lub monitor brajlowski i móc korzystać z tego rodzaju ułatwienia i przy okazji czuć pod palcami jak poprawnie wyglądają zapisane wyrazy.

2. Warsztaty z obsługi sprzętu dla osób z dysfunkcją wzroku

Wsparcie jest kierowane do wszystkich uczestników zainteresowanych podnoszeniem swoich kompetencji w zakresie technologii i ich wykorzystywania. Nasze doświadczenie wskazuje, że osoby niewidome i słabowidzące często nabywają sprzęt (w tym także refundowany ze środków PFRON), którego możliwości nie wykorzystują w pełni, a naszą wizją jest eliminowanie tego rodzaju zjawisk i niesienie pomocy w tematyce tyflourządzeń. Zakres możliwości edukacyjnych: - środowisko Windows, - podstawowe i zaawansowane zagadnienia obsługi najpopularniejszych programów udźwiękowiających i powiększających dla systemów Windows, - obsługa systemów mobilnych takich jak: Android, Ios przy wykorzystaniu dedykowanych technologii asystujących zaimplementowanych w tych systemach. - obsługe monitorów brajlowskich i ich wykorzystywanie do pracy pod Windows, oraz w połączeniu z urządzeniami mobilnymi posiadającymi systemy: Android, lub iOS, - przeszkolimy w zakresie przetwarzania materiałów papierowych na postać elektroniczną przy wykorzystaniu skanera i specjalistycznego oprogramowania OCR, - zapoznamy uczestników z obsługą najpopularniejszych drukarek brajlowskich firm: Index Braille i ViewPlus.

3. Adaptacja materiałów do postaci dostępnej

3.1. Adaptacja materiałów nietechnicznych

W ramach tej formy wsparcia proponujemy adaptację książek, podręczników, fragmentów książek lub poszczególnych rozdziałów całych publikacji do postaci dostępnej dla osób z dysfunkcją wzroku. Materiały mogą być przygotowywane w różnych formatach (np. txt, doc, html, mp3) w zależności od potrzeby zgłoszonej przez danego beneficjenta uczestnika naszego projektu.

3.2. Adaptacja materiałów technicznych

W ramach tej formy wsparcia oferujemy adaptację materiałów technicznych np.: poruszających tematykę informatyczną, matematyki, realizacji dźwięku, elektroniki i wiele więcej. Szczegółowy zakres adaptacji konkretnych materiałów: list zadań, fragmentów książek technicznych lub poszczególnych rozdziałów całych publikacji będzie przyjmowany od uczestników projektu.

3.3. W jaki sposób zaadaptujemy przekazane nam materiały?

Na początku przeanalizujemy przekazane nam materiały - jak trudne są do przetworzenia i zdecydujemy do jakich specjalistów powinny trafić. Następnie ustalimy plan wykonywanej dla państwa adaptacji, a nasi specjaliści podejmą decyzje jakie techniki należy zastosować. W przypadku gdy materiały będą w postaci papierowej zostaną przekształcone na postać elektroniczną poprzez ich zeskanowanie i rozpoznanie oprogramowaniem OCR. Zostanie również wykonane słowne opisanie wszystkich występujących w książce obrazów i innych form graficznych. W przypadku materiałów technicznych takich jak: matematyczne, fizyczne, informatyczne dodatkowo wszystkie wzory matematyczne zostaną zapisane ręcznie w wybranym przez uczestnika formacie: mathml, latex lub alfabet brajla. Wykresy i diagramy zostaną przeniesione do programu graficznego i wydrukowane w formie wypukłej, oraz opatrzone odpowiednim opisem. W kolejnym kroku zweryfikujemy czy opisy obrazów oraz grafiki są poprawne pod kątem tego czy są zrozumiałe i dobrze opisane, sprawdzona również zostanie poprawność zaadaptowanego tekstu celem eliminacji wszelakiego rodzaju błędów. Tak przygotowany materiał jest zapisywany w formacie wybranym przez państwa. Na państwa życzenie zostanie wydrukowany w alfabecie brajla lub zapisany na elektronicznym nośniku danych.

4. Adaptacja grafik do postaci dostępnej

W ramach tego działania uczestnicy projektu będą mieli możliwość zlecenia zaadaptowania grafik w tym wykresów, diagramów itd. do postaci tyflografiki. Tyflografiki zostaną przygotowane w odpowiednim programie graficznym, a następnie zostaną wydrukowane w technologii druku wypukłego, oznaczone odpowiednimi opisami.

5. Zajęcia indywidualne z matematyki

Będą to zajęcia o profilu wyrównawczym oraz rozszerzającym wiedzę tak aby uczestnik mógł swobodnie przejść pomiędzy wiedzą zdobytą w szkole ponadgimnazjalnej, a tą potrzebną na studiach wyższych. Zajęcia będą się odbywały w siedzibie placówki lub w miejscu dogodnym dla beneficjenta.

Naszymi nauczycielami matematyki są nauczyciele akademiccy co najmniej o tytule doktora, którzy przeprowadzą zajęcia zarówno na poziomie gimnazjum, liceum, jak i studiów wyższych.

Oferujemy pomoc w dotarciu do naszej placówki Centrum adaptacji materiałów dydaktycznych odbierzemy Państwa z dworca, przystanku, itp.

W razie pytań prosimy o kontakt

Centrum Adaptacji Materiałów Dydaktycznych

ul. Spiżowa 17A/7A

53-442 Wrocław

tel. 71 734 57 42

adaptacja@tnm.org.pl

 

 

 

1.6. Szukamy niedorzeczności - konkurs-zabawa 6

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

W majowym wydaniu "WiM", pod pozycją 3.2. "Polacy nie badają wzroku" ukryłem "maleńką" niedorzeczność w brzmieniu:

"Światowa Organizacja Zdrowia uznała, że ludzkie oczy narażone są na ogromne niebezpieczeństwa, których główną przyczyną jest nieprawidłowe żywienie. Dlatego ŚOZ zaleciła całkowitą rezygnację z jedzenia:

- cukru, miodu, wszelkich słodyczy i ciast,

- ziemniaków, warzyw, owoców, produktów zbożowych, roślin strączkowych, produktów z roślin oleistych, grzybów i w ogóle pokarmów pochodzenia roślinnego,

- owadów, ślimaków, żab, raków, owoców morza, ryb, płazów, gadów, ptaków, ssaków i wszystkich innych zwierząt,

- jaj, mleka, masła, wszelkiego nabiału,

- podrobów, używek i przypraw,

- pozostałe produkty żywnościowe można jeść bez ograniczeń.

Większe ograniczenia dotyczą natomiast spożywania napojów - wolno pić tylko i wyłącznie wodę destylowaną.

Taka dieta zapewni dobry wzrok do śmierci i 11 lat dłużej".

Tę majową niedorzeczność wykryło i zgłosiło do konkursu 19 osób. Nagrodę wylosowała Monika Guzicka z Mielca.

W czerwcowym numerze "WiM" również ukryłem niedorzeczność. Poszukajmy jej w ramach naszej zabawy, a po znalezieniu proszę napisać do mnie w terminie do 20 czerwca na adres:

 st.k.@onet.pl.

W "temacie" proszę napisać "niedorzeczność".

"Szukamy niedorzeczności" jest to konkurs-zabawa, a osoba dla której los okaże się łaskawy, otrzyma upominek wartości około 120 zł. Pan Ryszard Dziewa wcześniej uzgodni z zainteresowanym, co należy kupić.

Stanisław Kotowski

 

 

 

1.7. Koncert po ciemku
Waldemar Król

 

 Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

"Gdy sztukę jaką umiesz już na pamięć, ćwicz się w nocy, po ciemku!

Gdy oczy nie widzą ani nut, ani klawiszy, gdy wszystko znika - dopiero wtenczas słuch z całą delikatnością występuje - i wtedy można siebie prawdziwie dosłyszeć, dostrzec każdą usterkę, ręka zaś nabiera pewności i śmiałości, której nie jest w stanie nabrać, gdy grający na klawisze patrzy".

 

Te słowa mistrza Chopina były inspiracją do zorganizowania wyjątkowego koncertu, w którym wszyscy artyści zagrali zupełnie po ciemku. Koncert odbył się 27 lutego 2014 roku w sali koncertowej Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie. Nadano mu nazwę "Rewers". Honorowy patronat nad koncertem objęty został przez Wizytatora Centrum Edukacji Artystycznej, patronat medialny sprawowało Radio RMF Classic.

          Doświadczenie muzyki odbieranej w ciemności było wyjątkowe. W momencie zagaszenia oświetlenia na sali nastała niezwykła atmosfera. Dźwięki płynące z fortepianu, niezakłócone żadnymi wzrokowymi bodźcami, brzmiały wyjątkowo - to wrażenie podzielili po koncercie wszyscy obecni. Światło nie zapalało się nawet wtedy, gdy kolejni grający zmieniali się przy klawiaturze.

"Rewers" był koncertem z warstwą ideową, zbieżną z pojęciem integracji społecznej, ale był też wspaniałym spotkaniem przy fortepianie przedstawicieli różnych ośrodków muzycznych regionu krakowskiego. Pośród ponad trzydziestu wykonawców znaleźli się uczniowie krakowskich szkół muzycznych z ul. Basztowej (OSM I st. i SM II st.), ul. Józefińskiej (SM I i II st.), ul. Pilotów (SM I st.), Nowej Huty (OSM I st.), szkół w Wieliczce, Krzeszowicach i Nowym Targu oraz uczniowie Szkoły Muzycznej I st. działającej przy Ośrodku dla dzieci niewidomych z ulicy Tynieckiej w Krakowie.

Młodzi adepci sztuki pianistycznej grali wspaniale. Wspólnie muzykując udowodnili, że przełamywanie barier, własnych słabości a nawet lęków (z pewnością dla większości z nich decyzja o wzięciu udziału w "Rewersie" była też aktem odwagi) leży w zasięgu możliwości każdego człowieka.

Idea koncertu spotkała się ze sporym zainteresowaniem. Z uznaniem odnoszono się do zamysłu muzycznego wieczoru, w którym udział - tak dla publiczności jak i artystów na scenie - miał pozwolić na zamienienie się na pewien czas rolami, sprawdzenie w niecodziennej sytuacji, a przy tym był okazją do ponadgodzinnego spotkania z muzyką.

W imieniu pomysłodawców koncertu i jego organizatorów serdecznie dziękujemy wspaniałym młodym Artystom, ich Nauczycielom i Publiczności. Dziękujemy także wszystkim, którzy pomogli nam w organizacji tego przedsięwzięcia, przede wszystkim Dyrekcji Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha za nieodpłatne udostępnienie sali koncertowej z fortepianem.

Z pewnością idea koncertu będzie kontynuowana.

Do zobaczenia, a raczej do usłyszenia, podczas przyszłorocznego koncertu "Rewers 2015"!

 

 

1.8. Znamy już laureatów Nagrody im. Księdza Józefa Tischnera Marcin Karkosza

 

 Źródło: tischner.pl

 Data opublikowania: 2014-04-11

 

Historyk Kościoła i publicysta ks. Jan Kracik, historyk i działacz opozycji w PRL-u Karol Modzelewski oraz duszpasterz i opiekun osób niewidomych ks. Jacek Ponikowski - zostali tegorocznymi laureatami Nagrody Znaku i Hestii imienia księdza Józefa Tischnera.

Jury w składzie: ks. Adam Boniecki (przewodniczący), bp Grzegorz Ryś, Władysław Stróżewski, Piotr Maria Śliwicki, Łukasz Tischner (sekretarz), Karolina Wigura i Henryk Woźniakowski przyznawało nagrodę w trzech kategoriach:

Pisarstwa religijnego i filozoficznego, stanowiącego kontynuację Tischnerowskiego "myślenia według wartości" - nagrodę otrzymał ks. Jan Kracik.

Wyróżniony za całokształt twórczości, w której pasjonująco opowiada o paradoksach "świętego Kościoła grzesznych ludzi".

 Z jego książek przebija nie tylko dociekliwość historyka, ale też głęboka mądrość, pozwalająca odróżnić ludzkie namiętności od tego, co jest istotą chrześcijaństwa.

Publicystyki lub eseistyki na tematy społeczne, która uczy Polaków przyjmować "nieszczęsny dar wolności" nagrodę otrzymał Karol Modzelewski -za książkę "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca" (Wyd. Iskry, 2013).

Wyróżniony za książkę "Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca",w której ze swadą i zrozumieniem dla rozmaitości ludzkich losów interpretuje dzieje ostatniego półwiecza historii Polski. Karol Modzelewski imponuje niezależnością sądu, powściągliwością w ferowaniu jednoznacznych wyroków i przyjęciem współodpowiedzialności za "wolność bez braterstwa".

Inicjatyw duszpasterskich i społecznych współtworzących "polski kształt dialogu Kościoła i świata" otrzymał ks. Jacek Ponikowski - za działalność na rzecz osób niewidomych.

Wyróżniony za stworzenie Domu dla Niewidomych Mężczyzn im. Matki Elżbiety Czackiej w Niepołomicach i twórczą kontynuację dzieła Matki Czackiej. Ksiądz Ponikowski pokazuje piękno kapłaństwa jako bezwarunkowej służby.

 

Nagrodę od czternastu lat fundują: sopocki ubezpieczyciel Grupa Ergo Hestia oraz Społeczny Instytut Wydawniczy Znak. Każdy z laureatów otrzyma statuetkę zaprojektowaną przez rzeźbiarza Mariana Gromadę oraz nagrodę pieniężną w wysokości 33.000 zł.

 

1.9. Sylwetki laureatów nagrody Znaku i Hestii im. ks. Józefa Tischnera Małgorzata I. Niemczyńska

 

Źródło: Gazeta.pl Kraków Wiadomości z Krakowa

 Data opublikowania: 2014-04-25

 

Ksiądz Jacek Ponikowski

"Człowiekowi do szczęścia nie wystarczy łóżko i posiłek trzy razy dziennie. Trzeba, żeby czuł się potrzebny" - właśnie tak miał powiedzieć któregoś razu Elżbiecie Przybył-Sadowskiej

Mowa oczywiście o księdzu Jacku Ponikowskim, który otrzymał w tym roku Nagrodę Znaku i Hestii im. Księdza Józefa Tischnera w kategorii inicjatyw duszpasterskich i społecznych współtworzących "polski kształt dialogu Kościoła i świata".

Skromny duchowny został wyróżniony za stworzenie Domu dla Niewidomych Mężczyzn im. Matki Elżbiety Czackiej w Niepołomicach, a więc także - mówiąc po prostu - za twórczą kontynuację dzieła patronki powołanej przez siebie do życia placówki. "Ksiądz Ponikowski pokazuje piękno kapłaństwa jako bezwarunkowej służby" - czytamy w oficjalnym uzasadnieniu.

- Ksiądz Ponikowski w skuteczny sposób sięga do czystych i mocnych źródeł polskiej religijności XX wieku, do tradycji Matki Elżbiety Czackiej i podwarszawskich Lasek - podkreśla Łukasz Tischner, sekretarz nagrody. - Odkrywając na powrót bogate źródła duchowości Lasek, niesie konkretną pomoc niewidomym i wyznacza wzór służebnego kapłaństwa, o którym tyle ważnych słów mówi papież Franciszek.

O księdzu Ponikowskim niełatwo znaleźć choć garść informacji, laureat najchętniej skupia się po prostu na swojej codziennej pracy. Wiadomo jednak, że zanim założył Dom w Niepołomicach, był krajowym duszpasterzem niewidomych (w latach 1987-1995) i katechetą w szkole w Laskach. Wielu wciąż pamięta jego szalone pomysły, jak np. rowerową pielgrzymkę niewidomych do Rzymu. W 1995 roku zaczął szukać miejsca na ośrodek dla niewidomych mężczyzn, którzy z powodu dodatkowych schorzeń naprawdę potrzebują opieki (w Żułowie był już Zakład Opiekuńczo-Rehabilitacyjny dla Niewidomych Kobiet). Za złotówkę gmina Niepołomice przekazała mu dom z działką na peryferiach miasteczka, ale wymagający remontu. Ksiądz Ponikowski wiele zrobił sam i z pomocą sąsiadów. Musiał zresztą zacząć od zlikwidowania samowolnie powstałej w tym miejscu meliny.

Potem zaczęli się pojawiać podopieczni. Doktor religioznawstwa Elżbieta Przybył-Sadowska pisze w przygotowywanej do druku książce "W dobrym towarzystwie. Ludzie i Dzieło Lasek 1911-2011": "Chłopców jest szesnastu, choć słowo chłopcy chyba nie jest najlepszym określeniem dla mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat. Tutaj jednak właśnie tak mówi się o mieszkańcach domu - nasi chłopcy. Trzeba tam być, by wiedzieć, skąd to się bierze. W tym domu nie ma opiekunów i podopiecznych, nie ma obsługi i pensjonariuszy, są chłopcy, którzy są członkami rodziny. I ks. Jacek Ponikowski, i pani Teresa traktują ich jak własnych synów, a oni do pani Teresy mówią po prostu ciociu".

W ośrodku prowadzone są warsztaty plastyczne, teatralne, stolarskie, chłopcy pomagają w kuchni, chodzą na basen, jeżdżą na tandemach (podwójnych rowerach), wspólnie śpiewają. "Nikt się tu nie nudzi. Niektórzy, jak mówiła mi pani Teresa, nawet postanowili zrezygnować z pewnych zajęć, bo na nic nie starczało im czasu" - opowiada Przybył-Sadowska. Czują się tu u siebie, a Dom im. Matki Czackiej na dobre wrósł w lokalny krajobraz. W dziesiątą rocznicę powstania ośrodka jego dobrodziejom i przyjaciołom mieszkańcy Niepołomic nadali tytuł Honorowego Domownika.

- Mogę powtórzyć jak w poprzednich latach: kapituła Nagrody Tischnera wybrała bez pudła - śmieje się Łukasz Tischner. - Zakrawa to na samochwalstwo, ale mam wrażenie, że corocznie udaje się nam nagrodzić tych kilku niezwykłych ludzi, którzy mają coś bardzo ważnego do powiedzenia tu i teraz. Co oczywiście nie oznacza, że nie mieli silnej konkurencji. Nie zdradzę jednak, kogo konkretnie, bo to nie podobałoby się naszemu patronowi.

 

 

1.10. Ja węgiel kopałem!
Andrzej Szymański

 

Źródło: "Pochodnia" 7-2002

 

Pokochał niewidomych w sposób szczególny. Chce im dać całe życie - radości, sukcesy, ale też smutki.

Nie wygląda na swoje 47 lat. Szczupły, wysoki, energiczny, ale spokojny i wyważony emocjonalnie. Przynajmniej na zewnątrz. Jacek Ponikowski to ksiądz społecznik. Jego dziełem jest Dom Bożego Narodzenia im. E.Czackiej w Niepołomicach, nieopodal Krakowa.

 

Droga do celu

 

Pochodzi z Węgrowa, z pogranicza Mazowsza i Ziemi Podlaskiej. Tam kończył szkoły i nigdy jako młody człowiek nie przypuszczał, że nałoży sutannę. Amatorsko grał w piłkę ręczną i nożną. Dwa lata pracował w Kutnie, a potem w kopalni węgla "Ziemowit", jako robotnik dołowy, czyli górnik. Poznał życie.

- Tam na Śląsku, w kopalni zrodził się pomysł na kapłaństwo - mówi ks. Jacek.

Miał troskliwych rodziców, którzy inaczej wyobrażali sobie drogę życiową drugiego syna. Cóż, jego życie, jego wybór. Pierwszym zrządzeniem losu było odkrycie Lasek przez świeżo upieczonego adepta siedleckiego seminarium. Kolega z I roku, który zetknął się z Ośrodkiem dla Niewidomych w Laskach, opowiadał mu o klimacie tej placówki. Pierwszy raz Jacek Ponikowski znalazł się tam w 1978 r. Wyjechał z niewidomymi dzieciakami na kolonie. Po ukończeniu seminarium i po święceniach trafia w 1985 roku jako wikariusz do parafii pod Dęblinem. Po dwóch latach, dzięki staraniom ojca Tadeusza Fedorowicza i mecenasa Władysława Gołąba prezesa Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, na dłużej wraca do Lasek.

- Obserwowałem, jak nieszczęśliwie toczą się losy chłopców, absolwentów laskowskiej szkoły specjalnej. Kobiety mają swój dom w Żułowie, a oni wracają do swych domów i nie mają kontaktów z rówieśnikami. O pracy nie ma mowy, gdyż nieliczne warsztaty terapii zajęciowej są jedynie w większych miastach. A ich rodziny, nie są w stanie zapewnić im jakiegokolwiek zajęcia - mówi ks. Ponikowski.

No więc, na początku lat 90. rodzi się pomysł na stworzenie dla nich domu rodzinnego, podobnego jak dla niewiast w Żułowie. Jest cel, tylko gdzie postawić pierwszy krok? I następuje drugie zrządzenie losu. Tym dobrym duchem stał się burmistrz Niepołomic Stanisław Kracik.

 

Mądry, życzliwy zarządca

 

- Poprzez sporadyczne kontakty z Laskami orientowałem się w problemach absolwentów szkoły specjalnej, szczególnie tych mających trudną sytuację rodzinną - mówi burmistrz.

Stanisław Kracik sprawuje tę funkcję od 12 lat, co świadczy o fachowości. Z zespołem ludzi stworzył w 8-tysięcznym miasteczku i 21-tysięcznej gminie prawdziwe Eldorado. Infrastruktura jak w porządnym mieście. Powstają nowe szkoły, sale gimnastyczne, drogi, z ruin podniesiono niepołomicki Zamek. Do tej uporządkowanej infrastrukturalnie gminy inwestorzy polscy i zagraniczni ciągną jak pszczoły do miodu - Coca Cola, Zakład Konstrukcji Stalowych "Halmest", White Cup (nakrętki do butelek), pięć fabryk okien, sześć piekarni itd.

- Kiedy w 1994 roku zgłosił się do mnie ks. Jacek - mówi burmistrz Kracik - szybko doszliśmy do porozumienia. Za grunt o pow. 1 ha laskowskie Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi (bo pod jego szyldem działa Dom) zapłaciło symboliczną złotówkę. Cena 1 m kw. w mieście wynosi ok. 40 zł. Grunt przekazano w wieczyste użytkowanie z 15 proc. pierwszą wpłatą. Nowych właścicieli zwolniliśmy od podatku od nieruchomości.

To był piękny gest, ale skąd się wziął?

Stanisław Kracik odpowiada bez zastanowienia. - Ujęła nas idea księdza. Cały czas obserwujemy jego pracę od podstaw. Nie jest księdzem "złotówką". Nie korzysta z litości sąsiadów nad ociemniałymi, nie obnosi się też ze swoją pobożnością na pokaz. Prezentuje wyważoną postawę: Bożego oddania i życiowego realizmu. Nieraz spotykałem go pracującego w ogrodzie z łopatą. On tu żyje, kieruje domem, pracuje fizycznie.

 

Budowa rodziny

 

Osiem lat temu w jednym parterowym budynku mieszkało kilku chłopców, teren wokół był nieuporządkowany. Dziś stoi drugi, w którym zagospodarowano parter, a od września br. na piętrze zamieszka ośmiu nowych absolwentów szkoły specjalnej dla niewidomych. W sumie będzie ich tu przebywać 18. Z głową, estetycznie i tyflologicznie urządzono otoczenie, a przede wszystkim przepiękny ogród, z czytelnymi dla niewidomych alejkami, altanką, oczkiem wodnym. Zaprojektowała go pani Teresa Herman, a budynki zaprojektowała architekt Magda Płonka-Kalkowska. Obie wykonały swe zadanie społecznie. Prawdę mówiąc, ten obiekt powstał w dużym stopniu dzięki bezinteresowności ludzi, instytucji, firm, fundacji.

- Ale skąd się wzięły i biorą pieniądze na budowę i utrzymanie Domu? - pytam. Ksiądz Jacek przez chwilę spogląda na mnie i odpowiada, że sam nie rozumie skąd. Jedyna stała pomoc to dotacja Urzędu Wojewódzkiego na częściowe koszty wyżywienia. No i pomaga też, bardzo dużo, Fundacja "Praca dla Niewidomych" pana Jerzego Myszaka.

- Ja nigdy nie robiłem żadnych akcji, zbiórek pieniędzy. I ufam, że tych dotacji nie zabraknie w przyszłości - podkreśla ks. Ponikowski.

 

Dzień po dniu

 

Chłopcy, a raczej młodzi mężczyźni od 20 do 36 lat spędzają tu większość czasu. Tylko latem wyjeżdżają na obozy i kolonie organizowane m.in. przez zakład w Laskach czy Duszpasterstwo Niewidomych w Warszawie. Każdy dzień wypełniony jest zajęciami w kilku warsztatach: stolarskim, dziewiarskim, plastycznym. Latem porządkowany jest ogród. Trójka uzdolnionych jeździ na ćwiczenia do szkoły muzycznej w Niepołomicach. A dzięki życzliwości dyrektora Centrum Kultury, pana Piotra Wariana, finansowane są zajęcia prowadzone raz w tygodniu przez pracownicę tego Centrum. Jest też zespół teatralny, który prowadzi aktorka Teatru Bagatela w Krakowie.

Na stałe z chłopcami mieszkają cztery osoby: Teresa Herman zwana "ciocia", Adam Bierzejewski, Piotr Kołodziejczyk i ks. Jacek. Etaty dwóch osób są finansowane przez Towarzystwo Opieki nad Ociemniałymi. Obiady bezinteresownie przyrządza pani Irena Sadel i jej synowa. - To jest mój drugi dom i moje dzieci - podkreśla pani Irena.

Dobre relacje są z miejscowymi lekarzami pierwszego kontaktu i specjalistami. Jest to niezbędne, gdyż w niepołomickim domu przebywają całkowicie niewidomi chłopcy z dodatkowymi poważnymi zaburzeniami. Od września będzie stała opieka lekarska, gdyż obok zamieszka młody lekarz z żoną. Dzięki burmistrzowi otrzymał działkę budowlaną i zakotwiczy się w Niepołomicach na stałe. Zapewne też niedługo, wspólnym wysiłkiem burmistrza i księdza, w stojącym na terenie posesji piętrowym budynku po dawnej bazie remontowej, powstanie środowiskowa świetlica. Spotkania młodzieży niepełnosprawnej i tej zdrowej z miasta, pozwolą na pełniejszą integrację i na większą tolerancję.

W rozmowie z chłopcami uderzyła mnie ich otwartość na kontakty z innymi, ciekawość świata. Są dobrze ułożeni, odnoszą się do siebie z życzliwością. Oczywiście w takiej społeczności, tak jak i w najlepszej rodzinie, zdarzają się konflikty. Nie jest też łatwo wyeliminować pewnych zachowań, wynikających z psychicznej niedojrzałości.

- Założeniem naszego Domu jest otwartość - mówi ks. Jacek. - To miejsce nie może być gettem, lecz domem rodzinno-wspólnotowym. I dzięki Bogu, to nam się udaje. Gościmy tu różnych ludzi i każdy z nich wnosi coś cennego do naszej społeczności.

 

Sąsiedzi

 

Kiedy powstawał Dom, ludzie z zainteresowaniem przyglądali się poczynaniom ks. Ponikowskiego. - Na początku był dystans, ale szybko zniknął - wspomina ksiądz.

Ta mała społeczność, to niewielkie miasteczko zobaczyło w księdzu normalnego człowieka, nie tylko kapłana i nie "urzędnika Pana Boga". Najbliżsi sąsiedzi, pani Stanisława i Romuald Nawarowie, mieszkają tu od pół wieku.

- Ludzie chętnie mu pomagają w różnych pracach, podrzucają dary. Szanujemy go, bo to jest człowiek czuły na ludzką niedolę. To ksiądz "przesuperowy"!

Obok, na dobrze utrzymanej posesji stoi elegancka willa. Jej właścicielem jest pan Krzysztof Czwartkiewicz.

- Myśmy bardzo otwarcie podeszli do idei tego Domu. A słowo "powołanie społeczne" jest najlepszym określeniem tego, co robi ks. Jacek. On w krótkim czasie zbudował sobie, nawet chyba o tym nie wiedząc, ogromny autorytet u mieszkańców Niepołomic.

Ksiądz Ponikowski przez cztery lata był krajowym duszpasterzem niewidomych. Zrezygnował, jak mówi, bo organizowanie Domu w Niepołomicach zajmowało mu zbyt wiele czasu. Czego ta praca nauczyła go w życiu?

- Przede wszystkim cierpliwości w różnych relacjach z ludźmi. A że jest tu przyjacielska atmosfera, to zasługa nas wszystkich. Konflikty trzeba łagodzić spokojną reakcją, taktem. U nas wszyscy muszą być równi. I są równi.

- A nie byłoby wygodniej przenieść się księdzu do jakiejś spokojnej parafii i odpocząć od tej trudnej i psychicznie stresującej pracy z niepełnosprawnymi?

- Ja już drogę na resztę życia wybrałem. A że są nieraz chwile zwątpienia i zmęczenia? Kto ich nie ma? Ja przez kilka lat węgiel kopałem, tam dopiero było ciężko!

Mecenas Władysław Gołąb tak mówi o księdzu Jacku Ponikowskim:

- On pokochał niewidomych w sposób szczególny. Chce im oddać całe życie - radości, sukcesy, ale i smutki. Dlatego wybrał Niepołomice, gdzie pozostał sam, wspierany przez nas tylko modlitwą. Jego celem było stworzenie takiego Domu, w którym niewidomi mężczyźni będą czuli się bezpiecznie i radośnie. I tak się stało.

 

 

2.     KOMPLEKSOWA REHABILITACJA

 

 

2.1. Trzy nadzwyczajne jubileusze
Józef Szczurek

 

W maju bieżącego roku mgr Kazimierz Lemańczyk - jeden z najwybitniejszych działaczy społeczności niewidomych i słabowidzących w Polsce, obchodził osiemdziesiątą rocznicę swych urodzin. Nie jest to jedyna rocznica. Tak się złożyło, że na ten rok przypada również sześćdziesięciolecie podjęcia jego pracy zawodowej. Ponadto na początku 1957 roku wybrano go na prezesa zarządu spółdzielni "Nowa Praca Niewidomych" i na tym stanowisku, ku ogólnemu zadowoleniu, pozostał do dnia dzisiejszego.

Te trzy jubileusze składają się na fenomen mający znamiona niezwykłej rzadkości, dlatego przy tak ważnej sposobności chcę przypomnieć jego pracę, wszechstronną działalność społeczną mającą na celu polepszenie jakości życia niewidomych i na tej drodze niemałe osiągnięcia. Zacznijmy zatem od lat najwcześniejszych.

 Ojciec Kazimierza - Julian Lemańczyk - wrócił do Polski w 1919 roku jako uczestnik Błękitnej Armii Józefa Hallera. Brał udział w kampanii antybolszewickiej. Pod koniec 1920 roku został wysłany na Pomorze, aby przejmować ziemie polskie od Niemców. Przez cały okres międzywojenny pracował w straży granicznej.

 24 stycznia 1921 r., w kościele parafialnym w Borowym Młynie /w powiecie chojnickim/ zawarł ślub z Martą Kruza. Z tego małżeństwa urodziło się sześcioro dzieci.

Kazimierz, najmłodszy z rodzeństwa, przyszedł na świat we wsi Wierzchocina w maju 1934 r. Dzieci były wychowywane w atmosferze patriotyzmu i religijności, co w dorosłym życiu zaowocowało poczuciem odpowiedzialności, uczciwości i odwagą w podejmowaniu trudnych zadań.

W 1939 roku Niemcy zamordowali jego najstarszego, osiemnastoletniego brata Jana za przynależność do patriotycznej organizacji pod nazwą Związek Zachodni, a ojca wzięto do niewoli. Rodzina znalazła się w ciężkiej sytuacji materialnej. Mając sześć lat, Kazimierz rozpoczął wraz ze starszym bratem pracę u gospodarza. Najpierw pasł owce, a potem krowy. Już jako 9-letni chłopiec wykonywał najcięższe prace. Do niego należała również orka w polu.

27 marca 1945 roku jechał wozem zaprzężonym w trzy konie. Jeden z nich nastąpił na minę przeciwpancerną. Wybuch rozszarpał konie, a on odniósł rany, w wyniku których utracił wzrok.

We wrześniu tego samego roku rozpoczął naukę w drugiej klasie miejscowej szkoły. Uczył się tylko z pamięci, ale rozsądny nauczyciel stawiał mu takie same wymagania jak innym uczniom. Pod koniec sierpnia 1946 roku przyjechał do ośrodka dla niewidomych dzieci w Laskach. Tutaj ukończył szkołę podstawową, a następnie zawodową.

Tutaj w pełni ukształtowała się jego osobowość. W dużej mierze było to zasługą Alicji Gościmskiej, która zamkniętego w sobie i raczej nieśmiałego chłopca wciągnęła do harcerstwa, powierzyła mu dowodzenie zastępem "Słoneczników", później "Mieczy". Jako mądra i doświadczona wychowawczyni wiedziała, że znacznie więcej niż słowami można zdziałać cierpliwym i konsekwentnym postępowaniem. Prowadzone przez Alicję Gościmską harcerstwo stało się dla niego nie tylko fascynującą przygodą, kształtującą wszechstronne zainteresowania i umiejętności współdziałania w grupie, ale przede wszystkim dobrą szkołą charakteru. Ten hart ducha niedługo potem zaczął owocować.

Kazimierz Lemańczyk został przewodniczącym Prezydium Centralnej Rady Domu Chłopców. Odpowiedzialny za wychowanie młodzieży Henryk Ruszczyc przywiązywał ogromną wagę do pracy samorządowej, którą traktował jako szkołę samodzielności. Dawał wychowankom duże uprawnienia, ale i nakładał na nich nie mniejsze obowiązki. Poprzez samorząd przygotowywał ich do odpowiedzialności w życiu dorosłym.

Ważną rolę w życiu niewidomych chłopców, często pełnych różnych lęków i kompleksów, odegrał Antoni Marylski. Potrafił z uwagą wysłuchiwać wychowanków, był gotów do rozmowy na każdy temat. Chłopcy bez obaw i bez skrępowania mogli mówić o swych najbardziej intymnych problemach. Wiedzieli, że nie zostaną z nimi sami, że pan Marylski wszystko im spokojnie wyjaśni i - jeśli trzeba - udzieli rady jak mądry i wyrozumiały ojciec.

Matkowały zaś chłopcom siostry franciszkanki. Kazimierz Lemańczyk szczególnie serdecznie wspomina s. Hiacyntę pracującą w spiżarni i s. Czesławę ze szwalni. Potrafiły one zapewnić oderwanym od domów dzieciom ciepłą, prawdziwie rodzinną atmosferę.

W szkole zawodowej zdobył dyplomy czeladnicze w trzech dziedzinach: szczotkarstwie, tkactwie i dziewiarstwie. W tej ostatniej także dyplom mistrzowski.

Z Lasek Kazimierz Lemańczyk wyniósł wiarę we własne siły i możliwości, bez której niemożliwa byłaby skuteczna służba na rzecz innych. I Laski dały mu dojrzałą formację religijną, bez której służby tej pewnie by się nie podjął.

W 1953 r. opuścił zakład i zamieszkał w Warszawie, w internacie przy ulicy Słupeckiej. W tym samym roku dostał się na kurs masażu leczniczego, który ukończył rok później, jednak pracy w lecznictwie nie podjął, gdyż wiązało się to z koniecznością opuszczenia stolicy, a na to nie chciał się zgodzić.

27 maja 1954 r., w dwudziestą rocznicę urodzin, rozpoczął pracę jako szczotkarz w Spółdzielni Ociemniałych Żołnierzy. W tym zakładzie był zatrudniony tylko przez pięć miesięcy. 1 listopada wrócił znowu do Lasek, ale już jako nauczyciel szczotkarstwa. Jednocześnie doskonalił swoje umiejętności w dziedzinie dziewiarstwa.

Po zdaniu egzaminu mistrzowskiego, 15 czerwca 1956 r., przystąpił do pracy w cepeliowskiej spółdzielni "Poziom" w Warszawie, ale nie na długo, gdyż już 1 października rozpoczął pracę w nowopowstałej spółdzielni, w "Nowej Pracy Niewidomych". Wkrótce też powierzono mu funkcję jej szefa. Obawiał się, czy podoła trudnemu zadaniu, ale pan Ruszczyc z Lasek, inicjator spółdzielni, przekonał go, że dla dobra całej załogi powinien przyjąć stanowisko prezesa zarządu.

Obowiązków przybywało, gdyż w tym samym roku - 1956 - Lemańczyk podjął decyzję o dalszej nauce. Poziom laskowskiej szkoły zawodowej był wysoki, toteż od razu zdał egzamin do dziesiątej klasy liceum ogólnokształcącego. Dwa lata później otrzymał świadectwo dojrzałości.

Po rocznej przerwie rozpoczął studia w Szkole Głównej Planowania i Statystyki /Szkoła Główna Handlowa/ na Wydziale Handlu Wewnętrznego. Wraz z nim naukę podjęli Andrzej Skóra i Marian Adamczyk. Miało to istotne znaczenie, ponieważ w grupie łatwiej się uczyć. Mieli wspólnych lektorów, razem przygotowywali się do egzaminów.

Studia pomagały Lemańczykowi w dobrym wypełnianiu obowiązków prezesa spółdzielni, gdyż wiedzę zdobywaną podczas wykładów i seminariów od razu można było przekładać na język praktyki. Studia ukończył w 1965 roku. Temat pracy magisterskiej: "Efekty ekonomiczne i pozaekonomiczne produkcji spółdzielni cepeliowskich w latach 1958-1963" - ściśle wiązał się z jego pracą zawodową.

23 kwietnia 1962 roku, Kazimierz Lemańczyk i Maria Mizak zawarli związek małżeński. W Kościele św. Marcina w Warszawie ślubu udzielił im ks. Tadeusz Fedorowicz, ówczesny krajowy duszpasterz niewidomych. W ciągu sześciu lat urodziło się troje dzieci: Monika, Paweł i Anna. Wielkim dramatem państwa Lemańczyków stała się tragiczna śmierć najstarszej córki, która w wieku trzynastu lat podczas pobytu na koloniach letnich utonęła w czasie kąpieli w jeziorze. Chyba tylko głęboka wiara uchroniła ich od całkowitego załamania i pozwoliła, po wielu miesiącach, otrząsnąć się z nieszczęścia.

Działalność Kazimierza Lemańczyka nie kończyła się na pracy zawodowej, zbyt wiele było w nim sił witalnych i potrzeby służenia ludziom. Pracę zawodową i społeczną traktował na równi. Stanowiły jakby dwie odnogi tego samego nurtu życiowej aktywności.

Kierowania spółdzielnią chyba nigdy nie postrzegał jedynie w wymiarze zawodowym, równie ważny był aspekt społeczny. Nie chodziło przecież tylko o to, by ludzie mieli pracę i otrzymywali za nią godziwą zapłatę, lecz także, aby mogli się kształcić, rozwijać swoją osobowość. Prezes Lemańczyk przywiązywał również ogromną wagę do działalności rehabilitacyjnej. Chciał, aby jak najwięcej niewidomych mogło skorzystać z pomocy w zaopatrzeniu w sprzęt ułatwiający samodzielne życie, uczestniczyło w życiu kulturalnym, miało zapewniony wypoczynek oraz - przede wszystkim - jak najlepsze warunki dla rozwoju duchowego i intelektualnego.

"Nowa Praca Niewidomych" od początku należała do "Cepelii". We władzach tej organizacji Kazimierz Lemańczyk pełnił odpowiedzialne funkcje. Od 1969 roku, bez przerwy, jest członkiem rady nadzorczej. Wybrano go również na przewodniczącego warszawskiej Społecznej Komisji Środowiskowej - największej cepeliowskiej organizacji regionalnej. Powierzenie mu tak trudnych zadań świadczyło o zaufaniu do jego dojrzałości społecznej i intelektualnej oraz odpowiedzialności. Swoim doświadczeniem dzielił się również z innymi spółdzielniami, przez kilka kadencji należał bowiem do Rady Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych.

Dużo wysiłku i czasu poświęcił na bezinteresowną pracę w Polskim Związku Niewidomych. Od października 1981 do marca 1987 roku pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Zarządu Głównego PZN, a od marca 1987 do sierpnia 1988 roku przewodniczącego. Zależało mu, aby władze Związku znały i rozumiały potrzeby ogółu niewidomych i chciały im z oddaniem służyć, ale wtedy ten kierunek w gremiach kierowniczych PZN nie znajdował należytego zrozumienia.

Ważną działalnością prezesa Lemańczyka jest praca społeczna w zakładzie w Laskach. Począwszy od 1974 r. do 1998 r. był członkiem zarządu Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi, a do tej pory jest honorowym członkiem Zarządu TOnO.

W 1973 r. w Laskach został powołany Komitet Budowy Domu Przyjaciół Niewidomych im. Henryka Ruszczyca. Lemańczykowi powierzono funkcję przewodniczącego komitetu. Dom, którego budowa finansowana była w dużej części ze środków zebranych od osób prywatnych i zakładów pracy, został oddany do użytku cztery lata później. Kazimierz Lemańczyk przyjął również przewodnictwo komitetu budowy domu opieki dla samotnych niewidomych kobiet w Żułowie. I ten dom wspierany był przez datki społeczne, ale główny ciężar sfinansowania nowego obiektu wziął na siebie Nowojorski Komitet Pomocy Niewidomym w Polsce. Żułowski dom opieki wybudowano w ciągu pięciu lat.

W minionym pięćdziesięcioleciu w Gdańsku-Sobieszewie wyrósł wspaniały ośrodek rehabilitacyjno-wypoczynkowy, który jest własnością Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w Laskach. Może w nim przebywać jednocześnie około sto osób. Nad jego budową i dojrzewaniem pracowało wielu ludzi, ale spośród nich największe zasługi ma pan Kazimierz Lemańczyk wraz z całym Zarządem i Załogą spółdzielni „Nowa Praca Niewidomych”. Spółdzielnia przeznaczała duże sumy ze swoich dochodów na rozbudowę Ośrodka.

Ponadto, Kazimierz Lemańczyk nieustannie otaczał Ośrodek swym twórczym staraniem o poszukiwanie różnych źródeł wsparcia finansowego i zdobywał w innych instytucjach fundusze na jego rozbudowę. W tych kilkudziesięciu latach trasę Warszawa - Gdańsk, przemierzał setki razy. Jego troska, energia i konsekwencja w działaniu przyniosły wymierne rezultaty.

Od 1995 roku należał do rady nadzorczej Fundacji Sportu Niepełnosprawnych "Start", a w maju 2000 r. wybrano go do zarządu 26-osobowego Komitetu Paraolimpijskiego. Z tego tytułu w październiku 2000 towarzyszył polskiej ekipie niepełnosprawnych sportowców podczas igrzysk w Australii.

27 maja 2014 roku Kazimierz Lemańczyk ukończył 80 lat, ale nadal zadziwia jego energia i aktywność. Prawie od 60 lat kieruje spółdzielnią "Nowa Praca Niewidomych". To prawdziwy fenomen na mapie gospodarczej i społecznej Polski.

Po chwilowych trudnościach z początku lat 90., spowodowanych przełomowymi zmianami w polityce i gospodarce Polski, "Nowa Praca" pod kierunkiem prezesa Lemańczyka nie tylko podniosła się, ale wkroczyła na zupełnie nowe tory. Rozwinęła działalność dostosowaną do najbardziej nowoczesnych potrzeb i warunków. Powstał dział telemarketingu, obsługujący centralne instytucje państwowe oraz instytucje finansowe. Jak dotychczas żaden zakład zatrudniający niewidomych nie poszedł w jej ślady. W ramach działalności spółdzielni powstały dwa studia nagrań książek, dział produkcji Czytaka. Przy spółdzielni powstało również stowarzyszenie Larix, którego podstawowym zadaniem jest nagrywanie książek dla niewidomych.

Chcąc pomagać jak największej liczbie osób z dysfunkcją wzroku, zarząd uruchomił przy spółdzielni warsztaty terapii zajęciowej dla 36 osób. Jest to jedyna tego typu placówka dla niewidomych w Warszawie.

Władze państwowe doceniają zasługi Kazimierza Lemańczyka i pozytywny wpływ na życie społeczne i ekonomiczne w tak wielu dziedzinach i dały temu doniosły wyraz. W grudniu 2004 r. prezes zarządu spółdzielni "Nowa Praca Niewidomych" otrzymał Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Prawie dwadzieścia lat wcześniej odznaczono go Krzyżem Oficerskim.

Na zakończenie tego z konieczności skrótowego rysu biograficznego, warto jeszcze dodać, że pan Lemańczyk jest nie tylko ojcem, ale także dziadkiem. Dwójka dzieci to już ludzie dorośli, a wnuki, jest ich dwu, przysparzają wiele radosnych przeżyć. Zawsze przywiązywał duże znaczenie do życia rodzinnego opartego na zdrowych zasadach moralnych. Przy różnych okazjach podkreślał, iż spotkało go wielkie szczęście, że mógł w pełni poświęcić się pracy zawodowej i społecznej dzięki żonie, która wzięła na swoje barki trud wychowywania dzieci i prowadzenia domu, nie szczędząc starań, aby panowało w nim poczucie bezpieczeństwa, ciepło i ład. Oparcie, jakie znajdował w rodzinie, pozwalało mu odważnie stawiać czoło wszelkim trudnościom i przeszkodom. Niemała w tym również zasługa lojalnych współpracowników w zespole kierowniczym "Nowej Pracy Niewidomych", ponieważ nie musiał tracić energii na walkę o utrzymanie swego stanowiska. Dzięki temu mógł skoncentrować się na tym, co naprawdę ważne: pracy na rzecz środowiska niewidomych.

Spółdzielnię traktował zawsze jako zadanie, które prawie 60 lat temu powierzył mu Pan Henryk Ruszczyc, i dlatego z całych sił o nią dbał i ta troska stała się dla niego najważniejsza.

 

 

2.2. Klucze do samodzielności (cz. 13)
Drzwi, bramy, furtki pozamykane w życiu rodzinnym niewidomych
Radosław Kłódka

 

 W każdej dziedzinie życia osoby z uszkodzonym wzrokiem napotykają na wiele różnorodnych drzwi, drzwiczek, bram, furtek, do których trzeba dopasowywać klucze. Bez nich osoba z uszkodzonym wzrokiem nie będzie mogła żyć podobnie jak inni ludzie, nie będzie mogła osiągnąć dostępnego stopnia samodzielności. Kluczami tymi są różnego rodzaju umiejętności radzenia sobie bez posługiwania się wzrokiem, albo korzystania z uszkodzonego wzroku. Trzeba opanować bezwzrokowe metody wykonywania różnych fizycznych czynności oraz postępowania w kontaktach z ludźmi, a także radzenia sobie z problemami natury psychicznej. Opanowanie tych umiejętności jest również kluczem do życia rodzinnego.

 

 Znaczenie życia rodzinnego dla człowieka

 

Życie rodzinne zawiera nieprzebrane bogactwo przeżyć, doznań, radości i trosk. Dobra rodzina to wielkie szczęście, zła przeciwnie - wielkie nieszczęście. W rodzinie człowiek zaspokaja najważniejsze potrzeby materialne, fizjologiczne, psychiczne i społeczne.

Rodzina to ognisko domowe, kuchnia, żywienie, wzajemna opieka i pomoc. Rodzina, dobra rodzina to wzajemna miłość, uznanie, szacunek i odpowiedzialność.

Rodzina najlepiej zaspokaja potrzeby dziecka. W rodzinie najlepiej rozwija się dziecko pod każdym względem - fizycznym, poznawczym, psychicznym i społecznym. Oczywiście, jeżeli jest to prawidłowa rodzina. Żadna instytucja opiekuńczo-wychowawcza nie może dziecku zastąpić rodziny.

W miarę rozwoju młodego człowieka rodzina pochodzenia - ta, w której się urodził i wychował, traci na znaczeniu. Większego znaczenia nabierają kontakty towarzyskie, koledzy, przyjaciele. Jest to jednak jakby stadium przejściowe. Młody człowiek dąży do założenia własnej rodziny, która staje się bardzo ważna w jego życiu. Niezależnie od obecnych tendencji do zmniejszania roli małżeństwa i rodziny, tylko rodzina może zapewnić prawidłowe trwanie gatunku ludzkiego, trwanie i rozwój idei, religii, cywilizacji, narodu.

Dorosłe życie człowieka to małżeństwo, to dzieci, ich wychowanie, dążenie do zapewnienia im wykształcenia, dobrego startu w życie. To zaspokajanie własnych potrzeb, a jednocześnie dbałość o potrzeby innych osób, o potrzeby dzieci. Bardzo często rodzice żyją życiem swoich dzieci, a przez to zaspokajają własne potrzeby.

W wielu przypadkach przedłużeniem okresu życia życiem dzieci jest życie życiem wnuków, czasami prawnuków. Rodzice, dziadkowie, pradziadkowie cieszą się rozwojem dziecka, wnuczka, prawnuczka, jego sukcesami, zdolnościami, każdym opanowanym słowem i każdą opanowaną umiejętnością.

Wszystko to ma wielkie znaczenie również dla niewidomych i niemal wszystko jest dla nich dostępne. Trzeba tylko nauczyć się żyć w rodzinie, czyli opanować umiejętności wykonywania różnych prac domowych i samoobsługowych oraz współżycia i współdziałania z pozostałymi członkami rodziny. Trzeba znaleźć mnóstwo kluczy i kluczyków, a także przełamać wiele szyfrów w zamkach do pełnego życia rodzinnego.

 

Założenie rodziny

 

Założenie dobrej rodziny nie jest łatwym zadaniem dla nikogo, a tym bardziej dla osoby niewidomej czy bardzo słabowidzącej. Gdyby zadanie znalezienia odpowiedniego partnera życia było łatwe, nie mielibyśmy tylu rozwodów i tylu złych rodzin.

Młoda osoba niewidoma napotyka na duże trudności w nawiązywaniu znajomości z innymi młodymi osobami. Nie może to być uśmiech na ulicy, w kawiarni, spotkanie w kinie, w przerwie spektaklu w teatrze, na wycieczce, ani w podobnych okolicznościach. Ściśle mówiąc osoba niewidoma może we wszystkich tych sytuacjach poznać przyszłego partnera życia, ale będzie to raczej jego inicjatywa. Niewidomy nie może z daleka zwrócić uwagi na atrakcyjną młodą osobę, nie może łatwo zbliżyć się do niej i zacząć rozmowę, nie może obserwować i łatwo zorientować się, czy jest to osoba samotna, czy w towarzystwie. Nie może łatwo zastosować wielu manewrów, podchodów, sprowokować niby to przypadkowych spotkań. To prawda, że tego i owego nie może, ale przecież coś może. Może i musi szukać sposobów przezwyciężenia trudności.

Kluczem może być towarzyskie usposobienie, poczucie humoru, umiejętność śpiewania, gry na gitarze i osobisty urok. Niestety, nie jest łatwo zmienić usposobienia ani nauczyć się śpiewać, jeżeli nie dysponuje się odpowiednim głosem, czy gry na jakimś instrumencie, jeżeli nie ma się słuchu muzycznego. Uroku również nie jest łatwo sobie dodać, więc trzeba szukać dostępnych możliwości, kluczy, którymi można się posłużyć.

Oczywiście, jeżeli się da, należy wykorzystywać te wyżej wymienione. Jeżeli jednak nie jest to możliwe, nie należy rezygnować.

Kluczami, jak zawsze, może być wysoki stopień samodzielności, dobre przygotowanie do pracy zawodowej i zatrudnienie, a także takie cechy jak: uczciwość, rzetelność, słowność, odpowiedzialność, solidność. Cechy te są równie łatwo, albo równie trudno osiągalne dla osób z uszkodzonym wzrokiem, jak dla pozostałych ludzi. Należy też dbać o estetyczny wygląd, czystość i, jeżeli można, o własny styl ubioru. Osoba charakteryzująca się tymi cechami ma szansę na znalezienie odpowiedniego partnera życia, zawarcie związku małżeńskiego i założenie rodziny.

Warto też zwrócić uwagę na to, co nie jest kluczem do drzwi odgradzających niewidomych od założenia własnej rodziny. Nie jest nim szukanie łatwizny i partnera wśród osób z uszkodzonym wzrokiem. Na ten temat napiszę nieco więcej w dalszej części artykułu. W tym miejscu chciałem tylko zasygnalizować problem.

Niestety, problemem jest również stosunek rodziny, krewnych i znajomych, którzy najczęściej odradzają zawarcie małżeństwa z osobą niewidomą. Zdarza się, że nawet nieznajomi mają coś do powiedzenia w tej sprawie.

Dziewczyna wychodzi za mąż za niewidomego. Dlaczego ona to robi? Pewnie nikt jej nie chce. Ktoś żeni się z niewidomą lub słabowidzącą. Zgłupiał chyba, czy co? Na przystanku tramwajowym stoi niewidomy z żoną. Podchodzi do nich podpity facet i pyta: "Dlaczego pani za niego wyszła?"

Poglądy na temat małżeństwa z niewidomym doskonale ilustruje westchnienie, przypisywane jeszcze przed kilkudziesięciu laty starzejącym się pannom: "Choćby o jednym oku, byle w tym roku".

Tego rodzaju postawy, poglądy i opinie, a także rady dawane kandydatom na partnerów życiowych osób niewidomych, wynikają z funkcjonujących stereotypów osób z uszkodzonym wzrokiem, mitów na ich temat i uprzedzeń, o których już sporo pisałem w poprzednich artykułach z tego cyklu. Nie znam skutecznych sposobów szybkiej zmiany utrwalonych nieprawidłowych poglądów, nie znam dobrze pasujących kluczy do tak zamykanych drzwi. Osoba indywidualna wiele tu zmienić nie może. Trzeba przyznać, że następuje stała poprawa stosunku społeczeństwa do osób niepełnosprawnych, w tym niewidomych. Wpływ na tę zmianę mają stowarzyszenia osób niepełnosprawnych, władze krajowe i międzynarodowe, w tym unijne, poprawa stanu kulturalnego społeczeństwa, religia, środki przekazu i w ogóle warunki życia. Jeżeli na przykład niewidomi mogą uczyć się, studiować, pracować i dobrze zarabiać, mogą też łatwiej rozwiązywać swoje życiowe problemy. Jeżeli nie ma dla nich pracy, albo jest wyłącznie niskopłatna, trudno mó
wić o założeniu i utrzymaniu rodziny.

 

Życie małżeńskie i rodzinne niewidomych

 

Rozróżniam małżeństwo i rodzinę, gdyż socjologicznie małżeństwo nie stanowi jeszcze rodziny. Jest to przygotowanie do stworzenia rodziny, która powstanie z chwilą urodzenia się pierwszego dziecka.

Każdy człowiek pełni wiele ról społecznych. W rodzinie inna jest rola ojca, babci, córki, brata. Są role męskie i kobiece, chociaż w tym ostatnim przypadku następują dość duże zmiany. W każdej rodzinie czy innej grupie społecznej jeden z jej członków pełni rolę dominującą, rolę przywódcy. W rodzinie również jedna z osób pełni taką rolę.

Osoba z uszkodzonym wzrokiem oprócz pełnienia dziesiątek różnych ról, pełni jeszcze rolę niewidomego czy słabowidzącego. Nakłada się ona na inne role związane z wiekiem, płcią, charakterem, usposobieniem i całym bogactwem różnorodnych stosunków społecznych. Bardzo łatwo pogodzić się ze zdominowaniem przez niepełnosprawność wszystkich ról pełnionych przez osobę z uszkodzonym wzrokiem, bo tak jest wygodniej, bo to wymaga mniej wysiłku, bo inni to rozumieją i akceptują. Łatwo więc pogodzić się z rolą podopiecznego członka rodziny, a nie jej równoprawnego partnera.

Kluczem do prawidłowej pozycji osoby z uszkodzonym wzrokiem w rodzinie jest jej zaangażowanie w życie rodzinne, wykonywanie dostępnych prac bez oglądania się na to, czy inny członek rodziny powinien je wykonywać. Niewidomy potrzebuje pomocy innych członków rodziny. Powinien więc wyręczać ich w różnych pracach domowych, a nie wykorzystywać niepełnosprawności jako wytłumaczenia lenistwa, gnuśności, niechęci do pokonywania trudności przy wykonywaniu niektórych prac domowych.

Oczywiście, niewidomy nie wszystko może zrobić. Niektóre czynności są dla niego zbyt uciążliwe, a niektórych po prostu nie lubi wykonywać. Są jednak i takie, z którymi może sobie radzić zupełnie dobrze.

Nie będę opisywał wszystkich aspektów życia rodzinnego. Pominę role pełnione w rodzinie pochodzenia. Rodzina ta ma przygotować człowieka do życia w społeczeństwie i do założenia własnej rodziny. Normalnie, jeżeli młody człowiek osiągnie wiek dwudziestukilku lat powinien być już samodzielny i opuścić rodzinę pochodzenia. Zajmę się więc życiem rodzinnym osób niewidomych w rodzinie prokreacji, czyli rodziców i dzieci. Stadium przygotowawcze rodziny stanowi małżeństwo. Dla lepszego zrozumienia wyjaśniam, że chodzi tu o rodzinę, w której osoba z uszkodzonym wzrokiem pełni rolę żony albo męża, matki albo ojca, a nie córki czy syna.

Pisałem już o trudnościach zawarcia związku małżeńskiego. Teraz omówię małżeństwo osób z uszkodzonym wzrokiem i ich życie w rodzinie prokreacji.

Jak już wspomniałem, życie rodzinne ma wielkie znaczenie dla każdego normalnego człowieka. Niewidomi są na ogół ludźmi normalnymi. Posiadają podobne potrzeby, jak inni, jednak możliwości ich zaspokojenia mają znacznie mniejsze. Małżeństwo to wspólne życie dwojga osób. Wspólne życie to znaczy również wspólne przezwyciężanie trudności.

Małżeństwa z udziałem osób z uszkodzonym wzrokiem podzielić można na kilka kategorii.

Kryterium jednego z podziałów jest okres, w którym nastąpiło uszkodzenie wzroku - przed zawarciem małżeństwa, czy po jego zawarciu. Okres ten może mieć wpływ na stosunki małżeńskie.

W małżeństwie, w którym jedno ze współmałżonków jest osobą niewidomą, z natury rzeczy niektóre obowiązki musi przejąć osoba pełnosprawna. Zawierając związek małżeński z niewidomą czy niewidomym, ich partnerzy na ogół doskonale wiedzą o czekających ich trudnościach i zwiększonych obowiązkach. Decydując się na taki krok osoby te wiedzą również, że często spotykać się będą z dezaprobatą, zdziwieniem, litością, niezdrowym zainteresowaniem. Muszą też niekiedy przezwyciężyć opory rodziców, rodzeństwa i przyjaciół. Dlatego małżeństwa takie nie różnią się zasadniczo od małżeństw, w których oboje współmałżonkowie posiadają dobry wzrok. Oczywiście, takie małżeństwa również mogą przeżywać kryzysy, ale z innych przyczyn niż niepełnosprawność.

Inaczej może być w małżeństwach, w których jedno ze współmałżonków straciło wzrok. Utrata wzroku jest zawsze wielkim dramatem. Boleśnie przeżywa go osoba ociemniała oraz jej najbliżsi. Utrata wzroku jednego ze współmałżonków jest próbą, którą nie wszystkie małżeństwa przechodzą zwycięsko.

Problemem jest i to, że osoba nowo ociemniała nie tylko nie potrafi radzić sobie z nowymi, bardzo trudnymi problemami, ale nawet nie wie, że można nauczyć się żyć bez wzroku. Nie wie tego również jej współmałżonek.

Jeżeli związek małżeński zawarty był z pobudek wyłącznie estetycznych, egoistycznych czy materialnych, po utracie wzroku małżeństwo takie może nie przetrwać. Jeżeli zbudowane zostało na podstawie miłości i wzajemnego szacunku , jest duże prawdopodobieństwo, że pokona trudności i przetrwa.

Kluczem do tych solidnie zamkniętych drzwi może być zrozumienie istoty problemów, jakie się wyłaniają, no i zdecydowana walka z trudnościami. Konieczne jest możliwie szybkie otrząśnięcie się z beznadziei, nauczenie się życia bez wzroku i podjęcie się wykonywania dostępnych prac domowych oraz pracy zawodowej, jeżeli jest to możliwe. Trzeba przy tym pamiętać, że te możliwości same nie przyjdą. Trzeba ich szukać i starać się wykorzystać.

Trzeba też poszukiwać dobrych stron współmałżonka. Najlepjej, jeżeli będzie to zrozumienie ociemniałego współmałżonka i współudział w przezwyciężaniu jego trudności oraz wspólnych trudności.

Podstawą ułożenia wspólnego życia po utracie wzroku może być współczucie, chęć opiekowania się ociemniałym współmałżonkiem, poczucie obowiązku czy podobne wartości. Trzeba tu przyznać, że kobiety są bardziej opiekuńcze, niż mężczyźni.

Małżeństwa z udziałem osób z uszkodzonym wzrokiem można również dzielić ze względu na stan wzroku współmałżonków:

a) jedno ze współmałżonków jest osobą widzącą, a drugie słabowidzącą,

b) oboje współmałżonkowie są osobami słabowidzącymi.

c) jedno ze współmałżonków jest osobą widzącą, a drugie niewidomą,

d) jedno ze współmałżonków jest osobą słabowidzącą, a drugie niewidomą,

e) oboje współmałżonkowie są osobami niewidomymi.

Określenie "osoba niewidoma" używam w stosunku do osób rzeczywiście niewidomych, to jest takich, które nie mogą posługiwać się wzrokiem przy wykonywaniu różnych czynności.

Każde z wymienionych małżeństw ma trudności związane z niepełnosprawnością jednego albo obojga współmałżonków. Trudności te są tym poważniejsze, im niepełnosprawność jest większa. W najtrudniejszej sytuacji są małżeństwa dwojga osób całkowicie niewidomych. Przed takimi małżonkami jest najwięcej pozamykanych drzwi i potrzebują one najwięcej, najlepszych kluczy. A kluczami tymi są: jak zawsze świetne przygotowanie do życia, zapewnione środki utrzymania, wyposażenie w najnowocześniejszy sprzęt rehabilitacyjny i pomoc osób widzących.

Oczywiście, mogą być małżeństwa składające się z dwojga osób całkowicie niewidomych z dodatkowymi niepełnosprawnościami - uszkodzonym narządem ruchu, osłabionym słuchem, z niedorozwojami umysłowymi i z różnymi chorobami. Każda z dodatkowych niepełnosprawności i chorób powoduje dodatkowe trudności. Omawianie wszystkich uwarunkowań jednak przerasta ramy tego artykułu. Dlatego skupię się na małżeństwach dwojga niewidomych bez dodatkowych schorzeń i niepełnosprawności.

 

Małżeństwo dwojga niewidomych

 

Funkcjonowanie małżeństwa i rodziny zależy od wielu czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Na te ostatnie najczęściej nie mamy wpływu. Wojny, deportacje, bezrobocie itp., bez wątpienia wpływają na życie ludzi. I bez wątpienia pojedynczy człowiek nie może zmienić tych warunków. Może jednak w pewnym zakresie wpływać na złagodzenie ich skutków w odniesieniu do siebie i swojej rodziny. Im ktoś jest bardziej zaradny, tym łatwiej sobie poradzi nawet w bardzo trudnych warunkach.

Niewidomi powinni być dobrze przygotowani do życia, samodzielności, pracy zawodowej, do życia społecznego, a więc i do życia rodzinnego. Powinni, ale czy są?

W socjologii jednym z mierników społecznej izolacji grupy etnicznej czy innej jest ilość małżeństw, zawieranych przez członków tej grupy między sobą. Taki sam miernik przyjmuje się również przy badaniach izolacji społecznej osób niepełnosprawnych. Na podstawie obserwacji i nie tylko, można przyjąć, że małżeństwa między osobami z dysfunkcją wzroku nie należą do rzadkości. Oczywiście, nie jest niczym zdrożnym założenie rodziny przez dwie osoby dotknięte podobną niepełnosprawnością, lecz nie jest to proste, łatwe i korzystne.

Niepełnosprawność nie ułatwia życia. Utrata wzroku, mimo osiągnięć rehabilitacji i znacznych możliwości osób niewidomych, powoduje bardzo poważne ograniczenia w różnych dziedzinach życia. Wspólne życie dwojga niewidomych nie ułatwia im pokonywania codziennych dużych i małych trudności. Dwoje całkowicie niewidomych osób w małżeństwie, aby mogły pokonywać spiętrzone trudności, muszą być bardzo dobrze zrehabilitowane. Ale nawet wtedy będą potrzebowały znacznej pomocy ze strony innych osób.

Urządzenie mieszkania, dokonywanie poważniejszych zakupów, opieka nad chorymi niemowlętami itp. wymagają posługiwania się wzrokiem. Całkowicie niewidomi, decydujący się na zawarcie małżeństwa, muszą wiedzieć, że będą mieli wielkie trudności z załatwianiem spraw, wiążących się z koniecznością chodzenia i podróżowania. Oczywiście, trudności te można pokonać, lecz nie ma aż tak wielu niewidomych doskonale do tego przygotowanych.

Utrzymanie porządku w mieszkaniu, odzieży w czystości, przygotowywanie posiłków, nie należą do rzeczy łatwych. Wielkie problemy stwarza wychowanie dzieci, najpierw pielęgnacyjne, higieniczne i zdrowotne niemowląt, a następnie maluchów, które chcą wiedzieć, co jest na rysunku, jaki ptak siadł na drzewku za oknem, co pokazują w telewizji. Gdy zaczną chodzić do szkoły, powstają nowe problemy, które wymagają rozwiązywania. Mam na myśli problemy wynikające z braku wzroku, a nie z innych przyczyn. Niewidomy rodzic może na przykład doskonale rozumieć zadania trygonometryczne, ale z powodu braku możliwości posłużenia się rysunkiem, trudno mu je wytłumaczyć. Tak samo bez rysunku trudno zrozumieć i wytłumaczyć prawa fizyczne. Oczywiście, z takimi kwestiami mogą mieć problemy również rodzice widzący. U nich jednak jest inna przyczyna trudności, np. brak wykształcenia, brak zdolności w danej dziedzinie, trudności ze zrozumieniem. Przyczyny takie mogą wystąpić również u rodziców niewidomych, wówczas brak wzroku spowoduje spotęgowanie trudności.

Kolejnym problemem z dziećmi jest pokusa wysługiwania się nimi, gdy podrosną. Może to być dla nich uciążliwe, chociaż dla niewidomych rodziców jest bardzo wygodne. Może jednak prowadzić do kształtowania niewłaściwych postaw w stosunku do rodziców i do niewidomych.

Codzienne zakupy produktów żywnościowych, zwłaszcza w sklepach samoobsługowych czy na bazarach, trudności z wyszukiwaniem tańszych towarów, wyjazd na wczasy, pójście do kościoła, do teatru i dziesiątki innych problemów oraz ograniczeń, mogą powodować nadmierne trudności i zatruć wspólne pożycie.

Małżeństwo dwojga niewidomych to również zwiększone ryzyko dziedziczenia ślepoty. Należy w tym miejscu podkreślić, że nie wszystkie wady i choroby oczu są dziedziczne. Ale zagrożenie jest większe, gdy u obojga rodziców wady wzroku są uwarunkowane genetycznie.

W praktyce, im gorzej niewidomi są przygotowani do życia, tym częściej zawierają małżeństwa między sobą. Sprzyjają temu: szkoły dla niewidomych, praca w specjalnych zakładach dla niewidomych, turnusy i szkolenia rehabilitacyjne.

Swoistą pułapką są pozostałe resztki wzroku. Osobom słabowidzącym łatwiej jest żyć, niż niewidomym. Często młodzi ludzie widzą na tyle, że radzą sobie bez większych trudności. Często też pewne możliwości widzenia utrzymują się przez dziesiątki lat czy nawet przez całe życie. Ale zdarza się też, że wzrok zanika aż do zera. Wówczas osoby, które zawarły małżeństwo jako słabowidzące, a następnie całkowicie utracą wzrok, stają się nieprzystosowane do życia.

Uniwersalnym kluczem, wytrychem pasującym do wielu drzwi i drzwiczek występujących w życiu małżeńskim i życiu rodzinnym jest uświadomienie sobie wszystkich trudności i ograniczeń oraz przemyślenie sposobów ich przezwyciężania. W wielu przypadkach konieczne jest opanowanie różnych umiejętności metodami bezwzrokowymi, które są niezbędne w życiu rodzinnym. Doskonałym przykładem takiej konieczności jest opanowanie umiejętności wykonywania czynności pielęgnacyjnych niemowląt, wykrywania zagrożeń i ich unikania, rozpoznawania stanu zdrowia niemowlęcia, karmienia, podawania leków, jeżeli okaże się to konieczne. Wszystko to nie jest łatwe do wykonywania metodami bezwzrokowymi, ale też wszystkiego można się nauczyć.

Każda z wymienionych sytuacji jest drzwiami z solidnymi zamkami, do których należy dobierać odpowiednie klucze. Dobieranie tych kluczy należy rozpocząć przed zawarciem małżeństwa. Po jego zawarciu może okazać się, że zbyt wiele drzwi nie da się otworzyć. Wówczas problemy będą narastały, zamiast znikać, aż przerosną możliwości fizyczne i psychiczne współmałżonków. Koszty nieprzygotowania do życia rodzinnego poniosą oboje współmałżonkowie, a najpoważniejsze koszty poniosą ich dzieci.

Raz jeszcze podkreślam, że niewidomi mogą pokonać niemal wszystkie trudności, otwierać niemal wszystkie drzwi przed nimi zamknięte, pod warunkiem wszakże, że mają w rękach pęk właściwych kluczy do ich otwierania. Przypomnę te klucze:

- wola walki z przeciwnościami,

- silna potrzeba samodzielności i niechęć do korzystania z pomocy, jeżeli nie jest ona konieczna,

- zaradność, pracowitość i pomysłowość w życiu codziennym,

- wysoki poziom zrehabilitowania,

- umiejętność i możliwości zdobywania środków utrzymania,

- odpowiedzialność za siebie, za współmałżonka i za dzieci,

- odpowiedni poziom wiedzy i inteligencji,

- możliwości pozyskania niezbędnego sprzętu rehabilitacyjnego oraz sprzętu gospodarstwa domowego i opanowanie umiejętności posługiwania się tym sprzętem.

Pewnie nie wszystko wymieniłem, ale i tak chyba dostatecznie wykazałem, że do życia rodzinnego trzeba się dobrze przygotować, tym lepiej, im jest wyższy stopień niepełnosprawności współmałżonków.

 

Niewidomi i słabowidzący nie powinni z niczego rezygnować, z czego absolutnie nie muszą. Nie powinni rezygnować z życia rodzinnego, bo to nie jest konieczne. Muszą natomiast umieć pokonywać trudności i radzić sobie w życiu codziennym.

 

 

2.3. Bariera bezdźwięku

 

Źródło: POON Flash nr 16

 

W przyrodzie nic nie ginie

 

Mówi się, że w przyrodzie nic nie ginie, tylko zmienia swoją postać czy energię. Tak jest również ze zmysłami człowieka. Gdy słabnie jeden z nich lub go całkowicie zabraknie, organizm stara się go zastąpić pozostałymi. Mózg uczy się przetwarzać dostarczane bodźce tak, by funkcjonowanie w przyrodzie było w miarę możliwości sprawne. Podstawowymi zmysłami są wzrok i słuch i to one dość dobrze się wymieniają. Osoby słabosłyszące starają się zwykle uważniej patrzeć, obserwować i dostrzegać wzrokiem więcej, niż ludzie ze sprawnym narządem słuchu. Skupiając się na ruchu warg interlokutora mogą więcej zrozumieć, niż korzystając jedynie z resztek słuchu. Często brak odpowiedniego oświetlenia lub odwracanie w inną stronę twarzy mówiącego sprawiają, że umyka część przekazu. I odwrotnie, niewidomi starają się nakierować ucho tak, by jak najwięcej i najprecyzyjniej wychwyciło dźwięki z otoczenia, by wyciągnięte z tego wnioski możliwie dokładnie stworzyły obraz środowiska, w którym przebywają.

Oczywiście korzystamy też z pozostałych zmysłów, w które wyposażyła nas natura, na przykład smaku, bo jak w jednakowych pojemnikach odróżnić bezwzrokowo sól od cukru czy sypkiej bułki tartej? Można to zrobić również za pomocą węchu, bo usprawniony też jest w stanie przekazać przez nos różnice w zapachu tych substancji bez ich prób smakowych. Dotykiem sprawdzimy sypkość lub inny stan produktów czy kształtów. Unoszący się w pomieszczeniu zapach mandarynki pozwoli nam wysnuć wniosek, że osoba razem z nami w nim przebywająca właśnie obiera ten owoc ze skórki. Aromat kawy unoszący się nad filiżanką poinformuje nas, że w stojącym przed nami naczyniu jest świeżo zaparzona kawa, bo przecież herbata inaczej pachnie, a soki owocowe jeszcze w inny sposób. Delikatne dotknięcie szklanki zbada, czy płyn w niej zawarty jest gorący czy zimny i czy nadaje się już do picia. Takich przykładów odbioru otoczenia pozawzrokowo i wyciągania wniosków z dostarczonych bodźców mogłabym podać całe mnóstwo, ale teraz chciałabym skupić się na odbiorze słuchowym rzeczywistości.

 Najbardziej wykorzystywanym zmysłem przy braku wzroku jest jednak słuch. To dźwięki docierające z otoczenia stwarzają obrazy i zastępują brak widzenia. Oczywiście wbrew ogólnej opinii, że niewidomi mają lepszy słuch, po prostu jest on umiejętnie wykorzystywany. Skoro aż osiemdziesiąt procent informacji dociera do mózgu przez wzrok, to logiczne jest, że pozostałe dwadzieścia procent zmysłów musi zastąpić tego brakującego dostawcę informacji. Tony i odgłosy, które osoby widzące ignorują, bo okiem ogarną szybciej i sprawniej otoczenie, dla ludzi z dysfunkcją wzroku dostarczą całe mnóstwo wrażeń i informacji. To ze stukotów, natężenia dźwięków i ich charakterystyki musimy wyciągnąć wnioski, czy nadjeżdża samochód osobowy, ciężarówka, rower, czy to jednak zupełnie inny odgłos. Brak spojrzenia na świat pozwala i obliguje nas do skupienia się na innych bodźcach. Najwięcej zatem nam powie ucho. Wrażliwe albo wyuczone jest w stanie dostarczyć całą paletę barw dźwiękowych. To mózg z czasem uczy się je odróżniać, selekcjonować i wyciągać wnioski. Rzekłabym, że im mniej wzroku, tym więcej słuchu wykształconego.

Nie chcę się rozwodzić nad techniką echolokacji, której niejedni przypisują ogromną funkcję w naszej egzystencji, bo uważam to za wyższy stopień wtajemniczenia i współdziałania między zmysłem słuchu, równowagi i koordynacją mózgową. Może być wsparciem w codzienności, ale nie jedyną podporą niewidomego. Niektóre jej elementy wykorzystujemy w mniejszym lub większym stopniu. Przy czynności nalewania wody do szklanki, którą powtarzamy na co dzień tak często, że można wyćwiczyć słuch na tyle, by znać próg dźwiękowy napełniania naczynia. Pstrykaniem czy kląskaniem można wchodząc do nowego pomieszczenia zorientować się, jak jest ono obszerne. Różnice w podłożu też da się wychwycić stukaniem obcasami czy laską. Wsłuchując się w plumkanie wody, można rozpoznać, czy kapie, czy cieknie, czy też pełnym strumieniem wypływa z rynny, a z tego wywnioskować, czy deszcz pada mocno, czy tylko siąpi. Uczymy się poza sklasyfikowaniem sygnałów porównywać je i wyciągać na tej podstawie dalsze wnioski, których istota będzie nam pomocna przy dalszym działaniu czy choćby tylko dla samej obserwacji.

Dla wyjaśnienia - Echolokacja, to system określania położenia przeszkód lub poszukiwanych obiektów w otoczeniu z użyciem zjawiska echa akustycznego. Metoda stosowana przez niektóre zwierzęta np.: nietoperze do nawigacji, wykrywania i chwytania zdobyczy oraz w komunikacji międzyosobniczej. Znane są również przypadki wykorzystania echolokacji przez ludzi, głównie niewidomych.

 

Między ciszą a ciszą słowa się kołyszą

 

Niemy to według słownika nieodzywający się, milczący, migający, bezgłosy, mówiący na migi, oniemiały, niewyrażony słowami, wyrażony środkami pozasłownymi. Właśnie tego wyrażania bezgłośnego najbardziej nie lubię. Odpowiedź na moje pytanie w formie skinienia głową, to dla mnie żadna odpowiedź. Pomachanie dłonią na pożegnanie z okna odjeżdżającego pociągu, to dla mnie żadne pożegnanie. Wskazanie ręką kierunku, w którym należy pójść, to dla mnie żaden drogowskaz. Trzeba to zamienić na dźwięki lub słowa.

Nieosiągalne do spostrzeżenia dla niewidomego w zupełnej ciszy jest akwarium z pięknymi rybkami, niemy film na kinowym ekranie, otwarte w krzyku usta, miganie osób głuchych, pantomimiczne przedstawienie.

To właśnie bariery bezdźwięku, które są dostępne dla widzących, nam sprawiają kłopot, albowiem są bezużyteczne.

Jak odczytać migające ręce, by rozpoznać słowa? Zostaje tylko dotykowy język Lorma na wnętrzu dłoni.

Jak zachwycić się pięknem świata podwodnego, skoro jest niemy za szkłem akwarium? Słyszalne bulgotanie bąbelków wody w filtrze nie przyprawi nas o szybsze bicie serca z zachwytu nad pięknem barw i gracji poruszania się ryb, czy ruchu roślinności wodnej.

Jak zorientować się w akcji niemego filmu? Poza warstwą muzyczną nie przynosi nam żadnej fabuły, zrozumienia, a tylko masę domysłów i poczucie bezradności.

Czy w kabarecie na skeczu pantomimicznym śmiać się z resztą publiczności? Chętnie, tylko z czego?

"Niewidomi są zupełnie głusi na malarstwo", taką sentencję wyłowiłam ze zbioru "Myśli grube i cienkie" niewidomego prawnika - Janusza Witkuna. Teraz już dzięki audiodeskrypcji w muzeach czy na wystawach malarstwa sztuka jest przybliżana niewidomym i trochę dzięki temu dewaluuje się powyższa sentencja. Czy jednak wiedza, co jest na obrazie i przeżycie doznania piękna z niego płynące to to samo? Byłabym skłonna stwierdzić, że zachwyt nad obrazem namalowanym czy naturą jednak biegnie przez oczy. Tak, jak zauroczenie pięknem muzyki granej przez orkiestrę nie nastąpi raczej na widok grających muzyków przy zatkanych uszach.

Choćby w tej ciszy odgłos, choćby szmer, szelest, plusk, echo, tu już więcej widać. Przecież nie chodzi o same słowa. Nie tylko słowa są źródłem informacji, ale pluskanie, pukanie, stukoty, szuranie, szum, szelesty, podmuchy itp. Zamiennikami sygnałów wzrokowych są dla nas pikania, brzęczenia, klikania i synteza mowy czy ludzki głos.

W codziennym otoczeniu tak bezpieczniej nam ze znanymi odgłosami, szumem windy, krokami na korytarzu, przejeżdżającymi pod oknem autami. Z czasem stają się tłem, na które w tym bezpiecznym punkcie przestajemy zwracać świadomą uwagę. Inaczej natomiast reagujemy na hałasy w nowym miejscu. Nieznane szelesty, stukoty czy szczekanie psów stawiają w gotowość reakcji ucho, mózg i cały organizm. Zanim do nich przywykniemy, musi upłynąć czas oswojenia się z nimi i rozróżnieniem ich, a także usunięciem w dalsze pokłady świadomości tych niegroźnych, niepowodujących dla nas zmian. No bo czyż śpiew ptaków brzmi wszędzie jednakowo? W blokowisku słychać go zupełnie inaczej, niż bliżej lasu. Nawet samochody w miejskim środowisku przejeżdżają inaczej, niż w podmiejskiej przestrzeni.

Pozawerbalny świat dźwięków pomaga odnaleźć się w rzeczywistości, choć mylące mogą być głosy w pomieszczeniu ze słabą akustyką, odbijające się od jakiejś przeszkody, ściany.

Dobrze jednak, gdy wokół panują słowa i to w zrozumiałym dla nas języku. Po to przecież jesteśmy stworzeni na najwyższym poziomie świata zwierzęcego, by "sapiens" nas spośród nich wyróżniało. Skoro myślimy i mamy stworzony język porozumiewania się, to chętnie i sprawnie powinniśmy z niego korzystać. Dla mnie słowa, a raczej ich właściwe używanie są jak cenny skarb. Im bardziej o nie dbamy, polerujemy, pielęgnujemy i przyswajamy, tym bardziej dokładnie jesteśmy w stanie za ich pomocą się porozumieć z drugim człowiekiem. Skoro dla nas - osób niewidomych są słowa tak ważne, to dobrze jest nauczyć się ich właściwie i precyzyjnie używać.

Niekiedy porozumienie bez słów bywa nawet głębsze, pełniejsze i tego mi często brakuje. Tyle można wyrazić mrugając okiem, patrząc z natężeniem, mrużąc oczy, spoglądając spod rzęs, czy zaobserwować czyjąś reakcję, której w słowach rozmówca nie oddał. Z drugiej strony słowa często rodzą nieporozumienia, kłótnie o ich znaczenie, sens. Język niekiedy staje się źródłem konfliktów. Tajemnica komunikacji międzyludzkiej tkwi właśnie w umiejętnym przekazie i dokładnym odbiorze zawartego w słowach przesłania. Odpowiednio proste instrukcje szybciej dotrą do świadomości, niż zawikłane, zakodowane informacje.

 

Szeptem do mnie mów, mów szeptem

 

Od szeptu do wrzasku jest cała skala dźwięków przyjaznych. Staramy się być dyskretni i wyszeptać to, co inni mogą sobie napisać i podać na karteczce albo zasygnalizować skinieniem głowy, zmrużeniem powiek, skrzywieniem ust. Szeptane podpowiedzi w kinie czy na ogólnej Sali mogą rodzić oburzenie z powodu zakłócanej ciszy, ale jak opiekun czy inna osoba niewidoma może nam inaczej zasygnalizować coś, co innemu człowiekowi pokazałby na migi lub napisał na kartce? Chcemy być dyskretni i nie wyróżniać się w tłumie, dlatego powinniśmy dbać o swój image. Chcąc niezależnie sprawdzić upływający czas, nie powinniśmy używać głośnomówiących zegarków. Można je ściszyć do niezbędnego minimum, albo zaopatrzyć się we wskazówkowy zegarek brajlowski, na którym bezszelestnie dotykiem sprawdzimy godzinę.

Nie zawsze trzeba stosować cichy głos. Czasem lepiej wyraźne ostrzeżenie "uważaj!" lub "stop!", niż nieśmiałe i niewyraźne wyrażenie, które zanim dotrze do naszej świadomości może być za późno. Przewodnicy osób niewidomych powinni być dyskretni, ale swój głos dostosowywać do skali otoczenia. Trudno tym samym natężeniem co w kościele operować w ruchliwym przejściu podziemnym. Kod dostępu do niewidomego też można wspólnie ustalić i zamienić słowa "uwaga, schody" na przyciśnięcie łokciem dłoni, która zań trzyma.

 

Niewidomy w hałasie jest kompletnie ślepy

 

Janusz Andrzej Witkun "Myśli grube i cienkie"

Hałas jest formą ciszy dla niewidomych, w którym nie można niczego dojrzeć słuchem, zgubny dla orientacji, dudniący Hertzami. Tu już nie słychać kapania wody, szurnięcia krzesłem, gdy ktoś wstaje, odgłosu kroków, stuknięcia o blat stawianej przed nami szklanki z herbatą.

Krzyk i dudnienie zwłaszcza raptowne drażni ucho i nadwrażliwy słuch aż się kuli pod naporem fali dźwiękowej. Głośną muzykę można znieść na imprezie, bo przecież też jesteśmy gotowi do zabawy i tańca. W dyskotece potańczymy, bo aż nadto słyszymy i czujemy każdy werbel rytmu. Niewidome osoby często na wspólnej zabawie tańczą w kółku trzymając się za ręce, bo jest to pożądana forma ruchu, którego dość mało mamy na co dzień, ale kontaktem wzrokowym, to my się nie przyciągniemy. Tylko dotykiem jesteśmy w stanie zapewnić sobie bezpieczeństwo w grupie. może się okazać, że przy obrocie źle określiliśmy ilość stopni i tańczymy tyłem do innych a przodem do ściany. Dlatego tak ważne jest, by w tańcu nie stracić kontaktu fizycznego z partnerem, żeby przy obrocie dłoń nie wymknęła się z dłoni, żeby nie zostać w próżni. Odprowadzenie na miejsce niewidomego partnera jest nie tylko wyrazem dobrego wychowania, ale również formą opieki i okazaniem szacunku dla jego osoby, żeby nie został na środku parkietu zdezorientowany i śmieszny.

Ogłuszający hałas jest dla nas źródłem dezorientacji i niepewności, zagubienia i dyskomfortu psychicznego, męczy i rozstraja. Gdy w nim nie można jeszcze usłyszeć wskazówek słownych nawigujących czy ostrzegających, to staje się barierą nie do pokonania

 

Oswajanie ciemności

 

Zwłaszcza małe dzieci boją się ciemności. Ich wyobraźnia pobudzona przeczytanymi bajkami o strachach, czy filmami o dziwnych stworach widzą w niej to, czego tam nie ma. A czy osoby niewidome też dostrzegają we mgle albo za zasłoną szarości twory wyobraźni? Wpatrzeni duszą czy intensywną pracą mózgu przebijamy jednolitą błonę bez kształtu. Z dźwięków i opisów potrafimy zbudować przed oczami na tyle, na ile umiemy podpowiedzianą przestrzeń. To, że czasem źle w niej usytuujemy stół i jednak o jego róg zawadzimy biodrem, to, że nie wstawimy krzesła, bo ktoś nam go nie opisał i nie skoncentrowaliśmy się na tyle, by je zlokalizować, to są niedoskonałości naszych pozawzrokowych percepcji, które przecież się zdarzają. A czy my boimy się ciemności? Chyba nie, bo to oznaczałoby, że boimy się całego otaczającego nas świata. Im więcej dźwięków sprzyjających odtworzeniu otoczenia, tym mniejsza pozorna ciemność. Im więcej słychać, tym lepiej widać.

Kilka lat temu widziałam jeszcze sylwetki na ulicy, co prawda już bez twarzy, a teraz tylko wyłapuję uchem ich kroki i wiem, kiedy są naprawdę blisko. Teraz ludzie to głosy. Widzący czasem mówią, że nie mają pamięci do twarzy, a my możemy nie mieć pamięci do głosów? Im częściej z kimś przebywamy, tym łatwiej wychwycimy jego głos z tłumu. To tak, jakbyśmy rozejrzeli się okiem i spostrzegli znajomego.

I wracamy do równowagi w przyrodzie. Wyobrażam sobie ją jak wagę. Na jednej szali wzrok, a na drugiej reszta zmysłów. Kiedy widzenia było więcej, szalka przeważała, to druga w górze wisiała. Potem się wyrównały poziomy, a teraz ta z resztkami widzenia leciutko w górze wiruje, a inne zmysły na drugiej szalce ją przeciążają.

Dobrze pamiętam kolory, przyrodę, każde źdźbło trawy, każdy kłos złotego zboża, chabry i maki wklejone w łany, nawet wysoko na drzewie różnobarwne pióra w skrzydłach ptaków byłam w stanie odróżnić. Potem drzewa już nie składały się z pojedynczych gałązek i listków, a tylko stanowiły jednolite zielone bryły, aż wreszcie jakąś ciemnoszarą zbitą masę, która gdyby nie szumiała, to mogłaby być ścianą. Dla mnie to faktycznie ściana lasu. Dobrze, że w porę spostrzegłam, że to wszystko gada, pika, szumi i szeleści i to całkiem zrozumiale. Dzięki stopniowemu wchodzeniu w ciemność, stopniowo mogłam też ją oswajać. Powolutku, pomalutku, zebrała się miarka dźwięków w plecaku doświadczeń codziennych doznań.

W pamięci mam jeszcze biel śniegu i ogromne czapy na sosnach i świerkach w piękne, słoneczne, zimowe dni. Na jak długo jeszcze starczy mi tych obrazków, slajdów z przeszłości? Płowieją, zacierają się i coraz trudniej ekscytować się pejzażami, których coraz bardziej ubogo w albumie pamięci. Trzeba się przyzwyczajać do coraz bogatszej fonoteki.

 

 

2.4. O zwykłych i niezwykłych czynnościach
Drób i dziczyzna
Zbigniew Niesiołowski

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

Dietetycy biją na alarm, że my Polacy jemy za dużo mięsa, a za mało ryb. Jednak w obrębie dań mięsnych następują pozytywne przemiany. Jemy coraz mniej wieprzowiny, a coraz więcej mięsa drobiowego. Drób na rynku występuje w różnych postaciach. Mamy więc do czynienia z drobiem świeżym lub mrożonym, sprzedawanym w całości albo w częściach, a także udostępnianym w postaci półfabrykatów.

Postaram się opisać postępowanie z drobiem kupowanym w całości. Mogą to być kury, kaczki, gęsi, indyki czy perliczki. Najwygodniej jest kupować drób mrożony. Jest on dobrze oczyszczony i niezawodny jakościowo. Drób rozmrażamy (trwa to z reguły kilka godzin), płuczemy, a następnie smarujemy przygotowaną marynatą bądź gotową dostępną w sklepach.

Kaczkę smaruję marynatą składającą się z oliwy lub oleju, majeranku i suszonego zmielonego czosnku. Tą miksturą smaruję kaczkę wewnątrz i zewnątrz, pozostawiam ją w lodówce na noc, aby się "przegryzła". Następnego dnia obieram 2 kwaśne jabłka, najlepiej boskopy (szare renety), przekrawam je na ćwiartki, oczyszczam z gniazd nasiennych i część z nich wkładam do wnętrza kaczki, a pozostałe układam na wierzchu.

Kaczkę piekę w zamkniętej brytfannie w piekarniku, w temp. 180 st. Przy czym czas pieczenia zależy od wagi ptaka. Jeśli ważył 2,5 kg, to czas pieczenia wynosi 2,5 godz. Po każdej godzinie brytfannę wyciągam, zdejmuję pokrywę i kaczkę obracam, tak by się "wykąpała" we własnym sosie. 20 min. przed końcem pieczenia zdejmuję pokrywę, żeby skórka się przyrumieniła. Smakoszom polecam, żeby na tym etapie wyjęli brytfannę i wysmarowali skórkę mieszaniną 50 g koniaku z łyżką miodu. Nadaje to skórce karmelowo-koniakowy posmak. Podobnie postępuję przy pieczeniu kury i gęsi, z tym że zamiast jabłek do wnętrza można dać odpowiedni farsz.

Przygotowanie farszu.

Podroby ugotować i po wystudzeniu posiekać drobno, zmieszać z ugotowaną kaszą gryczaną i posiekaną natką pietruszki. Tak przygotowany farsz włożyć do środka gęsi i otwór zapiąć agrafką.

Kaczkę lub gęś pokrojoną na porcje (najlepiej przez osobę widzącą) podajemy z pyzami i sałatką z modrej kapusty. Osobom z innych regionów niż Wielkopolska wyjaśniam, że pyzy to okrągłe kluski drożdżowe gotowane na parze, natomiast modra kapusta, to kapusta czerwona.

Wędrując po supermarketach coraz częściej można znaleźć mrożoną dziczyznę. Są to różne rodzaje mięs z dzika, jelenia, daniela lub sarny. Wynika to z faktu, że za przykładem krajów zachodnich upowszechnia się Polsce hodowla dzikich zwierząt w środowisku naturalnym. Poszczególne rodzaje mięs są około 50 -60% droższe od ich odpowiedników wieprzowych lub wołowych. Dziczyzna jest więc droga, ale podając ją z jakiejś specjalnej okazji z pewnością zasłużymy na uznanie biesiadników (pod warunkiem, że są amatorami tego rodzaju mięsa).

Dziczyznę płuczemy, wkładamy - najlepiej do kamionkowego naczynia i zalewamy maślanką. Naczynie na 3 doby wkładamy do lodówki, żeby mięso "skruszało". Potem dziczyznę płuczemy, osuszamy i smarujemy marynatą - szlachecką, staropolską lub przygotowaną we własnym zakresie z oleju i przyprawy do dziczyzny. Mięso z marynatą powinno przegryzać się w lodówce jedną dobę. Następnie przenosimy je do brytfanny, obkładamy plasterkami wędzonej słoniny, wlewamy 0,5 szklanki wody i pieczemy w temperaturze 180 st. Czas pieczenia powinien wynosić 50% więcej w stosunku do mięsa wieprzowego czy wołowiny. Tak więc 1 kg karkówki z dzika pieczemy przez 1 i 3/4 godziny. Dziczyzna dobrze smakuje z buraczkami na ciepło, kaszą gryczaną lub zapiekanymi ziemniaczkami.

 

 

 3. NAUKA, OKULISTYKA, UDOGODNIENIA, SPRZĘT I POMOCE REHABILITACYJNE

 

 

3.1. Ekspert: dla wzroku lepsze zielone warzywa od luteiny w tabletkach

 

Źródło: PAP/Rynek Zdrowia

Data opublikowania: 2014-05-11

 

Reklamowane suplementy diety wspomagające wzrok można taniej i zdrowiej zastąpić jagodami i zielonymi warzywami. Znajdujące się w nich luteina i inne związki są łatwiej przyswajalne i nie wywołują skutków ubocznych - przekonują eksperci.

- Jesteśmy obecnie zalewani reklamami środków zawierających luteinę, które mają nam zapewnić świetny wzrok. Luteina rzeczywiście ma właściwości, które chronią komórki barwnikowe siatkówki przed nadmiarem wolnych rodników, mogących uszkadzać siatkówkę i prowadzić do częstej choroby, jaką jest związane z wiekiem zwyrodnienie plamki - AMD - powiedział okulista dr Adam Kabiesz z Uniwersyteckiego Centrum Okulistyki i Onkologii w Katowicach.

Zwrócił jednak uwagę, że jest to związek, który występuje naturalnie i najbardziej wskazane jest spożywanie zielonych warzyw. - Substancje korzystne dla wzroku zawierają też czarne jagody, na które wkrótce będzie sezon - dodał.

Jak zaznaczył, luteina zawarta w żywności na pewno wchłania się lepiej niż z tabletek.

- Producenci prześcigają się w informacjach, że ten preparat ma 10 mg, inny 20 mg, natomiast tak naprawdę ta informacja jest sloganem reklamowym. Nie świadczy o tym, że ten preparat, który ma akurat 20 mg, wchłonie się w 100 proc. i odniesie lepszy skutek. Na pewno trzeba podchodzić do tego z umiarem. Ja bym zalecał, żeby zwłaszcza w letnim okresie skupić się na naturalnych źródłach i bogatej, zróżnicowanej diecie - podkreślił okulista.

Wśród produktów wskazanych w diecie osób dbających o wzrok wymienił też winogrona i czerwone wino. Przypomniał, że podstawowymi elementami siatkówki są komórki nerwowe.

- Regeneracja komórek układu nerwowego jest bardzo ograniczona, nie do końca są poznane mechanizmy, które tym kierują. W związku z tym na pewno nie należy spodziewać się, że po zażyciu luteiny nasz wzrok diametralnie się poprawi - powiedział.

Dr Kabiesz podkreślił, że każdy suplement diety może wywoływać skutki niepożądane. Dolegliwości, na które przede wszystkim skarżą się pacjenci przyjmujący luteinę, to zaburzenia żołądkowe. Większość preparatów może obciążać też nerki i wątrobę. Ewentualne przedawkowanie przeciwutleniaczy może natomiast przynieść skutek odwrotny od zamierzonego.

- Przyjmowanie zbyt dużych dawek przeciwutleniaczy, czyli substancji, które mają ochronić siatkówkę przed działaniem wolnych rodników tlenowych, może przynieść odwrotny skutek. Zachwianie równowagi organizmu - nawet na korzyść przeciwutleniaczy - może spowodować, że dojdzie do zmian zwyrodnieniowych siatkówki - przestrzegł dr Kabiesz.

Suplementacja jest natomiast wskazana, jeśli nasza dieta np. z powodów zdrowotnych jest monotonna. Najlepiej skonsultować taki zamiar z lekarzem.

 

 

3.2. Naukowcy badają "beczki" toksycznych odpadów w ludzkim oku

 

Źródło: PAP Nauka w Polsce/Rynek Zdrowia

Data opublikowania: 2014-04-23

 

Ludzkie oko, niczym fabryka chemiczna, produkuje toksyczne odpady, które są m.in. efektem starzenia narządu wzroku. Zbierają się one w przypominających beczki kroplach tłuszczowych. Naukowcy zamierzają je zbadać, aby lepiej zrozumieć procesy starzenia narządu wzroku.

 

Ludzkie oko jest bardzo ciekawym narządem. To nasz główny zmysł, umożliwiający komunikację ze światem zewnętrznym. Jest bardzo złożonym mechanizmem, wypracowanym w toku ewolucji - mówi dr hab. Maciej Wojtkowski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Przyznaje, że jako fizyk długo był przekonany, że o oku ludzkim wszyscy już wszystko wiedzą. Zainteresował się nim trochę przypadkowo, przy okazji prac nad technologiami tomografii optycznej.

Oko - opisuje - przypomina fabrykę chemiczną, która potrzebuje ogromnego zasobu energii. Łatwo to zaobserwować, bo pierwsze co psuje się w organizmie, jeśli będziemy go zbyt mocno eksploatować, to właśnie wzrok. Efektem działania tej specyficznej "fabryki" są też produkowane przez nią odpady. - Są to złogi, których głównym składnikiem jest cząsteczka A2E - bardzo podobna składem chemicznym do witaminy A. Ilość tych śmieci i ich powstawanie jest efektem procesów starzenia siatkówki oka - tłumaczy dr Wojtkowski.

Odpady są zamykane w kroplach tłuszczowych, które można porównać do beczek i przechowywane jako tzw. lipofuscyny w nabłonku barwnikowym oka. - My postanowiliśmy w tych beczkach ze śmieciami trochę pogrzebać, aby zacząć różnicować zamknięte w nich lipofuscyny i dowiedzieć się więcej o wpływie tych toksycznych odpadów na proces starzenia - wyjaśnia badacz.

Jednak, aby dostać się do narządu tak złożonego i wrażliwego jak oko, trzeba stosować najnowocześniejsze technologie. Nowe techniki badania czynności struktury oka ludzkiego dr Wojtkowski rozwija właśnie w prowadzonym przez jego zespół projekcie naukowym. W tej dziedzinie ma już ogromne osiągnięcia, bo jako pierwszy na świecie, skonstruował urządzenie do obrazowania siatkówki ludzkiego oka za pomocą tomografii optycznej SOCT.

Mieszczące się w naszych oczach śmieci naukowcy mogą badać, bo te w odpowiednich warunkach świecą. W latach 90. XX wieku okazało się, że jeśli poświecimy na nie niebieskim światłem, to emitują światło żółtawo-zielone. Za pomocą dostępnych komercyjnie narzędzi, można więc zmierzyć obraz dna oka i świecenie związane z aktywnością siatkówki.

Konieczność poświecenia w oko niebieskim światłem wiąże się jednak z dużym dyskomfortem dla pacjenta. Jest to dość mocne światło, więc osoba, na której przeprowadzane jest takie badanie przez moment praktycznie nie widzi niczego poza białą plamą. - My znaleźliśmy sposób, by polepszyć czułość tej metody. Zredukowaliśmy tę moc znacząco, tak by uniknąć efektu dyskomfortu dla pacjenta, a jednocześnie otrzymywać dobrej jakości obrazy - zapewnia dr Wojtkowski.

Projekt "Opracowanie nowoczesnych technik optycznych do obrazowania struktury i czynności oka ludzkiego" jest realizowany w ramach programu Team Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Więcej: www.naukawpolsce.pap.pl

 

 

3.3. Kolor oczu może określać podatność na choroby

 

Źródło: PAP/Rynek Zdrowia

Data opublikowania: 2014-05-02

 

Osoby o niebieskich lub szarych oczach są bardziej zagrożone bielactwem i czerniakiem - ustalili naukowcy. Zależność między kolorem oczu, a podatnością na określone choroby nie jest jednak oczywista.

 

Prof. Ewa Mrukwa-Kominek, wicedyrektor Uniwersyteckiego Centrum Okulistyki i Onkologii w Katowicach, zwraca uwagę, że w literaturze można spotkać próby określenia, jakie choroby nam grożą w przyszłości w zależności od koloru oczu. - Jednak dane są dość rozbieżne i niezbyt precyzyjne. To nie kolor oczu zabezpiecza nas przed zachorowaniem na określoną chorobę. Możemy mówić co najwyżej o mniejszym ryzyku - dodaje.

Jak przypomniała, kolor oczu jest jednym z wytworzonych w procesie ewolucji elementów przystosowania się człowieka do warunków środowiska. W rejonach kuli ziemskiej o dużym nasłonecznieniu ludzie mają ciemne tęczówki, jasne natomiast tam, gdzie jest mało słońca.

Stwierdzono, iż osoby o jasnych oczach, które przeniosły się z Europy do Ameryki Południowej częściej chorowały na nowotwory skóry. Z kolei osoby o ciemnych tęczówkach mieszkające w Skandynawii częściej zapadały na gruźlicę, infekcje, zaburzenia immunologiczne i miały większą skłonność do depresji.

Naukowcy ustalili też m.in., iż osoby o oczach brązowych są mniej narażone na zachorowanie na czerniaka, który jest najgroźniejszym nowotworem skóry, dającym bardzo szybko przerzuty do innych narządów. Z kolei u osób z niebieskimi oczami częściej obserwowano występowanie bielactwa nabytego, zależnego od rozpadu komórek barwnikowych.

- Jednak przykład z literatury pokazuje, że dane te nie są precyzyjne. Przebadano bowiem 3 tysiące osób z bielactwem i aż 43 proc. miało brązowe tęczówki, a błękitne zaledwie 27 proc. - poinformowała prof. Mrukwa-Kominek.

Naukowcy zbierają dowody na to, że większość chorób skóry ma podłoże genetyczne. - Między innymi udało się zlokalizować 13 genów, których posiadanie zwiększa ryzyko bielactwa. W trakcie tych badań okazało się, że większość z tych osób miała niebieskie i szare tęczówki. Stwierdzono u nich również częściej występującego czerniaka. Te zależności są więc bardzo złożone - dodała profesor.

 

 

 

3.4. NFZ: obniżka wyceny, ale więcej operacji usunięcia zaćmy

 

Źródło: PAP/Rynek Zdrowia

Data opublikowania: 2014-05-04

 

 W styczniu i lutym 2014 r. wzrosła liczba wykonanych operacji usunięcia zaćmy w porównaniu z tym samym okresem 2013 r. - wynika z analizy NFZ. Fundusz zapowiada, że dzięki obniżeniu wyceny tej procedury, w 2014 r. możliwy jest wzrost liczby operacji zaćmy.

- Przeprowadziliśmy analizę wykonanych operacji zaćmy w pierwszych dwóch miesiącach bieżącego roku i porównaliśmy z analogicznym okresem roku ubiegłego. Chcieliśmy sprawdzić efekty wprowadzonych zmian wyceny tego zabiegu - poinformowała w rozmowie z PAP p.o. prezes NFZ Wiesława Kłos. W obowiązujących od stycznia umowach świadczeniodawców z NFZ wycena została obniżona w zależności od typu operacji o ok. 30 proc. Wcześniej średnia wycena za ten zabieg wynosiła ponad 3 tys. zł.

Jak podkreśliła prezes Kłos, "okazało się, że wykonano w zakontraktowanych placówkach o ponad 4 tysiące operacji więcej. W styczniu i lutym 2013 r. wykonano ich 31 458, a wartość wyniosła ponad 97 mln zł, zaś w 2014 r. przeprowadzono 35 612 takich zabiegów o łącznej wartości ponad 86 mln zł".

- Ten trend daje uzasadnioną nadzieję, że będzie można nie tylko powstrzymać rosnące kolejki do operacji zaćmy, ale w znaczący sposób je skrócić. Tym samym należy się spodziewać skrócenia czasu oczekiwania na wykonanie zabiegu - dodała.

Według NFZ, niższa wartość zrealizowanych świadczeń w okresie styczeń-luty 2014 r. oznacza, że "jest możliwe zwiększenie liczby operacji zaćmy w ramach podpisanych na 2014 r. aneksów do umów".

Fundusz zapowiada, że po pierwszym półroczu zamierza przedstawić wyniki analizy w jakim stopniu zwiększenie liczby operacji zaćmy wpłynęło na zmianę liczby osób oczekujących i skrócenie czasu oczekiwania.

 

 

3.5. Mój pies, moje oczy
Katarzyna Świerczyńska

 

Źródło: Focus

Data opublikowania: 2014-04-04

 

Joanna Witkowska z Fundacji Pies Przewodnik dzieli swoje życie na dwa okresy. Ten przed psem i ten od grudnia 2011 roku. Wtedy trafił do niej biszkoptowy labrador Bryś. Joanna nie widzi od urodzenia. Potrafi poruszać się z białą laską, ale mimo to, nim dostała psa, rzadko wychodziła sama z domu.

"Dojście do sklepu oddalonego o 10 minut trwało pół godziny. Poruszanie się z laską jest bardzo trudne, szczególnie kiedy nie można znaleźć żadnego punktu odniesienia, chociażby krawężnika, płotu, murka" - mówi.

Dlatego parę lat temu zaczęła się starać o psa przewodnika. Musiała zdać egzaminy z orientacji w terenie, z chodzenia z białą laską. Bo - jak wiele razy powtarza - to ona wydaje psu polecenia.

"Ja mu nie dam komendy, prowadź do sklepu, tylko muszę wiedzieć, że aby dojść do sklepu, trzeba skręcić w prawo, potem przejść przez pasy, a potem w lewo" - mówi.

Dzięki Brysiowi pani Joanna bez problemu porusza się komunikacją miejską, a pies nieraz uratował ją przed błędem, który mógłby kosztować życie.

"Kiedyś straciłam orientację na stacji metra. Byłam przekonana, że guzki, które wyczułam stopą, to są te przed schodami do wyjścia. Mówię do psa "naprzód!", a on stoi. Powtórzyłam komendę a on wtedy, zamiast ruszyć, zagrodził mi drogę. Pytam ludzi, dlaczego pies nie idzie. Bo pani mu każe na tory iść!" - usłyszałam.

 

Tylko dla najlepszych

 

Nie każdy pies może zostać przewodnikiem osoby niewidomej. Selekcjonuje się już szczenięta - wybiera psy, które nie są ani zbyt lękliwe, ani zbyt dominujące. Raczej posłuszne, chętne do współpracy, a jednocześnie ciekawe świata i pełne inicjatywy przy radzeniu sobie z wyzwaniami. Do roli przewodników najlepiej nadają się psy z grupy retrieverów, zwykle - tak jak wspomniany Bryś - labradory. Szkolenie wybranych psów zaczyna się od trenowania zwykłego posłuszeństwa. Potem następuje socjalizacja - czyli przyzwyczajanie psa do środowiska, w którym będzie pracował. Chodzi o to, aby był spokojny w zatłoczonym autobusie, grzeczny w restauracji czy sklepie. Dopiero potem pies uczy się rzeczy typowych dla psa przewodnika - odnajdywania przejść dla pieszych, drzwi, sygnalizowania krawężników i schodów, omijania przeszkód. Kiedy pies wszystko opanuje - następuje najważniejszy etap, czyli przekazanie go osobie niewidomej. Tu nic nie dzieje się automatycznie, bo człowiek i pies muszą się nawzajem siebie nauczyć i zrozumieć. Pies nie jest tylko narzędziem do ułatwienia życia niepełnosprawnemu, to żywa istota.

 

Pies nie dla każdego

 

Przedstawiciele Fundacji Pies Przewodnik powtarzaj ą: nie każdy niewidomy może dostać psa. To musi być człowiek, który mimo niepełnosprawności potrafi poruszać się z białą laską, wie, jak orientować się w terenie. Tylko takiej osobie pies będzie naprawdę przydatny, bo znacznie poprawi jej bezpieczeństwo i jakość samodzielnego poruszania się po mieście. Pies - dzięki temu, że widzi - pomoże wybrać najkorzystniejszy sposób ominięcia przeszkody, wskaże wolne miejsce w tramwaju, odnajdzie drzwi do budynku, ale też wyszuka bankomat. W tej relacji człowiek-pies podstawą jest zaufanie. Bo to przecież zwierzę ostatecznie zdecyduje, czy i jak wykonać komendę.

 

 

 

3.6. Samochód Google wyjechał na ulice miasta. Bez kierowcy

 

 Źródło: Bankier.pl

 Data opublikowania: 2014-04-29           

 

Samoprowadzący się samochód? Google pokazuje, że to możliwe. Ich pojazd jeździł już po torach i autostradach, a teraz bez kierowcy może bezpiecznie poruszać się po mieście. Być może już niedługo każdy będzie mógł wypróbować takie auto. Mercedes chce, aby ich projekt trafił do sprzedaży w ciągu 6 lat.

W najnowszym komunikacie Google czytamy, że samoprowadzący się samochód, nad którym pracuje firma, jest już na tyle bezpieczny, że może wyjechać na ulice miast - oczywiście bez kierowcy. Samochód poruszał się już poza miastem, a teraz przyszła pora przystosować go do ruchu miejskiego.

 

Jazda w mieście trudniejsza niż w trasie

 

Poruszanie się w mieście to często nieprzewidywalni piesi, częste zmiany pasa na zatłoczonej drodze, wiele skrzyżowań, a jazda jest ciągle przerywana przez korki i sygnalizację świetlną. - Ten sam dystans w mieście jest znacznie trudniejszy do pokonania niż w trasie, jest zbyt wiele obiektów, z których każdy żyje własnym życiem - napisał wczoraj na swoim blogu Chris Urmson, szef projektu samoprowadzącego się auta w Google.

Dlatego przez ostatni rok zespół projektowy pracował nad dostosowaniem pojazdu do panujących w mieście warunków. Według Urmsona auto jest w stanie "czytać" sytuacje związane z ruchem pieszych, odpowiednie znaki drogowe oraz sygnały nadawane przez rowerzystów. Jego zdaniem obecnie samochód może poruszać się po mieście sprawniej niż kiedykolwiek. - Samoprowadzące się auto może być lepsze, ponieważ nie umknie mu żadne istotne zdarzenie na drodze, nie będzie się też męczył ani rozpraszał, w przeciwieństwie do kierowcy" - dodaje Urmson.

 

Nie tylko Google tworzy taki pojazd

 

Google pracuje nad samochodem od 2009 roku, a mógł on po raz pierwszy wyjechać na drogi publiczne w 2011 roku, kiedy to został dopuszczony do ruchu w stanie Nevada. Dziś takie pojazdy mogą poruszać się także na drogach Kalifornii, Florydy i Michigan, ale w każdym stanie wymagana jest obecność osoby za kierownicą, aby w razie potrzeby możliwe było przejęcie kontroli nad autem.

 Źródło: youtube.pl

 

Autonomobil (tak nieraz określa się samoprowadzący się samochód) Google'a do rozpoznania otoczenia wykorzystuje technologie laserowych systemów radarowych oraz oparty na laserach filtr, który pozwala tworzyć oprogramowaniu cyfrową mapę 3D. Auto pokonało do tej pory ponad milion kilometrów, głównie poza miastem. Jedyne odnotowane wypadki miały miejsce, gdy kierownicę przejmował człowiek, lub winny był inny użytkownik drogi.

Nad takim projektem pracuje nie tylko gigant technologiczny z Mountain View - rękawicę rzuconą przez Google podnoszą kolejne firmy motoryzacyjne. Nad własnymi rozwiązaniami pracują m.in. Toyota, Audi, BMW, Mercedes i Nissan. Co więcej, niektórzy mają już sprecyzowane plany - Mercedes chce, aby ich autonomobil znalazł się w sprzedaży najpóźniej w 2020 roku.

Podobna technologia ma zastosowanie nie tylko dla przeciętnego użytkownika. Z autonomobili różnego rodzaju już teraz korzysta wojsko - takie pojazdy mogą np. dowozić zapasy na linię frontu, bez narażania życia żołnierzy. O test i porównanie z nowym Range Roverem takiej maszyny pokusił się nawet popularny brytyjski program motoryzacyjny - Top Gear.

Źródło: youtube.pl

Marcin LekkiBankier.pl

 m.lekki@bankier.pl

 

 

 4. ROZMOWA MIESIĄCA (cz. 1)
Ze Stanisławem Kotowskim rozmawia Józef Szczurek

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

J.S.- Od ponad czterech lat, w każdym numerze "Wiedzy i Myśli" zamieszczana jest bardzo ciekawa pozycja: Rozmowa miesiąca, w której przedstawiane są poglądy, zamiłowania, praca i zainteresowania osób chcących podzielić się z czytelnikami swymi doświadczeniami. Cykl ten cieszy się wielkim powodzeniem i oby istniał jak najdłużej. Dotychczas jednak nie było bezpośredniego spotkania z inicjatorem "rozmów", redaktorem naczelnym pisma - Stanisławem Kotowskim, a przecież, jako wybitny działacz społeczny, dziennikarz i tyflolog, ma bardzo wiele do powiedzenia na rozmaite tematy. Jest więc celowe, aby podzielił się z czytelnikami swoimi spostrzeżeniami, odczuciami i poglądami. Postanowiłem więc zmienić tę sytuację i umożliwić mu wypowiedź w konwencji, która już zdążyła się na dobre zadomowić we wspomnianym cyklu publicystycznym.

A zatem witaj Staszku, jestem przekonany, że Twoje odpowiedzi na postawione pytania skłonią wielu czytelników do nowych przemyśleń, refleksji i wniosków.

 

S.K.- Witam redaktora Józefa Szczurka i Czytelników mojego miesięcznika w nieco odmiennej roli. Znalazłem się jakby z drugiej strony biurka. To nie ja będę pytał, lecz będę pytany. Jeżeli Czytelnicy zechcą zastanowić się nad moimi wypowiedziami, będę zadowolony.

Od 1958 r. tkwię po uszy w środowisku niewidomych i słabowidzących. Najpierw była to spółdzielnia niewidomych w Białymstoku, potem zakład rehabilitacji niewidomych w Chorzowie i wreszcie PZN. Prowadziłem też zajęcia ze studentami Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Były też inne środowiskowe organizacje - Stowarzyszenie Sportu i Turystyki Niewidomych i Słabowidzących "Cross" oraz Fundacja Polskich Niewidomych i Słabowidzących "Trakt". Organizowałem Forum Osób Niepełnosprawnych. Pracowałem w Radzie Konsultacyjnej Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych i w komisjach powoływanych przez PFRON. Nagromadziło się więc sporo doświadczeń i przemyśleń. Chętnie się nimi podzielę z Czytelnikami "WiM", a fakt, że rozmowę tę przeprowadzi redaktor Józef Szczurek jest dla mnie dodatkowym powodem do zadowolenia.

 

J.S.- Najpierw zamierzałem poprosić Cię o podanie kilku najważniejszych wydarzeń z Twojego życia. Jednak w porę przypomniałem sobie, iż w cyklu: "Cele rehabilitacji", publikowanym w "Wiedzy i Myśli" od lipca 2010 do lipca 2011 znajduje się przedstawiona bardzo interesująco Twoja biografia, z której każdy może wyciągnąć dla siebie istotne wnioski. Nie ma więc sensu omawiać jej na nowo. Aby jednak choć trochę nawiązać do Twej wczesnej młodości, powiedz nam, jak to się stało, że w ciągu czterech lat uzupełniłeś program szkoły podstawowej, ukończyłeś liceum ogólnokształcące i roczny kurs masażu w Krakowie. Takim tempem nauki chyba dotychczas nikt nie może się poszczycić. Warto zastanowić się, jaka idea, jakie motywy leżały u podstaw tego przedsięwzięcia?

 

S.K.- Na ten temat również sporo pisałem w cyklu "Cele rehabilitacji". Osoby zainteresowane mogą znaleźć te informacje w "Wiedzy i Myśli" z okresu, który podałeś. Obawiam się, że nie uniknę powtórek. Jednak pytasz o motywy dużego wysiłku, który podjąłem w celu uzupełnienia, a raczej zdobycia wykształcenia, bo uzupełniać nie było czego. Dodam jednak, że w tych czterech latach zmieściły się również ponad trzy lata pracy przy warsztacie w białostockiej spółdzielni niewidomych.

Pytasz o motywację. Otóż motywacja jest zawsze bardzo ważna, a im większy wysiłek jest niezbędny, tym musi być silniejsza. W moim przypadku była bardzo mocna. Miałem trzy siostry i wszystkie się uczyły. Ja mogłem tylko obserwować kończenie przez nie kolejnych klas i kolejnych szkół. Dla mnie nie było to dostępne, a przynajmniej byłem przekonany, że nie jest i przekonane o tym było moje otoczenie. Siostry kolejno, jedna po drugiej, kończyły szkołę podstawową, następnie liceum i w końcu najstarsza podjęła studia wyższe. Dwie pozostałe, również ukończyły studia wyższe, ale to było już później.

A więc siostry się uczyły, przychodziły do nich koleżanki, przychodzili koledzy, rozmawiali o sprawach, o których pojęcia nie miałem - jakieś iksy, jakieś alfy, jakieś trygonometrie - same niezrozumiałe pojęcia. No i młodzi ludzie, przed którymi świat stał otworem. Przede mną, według ówczesnej mojej wiedzy, świat ten miał drzwi zatrzaśnięte i zamknięte na siedem spustów. Bardzo mnie to bolało. Marzyłem o swoich szkolnych sukcesach, których nigdy nie miało być. Dowiedziałem się z radia, że niewidomi w Polsce pracują i uczą się, ale długo w to uwierzyć nie mogłem - wiadomo, komunistyczna propaganda. Kiedy jednak miałem dość beznadziei, życia bez przyszłości i z nędzną teraźniejszością, postanowiłem sprawdzić tę komunistyczną propagandę. 11 maja 1958 r., z duszą na ramieniu, wystartowałem sprawdzać prawdomówność komunistów. 13 maja stanąłem przed prezesem białostockiego okręgu PZN i prezesem białostockiej spółdzielni niewidomych Panem Józefem Stroińskim.

Po długich wyjaśnieniach, dociekliwych i podchwytliwych pytaniach, a także sprawdzeniu mojej wiarygodności na komisariacie Milicji Obywatelskiej Pan Prezes Stroiński oświadczył, że przyjmie mnie do pracy w dziale metalowym spółdzielni, pod warunkiem, że będę się uczyć. Żądanie to jednak nie było czynnikiem motywującym. Zmotywowany byłem już od dawna, ale nic z tej motywacji nie wynikało. Żądanie Pana Prezesa było natomiast potwierdzeniem, że komunistyczna propaganda, tym razem, mówiła prawdę. Powstała więc realna możliwość realizacji moich marzeń.

Jak jednak realizować marzenia o wykształceniu, kiedy ma się 19 i pół roku, świadectwo ukończenia drugiej klasy szkoły powszechnej oraz widzi się tyle, co nic. Jeżeli więc marzenie to zostałoby rozłożone na czas, jaki należało przewidzieć na jego realizację, trzeba by mieć tego czasu bardzo dużo. Ja go nie miałem i byłem bardzo niecierpliwy, spragniony wiedzy oraz chęci dorównania siostrom i nie tylko im.

 

J.S.- Jak rozpocząłeś realizację warunku prezesa Stroińskiego?

 

S.K.- Chińczycy mówią, że nawet najdłuższą drogę należy zacząć od postawienia pierwszego kroku. Moim "pierwszym krokiem" było włączenie się do grupy uczących się pisma punktowego. Było to niezbędne, jeżeli miałem uczyć się czegokolwiek innego, bo zwykłe pismo nie było dla mnie dostępne. Załapałem się więc w połowie maja na kurs, który trwał już od października. Nie miało to znaczenia, bo opanowanie liter, znaków interpunkcyjnych, sposobów pisania cyfr i liczb nie należy do zadań trudnych. Dotyczy to jednak wyłącznie pisania. Czytanie to jednak inna sprawa. Jest to bardzo trudne, wymaga czasu i mnóstwa ćwiczeń. Ja tego czasu nie miałem, bo już w dniu 15 maja podjąłem pracę. Praca pochłaniała większość mojego czasu, a poza tym jej charakter powodował, że ręce były podrapane, pokaleczone i skóra na palcach robiła się gruba. Wytwarzałem wówczas zamknięcia pałąkowe do butelek. Praca ta wymagała dużego, fizycznego wysiłku, a drut i szklane, poszczerbione korki kaleczyły ręce, przede wszystkim opuszki palców.

Nauczyłem się jednak pisać. Mogłem więc robić notatki, a że z ich czytaniem miałem problemy... A kto ich nie ma? Trochę wyczuwałem, trochę się domyślałem, trochę pamiętałem i jakoś szło, i było coraz lepiej.

 

J.S.- To był właściwy krok. Dwie klasy szkoły podstawowej i prawie 20 lat - nie najlepsza pozycja startowa w samodzielne życie. Jakie więc były następne kroki?

 

S.K.- Rzeczywiście, trudno było zaczynać naukę w klasie trzeciej szkoły podstawowej. Postanowiłem uporządkować wiadomości z różnych dziedzin życia, zdobyte w toku kilku lat wielogodzinnego słuchania Pierwszego Programu Polskiego Radia. Mieliśmy tylko głośnik radiofonii przewodowej, zwany kołchoźnikiem lub toczką, który odbierał wyłącznie ten program, więc nic innego słuchać nie mogłem. Ale i tak nagromadziłem sporo luźnych wiadomości, które porównywałem, myślałem o nich, wyciągałem wnioski. Teraz ułatwiły mi one samodzielne przerobienie klas piątej i szóstej. Wynajmowałem lektorki, płaciłem i czytałem przy ich pomocy podręczniki. Dziewczyny tłumaczyły mi również zadania matematyczne, z którymi zresztą nie miałem problemów, tłumaczyły chemię i fizykę. Najgorsze było to, że brakowało czasu. Osiem godzin dziennie pracowałem, a w soboty po sześć godzin. Łatwiejsze czytania, tj. lektur szkolnych, organizowałem w ten sposób, że lektorka przychodziła do baraku, w którym pracowałem, siadała na koszu z gotowymi wyrobami i czytała. W hali pracowało kilkanaście przyrządów do wytwarzania zamknięć, a każdy stukał, głośnik radiowy grał i ludzie rozmawiali, a ja słuchałem lektorki. Teraz mogę tylko wyrazić uznanie dla dziewczyn, które godziły się w takich warunkach czytać i podziękować koleżankom i kolegom, z którymi pracowałem, za to że godzili się do tego hałasu wprowadzić jeszcze głośne czytanie.

Piszę o tym w związku z poziomem mojej motywacji. Nic nie mogło mnie powstrzymać i nie powstrzymało.

 

J.S.- Nie wyglądało to dobrze.

 

 

S.K.- Nie, ale najtrudniejszy był kolejny krok. Przerobiłem klasę piątą i szóstą, zdałem egzaminy i zostałem przyjęty do klasy siódmej, czyli ostatniej klasy szkoły podstawowej. Regularną naukę więc podjąłem we wrześniu 1958 r. w szkole wieczorowej dla pracujących. Ukończyłem ją w czerwcu następnego roku. I teraz nastąpił ten najtrudniejszy krok.

 

J.S.- No, ciekawe, jaki był ten krok.

 

S.K.- Postanowiłem w wakacje samodzielnie przerobić klasę ósmą, czyli pierwszą licealną i iść od razu do dziewiątej. Dyrektor szkoły nie chciał mnie jednak do niej przyjąć. Jacyś niewidomi (wiem jacy) dali się wcześniej poznać z nie najlepszej strony. W tej sytuacji zdawanie egzaminów jako eksternista wyglądało na przedsięwzięcie karkołomne i całkiem niewykonalne. Pan Prezes Stroiński znalazł na to radę. Napisał moją prośbę do kuratora okręgu szkolnego o wyrażenie zgody na zdawanie egzaminów z klasy ósmej w tej szkole, w której mnie nie chcieli przyjąć. Były inne możliwości, tj. inna szkoła, która nie robiła żadnych trudności, nawet dyrektorka tej szkoły namawiała mnie, żeby u niej podjąć naukę. Ale dyrektor, Pan Grochowski trafił na mnie, czyli na twardego zawodnika. Postanowiłem uczyć się właśnie tam, gdzie mnie nie chcieli. Uczyłem się znowu całe wakacje, m.in. w warunkach, o których już mówiłem, lałem wodę na głowę i uczyłem się do późnej nocy. Nie miałem przy tym pewności, czy to się na coś przyda. Pan kurator Łojko zgodził się, ale dopiero gdzieś pod koniec sierpnia. Zgoda jednak była i dyrektor Grochowski nie miał innego wyjścia, jak tylko zorganizować mi egzaminy. Były to chyba jedyne egzaminu w moim życiu, a zdawałem ich pewnie ponad setkę, kiedy bałem się niesamowicie. Ze strachu nie mogłem trafiać rysikiem w kratki tabliczki, tak mi się ręce trzęsły. Przygotowanie się do tych egzaminów wymagało, nie tylko silnej motywacji, ale również odporności na stres.

 

J.S.- Cóż, chyba tylko tak mogłeś w czterech latach tyle dokonać. Interesuje mnie również fakt, że ciągle wspominasz pomoc prezesa Józefa Stroińskiego.

 

S.K.- Nie może być inaczej. Bez jego pomocy nie mógłbym pracować, nie mógłbym ruszyć z miejsca. Pan Stroiński pomógł mi na początku i pomagał w dalszych moich poczynaniach.

 

S.K.- Dobrze, że potrafisz to docenić, bo nie zawsze tak się to dzieje. Mów jednak dalej.

 

S.K.- Trudne było i to, że w wakacje musiałem pracować po osiem godzin dziennie, a w sobotę sześć godzin. W ciągu roku szkolnego niewidomi uczący się korzystali ze skróconego czasu pracy w dniach, w których chodzili do szkoły, pracowali po sześć godzin. Natomiast w wakacje nie było podstaw prawnych, żeby spółdzielnia przyznała mi taką zniżkę wymiaru pracy.

Dodam, że kiedy już zostałem uczniem tego liceum, nikt mi wstrętów żadnych nie robił. Ukończyłem klasę dziewiątą i dziesiątą i postanowiłem znowu przyśpieszyć, tj. skończyć szkołę średnią w Krakowie i jednocześnie zdobyć zawód w szkole masażu leczniczego. Udało się i w czerwcu 1962 r. otrzymałem świadectwo maturalne i dyplom masażysty. Oczywiście, nie obeszło się bez problemów i bez pomocy Pana Józefa Stroińskiego.

 

J.S.- To i w Krakowie Ci pomagał?

 

S.K.- Tak, a pomoc ta polegała na przełamaniu oporów pani dyrektor szkoły masażu, która nie chciała wyrazić zgody na moją naukę w dwóch szkołach jednocześnie. Ale udało się i obie szkoły ukończyłem bez żadnych problemów. W lipcu zdałem egzaminy na studia i w październiku rozpocząłem je na Uniwersytecie Jagiellońskim, na Wydziale Fizoloficzno-Historycznym, kierunek psychologia.

 

J.S.- Co oprócz pomocy prezesa Stroińskiego umożliwiło Ci podejmowanie takich wysiłków i pokonywanie trudności?

 

S.K.- Właśnie dokonałem tego, czego jak twierdzisz, chyba nikt nie dokonał. Nie wiem, może jednak dokonał również ktoś inny, kto miał tak silną motywację. Myślę, że bez silnej motywacji, bez wytrwałości, bez konsekwencji i uporu w dążeniu do celu nie jest to możliwe. Łatwo człowiek może uciec w bezpłodne marzycielstwo. Jeżeli jednak jest silna motywacja i wytrwałość, wręcz upór, można wiele osiągnąć. Jednak wielu ludziom brakuje motywacji i wytrwałości. Mnie nie zabrakło ani motywacji, ani wytrwałości i się udało.

Kiedy koledzy i znajomi pytali, czy chce mi się tak dużo uczyć i pracować, odpowiadałem, że mi się nie chce, ale ja chcę. I właśnie silna motywacja umożliwia robienie czegoś, na co nie zawsze ma się ochotę, ale jest to potrzebne do osiągnięcia celu.

 

J.S.- A studia, czy też były trudności, opory?

 

S.K.- Były, ale nie wiedziałem o tym. Byłem pierwszym niewidomym studentem na UJ na tym kierunku. Kierownictwo katedry miało poważne wątpliwości, czy sobie poradzę. Sprawa była konsultowana ze wszystkimi pracownikami zatrudnionymi w katedrze psychologii i ze studentami piątego roku. Konsultacje te wypadły dla mnie korzystnie, ale o tym dowiedziałem się dopiero kiedy byłem na trzecim roku.

Żeby zakończyć sprawę nauki dodam, że studia ukończyłem w 1967 r., już bez żadnych przyśpieszeń, z wynikiem bardzo dobrym.

 

J.S.- Na studiach więc nie miałeś żadnych trudności?

 

 

S.K.- No, tego nie mogę powiedzieć. Nie było łatwo. Oczywiście, jak wszyscy niewidomi, w wielkim wymiarze musiałem korzystać z pomocy koleżanek i kolegów. Nie było wtedy komputerów, skanerów ani literatury w wersji elektronicznej. Ktoś obliczył, że do egzaminu końcowego z psychologii ogólnej było do przeczytania 8500 stron lektur.

Jak jednak wspomniałem, koleżanki i koledzy chętnie pomagali. Nie oznacza to, że zawsze była ta pomoc wtedy, kiedy była potrzebna i w takim wymiarze, jaki był niezbędny. Zawsze trzeba było się dostosowywać do osób, które pomagały, czasami trudno było zegrać tę pomoc - w jednym czasie dwie albo i trzy osoby dysponowały czasem i chęciami, a w innym nie było nikogo. To jednak się jakoś docierało. Moi pomocnicy uzgadniali ze mną i między sobą czas oraz partie literatury. Gorzej było z miejscem do nauki. Mieszkałem w domu studenta "Żaczek". W tamtych czasach były żeńskie i męskie domy studenta, a wzajemne odwiedziny były ściśle limitowane i ograniczone do czterech dni w tygodniu po cztery godziny, od szesnastej do dwudziestej. I to dopiero był problem. W dwóch pierwszych latach studiów musiałem spotykać się z moimi pomagierami, którymi były w większości dziewczyny w najróżniejszych miejscach. W Bibliotece Jagiellońskiej udostępniano mi pokoje przeznaczone do pracy naukowców, oczywiście, jeżeli były wolne. Literaturę czytaliśmy: w wolnych salach wykładowych, na korytarzach Collegium Novum, na Plantach, na dworcu, w Ogrodzie Botanicznym i na cmentarzu, w zależności od pogody i od tego, co akurat było dostępne. Wykorzystywaliśmy też godziny odwiedzin w DS.

 

J.S.- No, tego to chyba niewidomi obecnie studiujący nie zrozumieją.

 

S.K.- Teraz jest zupełnie inaczej, ale i moje trudności lokalowe nie trwały całe pięć lat studiów. Los mój radykalnie się poprawił po wybudowaniu DS dla dziewcząt "Jadwiga" przy ul. Piastowskiej. Opiekunem tego domu została pani docent Lidia Geppertowa, a ja uzyskałem wolny wstęp do tego domu. Mogłem tam wchodzić o każdej porze dnia i nocy. Bywało, że wypraszano wszystkich chłopców z holu, a ja w tym czasie dopiero przychodziłem na nocną naukę. Było to krępujące, ale wygodne.

Obecnie niepełnosprawni studenci nawet może nie uwierzą, że tak mogło być. Może nawet i wówczas nie wszędzie tak było, ale w Krakowie... Kraków to miasto, które bardzo ceni tradycję. A teraz - biura pełnomocników ds. studentów niepełnosprawnych, koedukacja w domach studentów, komputery, skanery, internet. A ja chyba pierwszy na moim roku miałem magnetofon. Był on marki "Melodia" i ważył 20 kilogramów.

 

J.S.- Przejdźmy teraz do innych zagadnień.

 

S.K.- Jeszcze dodam, że nauki nie zakończyłem na studiach. Raz jeszcze udał mi się sprint w tej dziedzinie. Otóż w październiku 1978 r. rozpocząłem poszukiwanie promotora pracy doktorskiej, a w lipcu 1979 r. odbyła się jej obrona na Uniwersytecie Śląskim. Oczywiście, nie uczęszczałem na studia doktoranckie. Pracowałem samodzielnie, a kiedy już miałem koncepcję pracy, zrobione badania i napisane 90 procent tekstu, zacząłem szukać promotora.

Mało kto chce mnie chwalić, więc pochwalę się sam. Praca doktorska napisana pod kierunkiem naukowym prof. dr hab. Lucyny Frąckiewicz, została wyróżniona przez Ministerstwo Pracy, Płac i Spraw Socjalnych drugą nagrodą w konkursie najlepszych prac magisterskich i doktorskich w kraju, a ja otrzymałem 7 tysięcy złotych. Były to stare pieniądze, których wartość obecnie trudno sobie wyobrazić. Było to jednak więcej niż moje dwumiesięczne zarobki na stanowisku kierownika okręgu PZN.

 

J.S.-. Nie możemy jakoś skończyć tego tematu. Ale powiedz jeszcze, czy miałeś jakieś wsparcie ludzi bliskich i przyjaciół.

 

S.K.- Otóż z osób bliskich żadna nie mieszkała w Białymstoku. Nie mogłem więc korzystać z pomocy najbliższych. Na początku nie miałem też w Białymstoku żadnych przyjaciół. Korzystałem natomiast z wielkiej, wszechstronnej, nieocenionej pomocy Pana Józefa Stroińskiego, no i z instytucjonalnej pomocy spółdzielni, w której pracowałem. Jak już wspomniałem, spółdzielnia osobom uczącym się obniżała w ciągu roku szkolnego w dni, w których odbywała się nauka w szkole, wymiar czasu pracy z ośmiu do sześciu godzin, przyznawała płatne urlopy na egzaminy, przyznawała zapomogi i dotacje na zakup sprzętu rehabilitacyjnego.

Pomoc PZN-u nie ograniczyła się tylko do tych kilku lat w okresie pracy w białostockiej spółdzielni. Bardzo wysoko cenię sobie udział w obozach sportowo-rehabilitacyjnych organizowanych przez ZG PZN w okresach wakacyjnych. Były to czterotygodniowe obozy. Uczestniczyłem w czterech takich obozach. Była tam możliwość uprawiania sportu, wymiany doświadczeń i poglądów, zdobycia wielu informacji, spotkania z władzami PZN-u. Do dzisiaj utrzymuję stosunki koleżeńskie i przyjacielskie z niektórymi uczestnikami tych obozów. Uważam, że była to bardzo cenna pomoc.

PZN pomagał mi przez cały okres studiów. Była to skromna pomoc, ale bardzo przydatna - parę złotych stypendium lektorskiego, papier brajlowski za darmo, ufundowanie maszyny do pisania i magnetofonu przez PZN wspólnie z białostocką spółdzielnią. PZN załatwił również z odpowiednimi władzami stypendia lektorskie dla wszystkich niewidomych studentów wypłacane przez uczelnie, na których studiowali. Była to wielka pomoc, a przyznawane przez Związek zapomogi czy stypendia były tylko uzupełnieniem.

Bez pomocy Związku, a w pierwszej kolejności, bez pomocy jego przedstawiciela, prezesa Józefa Stroińskiego, pewnie niewiele bym w życiu osiągnął, a z całą pewnością, przyszłoby mi to trudniej. Dodam, że w okresie studiów i bezpośrednio po ich zakończeniu pomocy i rad udzielał mi kierownik Działu Rehabilitacji w ZG PZN pan Adolf Szyszko. Pomagał mi załatwiać praktyki w ośrodkach szkolno-wychowawczych dla niewidomych, w których przeprowadzałem badania do pracy magisterskiej. Odbyłem trzy takie praktyki - po jednej w Krakowie, we Wrocławiu oraz w Laskach Warszawskich. Po studiach w Laskach praktykowałem jeszcze mechaniczną obróbkę metali - obsługiwałem tokarki uniwersalne i rewolwerowe, prasy balansowe i mimośrodowe, wiertarki i gwinciarki. Pan Adolf Szyszko pomógł mi również załatwić pracę w chorzowskim zakładzie rehabilitacji niewidomych. Nawiasem mówiąc, miałem już załatwioną pracę w podobnym zakładzie w Bydgoszczy, ale p. Adolf Szyszko uważał, że bardziej jestem potrzebny w Chorzowie. Poza tym w Bydgoszczy dyrekcja chciała mnie zatrudnić, a w Chorzowie kierownictwo zakładu słuchać o tym nie chciało. Była więc dodatkowa motywacja, żeby starać się o pracę tam, gdzie mnie nie chcieli.

 

S.K.- To byłeś od młodości rogaty. Widzę jednak, że nie tylko pomoc prezesa Stroińskiego wspominasz z wdzięcznością, ale i pomoc PZN-u.

 

S.K.- PZN odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu i wiele mi pomógł. Dlatego bardzo boli mnie, że obecnie niewidomi nie mogą liczyć na pomoc Związku w podobnym wymiarze i zakresie, z jakiej ja korzystałem, że stowarzyszenie nasze przeżywa tak głęboki kryzys, z którego wyjścia nie widać i może nawet nikt tego wyjścia nie szuka.

 

J.S.- Musimy przerwać naszą rozmowę. Spotkamy się za miesiąc.

Józef Szczurek

 

 

 5. ORGANIZACYJNE, PRAWNE, PRAKTYCZNE, SPOŁECZNE I ŚWIADOMOŚCIOWE PROBLEMY

 

 

5.1. W PRL i w RP
Stanisław Kotowski

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

W dniu 4 czerwca br. mija 25 lat polskiej transformacji, polskiej demokracji. Warto zastanowić się, co zmiany ustrojowe przyniosły polskim niewidomym i słabowidzącym. Jaka była sytuacja osób z uszkodzonym wzrokiem i jaka jest obecnie.

Zacznę od stwierdzenia, że nie tęskno mi do PRL-u, że był to okres bardzo niekorzystny dla całego narodu, okres w którym Polska nie rozwijała się prawidłowo. W spadku po PRL-u otrzymaliśmy zacofaną gospodarkę, olbrzymie braki wszystkich dóbr i przyzwyczajenia, które utrudniały pokonywanie wielkich trudności. Taka jest moja ocena z ogólnego punktu widzenia. Trzeba jednak wiedzieć, że ten ogólny punkt widzenia nie odnosi się do wszystkich obywateli, a zwłaszcza do ich odczuć i ocen. Jest wielu, którzy gotowi są twierdzić, że dawniej żyło się im lepiej niż obecnie.

Warto wiedzieć, że Polska Rzeczpospolita Ludowa powstała w wyniku decyzji wielkich mocarstw, które wykazały dużą naiwność, albo nie mogły przeciwstawić się późniejszym poczynaniom generalissimusa Józefa Stalina i Związku Radzieckiego. Polacy nie chcieli takiego ustroju i nawet walczyli z nim zbrojnie.

Nie znaczy to jednak, że wszystko było bezdennie złe. Prawda, że były długie okresy, w których nie było prawie żadnych towarów na półkach, że niemal wszystko, co było, było na kartki. Prawda, że problemem wielu Polaków była rolka papieru toaletowego, że nic się nie kupowało, ale się zdobywało, załatwiało, miało szczęście dostać, tj. zapłacić i jeszcze dać łapówkę, ale mieć. Prawda, że towarów nie sprowadzano, nie sprzedawano, tylko dzielono, rzucano, dawano.

Przychodzi klient do sklepu mięsnego, patrzy - tylko ocet na półkach i godło państwa na ścianie. Pyta więc, co może dostać. Na to ekspedientka - to co widać. Klient - to proszę pół orła.

Oczywiście, że były i lepsze okresy, ale mówiło się, że gospodarkę Polski charakteryzują permanentne braki dóbr konsumpcyjnych.

Prawda, że wszystko było zakazane, że nie było wolności zrzeszeń, działalności politycznej poza PZPR-em, nie było wolności słowa poza państwowym radiem, państwową telewizją i "Trybuną Ludu".

Pytanie: czym różni się PRL od USA?

Odpowiedź: niczym, bo: W USA wolno krytykować prezydenta Stanów Zjednoczonych i w Polsce wolno krytykować prezydenta Stanów Zjednoczonych, w USA za dolary wszystko można kupić i w Polsce za dolary wszystko można kupić, w USA za złotówki nic nie można kupić i w Polsce też za złotówki nic kupić nie można.

Młodsi czytelnicy pewnie nie bardzo wiedzą, o czym piszę. Oni nie znają pustych półek, sklepów za żółtymi firankami, Peweksów i sklepów Baltony, w których kupowało się za dolary. Ale starsi to pamiętają.

Dowcip z tamtych czasów głosi, że kiedy zaczęli budować socjalizm na Saharze, to piasku zabrakło. Taki to był ustrój.

Nie było towarów, ale i bezrobocia nie było. Nie oznacza to, że cała siła robocza była efektywnie wykorzystywana. Brak bezrobocia wynikał z założeń ideologii realnego socjalizmu, a nie ze sprawnie działającej gospodarki.

Delegacja francuskich związków zawodowych zwiedzała budowę w Polsce. Zobaczyli dwóch robotników pchających taczkę, którą powinien pchać jeden robotnik. Zapytali więc, dlaczego taczkę tę pcha dwóch robotników. W odpowiedzi usłyszeli, że dlatego, bo trzeci jest na zwolnieniu lekarskim. W ten sposób realizowano pełne zatrudnienie.

Nie znaczy to, że w okresie PRL-u nic dobrego się nie działo. Tak nie było, a było i coś bardzo dobrego. Otóż w tym okresie przybyło kilkanaście milionów Polaków, a teraz nas ubywa. Odbudowywano kraj potwornie zniszczony w czasie wojny, a po wojnie znaczna część maszyn i urządzeń fabrycznych, które nie uległy zniszczeniu, została wywieziona do Związku Radzieckiego. Dodać należy, że II Rzeczpospolita pod względem gospodarczym zajmowała jedno z ostatnich miejsc w Europie, co było spadkiem po zaborach, pierwszej wojnie światowej oraz wojnie z bolszewikami. No i te potworne zniszczenia po drugiej wojnie. Polska była też potężnie wykrwawiona, straciła kilka milionów obywateli. Niełatwo było o jakiekolwiek sukcesy gospodarcze. A mimo to Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Łomża i setki mniejszych miast powstały z rumowiska gruzów. Zagospodarowane zostały ziemie zachodnie i północne (ziemie odzyskane), budowaliśmy tysiąc szkół na tysiąclecie Polski, służba zdrowia organizowała białe niedziele, czyli w czynie społecznym badanie i leczenie ludności wiejskiej. W PRL wykształciło się tysiące inżynierów, lekarzy, nauczycieli, prawników, naukowców, odtworzono niemal zupełnie wyniszczoną inteligencję.

Taka też była prawda. Trzeba to uwzględnić i starać się zrozumieć. Nie można wszystkiego potępiać w czambuł, chociaż do dzisiaj odrabiamy straty, jakie wówczas powstały. A były to straty gospodarcze, polityczne, społeczne, moralne i świadomościowe. Polska była tylko częściowo suwerenna. Nie mogła np. skorzystać z planu Marshalla, na wszystko, co było ważne, musiała mieć zgodę ZSRR. No i była bieda.

Muszę też zwrócić uwagę Szanownych Czytelników, że nie ma czegoś takiego, jak obiektywna ocena poziomu życia. Nie możemy powiedzieć, że ktoś jest zamożny, bogaty bez porównania z bogactwem, z zamożnością innych ludzi. Jest to bardzo ważne dla zrozumienia sytuacji niewidomych w PRL-u.

Czytałem kiedyś o bardzo bogatym Eskimosie. Rzecz działa się w dziewiętnastym stuleciu. Otóż Eskimos ten miał 3 metalowe haczyki do wędek na ryby. Nikt inny takiego skarbu nie miał, a haczyki musiał sobie robić z ości rybich. No i ten, kto miał haczyki metalowe, czuł się niezmiernie bogaty.

Milioner jest bardzo bogaty w porównaniu ze zdecydowaną większością naszych czytelników, ale jest ubogi w porównaniu z multimiliarderami. Społeczeństwo polskie było bardzo biedne, żyło superskromnie. A jak na tym tle wyglądała sytuacja niewidomych?

Oczywiście, również żyli bardzo nędznie, zwłaszcza w porównaniu z niewidomymi z krajów Zachodniej Europy czy Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. To jednak było daleko, za żelazną kurtyną. A w kraju? Odpowiedź nie jest już tak oczywista. Warto jednak pamiętać, że nie można naszej sytuacji porównywać do sytuacji obywateli krajów, które i przed wojną były o wiele bogatsze od Polski. Nie zostały zniszczone tak potwornie jak Polska i mogły korzystać z zasobów bogatych Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Po tych zastrzeżeniach zastanówmy się nad sytuacją niewidomych w PRL-u.

 

Niewidomi korzystali z wielu uprawnień i przywilejów. Niektóre z nich miały duże znaczenie, a inne były wręcz śmieszne. Wymienię te uprawnienia, które zdołam sobie przypomnieć, a każdy będzie mógł ocenić ich wartość. I tak niewidomi mieli prawo do:

 a) pobierania pełnej renty przy jednoczesnym wykonywaniu pracy zawodowej i uzyskiwaniu nielimitowanych zarobków,

b) otrzymania renty inwalidzkiej po pięciu latach pracy, niezależnie od daty i przyczyny utraty wzroku,

c) pobierania przez jakiś czas znacznie wyższego dodatku pielęgnacyjnego niż pozostałe osoby niepełnosprawne - 800 zł, a inni 500 zł, oczywiście wartość pieniądza była wówczas znacznie mniejsza niż obecnie,

d) zwolnienia z podatku od dochodów osobistych w czasie, w którym Polacy płacili taki podatek,

e) zniżek za przejazdy kolejami i autobusami PKS,

f) bezpłatnych biletów dla przewodników przy podróżowaniu samolotami,

g) bezpłatnego przewozu przewodnika przy przejazdach PKP i PKS,

h) bezpłatnego podróżowania środkami lokomocji miejskiej z przewodnikiem,

i) zwolnienia z podatku drogowego za posiadany samochód osobowy,

j) zwolnienia z podatku "bykowego" w okresie, kiedy podatek ten płaciły osoby samotne,

k) dodatku na paliwo do posiadanego samochodu osobowego, o ile pamiętam, miesięcznie w wysokości umożliwiającej zakup dziesięciu litrów benzyny,

l) pobierania stałych zasiłków, jeżeli nie mieli własnych źródeł utrzymania, niezależnie od sytuacji materialnej osób zobowiązanych do alimentacji,

ł) do otrzymywania talonów, przydziałów, innych ułatwień w nabywaniu atrakcyjnych towarów,

m) dokonywania zakupów, korzystania z pomocy medycznej i załatwiania spraw urzędowych poza kolejnością,

n) zakupu z pięćdziesięcioprocentową zniżką biletów na przejazd kolejami linowymi i statkami żeglugi białej,

o) wyjazdu do sanatorium i prewentorium z przewodnikiem,

p) do dodatkowego pokoju w mieszkaniu przydziałowym lub w spółdzielczym,

r) niewidomi studenci do otrzymywania wszystkich trzech rodzajów stypendiów, tj. pieniężnych, mieszkaniowych i stołówkowych,

s) niewidomi studenci do otrzymywania z uczelni stypendiów lektorskich - była to znaczna pomoc, bo kiedy podstawowe stypendium na wyższych latach studiów wynosiło 450 zł miesięcznie, stypendium lektorskie wynosiło 375 zł miesięcznie.

Być może o jakimś uprawnieniu zapomniałem, ale i tak prawie alfabetu mi zabrakło do ich wypunktowania. Dodam, że nie wszystkie uprawnienia przysługiwały przez cały czas trwania PRL. Wprowadzane były stopniowo, a niektóre również wycofywane.

 Jest rzeczą oczywistą, że nie licząc uprawnień do zniżek za bilety na koleje linowe i statki żeglugi białej, uprawnienia te wpływały na poprawę poziomu życia.

Obecnie, jeżeli niektórzy niewidomi z tęsknotą wspominają dawny ustrój, można to zrozumieć, zwłaszcza jeżeli uwzględni się czynniki kształtujące świadomość, o których piszę poniżej.

 

Warunki funkcjonowania Polskiego Związku Niewidomych

 

PZN był i jest stowarzyszeniem, ale w PRL-u nieformalnie był również jakby urzędem państwowym do spraw niewidomych. Nie miał takiej swobody działania jak obecnie, był nadzorowany przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej oraz, co nawet było ważniejsze, przez Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Dotyczyło to władz centralnych, a władze okręgowe nadzorowane były przez komitety wojewódzkie PZPR i wojewódzkie wydziały zdrowia, koła przez komitety miejskie i wydziały zdrowia odpowiednich rad narodowych. Ale to może i dobrze, bo PZN nie mógł narobić tylu głupstw, ile udało się mu w latach dziewięćdziesiątych dwudziestego stulecia. Z drugiej strony, działacze PZN-u nie mogli nauczyć się rzeczywistej samorządności. To jednak mniej interesuje przeciętnych jego członków, ale to, że był silny, potężny, ważny, już tak.

PZN był na całkowitym utrzymaniu państwa. Jego budżet był planowany w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej. Budżet ten był w każdym roku większy, nigdy mniejszy.

Do początku lat dziewięćdziesiątych MZiOS finansowało:

 a) szkolenia rehabilitacyjne, w tym nowo ociemniałych, niewidomych ze złożoną niesprawnością, ociemniałych z powodu cukrzycy,

b) działalność kulturalno-oświatową - utrzymanie i funkcjonowanie świetlic, zespołów muzycznych, wokalnych, recytatorskich i innych, klubów esperanckich,

c) wypoczynek niewidomych i ich rodzin,

d) sport i turystykę,

e) działalność wydawniczą PZN-u - książki brajlowskie i mówione oraz kilkanaście tytułów czasopism,

f) działalność Centralnej Biblioteki PZN,

g) zakup szeroko rozumianego sprzętu rehabilitacyjnego, w tym sprzętu gospodarstwa domowego,

h) wypłatę stypendiów lektorskich oraz zawodowych i społecznych lektoratów,

i) przyznawanie zapomóg doraźnych i losowych,

j) działalność inwestycyjną,

k) utrzymanie lokali związkowych,

l) środki na fundusz płac zatrudnionych pracowników,

ł) z Zarządu Lecznictwa Uzdrowiskowego w każdym roku PZN otrzymywał tysiąc do tysiąc sto skierowań sanatoryjnych.

 

 Ważnym uprawnieniem, chociaż wynikającym tylko z praktyki, a nie z prawa, były przydziały różnego rodzaju dóbr. I tak, niewidomi za pośrednictwem PZN-u mogli otrzymać: przydział na mieszkanie, talony na sprzęt gospodarstwa domowego, na meble, samochody i opony do samochodów, i pewnie to nie wszystko.

PZN otrzymywał przydziały: papieru na druk czasopism brajlowskich, czasami papier toaletowy, maszyny do pisania, magnetofony i wiele innych dóbr, a nawet przydział kawy na Dzień Kobiet.

Obecnie PZN nie ma zapewnionego stałego finansowania. Może ubiegać się jedynie o dofinansowanie zadań, ale musi zapewnić część kosztów ich realizacji z własnych pieniędzy, a ponadto nigdy nie wiadomo, kiedy i na co uda się otrzymać pieniądze. W 2014 r. np. PFRON nie przyznał pieniędzy na zakup psów przewodników oraz na wydawanie prasy. Warto dodać, że z kilkunastu tytułów zostały tylko trzy, a i na te nie ma pieniędzy. Zostało zawieszone wydawanie "Naszych Dzieci", natomiast "Promyczek", "Światełko" i "Pochodnia" ukazują się tylko w wersji elektronicznej, przy czym "Pochodnia" została przekształcona w kwartalnik.

Legitymacja PZN-u była dokumentem uprawniającym do korzystania z wyżej wymienionych uprawnień. Obecnie legitymacja Związku nie uprawnia już chyba do niczego. Może jeszcze w niektórych miastach do korzystania z ulgowych przejazdów środkami lokomocji miejskiej, ale np. w Warszawie od 1 kwietnia 2014 r. nie jest honorowana.

 Większość wyżej wymienionych uprawnień już nie przysługuje, a inne straciły znaczenie, np. prawo do dokonywania zakupów poza kolejnością.

Prawda, że pojawiły się nowe możliwości, np. renty socjalne, możliwość uzyskania dofinansowania kosztów turnusów rehabilitacyjnych, dofinansowania zakupu sprzętu rehabilitacyjnego czy dofinansowania likwidacji barier komunikacyjnych oraz architektonicznych w mieszkaniu. Możliwości te jednak uzależnione są od dochodów, nie są obligatoryjne i istnieją poza Związkiem. Można o nie ubiegać się w PCPR-ach lub w PFRON-ie.

 Utrata możliwości świadczenia przez PZN tak szerokiej pomocy i uprawnień wynikających z przepisów państwowych, odbierana jest przez wielu jako krzywda i niesprawiedliwość. Wielu uważa, że PZN jest dla nich nieprzydatny, niepotrzebny i nie warto płacić składek członkoskich.

Dodać należy, że istniały również inne formy pomocy, z których korzystali niewidomi i słabowidzący, np. Wojewódzki Wydział Zdrowia w Katowicach finansował działalność Zakładu Rehabilitacji i Szkolenia Inwalidów Wzroku w Chorzowie, a Wojewódzki Wydział Zdrowia w Krakowie Szkołę Masażu Leczniczego. Cały czas finansowane były i są ośrodki szkolno-wychowawcze dla niewidomych i słabowidzących.

 

Sytuacja osób z uszkodzonym wzrokiem zatrudnionych w spółdzielczości niewidomych

 

Spółdzielczość ta zatrudniała ponad dziesięć i pół tysiąca niewidomych i słabowidzących. Korzystali oni ze wszystkich uprawnień wynikających z przepisów państwowych i częściowo z pomocy PZN-u. Poza tym spółdzielnie zapewniały im:

a) mieszkanie w internacie (hotel robotniczy spółdzielni),

 b) żywienie w spółdzielczej stołówce,

 c) wyjazdy na wczasy, na obozy, rajdy,

d) pieniądze na zakup sprzętu rehabilitacyjnego i każdego innego, który spółdzielca chciał uznać za rehabilitacyjny, np. glazurę do łazienki i dywany do pokoi,

e) talony na zakup deficytowych towarów,

f) zaopatrzenie w produkty żywnościowe, których brakowało w sprzedaży,

g) opiekę lekarską.

Było nawet tak, że niewidomi i słabowidzący spółdzielcy otrzymywali dodatek za podatek. Jak już pisałem, niewidomi zwolnieni byli z podatku od dochodów osobistych. Kiedy podatek ten został zniesiony i nikt w Polsce go nie płacił, uznano że sytuacja materialna niewidomych relatywnie uległa pogorszeniu w stosunku do reszty społeczeństwa. Spółdzielnie więc wyrównywały im tę stratę wypłacając równowartość podatku, jaki powinni płacić, a nie płacili.

Ważną pomocą dla spółdzielni była wyłączność produkcji niektórych wyrobów, np. szczotek oraz przydziały surowców, środków transportu i maszyn.

Oczywiście, że nie we wszystkich spółdzielniach było aż tak dobrze, że nie wszyscy korzystali ze wszystkiego. Świadomość istnienia różnych przywilejów i uprawnień pozytywnie wpływała na ocenę własnej sytuacji. Można powiedzieć, że niewidomym spółdzielcom żyło się lepiej niż przeciętnym obywatelom PRL-u. Zresztą, nie tylko im. Dobrze żyło się też niewidomym masażystom, którzy korzystali z dużej zniżki czasu pracy - pracowali po 6 godzin dziennie, a widzący masażyści po 8 godzin. W rezultacie niewidomi mogli pracować bez trudu na 1,5 etatu albo i więcej.

Uprawnienia te i przywileje powodowały, że poziom życia wielu niewidomych i słabowidzących był wyższy w porównaniu z poziomem życia osób, które nie korzystały z podobnych uprawnień. Niewidomi wprawdzie nie korzystali z takich uprawnień, przywilejów i różnych świadczeń jak milicjanci, pracownicy komitetów Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, nie mówiąc już o dygnitarzach partyjnych, ale mieli nieco lepiej niż większość społeczeństwa. Obrazowo można powiedzieć, że wtedy większość obywateli PRL-u jadła chleb cienko posmarowany margaryną, a niewidomi spółdzielcy jedli chleb cienko posmarowany masłem. Nie był to luksus, ale zawsze coś nieco lepszego. No i trzeba dodać, że wszystko to dotyczyło tych bardziej aktywnych, pracujących, studiujących.

 

Zatrudnienie dawniej i obecnie

 

Pracowałem w Białostockiej Spółdzielni Niewidomych w dziale metalowym. Produkowaliśmy zamknięcia pałąkowe do butelek. Warunki pracy były podłe, ale prawie wszędzie wówczas dobrze nie było. Brygadzista Tolek mówił nam: gdybym miał odpowiednie maszyny, mógłbym z wami samoloty produkować. Tolek nie miał najmniejszego pojęcia o produkcji samolotów, ale i my go nie mieliśmy. Ja wówczas miałem 20 lat i wierzyłem. Bo w okresie międzywojennym pracowało w Polsce 250 niewidomych, może nieco więcej, a tylko Białostocka Spółdzielnia zatrudniała kilkaset osób z uszkodzonym wzrokiem. Jak tu nie wierzyć?

Niewidomi spółdzielcy byli dumni z pracy, cieszyli się, że mogą pracować, że mają tyle różnorodnej pomocy. Byli dumni, niektórzy bardziej niż dumni, buta ich rozpierała. Czuli się ważni, potrzebni, budowali Polskę, byli szanowani przez władze państwowe i przez PZPR, przez członków ich rodzin i znajomych. To się liczyło, to się musiało liczyć.

Nie liczył się natomiast fakt, że spółdzielnia pracowała na zasadach dalekich od ekonomicznych. Wszystkie zakłady pracowały na innych zasadach niż ekonomiczne. Gdyby liczono się wówczas z prawami ekonomii i ekonomiki, ustrój realnego socjalizmu by się nie zawalił. Spółdzielnie nie były więc czymś wyjątkowym, a spółdzielcy byli takimi samymi pracownikami jak pozostali.

Takimi samymi pracownikami byli również niewidomi masażyści, pracownicy spółdzielczości inwalidów i wszędzie tam, gdzie byli zatrudnieni. Nikt nie liczył się z wydajnością pracy, ze skróconym czasem pracy, ani z niczym podobnym.

Niewidomi i słabowidzący mogli czuć się wartościowymi pracownikami, mieć dobre mniemanie o sobie i dobre samopoczucie. A jak jest obecnie?

PFRON dofinansowuje koszty zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Od pierwszego kwietnia 2014 r. wysokość refundacji uległa zmniejszeniu, ale do tego czasu w zakładach pracy chronionej mogła wynosić nawet 100 procent kosztów. I może nawet nie byłoby w tym nic złego, gdyby pracodawcy nie wmawiali wszystkim, w tym niepełnosprawnym pracownikom, że ich zatrudnianie jest nieopłacalne. Wyglądało to tak, że niewidomi pracownicy pracują za darmo, bo ich koszty zatrudnienia pokrywa PFRON, a i tak pracodawcy nie mają z tego żadnej korzyści, no może minimalną korzyść. Kiedy zmniejszył się poziom dofinansowania, podniósł się raban, że będą zwalniać, bo się nie opłaci zatrudniać.

Powstały możliwości fikcyjnego zatrudniania. Polegało to na tym, że dofinansowaniem otrzymywanym z PFRON-u pracodawcy dzielili się z "niepełnosprawnymi pracownikami", z tym że pracownicy dostawali mniejszą część tego łupu, ale za to nie musieli nic robić.

Piszę w czasie przeszłym, bo obniżony poziom dofinansowania obowiązuje zaledwie kilkanaście dni i jeszcze nie wiadomo, czy nadal będą stosowane takie praktyki. Nie wiadomo też, czy będą masowe zwolnienia. Nie wiem, jak będzie wyglądało zatrudnienie niepełnosprawnych pracowników po zmniejszeniu poziomu dofinansowania kosztów ich zatrudniania. Jest jednak oczywiste, że takie warunki nie stanowią podstawy do dumy z wykonywanej, albo tylko pozorowanej pracy, podstawy wysokiej samooceny, zadowolenia ani uznania społecznego.

 

Z pewnością nie udało mi się zwrócić uwagi na wszystkie okoliczności życia niewidomych dawniej i obecnie. Z przedstawionych jednak wynika jasno, że są podstawy do porównań i to na niekorzyść obecnej sytuacji. Oczywiście teraz mamy komputery, dostęp do internetu, do prasy, ale to wszyscy mają. Mało jest natomiast uprawnień, z których korzystają tylko niewidomi, które powodowały, że niewidomi czuli się w jakiś sposób wyróżniani i żyło im się lepiej.

I jeszcze pozwolę sobie na przedstawienie osobistej sytuacji. Otóż w maju 1958 r. rozpocząłem poszukiwanie własnego miejsca w życiu, w społeczeństwie. Miałem wówczas dziewiętnaście i pół roku oraz ukończone dwie klasy szkoły podstawowej. Dzięki istnieniu Białostockiej Spółdzielni Niewidomych i jej prezesowi Józefowi Stroińskiemu miejsce dla siebie znalazłem. Otrzymałem pracę, możliwości zamieszkania i zobowiązanie, że mam się uczyć. Spółdzielnia stworzyła mi warunki egzystencji i podstawy dalszego rozwoju. Dzięki temu zatrudnieniu mogłem ukończyć szkołę podstawową, średnią, masaż leczniczy i studia wyższe, a później uzyskać stopień doktora. Konia z rzędem temu, kto potrafiłby obecnie tak pomóc dwudziestoletniemu niewidomemu analfabecie. Można by tylko zaproponować mu warsztat terapii zajęciowej, jeżeli byłby taki w pobliżu lub na pół fikcyjne zatrudnienie w jakiejś firmie, która specjalizuje się w takich praktykach.

Być może młodsi czytelnicy nie do końca będą rozumieli, o czym piszę. Starsi natomiast, zwłaszcza byli pracownicy spółdzielczości niewidomych, z pewnością znajdą powody do podobnych ocen we własnych wspomnieniach.

Obecnie, mimo przeznaczania około pięciu miliardów złotych w każdym roku na wspieranie zatrudnienia osób niepełnosprawnych, osiągane cele są niewspółmiernie małe do ponoszonych kosztów.

Jak widzimy, nawet w tak złym ustroju, jaki mieliśmy przed dwudziestomapięcioma laty, niewidomi mogli znaleźć powody do zadowolenia. Niewidomi żyli nieco lepiej niż przeciętni Polacy, nie licząc członków komitetów PZPR, milicjantów, górników i może jeszcze jakichś innych grup ludności. Ustrój bardzo zły dla narodu, był dla niewidomych łaskawy. Łaskawość ta przejawiała się w pewnych dobrach materialnych, ale co może jest nawet ważniejsze, w tworzeniu warunków do budowania poczucia własnej wartości i godności.

Dodam jeszcze, że ten ustrój był zły dla całego narodu, ale nie wszystko w nim było złe. Pisałem o tym wyżej. Teraz to podkreślam, bo jest to konieczne do zrozumienia, nie tylko postaw niektórych niewidomych, ale również wielu Polaków, którzy przez dziesiątki lat angażowali się w budowę Polski Rzeczypospolitej Ludowej. I nie jest ich winą, że ideologia niszczyła owoce ich wysiłku.

Z drugiej strony nie tylko niewidomi, ale byli pracownicy państwowych gospodarstw rolnych, pracownicy upadłych stoczni itd. mają podstawy do pozytywnych wspomnień i ocen. Sprzyja temu również charakter ludzkiej pamięci, która jest bardzo wybiórcza i selektywna. Dlatego, mimo że PKB Polski przez ostatnie 25 lat uległ podwojeniu, że przybyło mnóstwo sklepów, a ich półki wypełniły się rozmaitymi towarami, mimo że przybyło dróg ekspresowych i autostrad, a wszystkie drogi i ulice wypełniły się samochodami ponad wszelkie wyobrażenia, mimo że miliony Polaków urlopy spędza w zagranicznych kurortach, nie zawsze potrafimy to docenić.

Wiem, że mamy w kraju również biedę, że transformacja nie wszystkim przyniosła korzyści, ale wiem też, że obecny poziom życia większości Polaków jest bez porównania wyższy od tego sprzed dwudziestupięciu laty.

 

 

5.2. Lila sama wymyśliła postać Chłopca. Chłopiec ma zaklejone oczko. Alicja Lehmann

 

Źródło: Gazeta Wyborcza

Data opublikowania: 2014-05-19

 

Lilka ma trzy lata, pewnego dnia rysuje Lalę i Chłopczyka, postacie nakleja na szybę balkonu. Chłopczykowi zakleja jedno oko, aby wyglądał tak, jak ona. A jej mama wymyśla zabawę i zakłada wydawnictwo - dla dzieci z dysfunkcją wzroku.

Lilka to rezolutna trzylatka. Ma lekko podkręcone włosy, zalotny uśmiech i badawczy wzrok. Kiedy ją odwiedzam, na oku ma plaster w kolorowe kropki.

Proponuje mi wodę do picia, bo tak wcześniej umówiła się z mamą. Nie chce rozmawiać o przedszkolu i od jakiegoś już czasu nie lubi, kiedy mama opowiada o niej obcym ludziom. Ale na moją wizytę się zgadza i tylko raz upomina mamę.

- Nie, nie, nie. Nie mów - mówi Lilka.

- Nic złego o tobie nie mówię. Opowiadam tylko, że nie widzisz ostro - odpowiada jej mama. I dodaje do mnie: - To nowa rzecz. Chyba taki wiek.

 

Google pokazał najgorsze

 

To, że z jednym okiem Lilki jest coś nie tak, rodzice zauważają, kiedy dziewczynka ma niecałe dwa miesiące.

- To było takie delikatne maźnięcie, ledwo zauważalny biały odblask, który lepiej widać było na fotografiach - opowiada Dorota, mama Lilki. - Wcześniej tarła oko piąstką i lekko zezowała. Nie zwracaliśmy na to większej uwagi, bo przecież niemowlaki mają inne oczy. Nic bardziej mylnego. Pewnego dnia, przy kąpieli, znowu to zauważyliśmy i tata Lilki wrzucił w Google hasło "biały odblask na oku". I zamarł. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie.

Internet wyrokował: rak oka. Jeszcze tego samego wieczoru Dorota i Jakub dzwonią do okulisty i umawiają na następny dzień. Pada pierwsza diagnoza: zaćma wrodzona oka prawego.

Dorota: - W momencie, kiedy rodzic dostaje taką informację, jest w absolutnym szoku. Bo przecież wszystko miało być w porządku.

Po urodzeniu Lilka miała zrobione, jak wszystkie noworodki w Polsce, przesiewowe badanie wzroku. Neonatolog nie zauważył niczego niepokojącego.

- Ale on sprawdzał tylko, czy dziecko reaguje na światło i czy oczy się ruszają. I u Lilki tak właśnie było. Bez odpowiedniego szkolenia lekarze nie są w stanie zauważyć zaćmy - mówi Dorota. - Gdybyśmy sami nie zobaczyli tego maźnięcia, moglibyśmy nie zdążyć z operacją.

 

Założyć soczewkę

 

Zaćma to bariera w gałce ocznej, która nie pozwala światłu dotrzeć do siatkówki i tym samym uniemożliwia prawidłowe widzenie. Jest jedną z przyczyn ślepoty. Przyczyny zaćmy mogą być różne. U Lilki było nią PHPV, czyli przetrwałe hiperplastyczne ciało szkliste. W łonie matki tętnica, która unaczynia soczewkę oka powinna się wchłonąć w ostatnim etapie rozwoju. Tak się nie stało i przetrwała tętnica uszkodziła soczewkę. Stąd potrzeba operacyjnego wycięcia tętnicy wraz z soczewką i oczyszczenia oka. Operacja wykonana do czwartego miesiąca życia daje szansę na przywrócenie ostrości wzroku w dużym stopniu. Po tym czasie szanse topnieją w błyskawicznym tempie.

Po diagnozie rodzice Lilki dzwonią do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Ale później ktoś im mówi, że do CZD się nie dzwoni, tylko jedzie i czeka w kolejce. Nie chcą czekać. Znajdują specjalistę okulistyki dziecięcej i płacą 5 tys. zł za operację. Lilka ma wtedy cztery miesiące. Miesiąc później rodzice po raz pierwszy zakładają jej soczewkę. Później okaże się, że pierwsza soczewka jest źle dobrana i przez dwa miesięcy terapia Lilki nie ma sensu.

- Założenie soczewek tak małemu dziecku to jest kosmos. Przez pierwsze półtora roku to było codzienne zmuszanie jej do robienia czegoś wbrew jej woli - opowiada Dorota. - Musieliśmy ją przytrzymywać, unieruchamiać, aby poprawnie założyć soczewkę. Wyrzutów sumienia po czymś takim nie da się opisać. Pod koniec tego straszliwego kryzysu zaczęliśmy ją pytać, jak chce mieć założoną soczewkę: czy normalnie czy na siłę. I w końcu pewnego dnia usiadła i powiedziała, że normalnie. Od tamtej pory nie mamy z tym problemów.

Na co dzień Lilka nosi soczewkę oraz okulary. Do tego przez cztery godziny dziennie ma zaklejone zdrowe oko. Kiedyś z plastrem chodziła osiem godzin, ale niedawno okazało się, że w leczeniu Lilki po raz drugi padła zła decyzja.

- Teraz tylko do południa zaklejamy zdrowe oko, aby to chore pobudzić do pracy. Bo mózg sam nie wybierze trefnego organu, tylko powoli go wyeliminuje.

Drugie oko Lilki ma krótkowzroczność, dlatego dziewczynka nosi też okulary.

Dorota: - Pani doktor powiedziała nam, że lewym okiem Lilka będzie patrzyła przez resztę życia. I to na nim głównie powinniśmy się skupić. Z tym drugim cudów już nie będzie, bo jest niekompletne w anatomii.

 

Karty Lulu i Chłopiec

 

Lilka do końca życia będzie nosiła soczewki. Kiedy skończy sześć lat, czeka ją operacja wszczepienia soczewki wewnątrzgałkowej.

Mama Lilki postanawia więcej nie dopuścić do błędów i sama zaczyna uczyć się o dysfunkcji wzroku u dzieci.

- Zaczęło się od forum rodziców. To kopalnia wiedzy i wsparcia - mówi Dorota. - Mieliśmy tyle pytań, wątpliwości. Kiedy człowiek jest w takim amoku i po drugiej stronie słuchawki usłyszy, co ma robić, to znaczy niewyobrażalnie dużo.

Dorota wpada na pomysł założenia wydawnictwa. Tak powstaje Oculino.

- Zauważyłam, że na rynku nie ma zabawek dla dzieci z problemami ocznymi. I nie mam tu na myśli zabawek przywracających wzrok, bo takie nie istnieją. Szukałam zabawek, z którymi dzieci, takie jak Lilka mogłyby się identyfikować. Lila sama wymyśliła postać Chłopca. Jest teraz naklejony na naszym oknie. Chłopiec ma zaklejone oczko.

- I ćwiczy! - wtrąca się Lilka. - Ale plasterka nie wolno ściągać, bo to robi albo mama albo tata.

- Nie szukam zabawek, które fundują bodziec wzrokowy. Lilce nie ma być łatwiej, bo w świecie tak nie będzie. Będzie jej tylko trudniej - tłumaczy Dorota. - Już teraz zdarza się, że dzieci pytają, co ma na oku, są ciekawe, ale i przerażone. Chore oko jest nieznacznie mniejsze od zdrowego, czasami widać zeza. Lila ma wszystko wyjaśnione, ale świat nie ma wyjaśnionej Lilki.

Jednym z pomysłów Doroty są "Karty Lulu!". To zbiór kolorowych obrazków. Każdy przedstawia przedmioty dobrze znane małym dzieciom, a miniatura obrazka umieszczona jest na planszy. Na obrazkach są postacie, zwierzęta, przedmioty domowego użytku oraz rzeczy, z którymi dzieci z dysfunkcją wzroku stykają się na co dzień. Jest więc przyssawka do zakładania soczewek, plasterek, soczewka i lekarz okulista.

- Jednym ze sposobów grania jest wyciągnięcie karty, a potem szukanie miniatury na wspólnej kartce. Ten wariant w pewnym stopniu jest terapeutyczny, bo dziecko, szukając obrazka, skupia wzrok i pobudza oko do działania - mówi Dorota. - Inny sposób wymyśliła Lila i najbardziej lubi w niego grać. Wyciąga kartę za kartą i tworzy historyjki. To też jest zabawa dla zdrowych dzieci, tylko że tu są bohaterowie, którzy noszą plasterek na oku, odwiedzają okulistę.

 

Studia dla Lilki

 

Na "Karty Lulu!" Dorota postanawia zebrać pieniądze. Rejestruje się na platformie www. polakpotrafi.pl. To strona internetowa tzw. finansowania społecznościowego, na której organizacje, ale i osoby prywatne zbierają fundusze na realizację swoich pomysłów. Dorota potrzebną kwotę 8 tys. zł zebrała w ciągu szesnastu dni. Ale zbiera dalej.

- Nie mogę uwierzyć, że się udało. Idziemy teraz na podwójny wynik - mówi Dorota. Bo jeśli uda się zebrać 20 tys. zł będzie mogła wydać serię książek. - W książkach tych bohaterowie noszą okulary, soczewki i plasterki.

Oprócz "Kart Lulu!" i książek Dorota od ubiegłego roku studiuje optometrię. To słabo znana specjalizacja w Polsce. Jej absolwenci zajmują się dobieraniem korekcji optycznej i diagnozują przypadłości oczne, wady refrakcji. Jednak nie mogą ich leczyć. Są zatem czymś pomiędzy okulistą, który leczy, a optykiem.

- Kiedy Lila pojawiła się w moim życiu, byłam na rozdrożu. Skończyłam biologię eksperymentalną i praca w białym kitlu, z probówkami wydawała mi się wprawdzie fascynująca, ale nie byłam pewna, czy to jest to, co chcę robić - opowiada Dorota. - Po narodzinach Lilki i jej problemach ze wzrokiem połączyłam wszystkie cegiełki i zdecydowałam się na studia. Chcę pracować z dziećmi, być optometrystą, prowadzić terapię widzenia. Ale też chcę pracować z rodzicami, którym rodzi się chore dziecko. Bo świadomy i myślący rodzic to połowa sukcesu i większe szanse na powodzenie rehabilitacji.

 

 

5.3. Matko, pozwól żyć
Janka Graban

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-15

 

Kiedy myślę, że nic mnie już nie zadziwi, to wtedy zawsze coś mnie zaskakuje. Tak też stało się na początku 20-lecia Integracji. Pierwszy list w tym roku, którzy mnie poraził brakiem podstawowej wiedzy o życiu, a o życiu w rodzinie w szczególności, przyszedł z województwa zachodniopomorskiego. Pani, którą nazwijmy Ola, urodziła się z rozszczepem kręgosłupa, a oprócz tego ma padaczkę. Dzieciństwo spędziła w szpitalu. Leki do końca życia. W tzw. międzyczasie doszła choroba urologiczna, wymagająca cewnikowania i używania pampersów. Można powiedzieć: przeciętna niedola osoby z niepełnosprawnością, a przy okazji udręczenie dla całej rodziny.

 

Rentę zabiera mama

 

"Moje leki, cewniki, rękawice, odpowiedni żel do tego wszystkiego i cztery paczki pampersów na miesiąc wiążą się ze znacznymi kosztami" - wyznała bardzo rozsądnie Pani Ola. Ale zaraz potem podkreśliła, że pisze do Integracji, ponieważ jest w trudnej sytuacji rodzinnej jako osoba z niepełnosprawnością: "Dostaję rentę rodziną, ale zabiera mi ją mama, z tego co się orientuję, jest to kwota mniej więcej 50 zł, ale dostaję 25 zł i to nie zawsze - wyjaśnia. - W związku z tym zwracam się o pomoc, ale nie wiem, o jaką pomoc prosić: finansową czy materialną. Będę wdzięczna za każdą."

Zastanawia mnie, skąd ten automatyczny ciąg do postawy żebraczej? Niech mi ktoś da - rodzina, szkoła, pracodawca, organizacja pozarządowa... reszta świata! Aby złapać trop, kieruję się do własnych doświadczeń, które wspominam bardzo boleśnie. Wszystko było cacy, póki nie uciekłam z zakładu opiekuńczego, gdzie wszystko miałam podane pod nos i niczego mi do bytowania nie brakowało. Oczywiście nie miałam pojęcia, skąd się te rzeczy biorą, nawet nie wpadło mi do głowy takie pytanie. Było mi jak u Pana Boga za piecem. Poczułam to natychmiast, kiedy wróciłam do domu - do biedy i totalnego zagubienia. Miałam 17 lat i nie znałam wartości pieniędzy.

Przedłużeniem opieki nade mną była szkoła, gdzie nauczycielka przynosiła mi kanapki, zamiast zainteresować się dochodami mojej rodziny i pokazać mi, jak szukać skutecznej pomocy. Szybko bowiem ta dobra pani wyjechała do innego miasta, a ja zostałam bez kanapek! Dzisiaj uważam, że to było najlepsze, co mnie spotkało!

 

Dorastanie boli

 

Gdy jako osoba z niepełnosprawnością otrzymałam od miasta swoje M1, byłam jeszcze bardziej bezradna. Nie radziłam sobie z wypełnianiem formularzy, które były potrzebne do zakotwiczenia mnie w miejscu zamieszkania, jako mieszkańca i obywatela miasta. Miałam już trochę pojęcie o codziennym życiu, bo podpatrywałam, gdzie się dało, ale nadal był nade mną parasol ochronny. Pierwsze rachunki czynszowe wywołały u mnie panikę i lęk, że ja sobie sama nie dam rady. Koleżanka z pracy (akurat przechodziłam na rentę) pożyczyła mi pieniądze na te rachunki i powiedziała, co mam robić, aby one nie były tak ogromne.

Słuchałam tej pierwszej rzetelnej lekcji, jakbym dopiero przyleciała na Ziemię z innej planety. Dostałam wtedy pierwszą lekcję i zaczęłam kojarzyć, że mam wpływ na zużycie gazu, prądu i jakość swojego życia... Byłam wtedy dobrze po trzydziestce. W pierwszym odruchu próbowałam oczywiście uwiesić się na Koleżance. Musiałam jednak zwrócić pożyczone mi pieniądze na pierwsze, bezmyślnie spowodowane rachunki, jak tylko otrzymałam rentę. Byłam zresztą oburzona, jak Koleżanka mogła żądać ode mnie tych pieniędzy!

Niedawno znalazłam w sieci refleksję autorstwa Natalii Hempolińskiej-Nowik, która pokazuje złożony proces dorastania do samodzielności. Chcę ją dedykować naszym rodzicom i opiekunom:

"Człowiek staje się samodzielny, gdy: umie rządzić pieniędzmi, umie się myć, ubierać, umie kupować, myśleć, podejmować decyzje i wiele innych czynności. Samodzielność pojawia się z roku na rok, kiedy człowiek dorasta. Osoba dorosła musi być samodzielna. Samodzielność jest powiązana ze spokojem. Dlaczego? Bo gdy człowiek jest samodzielny, opiekunowie są spokojni, bo wiedzą, że ich dziecko sobie poradzi."

 

Czyja to wina?

 

Wracając do Pani Oli, pomyślałam sobie, że nie pora jeszcze umierać, jeżeli takie listy nadal otrzymujemy. Nie mogłam uwierzyć, że nadal tacy ludzie się znajdują, ludzie porażający życiową naiwnością oraz totalną beztroską. Ale czyja to wina?

Kochani Rodzice, Opiekunowie, Nauczyciele, Instruktorzy Zawodu i wszyscy inni, których spotykamy na swej drodze. Nie róbcie z nas życiowych kalek. Wystarczy jedno kalectwo, którego nie wybierał nikt. Pozwólcie nam żyć i uczcie nas tego życia.

Rodzice często ujawniają lęk - co to będzie, gdy umrę? Może ktoś pamięta program w TVP Halszki Wasilewskiej pt. "Wódko, pozwól żyć", w którym podejmowane były ludzkie aspekty choroby alkoholowej. Ja go pamiętam jak przez mgłę, ale tytuł pozostał w mojej głowie. Opiekują się nami przede wszystkim kobiety i są to nasze matki, które tak nas kochają, że zapominają o tym, że nie są wieczne. Jeżeli się budzą, to bardzo późno, kiedy już nic nie można zrobić. Najpierw nas kompletnie od siebie uzależniają, a potem wpadają w panikę.

Właśnie dlatego, nawet jeśli to jest tylko jak grochem o ścianę, krzyczę głośno do Rodziców i Opiekunów, a zwłaszcza Matek - pozwólcie nam żyć, usamodzielniajcie nas, póki jeszcze jest pora. Dajcie nam szansę na wzięcie odpowiedzialności za swoje życie. Nawet jeśli przeżyjemy je nieporadnie, niedoskonale. Ale za to samodzielnie.

Janka Graban

 

Janka Graban jest redaktorką działu Listy w magazynie "Integracja". Napisz do autorki:

janka.graban@integracja.org

 

 ***

 

 W powyższym tekście nie ma mowy o niewidomych, ale czy nie dotyczy również osób z uszkodzonym wzrokiem?

 Może w artykule Janki Dragan znajdziemy własne losy, może część własnych doświadczeń? Z całą pewnością jednak w naszym środowisku znane są przykłady rodziców, głównie matek, które swoją niemądrą miłością oraz nadmierną opieką i pomocą zrobiły ze swoich niewidomych albo słabowidzących dzieci życiowe niedorajdy. Dziecko, potem młody człowiek miał wszystkie zadatki, żeby być osobą zaradną, samodzielną, odpowiedzialną za siebie i za rodzinę, którą założył. Dzięki potężnej miłości swojej mamy wyrósł na osobę, która na każdym kroku oczekuje pomocy, opieki, wsparcia, pieniędzy i ma do wszystkich pretensję, że jej za mało pomagają. Sam zaledwie ubrać się potrafi, mało elegancko najeść i nic więcej.

Wiemy, że odwoływanie się do takich mam rzadko przynosi pożądany skutek, ale koniecznie trzeba próbować. A może się uda uratować niewidomą dziewczynę czy słabowidzącego mężczyznę.

Posłuchajmy apelu Janki Dragan i spróbujcie przekonać rodziców, którzy prowadzą do zguby swoje dziecko z uszkodzonym wzrokiem.

(przypis redakcji "WiM")

 

 

5.4. Kusicielskie larum w sprawie życzliwości
Zuzanna Ratek

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

Zamiast zabrać się do solidnej pracy u podstaw, to brniemy w miałkie opary absurdu i w akcje z sufitu, czy z szafy wzięte. Czytam w majowym BIP PZN "Szanowni Państwo, Przesyłamy specjalne wydanie Biuletynu Informacyjnego dotyczące życzliwości. Prosimy o spojrzenie na nie życzliwym okiem i zapraszamy jutro na Piknik w Parku Górczewska, gdzie będzie można porozmawiać z życzliwymi osobami z naszej redakcji Biuletynu Informacyjnego "Pochodni".

A dalej to radosna twórczość Instytutu Tyflologicznego: informująca, że w Warszawie ruszyła wielka kampania społeczna, w której partnerem jest Polski Związek Niewidomych. W ramach tej kampanii uświadamia się przeciętnego mieszkańca stolicy, że "Każdego dnia ze środków zbiorowego transportu korzystają tysiące ludzi. Wśród nich znaczącą grupę stanowią pasażerowie o specjalnych potrzebach, na przykład ludzie starsi, osoby z różnymi niepełnosprawnościami, rodzice z małymi dziećmi". Wobec tego "Dobrze byłoby, żeby wszyscy mieli świadomość ich szczególnej sytuacji w czasie podróży i okazywali im życzliwość".

I dalej w tym duchu: "Aby podnieść poziom społecznej wrażliwości pasażerów, w Warszawie wystartowała kampania społeczna o nazwie "Kierunek życzliwość w komunikacji miejskiej", propagująca pożądane zachowania w środkach zbiorowego transportu. W związku z tym w autobusach i tramwajach, wagonach metra, SKM, KM i WKD pojawią się plakaty z hasłami i grafikami zachęcającymi do życzliwych zachowań, a także foldery informujące o szczególnych potrzebach niektórych grup pasażerów. Wszędzie propagowany też będzie swoisty zbiór zasad savoir-vivre, jakich należy przestrzegać w stosunku do osób niepełnosprawnych i potrzebujących pomocy".

Już widzę pod stosownym plakatem scenkę rodzajową:

- Synku ustąp mi miejsca, bo mnie nóżki bolą... - prosi staruszka.

- A babcia jak była młoda to miejsca ustępowała - zagaduje młody człowiek.

- Tak, zawsze - potwierdza babcia.

- No widzi babcia, dlatego i nóżki bolą..."

Ale nic nie jest ważne bez odpowiedniego namaszczenia, dlatego też w stołecznym ratuszu odbyła się konferencja prasowa, otwierająca kampanię. Prowadziła ją pani Karolina Malczyk, zastępca dyrektora Centrum Komunikacji Społecznej Urzędu Miasta. Po niej głos zabrał prezes zarządu spółki Tramwaje Warszawskie, Krzysztof Karos, który stwierdził, że "dotychczas inwestowano w tabor, a teraz również w zachowania". No proszę, tylko w jaki sposób p. Krzysztof chce w nie zainwestować, tego już nie zdradził.

Aby konferencja miała należytą otoczkę naukową, p. Magdalena Jabłońska ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej przypomniała, że "życzliwość jest zaraźliwa. Ale zaraźliwe są wszelkie zachowania, panika czy malkontenctwo również. Dlatego liczą się nawet małe gesty, takie jak ustąpienie miejsca, przytrzymanie drzwi, wskazanie drogi czy zwykły uśmiech. Warto być życzliwym. Skorzysta na tym zarówno obdarowywany, jak i osoba pomagająca, a w ostatecznym rozrachunku wszyscy. - Badania pokazują - powiedziała - że przyczyną braku gotowości do pomocy jest głównie pośpiech oraz tzw. efekt widza. Skupieni na sobie nie zauważamy ludzi wokoło, a nawet jeśli zwrócimy uwagę na człowieka w potrzebie, to idziemy dalej, przekonani, że pomoże mu ktoś inny".

Nic nowego pod słońcem, choć nie ma co naukowo zrzucać winy na efekty widza, obserwatora czy pośpiech. Brakuje zwykłej kindersztuby wpajanej, przede wszystkim w domu, a potem w szkole i na religii: "nie rób tego komuś, co tobie niemiłe" i "szanuj (jeśli już nie kochasz) bliźniego swego".

Jakby wbrew duchowi konferencji namawiającej do życzliwości, p. Małgorzata Pacholec, dyrektor PZN, a zarazem przewodnicząca Stołecznej Rady do spraw Osób Niepełnosprawnych opowiedziała o swoich już nadzwyczaj pozytywnych doświadczeniach w czasie codziennego korzystania z miejskiej komunikacji, szczególnie metra. Przekonała się, że biała laska, której używa od 15 lat, potrafi spowodować, iż zawsze w pobliżu znajdzie się życzliwa i chętna do pomocy osoba. - Widzę wielki postęp, ludzie się spieszą, ale zatrzymują się, by zapytać, czy mi pomóc. I to jest cudny moment, by nawiązać relację korzystną dla obu stron. Nie ma dnia, bym kogoś takiego nie poznała".

Gwoli życzliwości zauważam kordialnie, że i w tej sztucznej afiszowej kampanii znalazł się pozytywny element - Wielki Piknik Rodzinny, na którym w namiocie PZN chętni mogli dowiedzieć się czegoś o problemach osób niewidomych, a nawet popróbować chodzenia z białą laską i z zasłoniętymi oczami.

Zainteresowanych odsyłam do strony kierunekzyczliwosc.pl

Nie jestem ani uprzedzonym, ani nieżyczliwym człowiekiem, ani też nie doświadczam braku życzliwości otoczenia, ale organizowanie jednorazowej kampanii jest rzucaniem grochem o ścianę.

Jeśli nie nauczymy się dobrych manier w domu, w szkole i kościele, na zasadzie ciągłego wbijania nam do głów zasad kamyczkowego (kto jeszcze Kamyczka pamięta) savoir vivre, jeśli w przestrzeni publicznej chamstwo będzie postrzegane jako przejaw asertywności, a nie zwykłe grubiaństwo i arogancja, to możemy apelować i plakatować... A tymczasem mamy społeczne przyzwolenie na tak zwane luzactwo nie mające zupełnie niczego wspólnego ze swobodnym byciem, czy niewymuszona pozą. To rozpychanie się łokciami, czy trzeba czy też nie, te ręce w kieszeniach w trakcie rozmowy - także ze starszą osobą, o przepuszczeniu przodem kogoś w drzwiach nie wspomnę, to przerywanie rozmówcy i zagłuszanie go (także w debatach publicznych), no i wulgarny język, który wtargnął na salony i ma się na nich całkiem dobrze. Biję na larum o kampanię dobrych manier nie tylko w stolicy, ale na terenie całego kraju, bo z powodzi chamstwa w niedalekiej przyszłości nie wyciągnie nas wędka utkana z konferencyjno-plakatowej życzliwości.

 

 

5.5. Drogi i bezdroża niewidomych
Piłat podszewką na wierzch obrócony
Jerzy Ogonowski

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

Jak dowiadujemy się z wiarygodnych źródeł, Dolnośląski Okręg Polskiego Związku Niewidomych podjął zdecydowane działania mające na celu bezpieczeństwo jego członków. Pracownicy (widzący, bo niewidomi mogą nie dostrzec) otrzymali polecenie, aby w momencie, gdy była przewodnicząca Komisji Rewizyjnej Okręgu wejdzie na teren jego siedziby, informować o tym bezzwłocznie dyrektora i władze, ponieważ przewodnicząca ta działa na szkodę Związku i chce go zlikwidować. Warto podkreślić, że byłą dyrektor ZO PZN nie uznano za osobę niebezpieczną, chociaż jest ona podejrzana o dokonanie licznych malwersacji. Chodzi bowiem o to, że główną przyczyną kłopotów nie jest ten, który źle, z niewiedzy, z chęci zysku czy też z jednego i drugiego powodu łącznie, dokonał przeróżnych malwersacji, lecz ten, kto sprawę taką nagłaśnia i wynosi na zewnątrz. Świadczy o tym szereg postanowień ostatniego Plenum ZO, o czym wiemy również z wiarygodnych źródeł.

          Znalazło się na tymże Plenum kilka osób, które wyrażały wątpliwość co do "zamiatania pod dywan" sprawy poprzedniej dyrektor. Może dlatego, że dywanów tam w okręgu raczej niezbyt wiele, odpowiedź Prezydium była jednoznaczna i brzmiała mniej więcej tak: jeżeli nawet ta dyrektor coś ukradła, to co nam da robienie koło tego hałasu. PFRON zarząda zwrotu różnych pieniędzy, od dyrektorki wezmą niewiele, a za to ona będzie stale występować do sądu i sprawa będzie się ciągnąć w nieskończoność. A tak, to damy byłej dyrektor około 6800 zł (część już daliśmy), a ona już nie będzie występować o więcej, bo taka jest treść ugody. W tym miejscu referujący stwierdził, że Ogonowski, szkodzący w sposób niespotykany Związkowi, kłamał jak najęty, kiedy twierdził, że ugoda otwiera byłej dyrektor możliwość dalszych roszczeń.

Sprawa jest dość prosta, gdyż jako ten kłamczuch mogę spokojnie wyjaśnić, iż zamieszczone na stronie internetowej okręgu oświadczenie, że wszystko, co zostało uczynione byłej dyrektor jest bezprawne, nie zawierało żadnej innej klauzuli. Następnie Prezydium zaproponowało uchwałę, zgodnie z którą Plenum miałoby bezkrytycznie popierać wszystkie poczynania Prezydium w związku z zaszłościami związanymi z byłym kierownictwem. Uczestnicy Plenum zaczęli wówczas się zastanawiać, komu potrzebna jest taka uchwała, a jeden z uczestników zapytał, co będzie, jeżeli określone kontrole z zewnątrz ustalą, iż wystąpiły w poprzednim okresie poważne nadużycia, co zresztą stwierdza nadzwyczajny zjazd.

Po względnie zawiłej debacie i różnych propozycjach podjęto jednak inną uchwałę. Postanowiono, iż Plenum nie będzie już wracać do sprawy byłej dyrektor i byłej Komisji Rewizyjnej Okręgu. I teraz dopiero zrozumiałem gest Piłata, który - jak się okazuje - może być zawsze aktualny. Otóż Plenum w swej większości postanowiło umyć ręce łudząc się, że zdejmuje to zeń całą odpowiedzialność. W różnego rodzaju artystycznych prezentacjach Piłat nakazuje przyniesienie misy z wodą i umywa ręce. Tu wody nie było, pewnie dla oszczędności, a zatem i misa okazała się niepotrzebna. Piłat ponadto nie uważał za słuszne, aby skazywać oskarżonego i tylko uległ tłumowi. Tutaj w zasadzie wszyscy uważali, że oskarżana jest winna, ale wymierzenie sprawiedliwości nic nie da, zatem winna jest była Komisja Rewizyjna Okręgu, która głupio nadała sprawie rozgłos, zamiast siedzieć cicho dla dobra ogółu niewidomych. Zresztą w swym płomiennym wystąpieniu wybrany na nadzwyczajnym zjeździe nowy prezes okręgu wyraźnie ustalił, że nie jest ważne, iż Komisja wyraziła swoje zdanie, chociaż to stek bzdur i ogólników, ale to, że wywlekła sprawę na zewnątrz zamiast postulować nagrodę dla byłej dyrektor za szczególne osiągnięcia w działalności na rzecz niewidomych.

          Wszystko to byłoby dość śmieszne, gdyby nie było smutne. Coś takiego w sztuce można nazwać tragifarsą. Bo żyją dziś jeszcze dawni działacze, którzy na własnych plecach targali worki ze sprzętem i papierem brajlowskim, aby uruchomić drukarnię, którzy włożyli mnóstwo pracy w tworzenie szkół specjalnych, zatrudnienie niewidomych, budowę spółdzielń itp. I byli to niewidomi, którzy samochodów nie prowadzili. Potem, przy zmianach ustrojowych, okazało się, że niewidomi, może rozpieszczeni przez posiadane przywileje, nie umieli dostosować się do nowej rzeczywistości. Kiedy inne środowiska niepełnosprawnych wysuwały na czoło ludzi wykształconych (prawników, ekonomistów, psychologów itp.) i czynią tak do dziś, osoby niepełnosprawne ze względu na wzrok przez długi czas forsowały dawnych działaczy z bolszewickimi ukierunkowaniami i bez stosownej wiedzy, zwłaszcza ekonomicznej. Pociecha jedynie w tym, że jednak za to i owo, co Związek utracił, biorą się inni, ale uporządkowanie tego wymaga czasu. Stare minęło, nowe jeszcze nie zdążyło poważnie zaistnieć. Na gruzach starego i obok kształtującego się nowego rosną wybujałe chwasty, które przyspieszają zniszczenie tej wieloletniej pracy poprzednich pokoleń, a czasem plenią się też na nowym.

Sąd Koleżeński PZN może zawiesić po kolei członków komisji rewizyjnej, jeśli ta ściga złodzieja, bo ściganie, podobno, nic nie da. Kiedy rozmawiam z przygodnymi młodymi ludźmi, pytają mnie, a do czego ten Związek mógłby mi być potrzebny. Jedna z propozycji obecnych władz dolnośląskiego okręgu, wcale nie tajona, polega na tym, że aby uratować okręg, trzeba wszystkie pozyskane pieniądze - czy to z darowizn, czy to za wykonaną jakąś zleconą pracę - przekazywać do Związku, np. w ramach dobrowolnej darowizny. Dlatego niniejszy artykuł daruję "ratownikom Związku" za darmo, prześlę go im osobiście, niezależnie od tego, że zostanie umieszczony we "WiM". Niech tam im będzie!

Ostatnie doniesienie wiarygodnych źródeł, to powołanie przy świetlicy okręgu chóru. Może to i jakiś pomysł, bo - jak śpiewał Włodzimierz Wysocki - "Chór najlepiej brzmi", tyle że chyba należałoby ustalić, że chór będzie śpiewał unisono, w przeciwnym razie jakiś głos mógłby zaszkodzić Związkowi, a solistę trzeba by pilnować, żeby nie śpiewał złośliwie na szkodę.

 

Powyższy artykuł może zawierać jakieś nieścisłości, a sprawy są ważne, toteż Redakcja zwraca się do Czytelników o ewentualne uściślenia i sprostowania, które chętnie zamieścimy.

Przypis redakcji

 

 

 6. ZATRUDNIENIE, REHABILITACJA, PRAWO, EKONOMIA

 

 

6.1. Firmy dostały takie same dopłaty do pensji
Michalina Topolewska,, oprac.: GR

 

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl

Data opublikowania: 2014-04-15

 

Od 1 kwietnia br. zaczęły obowiązywać przepisy wprowadzające takie same kwoty dofinansowań do pensji niepełnosprawnych pracowników dla pracodawców mających status ZPChr i tych działających na otwartym rynku pracy. Zmiana rozporządzenia w tej sprawie (Dz.U. z 2014 r., poz. 370) oznaczają niższe wsparcie kierowane do pierwszej z wymienionych grup firm. Zakłady deklarują jednak że nie będą z tego powodu podejmować nagłych decyzji w sprawie zwalniania pracowników lub rezygnacji ze statusu ZPChr - czytamy w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Do tej pory firmy z otwartego rynku pracy otrzymywały 70 proc. (lub 90 proc. w przypadku pracowników mających schorzenia specjalne), kwot przysługujących ZPChr. Takie rozwiązanie funkcjonowało od kilku lat, bo zrównanie pomocy dla wszystkich pracodawców było kilka razy przez rząd odkładane. Dopiero w ubiegłym roku zmiany w tym zakresie zostały przyjęte przy uchwalaniu ustawy okołobudżetowej. PFRON bez obniżenia wydatków na inne swoje obowiązkowe zadania nie mógłby jednak pokryć kosztów zwiększenia pomocy dla otwartego rynku pracy. Dlatego postanowiono, że zniesienie różnic w dopłatach nastąpi poprzez obniżenie wsparcia dla ZPChr.

Jednocześnie zrezygnowano też z przyjmowania jako podstawy do wyliczania dopłat wysokości najniższego wynagrodzenia za pracę z roku poprzedniego. Zamiast tego wprowadzone zostały stałe kwoty wsparcia.

Zrównywaniu dofinansowań dla wszystkich pracodawców towarzyszyły obawy, że będą one się wiązać ze zwolnieniami niepełnosprawnych pracowników lub pogarszaniem ich warunków zatrudnienia. Takie sygnały docierały zresztą do pełnomocnika rządu ds. osób niepełnosprawnych, który na swojej stronie internetowej zamieścił komunikat o bezprawności działania polegającego na zamianie umów o pracę na kontrakty cywilnoprawne.

Firmy deklarują jednak, że na razie nie planują większych zwolnień pracowników z uszczerbkiem na zdrowiu.

Innym negatywnym zjawiskiem, które może być obserwowane na skutek likwidacji różnic w dofinansowaniach do wynagrodzeń, jest wzrost liczby pracodawców rezygnujących ze statusu ZPChr. O ile w 2011 r. były 1834 takie firmy, o tyle już w ubiegłym roku zostało ich 1406. Ten spadek to efekt ograniczenia większości przywilejów dla pracodawców z chronionego rynku pracy oraz zachowania dotychczasowych obowiązków związanych z posiadaniem tego statusu (np. opieką medyczną).

Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 31 marca 2014 r.

 

 

 

6.2. Sporne przepisy ws. 7-godzinnego dnia pracy
Beata Rędziak

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-04-24

 

Senacki projekt nowelizacji ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych zakłada, że pracownicy ze znacznym i z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności będą pracować siedem godzin dziennie i 35 godzin tygodniowo.

Pierwsze czytanie projektu realizującego wyrok Trybunału Konstytucyjnego (TK) z 13 czerwca 2013 r., odbyło się 23 kwietnia br. na posiedzeniu senackiej Komisji Rodziny i Polityki Społecznej. Zgodnie z projektem, skrócony czas pracy dla osób ze znacznym i z umiarkowanym stopniem niepełnosprawności nie będzie stosowany, gdy z wnioskiem o to do lekarza wystąpią sam pracownik z niepełnosprawnością lub pracodawca.

TK orzekł w 2013 r. że obowiązujące od 1 stycznia 2012 r. przepisy o 8-godzinnym dniu pracy i 40 godzinach pracy tygodniowo dla osób z orzeczeniem o stopniu znacznym i umiarkowanym są niezgodne z Konstytucją RP. Jak wynika z wprowadzonej wtedy nowelizacji, osoby te mogły pracować 7 godzin dziennie tylko na podstawie zaświadczenia wydanego przez lekarza medycyny pracy. Nie miały też możliwości odwołania się od decyzji lekarza.

Według Leszka Zająca, zastępcy głównego inspektora pracy, rozwiązanie proponowane obecnie przez Senat jest niekorzystne.

"Nowelizacja umożliwi wystąpienie pracownika, ale także jego pracodawcy, o wydanie zaświadczenia lekarskiego o zdolności do dłuższej pracy. Takie rozwiązanie pozbawi pracownika niepełnosprawnego prawa do wyłącznego decydowania o takim wydłużeniu. Może to rodzić ryzyko nagminnego występowania pracodawców do lekarzy i ograniczenia możliwości skróconego czasu pracy" - czytamy w jego piśmie do Komisji Rodziny i Polityki Społecznej.

Z kolei Pracodawcy RP popierają zmiany proponowane w noweli.

"Skutkiem zmian będzie zrównanie praw pracownika i pracodawcy w zakresie postępowania o wydanie zaświadczenia o wydłużeniu norm czasu pracy oraz wprowadzenie procedury odwołania się od jego treści. Nowe przepisy zwiększają elastyczność w kształtowaniu stosunków pracy oraz stanowią adekwatną odpowiedź na potrzeby tak pracowników, jak i pracodawców" - piszą przedstawiciele pracodawców w piśmie do senackiej komisji.

Zmiany popiera także Polski Związek Emerytów, Rencistów i Inwalidów.

 

 

6.3. Dłuższy czas pracy tylko na wniosek pracownika
Beata Rędziak

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-22

 

Pracownik ze znacznym lub umiarkowanym stopniem niepełnosprawności mógłby złożyć wniosek do lekarza medycyny pracy o wydłużenie czasu pracy do 8 godzin, a także w ciągu 7 dni odwołać się do wojewódzkiego ośrodka medycyny pracy od decyzji lekarza orzecznika - zakłada projekt ustawy o zmianie ustawy o rehabilitacji, realizującej wyrok Trybunału Konstytucyjnego (TK).

 

Jego drugie czytanie odbyło się 21 maja na posiedzeniu Senatu. TK 13 czerwca 2013 r. orzekł, że wprowadzenie od 1 stycznia 2012 r. 8-godzinnego dnia pracy dla osób ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności jest niezgodne z konstytucją.

- Wydaje się oczywiste, że należy - zgodnie z wyrokiem TK - przywrócić 7-godzinny dzień pracy dla osób ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności oraz 35 godzin pracy na tydzień - mówił senator Bogdan Paszkowski, sprawozdający na posiedzeniu Senatu.

- Trybunał podnosił też kwestię, że osoby z orzeczeniem nie mają możliwości odwołania się od decyzji lekarza orzecznika. Dlatego też wprowadzamy taką zasadę, że pracownik może zawnioskować do lekarza o wydłużenie czasu pracy, jeśli tego chce - mówił senator. Może to zrobić także pracodawca. - Pierwotnie mógł on także odwołać się od decyzji lekarza w sprawie swojego pracownika, ale wykluczyliśmy taką możliwość - dodał senator.

W opinii Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej projekt ten nie odpowiada wprost na wyrok TK. - Szanujemy wyrok Trybunału, ale wydaje się, że nie ma potrzeby regulacji czegoś, czym nie zajął się TK; to nadmierna regulacja, która powoduje komplikacje. Prosimy o przywrócenie artykułu 15 (o skróconym czasie pracy - red.), ale już bez tej nadregulacji - mówił Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych, odnosząc się do możliwości odwoływania się przez pracownika od decyzji lekarza orzecznika.

 

Furtka do dłuższego czasu pracy

 

O to, czy nie warto dać szansy osobom z niepełnosprawnością, jeśli czują się na siłach, na 8-godzinny dzień pracy pytał senator Mieczysław Augustyn. - Zwróćmy uwagę, byśmy nie wyświadczyli osobom niepełnosprawnym niedźwiedziej przysługi i nie zamknęli im furtki, nie dając możliwości odwołania się od decyzji lekarza orzecznika - zwracał uwagę senator. Złożył także wniosek o to, aby trzecie czytanie projektu odbyło się jeszcze na tym posiedzeniu Senatu.

O literalne przywrócenie stanu prawnego sprzed 2012 r. w tej kwestii wnioskował na posiedzeniu Senatu senator Jan Rulewski. Jego poprawka została jednak odrzucona na wieczornym posiedzeniu Komisji Ustawodawczej oraz Komisji Rodziny i Polityki Społecznej.

Podczas posiedzenia komisji przedstawiciel senackiego biura legislacyjnego zwrócił uwagę na to, że wykreślenie z ustawy drogi odwoławczej nie wypełni wyroku TK, który zakwestionował także brak możliwości odwołania się przez pracownika od decyzji lekarza. - Likwidacja procedury odwoławczej ogranicza prawa zarówno pracownika, jak i pracodawcy - zwrócił uwagę prawnik.

Trzecie czytanie projektu ustawy odbędzie się na posiedzeniu Senatu 22 maja.

 

 

 

6.4. Rośnie zatrudnienie! Niestety tylko na otwartym rynku
Tomasz Przybyszewski

 

Źródło: SODiR/www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-06

 

Rośnie liczba pracodawców z otwartego rynku pracy zatrudniających osoby z niepełnosprawnością - wynika z najnowszych, opublikowanych 6 maja 2014 r., danych z Systemu Obsługi Dofinansowań i Refundacji PFRON (SODiR).

 

Od stycznia do lutego (ostatnie pełne dane są za luty) liczba pracodawców z otwartego rynku pracy korzystających z dofinansowania do wynagrodzeń pracowników z niepełnosprawnością wzrosła o 216 (z 19.320 do 19.536). Jeszcze nigdy nie było ich tak wielu. Ten skok przełożył się także na ponad tysiąc więcej osób z niepełnosprawnością, których wynagrodzenia są dofinansowywane z PFRON.

O ile jednak rośnie zatrudnienie na otwartym rynku, spada w zakładach pracy chronionej. Na razie nieznacznie. W styczniu na rynku chronionym zatrudnionych było 161.547 osób z niepełnosprawnością, w lutym zaś liczba ta spadła do 160.975 osób. Wydaje się jednak, że trudno będzie o powrót do poziomu zatrudnienia z jesieni 2013 r., kiedy w ramach zakładów pracy chronionej zarejestrowanych w SODiR było ponad 168 tys. osób.

Te ruchy na rynku pracy tłumaczyć należy obowiązującym od kwietnia 2014 r. zrównaniem kwot dofinansowania do zatrudnienia pracowników z niepełnosprawnością na rynkach otwartym i chronionym. Od 1 kwietnia kwoty te wynoszą: 1800 zł dla pracownika ze znacznym stopniem niepełnosprawności, 1125 zł z umiarkowanym i 450 zł z lekkim stopniem. Pracodawcy zatrudniający osoby ze schorzeniami specjalnymi otrzymują dodatkowe 600 zł.

Zapowiadane od lat zrównanie dofinansowań jest dobre dla pracodawców z rynku otwartego, jednak mniej korzystne jest dla zakładów pracy chronionej. Statystyki SODiR wydają się to potwierdzać. Najciekawsze jednak będą dane za kwiecień, czyli pierwszy miesiąc obowiązywania nowych kwot dofinansowań. Na te jednak trzeba jeszcze poczekać.

 

 

6.5. Dalsze leczenie zamiast renty

 

Źródło: Gazeta Wyborcza/Rynek Zdrowia

Data opublikowania: 2014-05-10

 

ZUS przyznaje coraz mniej rent. Coraz częściej uznaje, że dalsze leczenie lub rehabilitacja pacjenta rokują odzyskanie zdolności do pracy. Jednak specjaliści wskazują, że powrót do pracy szczególnie osób z dużą niepełnosprawnością wymaga wsparcia.

 

Jak podaje Gazeta Wyborcza, o przyznaniu świadczenia rehabilitacyjnego decyduje lekarz orzecznik ZUS. Dostają je osoby, które po zakończeniu zwolnienia chorobowego nadal nie mogą pracować i najchętniej poszłyby na rentę.

ZUS niechętnie przyznaje rentę, częściej uznaje, że "dalsze leczenie lub rehabilitacja pacjenta rokują odzyskanie zdolności do pracy". Świadczenie można pobierać przez maksymalnie 12 miesięcy. Później musi już być decyzja o przyznaniu lub nie renty. W czasie pobierania świadczenia trzeba się stawiać na zabiegi zalecane przez lekarza.

W rekordowym roku 1998 było w Polsce aż 2,7 mln rencistów. W lutym tego roku - zaledwie 1 mln 48 tys. Eksperci przewidują kolejne spadki - podaje dziennik.

Gazeta zauważa, że obecnie, żeby dostać rentę, nie wystarczy chory kręgosłup, dwa zawały czy nawet brak ręki i nogi. ZUS każdy przypadek odmowy przyznania renty tłumaczy krótko: - Nie badamy, czy ktoś jest zdrowy albo chory, ale czy choroba uniemożliwia mu wykonywanie jakiejkolwiek pracy.

Danuta Koradecka, szefowa Centralnego Instytutu Ochrony Pracy przyznaje, że to słuszne, że ZUS nie każdemu daje rentę, tylko wysyła na świadczenie. Jej zdaniem najłatwiej przyznać rentę z państwowych pieniędzy, ale dla każdego człowieka lepszym rozwiązaniem jest kontynuowanie pracy i rozwój.

Wiesława Taranowska, wiceszefowa OPZZ i członek rady nadzorczej ZUS, przyznaje jednak, że nieraz Zakład jest zbyt restrykcyjny. Zna przypadki, gdy chory nie mógł wykonywać żadnej pracy, a mimo to ZUS kierował go na świadczenie, a potem odmawiał renty.

Piotr Pawłowski ze Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji przyznaje, że aby człowiek z jakąkolwiek niepełnosprawnością mógł pracować, państwo musi stworzyć cały system pomocy, ponieważ np. osoba całkowicie sparaliżowana, aby wykonywać pracę, musi mieć asystenta osobistego, który ją rano zawiezie do pracy, a wieczorem odwiezie do domu. Ktoś, kto nie ma nogi, musi mieć protezę, by pracować. Jeszcze inny potrzebuje dofinansowania do zakupu samochodu.

Dlatego według Pawłowskiego najlepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzić bony za aktywność. Kto chce pracować, mógłby pieniądze z tego bonu przeznaczać na coś, co mu pracę ułatwi.

Więcej: www.gazeta.pl

 

 

6.6. Wieczni studenci na rynku pracy
Mateusz Różański

 

Źródło: inf. prasowa/www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-20

 

- Studiowanie staje się sposobem na życie i zdobywanie kolejnych świadczeń - mówił Ireneusz Białek, który określił ten stan jako "wyspy szczęśliwe" między polskim systemem edukacji i rynkiem pracy, podczas konferencji wieńczącej pierwszą edycję projektu "Wsparcie absolwentów we wchodzeniu na rynek pracy". Spotkanie odbyło się 19 maja 2014 r. w Warszawie.

 

- Trzeba pokazać, że osoba niepełnosprawna więcej zyska, idąc do pracy, niż siedząc całe życie w domu - podkreślił Robert Pudło, dyrektor Wydziału Realizacji Programów PFRON.

Uczestnikami projektu, realizowanego przez PFRON wraz z Fundacją Aktywnej Rehabilitacji i Fundacją Fuga Mundi, były osoby z niepełnosprawnościami, będące absolwentami szkół ponadgimnazjalnych, policealnych oraz uczelni wyższych. Program miał na celu umożliwienie im właściwego startu na rynku pracy. Służyć miały temu różnego rodzaju narzędzia aktywizacji zawodowej, m.in. opracowanie indywidualnych planów działania (IPD), poradnictwo prawne i doradztwo zawodowe, a także staże i praktyki zawodowe w instytucjach i przedsiębiorstwach. Dużym sukcesem jest wysoki poziom zatrudnienia wśród osób, które zakwalifikowano na staż - połowa z nich została zatrudniona w miejscu, gdzie byli stażystami.

Organizatorzy niejednokrotnie zmagali się z bardzo trudnymi sytuacjami życiowymi uczestników projektu. Podczas konferencji przywołano dla przykładu historię mieszkańca DPS, będącego, jak to określono, zdominowanym przez siostry zakonne. Człowiek ten do czasu udziału w projekcie żył w przekonaniu, że nie wolno mu podjąć pracy zawodowej. Dzięki spotkaniom ze specjalistami nabrał pewności siebie i zaczął aktywnie walczyć o swoje prawa, podjął praktyki zawodowe, skończył kurs komputerowy i planuje zdobyć pracę na pełen etat.

 

Wyspy wiecznych studentów

 

Sytuacje studentów i absolwentów z niepełnosprawnościami zaprezentował w drugiej części konferencji Ireneusz Białek, kierownik działu ds. osób niepełnosprawnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego zdaniem błędem obecnego systemu jest to, że wszystkie osoby z niepełnosprawnościami trafiają niejako do jednego worka. Zauważył też dość niepokojące zjawisko, jakim jest sztuczne przedłużanie przez nie okresu studiów.

- Studiowanie staje się sposobem na życie i zdobywanie kolejnych świadczeń - tłumaczył Ireneusz Białek, który określił ten stan jako "wyspy szczęśliwe" między polskim systemem edukacji i rynkiem pracy.

Jego zdaniem, dobrze świadczy to o stanie polskich uczelni (w tym wypadku Uniwersytetu Jagiellońskiego), ale jest procesem niesprzyjającym społecznej integracji osób z niepełnosprawnościami.

 

Dyplom równoważny

 

Zdaniem Ireneusza Białka należy działać na rzecz aktywności osób z niepełnosprawnościami na otwartym rynku pracy poprzez właściwą edukację i aktywizację zawodową.

- Należy zjednoczyć siły na rzecz aliansu, aby niepełnosprawność zaczęła kojarzyć się ze zdobywaniem wiedzy, ale nie takiej w postaci bycia wiecznym studentem, tylko takim, które spowoduje, że dyplom osoby niepełnosprawnej będzie równoważny z tym osoby bez niepełnosprawności - mówił.

Aktualnie rusza nabór do II edycji projektu, której partnerem jest również Integracja.

Więcej informacji o II edycji projektu na stronie PFRON.

 

 

6.7. Inwalida nie od razu długo wypocznie
Bogdan Majkowski, oprac.: GR

 

Źródło: Rzeczpospolita/Baza Wiedzy

Data opublikowania: 2014-05-06

 

Pracownik 7 kwietnia 2014 r. dostarczył nam orzeczenie o przyznaniu umiarkowanego stopnia niepełnosprawności. Jak w tej sytuacji ustalić wymiar urlopu dodatkowego za bieżący rok? - pyta czytelnik Rzeczpospolitej.

W tym roku podwładny nie nabędzie prawa do urlopu dodatkowego, chyba że od wydania tego orzeczenia upłynął rok zatrudnienia.

Jednym z przywilejów niepełnosprawnych pracowników jest dodatkowy urlop wypoczynkowy. Zgodnie z art. 19 ustawy z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tekst jedn. Dz.U. z 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm. dalej ustawa o rehabilitacji) prawo takie mają tylko osoby zaliczone do umiarkowanego albo znacznego stopnia niepełnosprawności. Ale prawo do pierwszego dodatkowego urlopu niepełnosprawny nabywa dopiero po przepracowaniu roku po dniu zaliczenia do jednego z tych stopni niepełnosprawności.

Zgodnie z wyjaśnieniami Biura Pełnomocnika Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych za dzień zaliczenia do danego stopnia niepełnosprawności uznajemy dzień posiedzenia zespołu orzekającego (datę wydania orzeczenia).

Przy liczeniu rocznego okresu zatrudnienia na podstawie art. 66 ustawy o rehabilitacji należy się posiłkować ustawą z 23 kwietnia 1964 r. - Kodeks cywilny (tekst jedn. Dz.U. z 2014r., poz. 121), a konkretnie jej art. 112. Termin oznaczony m.in. w latach kończy się z upływem dnia, który nazwą lub datą odpowiada początkowemu dniowi terminu.

Przy ustalaniu okresu rocznej pracy uwzględnia się wszystkie okresy zatrudnienia przypadające po uzyskaniu orzeczenia o niepełnosprawności - bez względu na występujące między nimi przerwy oraz bez względu na liczbę pracodawców. Podwładny nabędzie prawa do dodatkowych wakacji nawet wtedy, gdy nie pracował z powodu choroby, pobierając zasiłek chorobowy albo świadczenie rehabilitacyjne. Istotne jest tu bowiem pozostawanie w stosunku pracy, a nie jej faktyczne świadczenie.

Więcej w Rzeczpospolitej z 22 kwietnia 2014 r.

 

 

6.8. Efekt zachęty
Rzeczpospolita, oprac.: GR

 

Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl

Data opublikowania: 2014-05-15

 

Czy jeśli niepełnosprawny pracownik w stopniu umiarkowanym, któremu orzeczenie skończyło się 31 maja 2013 r. i na którego szef nie musiał wykazywać efektu zachęty (zatrudnia go od 2004 r., a firma uzyskiwała dofinansowanie z PFRON), po dostarczeniu nowego orzeczenia do zakładu 20 lutego 2014 r., z którego wynika, że wniosek o kolejne orzeczenie złożył po upływie ważności poprzedniego (tj. dopiero 13 stycznia 2014 r.), można zastosować art. 2a ust. 3 ustawy o rehabilitacji (bez potrzeby wykazywania efektu zachęty) na bieżąco i te trzy miesiące wstecz ubiegać się o dofinansowanie? - pyta czytelnik Rzeczpospolitej.

Z kolejnego orzeczenia dostarczonego do firmy 20 lutego 2014 r. wynika, że niepełnosprawność istnieje od dzieciństwa, a ustalony stopień datuje się od 13 stycznia 2014 r. W tym wypadku pracodawca może uznać ciągłość efektu zachęty w związku z trwałością niepełnosprawności pracownika w rozumieniu art. 1 ustawy o rehabilitacji, a ustalonej na podstawie orzeczenia. Jednak zgodnie z art. 2a ust. 3 w zw. z art. 26a ust 1 i 1b ustawy dofinansowanie przysługuje maksymalnie za trzy miesiące wstecz od daty dostarczenia firmie nowego orzeczenia, tj. od 20 lutego 2014 r. Skoro z kolejnego wynika, że stopień umiarkowany ustalono ponownie dopiero od 13 stycznia 2014 r., od tej daty pracodawcy znów przysługuje dofinansowanie. Analizując ten przykład, tak odpowiedziało BON w piśmie z 23 kwietnia 2013 r. (B0N-I-52311-104-3-LK/2013).

Więcej w Rzeczpospolitej z 8 maja 2014 r.

 

 

 

6.9. Ulgi we wpłatach na PFRON
Luiza Klimkiewicz, oprac.: GR

 

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl

Data opublikowania: 2014-05-20

 

Przy udzielaniu ulg istotne są stany zatrudnienia obliczane w celu wykazania się przez sprzedającego, że spełnia warunki dotyczące struktury zatrudnienia, lub w celu wyznaczenia kwoty ulgi, a także kwoty wynagrodzeń osób o znacznym lub umiarkowanym stopniu niepełnosprawności. Pojawia się pytanie, kogo należy uwzględniać przy ustalaniu tych danych? - pyta dziennik Rzeczpospolita.

Wszystkie stany zatrudnienia oraz kwoty wynagrodzeń ustala się wyłącznie w odniesieniu do pracowników uprawnionego sprzedającego. Mowa tu o osobach zatrudnionych w ramach stosunku pracy na podstawie umowy o pracę, powołania, mianowania, wyboru lub spółdzielczej umowy o pracę. Dlatego nie należy tu uwzględniać wykonawców pracy nakładczej świadczących pracę na zasadach nietworzących stosunku pracy, choćby byli zatrudnieni w zakładzie pracy chronionej, który wyjątkowo dla innych prawnie określonych celów może traktować je na równi z pracownikami. Praca nakładcza co do zasady nie tworzy stosunku pracy.

Istotne są tu jednak warunki świadczenia pracy, a nie wyłącznie formalna nazwa umowy. Jeżeli niezgodnie z obowiązującymi przepisami pracodawca zawarł formalnie umowę cywilną (np. zlecenie) zamiast umowy o pracę, a zatrudniony świadczy pracę w warunkach właściwych dla stosunku pracy, to - niezwłocznie po ustaleniu, że sytuacja ta miała miejsce - należy zatrudnionego uwzględniać przy ustalaniu wspomnianych danych (oraz dokonać odpowiednich korekt w realizacji świadczeń pracowniczych). Jeżeli sprzedający tego nie uczyni, przez co np. bezprawnie wystawi ulgę lub kwota udzielonej ulgi zostanie zaniżona, to - oprócz ogólnej odpowiedzialności wykroczeniowej z kodeksu pracy - naraża się on na roszczenie cywilnoprawne ze strony kontrahentów w związku z niewłaściwym wykonaniem umowy, której dodatkowym skutkiem jest obowiązek wystawienia informacji o wysokości ulgi.

Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 8 maja 2014 r.

 

 

6.10. Spóźniony wniosek powodem zwrotu pieniędzy z odsetkami
e.s., g.or., oprac.: GR

 

Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl

Data opublikowania: 2014-05-20

 

Pracodawca dokonujący wydatku z zakładowego funduszu rehabilitacji osób niepełnosprawnych powinien w ciągu 30 dni wystąpić o zaświadczenie o pomocy de minimis. Inaczej nie dostanie tego dokumentu, a bez niego prawo do pieniędzy nie przysługuje - donosi Rzeczpospolita.

Pracodawca wydatkujący środki zgromadzone na zfron musi uzyskać zaświadczenie o pomocy de minimis w ciągu 30 dni od dokonania wydatku stanowiącego dla niego przysporzenie. Tak wynika z par. 9 ust 2 rozporządzenia ministra pracy i polityki społecznej z 19 grudnia 2007 r. w sprawie zakładowego funduszu rehabilitacji osób niepełnosprawnych (tekst jedn. Dz.U. z 2013 r., poz. 1300, dalej rozporządzenie). Jednak ani to rozporządzenie ani ustawa z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tekst jedn. Dz.U. z 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm.) nie określają konsekwencji naruszenia terminu. Dlatego BON dotychczas wskazywało na jego instrukcyjny charakter, tzn. niepowodujący negatywnych konsekwencji dla pracodawców, gdy go nie zachowają.

Ponieważ pracodawcy sygnalizują, że właściwe organy odmawiają wydawania zaświadczeń o pomocy de minimis z powodu naruszenia terminu z par. 9 ust. 2 rozporządzenia, BON wystąpiło do UOKiK o stanowisko w tej sprawie.

W piśmie z 17 marca br. (DDO-52-7(2)/14/RR) UOKiK jednoznacznie stwierdził, że przekroczenie przez wnioskodawcę tego terminu powinno skutkować odmową wystawienia zaświadczenia potwierdzającego wartość i charakter udzielonej pomocy, jak i obowiązkiem zwrotu na konto zfron kwoty równoważnej wartości z niego pobranej w celu sfinansowania analizowanego zakupu, powiększonej o odsetki naliczone od dnia wypływu środków z konta. Zwrot powinien nastąpić ze środków bieżących właściciela konta zfron. Za przyjęciem tego stanowiska przemawia to, że należy zapewnić prawidłowe funkcjonowanie systemu monitorowania pomocy publicznej udzielanej z zfron.

UOKiK rekomenduje takie postępowanie podmiotom zobowiązanym do wystawiania zaświadczeń o pomocy de minimis. Jednocześnie sądy administracyjne rozpatrujące skargi na odmowę wydania dokumentu coraz częściej uznają, że jest to uzasadnione w razie przekroczenia tego terminu. Dlatego BON informuje, że o wydanie zaświadczenia należy wystąpić w nieprzekraczalnym terminie 30 dni od dnia dokonania wydatku z zfron. Jego niedochowanie będzie skutkować brakiem możliwości uzyskania zaświadczenia i koniecznością zwrotu nienależnej pomocy z odsetkami.

Więcej w Rzeczpospolitej z 9 maja 2014 r.

 

 7. W PRAWIE, W POLITYCE I W PRAKTYCE

 

 

7.1. Traktat o dostępie osób niewidomych do utworów drukowanych

 

Źródło: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego/INFORMATOR OBYWATELSKi DLA OSÓB NIEWIDOMYCH NR 11

 

 

Na konferencji dyplomatycznej w Marrakeszu został przyjęty traktat o dostępie osób niewidomych do utworów drukowanych. Podczas ceremonii, która odbyła się 28 czerwca 2013 roku, przedstawiciele 51 państw podpisali traktat. Polska znalazła się wśród 129 państw, które traktat zaakceptowały podpisując jego akt końcowy.

Traktat został wypracowany pod auspicjami Światowej Organizacji Własności Intelektualnej (WIPO). Jego głównym celem jest zwiększenie dostępu do utworów drukowanych (książek i prasy) dla osób niewidomych i niedowidzących oraz osób z dysfunkcjami utrudniającymi zapoznawanie się z drukiem (beneficjentów). Zgodnie z traktatem państwa, które zostaną jego stronami, będą musiały wprowadzić do krajowych regulacji przepisy o dozwolonym użytku na rzecz wskazanych wyżej beneficjentów, tak aby mogli oni w ułatwiony sposób korzystać z krajowych oraz zagranicznych książek i prasy.

Zgodnie z zaproponowanym w traktacie modelem przepisy o dozwolonym użytku mają umożliwić uprawnionym podmiotom (np. organizacjom non-profit lub instytucjom rządowym działającym na rzecz beneficjentów) dystrybuowanie i publiczne udostępnianie kopii utworów w formatach dostępnych dla osób niewidomych lub z dysfunkcjami utrudniającymi zapoznanie się z materiałami drukowanymi. Wskazane podmioty będą mogły takim osobom udostępniać kopie utworów w danym kraju oraz za granicą. Zgodnie z traktatem beneficjenci będą mogli również sporządzić kopię utworu przeznaczoną do prywatnego użytku. Przepisy krajowe nie będą mogły jednak naruszać normalnego korzystania z utworu i godzić w interesy twórcy.

Aby zaangażować wydawców w tworzenie formatów dostępnych dla osób niewidomych państwa będą mogły na własnych terytoriach stosować zasadę tzw. dostępności handlowej. Polega ona na tym, że korzystanie z utworów w ramach dozwolonego użytku w danym kraju będzie możliwe, jeśli na jego terytorium nie będzie można komercyjnie nabyć utworu w formacie dostępnym dla niewidomych.

Traktat zawiera również postanowienia dotyczące ochrony zabezpieczeń technicznych utworów i gwarantuje ochronę prywatności beneficjentów.

Informacje o funkcjonowaniu traktatu w poszczególnych państwach, w tym o podmiotach i instytucjach uprawnionych do dystrybucji kopii utworów, zainteresowane osoby uzyskają w punkcie informacyjnym, który WIPO zobowiązane jest utworzyć w swoim biurze w Genewie.

Aby traktat wszedł w życie musi go ratyfikować 20 państw będących członkami WIPO. Podczas piątkowej ceremonii polski ambasador Witold Spirydowicz zaakceptował jego treść. Proces ratyfikacji traktatu w Polsce zostanie uruchomiony po jego podpisaniu.

Uczestnicy konferencji uznali, że traktat jest historyczny. Podczas sesji plenarnej, na której został przyjęty, dyrektor generalny WIPO Francis Gurry, stwierdził, że traktat faktycznie przyniesie korzyści osobom z dysfunkcją wzroku.

- To zwycięstwo osób niewidomychDpodsumował Francis Gurry i dodał, że przedstawiciele z różnych krajów w ten sposób pokazali, że wspólnie potrafią rozwiązywać konkretne problemy i osiągnąć konsensus.

Stevie Wonder, który przysłuchiwał się w Marrakeszu trwającym dwa tygodnie negocjacjom, wezwał delegatów do zapewnienia, że ich państwa przystąpią do ratyfikacji traktatu.

Poszerzanie dostępu do materiałów drukowanych dla osób niewidomych jest bardzo ważną kwestią. Według WHO na świecie żyje dziś 314 milionów osób niewidomych i niedowidzących. Polski Związek Niewidomych zrzesza natomiast ok. 60 tys. osób. Jednocześnie szacuje się, że liczba osób nie mogących czytać czarnego druku w Polsce wynosi 300 tys. osób.

 

 

7.2. Trybunał zdecyduje o dodatku dla opiekunów
Michalina Topolewska

 Uprawnienia

 

 Źródło: Gazeta Prawna 20 tydzień 2014

 

 Ósmego lipca sędziowie orzekną, czy gminy będą wypłacać osobom zajmującym się dorosłym niepełnosprawnym członkiem rodziny zaległy dodatek do świadczenia pielęgnacyjnego, przysługujący za okres styczeń - czerwiec 2013 roku.

Na ten dzień wyznaczony został termin rozprawy przed Trybunałem Konstytucyjnym w sprawie pytania prawnego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Poznaniu (sygnatura akt P 33/13). Dotyczy ono artykułu 12 ustęp 1 ustawy z 7 grudnia 2012 roku o zmianie ustawy o świadczeniach rodzinnych oraz niektórych innych ustaw (Dziennik Ustaw pozycja 1548). Przewidywał on, że od stycznia do końca czerwca 2013 roku osoby uprawnione do świadczenia pielęgnacyjnego otrzymywały specjalny dodatek do niego w wysokości stu złotych.

Jednocześnie wspomniany przepis wskazywał, że był on wypłacany tylko tym opiekunom, którzy spełniali warunki do uzyskania świadczenia pielęgnacyjnego, już na podstawie nowych, wprowadzonych od początku 2013 roku przesłanek. W konsekwencji dodatek otrzymywali rodzice wychowujący niepełnosprawne dzieci, natomiast osoby zajmujące się dorosłym krewnym z uszczerbkiem na zdrowiu były go pozbawione. Ponadto był on wypłacany w trwającym pół roku okresie przejściowym, bo po jego zakończeniu - od lipca 2013 roku - wysokość świadczenia pielęgnacyjnego dla rodziców wzrosła na stałe do kwoty sześciuset dwudziestu złotych, a pozostali opiekunowie w ogóle go zostali pozbawieni.

- Osoby z niepełnosprawnymi dziećmi miały już wcześniej wypłacane dodatki, tyle że podstawą ich przyznania było rządowe rozporządzenie - mówi Elwira Kochanowska-Pięciak, wicedyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Rzeszowie.

Zdaniem Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego brak dodatku dla osób mających pod opieką pełnoletniego krewnego może stanowić naruszenie konstytucyjnych zasad równości i sprawiedliwości społecznej.

Z tymi zarzutami nie zgadza się Prokuratura Generalna, która w swoim stanowisku wskazuje, że wspomniany artykuł 12 ustęp 1 jest zgodny z ustawą zasadniczą. Nie podziela ona też poglądu sądu o konieczności jednakowego traktowania w okresie przejściowym wszystkich uprawnionych do świadczenia pielęgnacyjnego w odniesieniu do dodatku.

- Zaskarżona regulacja miała zapewnić utrzymanie dodatkowego wsparcia w wysokości stu złotych dla uprawnionych otrzymujących je w ramach obowiązującego do końca 2012 roku programu rządowego - wyjaśnia Robert Hernand, zastępca prokuratora generalnego.

Dodaje, że wydaje się zrozumiałe, że specjalną pomoc kieruje się do osób, które według nowych przepisów powinny otrzymywać świadczenie pielęgnacyjne. Natomiast tym podmiotom, które prawo do niego tracą, zapewnia się jedynie czasowe utrzymywanie wsparcia w dotychczasowej wysokości.

81 milionów złotych kosztowałaby budżet wypłata dodatków dla opiekunów, gdyby trybunał uznał ich brak za sprzeczny z konstytucją

 

 

7.3. Złóż wniosek o zaległe pieniądze za opiekę
Beata Rędziak

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-15

 

15 maja wchodzi w życie Ustawa o ustaleniu i wypłacie zasiłków dla opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością. Ustawa z 4 kwietnia br. jest realizacją wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 4 grudnia 2013 r.

 

Opiekunowie, którzy utracili prawo do świadczenia pielęgnacyjnego 1 lipca 2013 r. na mocy wyroku TK, odzyskują prawo do zasiłku w wysokości 520 zł. Na złożenie w gminie wniosku o świadczenie mają cztery miesiące, czyli muszą to zrobić do 15 września. Gminy zaś muszą w ciągu 2 tygodni od dzisiejszego dnia poinformować opiekunów o możliwości złożenia wniosku o świadczenie.

Jeśli ustawę o zasiłkach dla opiekunów realizuje np. ośrodek pomocy społecznej (OPS), musi on uzyskać upoważnienie od wójta, burmistrza lub prezydenta miasta do wypłacenia opiekunom zaległych i bieżących świadczeń. Wchodzące dziś przepisy zobowiązują gminy do wypłacenia także zaległych świadczeń dla opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością.

Rekompensata odsetek za zaległe świadczenia będzie obowiązywała od pierwszego dnia następnego miesiąca, czyli za lipiec ub.r. nalicza się je od 1 sierpnia 2013 r. Taka sama zasada obowiązuje w stosunku do każdego kolejnego miesiąca obejmującego zakres zaległego wsparcia.

 

 

7.4. Więcej pieniędzy dla niepełnosprawnych
Katarzyna Wójcik, oprac.: GR

 

Źródło: Rzeczpospolita

Data opublikowania: 2014-05-08

 

 

Wkład własny w zakup sprzętu rehabilitacyjnego i likwidowanie barier architektonicznych będzie niższy. Więcej będzie można też uzyskać na turnus rehabilitacyjny - donosi Rzeczpospolita.

Minister pracy zapowiedział zmianę rozporządzenia w sprawie turnusów rehabilitacyjnych. Maksymalne dofinansowanie, które będzie mógł uzyskać niepełnosprawny, wzrośnie z 1338 zł do 1529 zł. Minimalna kwota wyniesie zaś 765 zł zamiast 688 zł. Nowelizację Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział na debacie "Jak wspierać osoby niepełnosprawne".

Zmniejszy się udział środków własnych w zakupie sprzętu rehabilitacyjnego. Dofinansowanie wyniesie do 80 proc. kosztu. Obecnie jest to do 60 proc. kosztów tego sprzętu, ale nie więcej niż pięciokrotność przeciętnego wynagrodzenia. Zmiany tego drugiego limitu minister już nie zapowiedział.

Więcej środków będzie można otrzymać na likwidację barier architektonicznych. Dofinansowanie wyniesie do 95 proc. kosztu remontu zamiast 80 proc.

Więcej w Rzeczpospolitej z 2 maja 2014 r.

 

 

7.5. Koniec "okrągłego stołu" - powołano zespoły robocze
PAP

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-04-30

 

Zakończył się obradujący w środę 30 kwietnia 2014 r. w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej "okrągły stół" ws. wsparcia osób z niepełnosprawnością. Powołano pięć zespołów, które zajmą się konkretnymi zagadnieniami. Ich pierwsze spotkania zaplanowano od 12 do 14 maja.

Podział na pięć zespołów do spraw: orzecznictwa, zdrowia i rehabilitacji, dzieci i młodzieży, opiekunów dorosłych osób niepełnosprawnych oraz aktywizacji i opieki instytucjonalnej zaproponował minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz.

Zespołem ds. zdrowia i rehabilitacji będzie się zajmował wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki. Zespół ten zbierze się w ciągu dwóch tygodni i zajmie się najpilniejszymi sprawami z tego obszaru.

Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz powiedział, że zespół zajmie się m.in. kwestią dostępności leków. Zaznaczył, że nie jest możliwe, by wszystkie leki potrzebne osobom z niepełnosprawnością były bezpłatne.

- Musimy spośród tysięcy leków wybrać te, które muszą być dla pacjentów dostępne w przystępnej cenie lub czasem bezpłatnie. (...) Musimy wyłuskać grupę leków bezwzględnie potrzebnych tym rodzicom, tym opiekunom, tym niepełnosprawnym, gdzie te leki w zamienniku powinny być dostępne albo bezpłatnie, albo w ryczałcie, albo w niewielkiej opłacie. I to robimy - mówił minister.

W pozostałych zespołach będą: wiceminister pracy Jarosław Duda w zajmującym się sprawami orzecznictwa, w zespole ds. dzieci i młodzieży - Elżbieta Seredyn i ponownie Jarosław Duda (reprezentujący resort pracy) i wiceminister edukacji Tadeusz Sławecki, w zespole ds. opiekunów dorosłych osób niepełnosprawnych - również Elżbieta Seredyn i Jarosław Duda, a aktywizacji - wiceminister pracy Jacek Męcina. W części posiedzeń weźmie udział minister Kosiniak-Kamysz.

 

 Wyzwanie: uporządkowanie systemu świadczeń

 

W środę w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej odbywała się debata "Jak wspierać osoby niepełnosprawne?", z udziałem opiekunów dzieci z niepełnosprawnością i niepełnosprawnych dorosłych oraz przedstawicieli rządu, parlamentu, prezydenta i organizacji pozarządowych.

- Największym wyzwaniem dla nas wszystkich jest niewątpliwie uporządkowanie systemu świadczeń. Na pewno trzeba doprowadzić do większej przejrzystości - mówił minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz rozpoczynając spotkanie.

Podkreślił, że pierwszy etap prac nad zmianami, o które postulowali protestujący opiekunowie osób niepełnosprawnych został zakończony.

- Ustawy są podpisane przez prezydenta, zgodnie z obietnicą przystępujemy do rozmów - powiedział. - Szukamy najlepszego modelu, który może wspierać osoby niepełnosprawne, m.in. w codziennej aktywności i integracji społecznej. Mam nadzieję, że znajdziemy najlepsze rozwiązania, które umożliwią stworzenie całościowego systemu lub ulepszenie istniejących rozwiązań - dodał szef resortu.

 

Powstanie ogólnopolski system informacji o pomocy

 

Zaproponowane przez ministra obszary rozmów to m.in. zmiany rozporządzenia dotyczącego zwiększenia maksymalnych kwot dofinansowań do turnusów rehabilitacyjnych, zmiana rozporządzenia dotyczącego dofinansowania do zakupu sprzętu rehabilitacyjnego i likwidacji barier architektonicznych.

Minister chce, by powstał ogólnopolski system informacji o pomocy dla niepełnosprawnych.

- Chciałbym, aby powstała infolinia - docelowo w każdym powiecie - na temat środków, z jakich osoby niepełnosprawne mogą korzystać. Pierwsza powstałaby w MPiPS, kolejne na poziomie lokalnym - zapowiedział. - To wynika z naszych rozmów, dostęp do tych informacji nie jest powszechny - dodał.

To pierwsze z serii spotkań, których efektem ma być wypracowanie "mapy drogowej" dotyczącej wsparcia niepełnosprawnych i ich opiekunów. Według ministra pracy nie wszyscy, którzy zgłosili chęć udziału w debacie, mogli zostać zaproszeni.

- Zgłoszeń było bardzo dużo, nie mogliśmy odpowiedzieć na wszystkie prośby. Mam nadzieję, że będziemy sukcesywnie powiększać nasze grono. Ta lista nie jest zamknięta i będzie się zapewne poszerzać - zaznaczył.

 

Rodzice: wsparcie psychiczne to fundament

 

- Nie jestem ekspertem, ale od 16 lat, 24 godziny na dobę zajmuję się moim niepełnosprawnym synem. Proponuję, żeby państwo - politycy i eksperci - posłuchali nas - mówił Jacek Zalewski ze Stowarzyszenia Dobra Wola. Zwracał uwagę, że bardzo potrzebne jest wsparcie w momencie, gdy rodzice dowiadują się o niepełnosprawności dziecka. - To fundament, na którym powinniśmy oprzeć działania. U podstawy systemu powinna być pomoc psychologiczna - podkreślał.

Także Iwona Hartwich ze Stowarzyszenia Mam Przyszłość, jedna z liderek protestu, który odbywał się w Sejmie, przekonywała, że wsparcie w momencie, gdy zmienia się całe życie rodziców i informacje o możliwościach pomocy są tym, czego obecnie bardzo brakuje. Podkreśliła konieczność zabezpieczenia rodzica po śmierci dziecka, którym się opiekował - żeby był jakiś okres przejściowy, zanim uda mu się wrócić na rynek pracy. Mówiła także o konieczności podwyższenia renty socjalnej i zasiłków pielęgnacyjnych.

Maja Szulc, która również brała udział w sejmowym proteście, mówiła o tym, że o potrzeby osób niepełnosprawnych powinni dbać urzędnicy - to pracownik socjalny powinien sprawdzać, co potrzebne jest niepełnosprawnemu dziecku (np. podjazd czy drukarka brajlowska) i dopilnować, by zostało to załatwione, nie powinno to spadać na rodzica, jak jest obecnie.

 

 Dzielenie opiekunów niedopuszczalne

 

Marzena Kaczmarek, jedna z liderek protestu opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością, przekonywała, że niedopuszczalne jest dzielenie opiekunów ze względu na wiek, w jakim powstała niepełnosprawność ich podopiecznego.

- My również sprawujemy opiekę 24 godziny na dobę nad naszymi najbliższymi. To są nasi rodzice, nasze dzieci - po ciężkich wypadkach, poważnie chorzy. Ci ludzie mają takie same potrzeby, a niekiedy większe niż niepełnosprawne dzieci - mówiła.

Zwróciła uwagę, że obecnie leki na chorobę Alzhaimera są płatne w 100 proc., a żeby uzyskać jakiekolwiek dopłaty do sprzętu czy turnusów rehabilitacyjnych trzeba mieć własne środki.

- A my nie mamy nic. Nawet składek emerytalnych i zdrowotnych. Kategorycznie żądamy równego traktowania osób niepełnosprawnych i ich opiekunów - podkreśliła.

 

 Około 100 osób za "okrągłym stołem"

 

Środowy "okrągły stół" był pierwszym z serii spotkań, których efektem ma być wypracowanie "mapy drogowej" dotyczącej wsparcia osób z niepełnosprawnością i ich opiekunów. Uczestniczyło w nim ok. 100 osób, w tym m.in. minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz, szef resortu zdrowia Bartosz Arłukowicz, Irena Wóycicka z Kancelarii Prezydenta, Rzecznik Praw Dziecka. Byli też przedstawiciele organizacji pozarządowych, n.in. szefowa Fundacji "Mimo Wszystko" Anna Dymna, dyrektor Caritas Polska ks. Marian Subocz czy szef Stowarzyszenia Przyjaciół Integracji Piotr Pawłowski. Debata jest otwarta dla mediów.

Reprezentowani byli też rodzice i opiekunowie, którzy niedawno protestowali w Sejmie i przed nim. Przerwali swoje akcje, licząc na dialog z rządem - czego efektem jest "okrągły stół". Część spraw została załatwiona - prezydent podpisał już przyjęte w trybie pilnym przez parlament rządowe zmiany przywracające wsparcie dla opiekunów osób dorosłych oraz drugą nowelizację - dotyczącą waloryzacji świadczeń dla opiekunów niepełnosprawnych dzieci.

Kierowcy, którzy jadą z zachodu Polski do Warszawy załatwiać sprawy skarżą się, że mają zawsze słońce w oczy. Jadą rano na wschód, a więc pod słońce i wracają po południu - znowu pod słońce. Uważają, że nie jest to sprawiedliwe. Sejm RP uznał ich argumenty i postanowił przenieść stolicę Polski z Warszawy do Słubic. W ten sposób wszyscy będą jechali do stolicy ze słońcem, a kiedy będą wracali do domu, znowu będą mieli słońce w plecy, a nie w oczy.

 

 

7.6. Co zmieni okrągły stół?
Tomasz Przybyszewski

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-06, 11.30

 

25 lat po Okrągłym Stole, będącym początkiem zmian ustrojowych w Polsce, 30 kwietnia 2014 r. zebrał się inny, dotyczący wspierania osób z niepełnosprawnością. Czy ma szansę coś zmienić?

 

- Dzisiejsze obrady rozpoczynają cykl spotkań przy okrągłym stole, dotyczącym sytuacji osób niepełnosprawnych - rozpoczął obrady Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej. - Mam nadzieję, że w tak szerokim gronie ekspertów, pomijając też wzajemne różnice, mówię w szczególności o różnicach politycznych, znajdziemy wspólny język i wspólne rozwiązania, które umożliwią stworzenie całościowego systemu lub ulepszenie, usprawnienie funkcjonowania obecnego systemu wsparcia osób niepełnosprawnych.

Wokół stołów ustawionych w podkowę, czyli umownego okrągłego stołu, zebrało się około setki przedstawicieli różnych środowisk. Stronę rządową reprezentowali ministrowie: pracy Kosiniak-Kamysz i zdrowia Bartosz Arłukowicz oraz sekretarze i podsekretarze stanu z tych dwóch resortów, a także z Ministerstwa Edukacji Narodowej i Finansów. Kancelarię Prezydenta reprezentowała Irena Wóycicka, był też Rzecznik Praw Dziecka Marek Michalak, przedstawiciele Rzecznika Praw Obywatelskich, Rady Działalności Pożytku Publicznego, parlamentarzyści, samorządowcy, a także prezes PFRON Teresa Hernik.

Przy okrągłym stole zasiedli też reprezentanci rodziców dzieci z niepełnosprawnością, którzy jeszcze niedawno okupowali Sejm, a także opiekunów osób dorosłych, którzy w imieniu swoim i podopiecznych koczowali w namiotach pod siedzibą parlamentu. Licznie reprezentowane były też organizacje pozarządowe, działające na rzecz osób z niepełnosprawnością. Byli m.in.: Piotr Pawłowski (Integracja), Anna Woźniak-Szymańska (Polski Związek Niewidomych), Anna Dymna (Fundacja Mimo Wszystko), ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (Fundacja im. Brata Alberta), Krystyna Mrugalska (Polskie Forum Osób Niepełnosprawnych), Joanna Janocha i Barbara Abramowska (obie: Polskie Stowarzyszenie na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym), Bartosz Mioduszewski (Fundacja Aktywizacja).

 

Uporządkowanie systemu świadczeń

 

Minister pracy już na początku obrad przedstawił kilka rozwiązań, możliwych do wdrożenia nawet w ciągu kilku najbliższych tygodni. Zaproponował m.in.:

* zwiększenie maksymalnych kwot dofinansowania do turnusów rehabilitacyjnych z 1338 zł do 1529 zł,

* zwiększenie dofinansowania sprzętu rehabilitacyjnego z 60 proc. do 80 proc.,

* zwiększenie maksymalnego poziomu dofinansowania likwidacji barier architektonicznych, w komunikowaniu się i barier technicznych z 80 proc. do 95 proc.,

* stworzenie infolinii, na początku ogólnokrajowej, docelowo w każdym powiecie, jako miejsca informowania o możliwych środkach, z jakich osoby z niepełnosprawnością, ich opiekunowie i organizacje mogą korzystać.

To jednak nie te szczegółowe rozwiązania są zdaniem ministra najważniejsze.

- Niewątpliwie największym wyzwaniem dla nas wszystkich przy tym okrągłym stole jest uporządkowanie systemu świadczeń - podkreślił. - Mamy dobre rozwiązanie podnoszące świadczenie dla rodziców dzieci niepełnosprawnych, ale pozostaje sfera opiekunów dorosłych, gdzie te przepisy w ostatnim czasie dość dynamicznie się zmieniały. Na pewno trzeba doprowadzić do większej przejrzystości świadczeń, o które można się starać. Niewątpliwie kwestią do dyskusji jest też zasiłek pielęgnacyjny, który od kilku lat pozostaje niezmieniony i rozważania, jak podnosić, zmieniać te świadczenia.

Następny z przemawiających, minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zapewnił, że jego resort stale stara się ułatwiać dostęp do wyrobów medycznych, w tym leków.

- Staramy się, aby wszystkie te leki, które są potrzebne osobom niepełnosprawnym, tylko musimy wiedzieć precyzyjnie, które i jakie jest oczekiwanie, znalazły się w formule bezpłatnej bądź ryczałtowej - powiedział.

 

14 mld zł do podziału

 

W systemie są pieniądze na wsparcie osób z niepełnosprawnością, o czym mówił Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych.

- Dzisiaj w dyspozycji systemowej jest kwota prawie 14 mld zł - mówił. - Pokazujemy tę kwotę na początku globalnie, żeby, i to jest chyba oczekiwanie nas wszystkich siedzących przy tym stole, zastanowić się, jak rozłożyć akcenty, aby wesprzeć osobę z niepełnosprawnością, zindywidualizować pomoc, wesprzeć rodzinę, opiekunów, ale też żeby aktywizować osoby, które mogą być aktywizowane, takie, które mogą być w terapii dziennej, takie, które mogą podjąć zatrudnienie.

Wspomniana kwota niemal 14 mld zł dzieli się obecnie na:

* świadczenia pielęgnacyjne - 2,175 mld zł

* zasiłki pielęgnacyjne - 1,7 mld zł

* specjalne zasiłki opiekuńcze - 47 mln zł

* zasiłki rodzinne i dodatki do zasiłku rodzinnego - 427 mln zł

* zasiłki stałe - 863 mln zł

* składki zdrowotne dla osób pobierających zasiłek stały - 71 mln zł

* zasiłki okresowe - 51 mln zł

* renty socjalne - niemal 2 mld zł

* usługi opiekuńcze - 371 mln zł

* ośrodki wsparcia - 331 mln zł

* domy pomocy społecznej - 1,77 mld zł

* programy operacyjne społeczne dla osób z zaburzeniami np. psychicznymi - 3 mln zł

* dofinansowanie do wynagrodzeń - 3,2 mld zł

* rehabilitacja społeczna i zawodowa - ponad 900 mln zł.

Ile z tych środków trafia bezpośrednio do osób z niepełnosprawnością? Minister Duda podał przykład 20-latka z niepełnosprawnością, który mieszka z niepracującą, opiekującą się nim mamą. Obydwoje mogą dziś liczyć na następujące formy wsparcia: świadczenie pielęgnacyjne dla mamy, zasiłek pielęgnacyjny, składki ZUS, dodatek mieszkaniowy, renta socjalna. Daje to miesięcznie kwotę ok. 2018 zł plus ewentualny zasiłek specjalny.

- Powstaje pytanie, czy to jest kwota wystarczająca, czy nie, a może trzeba ją jeszcze inaczej zorganizować? - pytał minister Duda.

Podkreślił, że warto zastanowić się, co można w tym systemie zmienić, ale też jak go uszczelnić. Jego zdaniem chodzi tu głównie o orzecznictwo.

- W Polsce potrzebna jest chyba zmiana filozofii orzekania - podkreślił. - Osoba niepełnosprawna do tej pory była traktowana w ten sposób, że orzekano, do czego się nie nadaje. Powinniśmy się zaś koncentrować na tym, do czego ta osoba się nadaje, czyli w jakich elementach wspólnego życia osoba z różnymi dysfunkcjami może być aktywna.

 

Niech politycy nie mówią, ale słuchają

 

- Chciałbym mieć prośbę, aby państwo parlamentarzyści, politycy może nie mówili, a słuchali, żeby nas dzisiaj posłuchali, żeby nam udzielili głosu - dość gwałtownie rozpoczął dialog ze strony społecznej Jacek Zalewski, prezes Stowarzyszenia Dobra Wola, ojciec 16-letniego Jakuba z niepełnosprawnością intelektualną. - Ja nie jestem żadnym ekspertem, ale ja od 16 lat 24 godziny na dobę mam mojego Kubę.

Jacek Zalewski zaapelował, żeby nie mówić tylko o pieniądzach, ale choćby organizacji odpowiedniego wsparcia dla rodziców w momencie postawienia diagnozy o niepełnosprawności dziecka.

- To jest fundament, na którym powinniśmy oprzeć działania, ponieważ rodzina jest najważniejsza - zaznaczył. - Żebym ja, jako obywatel Polski, czuł się bezpiecznie, że kiedy urodzi mi się dziecko niepełnosprawne albo kiedy ja stanę się niepełnosprawny, to mi ktoś pomoże.

Rodzice dzieci z niepełnosprawnością, którzy okupowali Sejm, przyjechali na obrady ze swoimi propozycjami. Zaprezentowała je Iwona Hartwich, matka syna z niepełnosprawnością. Rodzicom zależy m.in. na tym, by:

* po 20 latach sprawowanej opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem, którego niepełnosprawność powstała od urodzenia (czyli do 25. roku życia) świadczenie pielęgnacyjne przysługiwało rodzicowi dożywotnio,

* w przypadku śmierci dziecka przed upływem 20 lat sprawowania opieki, rodzic mógł mieć okres przejściowy, bo z reguły jest jeszcze młody i często chciałby wrócić na rynek pracy, ale nie jest to łatwe,

* podwyższyć rentę socjalną,

* przenieść zasiłek pielęgnacyjny z powrotem do ZUS, bo od 8 lat nie jest waloryzowany,

* zlikwidować kryterium dochodowe do zasiłków rodzinnych.

Z kolei perspektywę opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością zaprezentowała Marzena Kaczmarek.

- Dlaczego tak wszyscy są nierówno przez państwo traktowani? - pytała. - My również sprawujemy 24-godzinną opiekę nad swoimi podopiecznymi, to również jest opieka kilkunasto-, kilkudziesięcioletnia, również są nam potrzebni psychologowie, bo to są również nasze najbliższe osoby. To są nasze dzieci, to są nasi rodzice, którzy ulegli wypadkowi albo zachorowali na ciężkie choroby. Ta grupa jest dyskryminowana z każdej strony. My kategorycznie żądamy równego traktowania wszystkich osób niepełnosprawnych niezdolnych do samodzielnej egzystencji, bez względu na to, kiedy ta niepełnosprawność powstała, i równego traktowania ich opiekunów.

 

Orzekanie od Sasa do Lasa

 

- Tematów jest bardzo dużo - studził emocje zebranych ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski. - Myślę, że byłoby dobrze, żeby później powstały podstoliki. To jest tak ogromna ilość tematów, że dobrze byłoby dziś je odnotować i później w podstolikach dyskutować.

Sam ks. Isakowicz-Zaleski do tematów dorzucił m.in. problem warsztatów terapii zajęciowej. Ich idea się sprawdziła, ale od sześciu lat dofinansowanie do nich się nie zmienia i jest na bardzo niskim poziomie. Zdaniem ks. Isakowicza-Zaleskiego także orzecznictwo jest obecnie od Sasa do Lasa. Taka sama niepełnosprawność może być bowiem różnie interpretowana przez różnych orzeczników. Orzecznictwo jest pierwsze w kolejce do zmian także według Bartosza Mioduszewskiego z Fundacji Aktywizacja.

- Nie myślimy tutaj o reformie orzecznictwa - naszym zdaniem w ogóle tego systemu nie da się zreformować, gdyż nie ma systemu - mówił. - Należy więc po prostu zbudować go od początku. Należy zintegrować systemy orzecznictwa, a poza tym zacząć orzekać o potrzebach ludzi.

Orzekanie jest do zmiany także zdaniem Mai Szulc, matki niewidomego Martina, uczestniczki okupacji Sejmu. Jej zdaniem orzekać powinien lekarz ze specjalizacją adekwatną do niepełnosprawności, np. okulista o dziecku niewidomym, a neurolog lub ortopeda o dziecku z niepełnosprawnością ruchową.

- Kolejnym naszym postulatem jest uproszczenie do minimum likwidacji barier architektonicznych i w komunikowaniu się - mówiła Maja Szulc. - Mamy taką propozycję, aby pracownik socjalny przychodził do domu osoby niepełnosprawnej, tam przeprowadzony będzie wywiad i wtedy będzie wiadomo, co takiej osobie niepełnosprawnej jest koniecznie potrzebne.

 

Dialog trwa, ale jest bezowocny

 

Wypowiedzi i wątki dyskusji mnożyły się bez końca. Okrągły stół pokazał, jaki chaos panuje obecnie w systemie wsparcia osób z niepełnosprawnością. Jest cała masa złych i dobrych rozwiązań oraz jeszcze więcej problemów i zagubienia. Spójny system tak naprawdę nie istnieje. Są pojedyncze rozwiązania, tworzone często pod wpływem nacisków różnych grup społecznych. Podkreśliła to dr Katarzyna Roszewska, matka trójki dzieci z niepełnosprawnością, członkini Komisji Ekspertów ds. Osób z Niepełnosprawnością przy Rzeczniku Praw Obywatelskich.

- Praca z udziałem przedstawicieli organizacji społecznych, rodziców, opiekunów, toczy się, ten dialog trwa, tylko on jest bezowocny, on po prostu nie działa - stwierdziła. - My spotykamy się w bardzo różnych gremiach, na bardzo różnych poziomach, ale brakuje nam wymiany informacji między takimi gremiami. Te prace są nieskoordynowane.

Tak naprawdę nieźle w Polsce jest tylko tam, gdzie prężnie działają organizacje pozarządowe. Wyręczają państwo, samorząd, a traktowane są często wrogo, jak przeciwnik, a nie partner.

- Biorąc pod uwagę 50-letni okres tworzenia tego, co organizacjom się udało stworzyć, muszę powiedzieć, że jest to zdumiewające, że dla pewnych grup rodziców jesteśmy w punkcie wyjścia, a oni mają poczucie, że nie ma nic - mówiła Krystyna Mrugalska, honorowa prezes PSOUU, wiceprezes PFON, podkreślając, że przy wszystkich rozważaniach należy brać pod uwagę nie tylko interes rodzica, ale dziecka z niepełnosprawnością. - Jeżeli świadczenia będą tak wysokie, że rodzicom będzie się opłacało zostać w domu, to osoba niepełnosprawna będzie zamknięta w domu. A rozwój jest związany z kontaktami rówieśniczymi.

Minister Irena Wóycicka podkreśliła, że są organizacje pozarządowe, które stworzyły w swoich miejscowościach całościowe systemy i standardy wsparcia - od dzieciństwa do dorosłości osoby z niepełnosprawnością. Zasugerowała oparcie się na doświadczeniach tych organizacji i tych systemów, które już istnieją, stworzenie pewnego standardu usług. Zaapelowała o szukanie wspólnych rozwiązań i unikanie kłótni, kto jest ważniejszy i kto ma gorzej, a kto lepiej.

 

ICF, czyli orzecznictwo po nowemu

 

Stworzenie nowego systemu wsparcia nierozerwalnie związane jest z kwestią pieniędzy. Tymczasem senator Jan Rulewski (PO) zwrócił uwagę na brak przedstawiciela Ministerstwa Finansów, które może zablokować wszelkie wypracowane rozwiązania. Zdaniem senatora, w dalszych pracach resort ten musi być reprezentowany. Podkreślił, że już od 2001 r. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia (WHO) przyjęła Międzynarodową Klasyfikację Funkcjonowania, Niepełnosprawności i Zdrowia (ICF).

ICF pozwala w uniwersalny sposób opisać i zakodować informacje o stanie zdrowia. Klasyfikacje WHO są stosowane w rozmaitych dziedzinach życia. Innowacyjność klasyfikacji ICF polega na tym, że klasyfikuje ona "składniki zdrowia", czyli podkreśla pozytywne elementy i wyłapuje funkcje, które w związku z nimi człowiek jest w stanie pełnić. W tej klasyfikacji ważne są także elementy składające się na tzw. dobrostan, czyli samopoczucie fizyczne i psychiczne. Za pomocą ICF klasyfikowane są więc funkcjonowanie człowieka i niepełnosprawność w powiązaniu ze stanem zdrowia.

- Nie da się wrzucać wszystkiego do jednego worka, każdego inaczej boli niepełnosprawność, każdy ma inne oczekiwania - mówiła z kolei Anna Dymna, założycielka Fundacji "Mimo Wszystko". - Trzeba iść w tym kierunku, żeby nikt nie był samotny i żeby ludzie mogli się czuć potrzebni. Człowiek niepełnosprawny jest potrzebny. Każdy, dopóki oddycha, jest człowiekiem, jest potrzebny. Fantastyczne jest to, że się tu dziś spotkaliśmy. Ale mam nadzieję, że będziemy się teraz pilnowali, żeby to nie było nasze ostatnie spotkanie. Trzeba też opanować emocje, bo jak jeden przeciwko drugiemu zaczyna mówić, to nic z tego nigdy nie wyjdzie. My musimy być razem, mamy naprawdę wspólny problem do rozwiązania.

 

5 zespołów roboczych

 

Rozpoczynała się czwarta godzina obrad okrągłego stołu. Dyskusja schodziła miejscami na manowce, a kolejni przemawiający koncentrowali się często na szczegółach. Inicjatywę zdecydował się więc przejąć minister zdrowia Bartosz Arłukowicz.

- Moje doświadczenie współpracy z organizacjami pacjenckimi mówi o tym, że żeby efektywnie rozwiązać jakiś problem, trzeba po prostu zająć się poszczególnymi grupami problemów w mniejszych zespołach - stwierdził. - Na tej sali możemy wspólnie mówić nie kilka, ale kilkadziesiąt bądź kilkaset godzin na ten temat, bo każdy ma swoje doświadczenia. Ja składam propozycję, byśmy się podzielili na grupy.

Minister zdrowia zaznaczył, że w jego resorcie takie grupy, np. do spraw padaczki, zbierają się raz na jakiś czas, przynosząc cztery problemy. Są one dzielone na trzy kolory. Czerwony oznacza, że natychmiast trzeba sprawę załatwić, żółty, że można jeszcze nad nią popracować, a kolor zielony oznacza sprawy załatwione.

Przeprowadzono głosowanie, które potwierdziło konieczność stworzenia zespołów. Pojawił się wprawdzie wzburzony głos jednego z rodziców dzieci z niepełnosprawnością w kierunku jednej z organizacji pozarządowych ("A może my nie chcemy z wami pracować?!"), jednak z różnych propozycji wyłoniło się pięć zespołów:

1. ds. orzecznictwa

2. ds. dzieci i młodzieży (w tym edukacja)

3. ds. dorosłych osób z niepełnosprawnością i ich opiekunów

4. ds. zdrowia i rehabilitacji

5. ds. aktywizacji społecznej i zawodowej.

Pojawiły się głosy, że to kolejne dzielenie opiekunów na tych, którzy zajmują się dziećmi i dorosłymi. Minister Kosiniak-Kamysz podkreślił, że zespoły nie będą pracować w oderwaniu od siebie. W zespołach będzie współprzewodnictwo. Swojego współprzewodniczącego będzie miała strona społeczna i przedstawiciele administracji publicznej. W posiedzeniach zespołów udział brać będą wiceministrowie pracy, zdrowia i edukacji narodowej, a także PFRON. W każdym zespole sekretarzem będzie przedstawiciel Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Uczestnicy okrągłego stołu podzielili się więc na zespoły. Pierwsze ich posiedzenia mają się odbyć w dniach 12-14 maja 2014 r.

 

Wyciągnąć z szuflad gotowe rozwiązania

 

Czy okrągły stół ma szanse powodzenia? Zaczął się obiecująco, choć burzliwie.

- Spodziewałem się, że to nie będzie łatwa rozmowa - mówił dziennikarzom po zakończeniu obrad minister Kosiniak-Kamysz. - To są duże emocje, dużo serca w tym wszystkim, dużo własnych doświadczeń. Ale cieszę się, że padły konkretne rzeczy dotyczące wsparcia w zakupie sprzętu rehabilitacyjnego, w turnusach rehabilitacyjnych, w likwidowaniu barier. Ale droga przed nami na pewno trudna.

Powołane zespoły będą intensywnie pracować w ramach kolejnych sesji. Zapisało się do nich bardzo dużo osób.

- Jest szansa, żebyśmy razem z partnerami społecznymi, z organizacjami pozarządowymi wypracowywali docelowe rozwiązania w tych poszczególnych tematach - dodał.

Jego zdaniem dobrym sygnałem jest to, że współprzewodniczącymi pięciu zespołów będą osoby z organizacji pozarządowych.

- Nie chcę powiedzieć, że jest to odbicie piłeczki na stronę społeczników i organizacji pozarządowych, żeby wypracowały pewne rozwiązania, ale my to już przerabialiśmy wiele lat temu, cały czas jesteśmy w jakichś zespołach, komisjach, podkomisjach - wyraził swoją opinię Piotr Pawłowski, prezes Integracji. - Wolałbym, żeby po stronie ministerstw były osoby, które wyciągną z archiwów i szuflad wszystko to, co zostało wypracowane, żebyśmy zebrali w jedno miejsce te ostatnie doświadczenia, które są spisane, opracowane, położyli na stół i zastanowili się, co można zmodyfikować. Wydaje mi się bowiem, że nie mamy czasu na to, żeby wypracowywać coś nowego, tym bardziej, że za chwilę mamy wybory i boję się, że do wyborów jeszcze będzie klimat do dyskusji, a po nich znowu będziemy zaczynali od nowa.

Podobnego zdania jest Teresa Hernik, prezes PFRON.

- Nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że nie ma niczego, ponieważ naprawdę mamy całą masę dobrych praktyk - podkreśliła w rozmowie z nami. - Nawet PFRON, realizując różnego rodzaju programy i projekty, przygotował już wiele rozwiązań, które pilotażowo były wdrażane. Wydaje się, że okrągły stół może przyspieszyć zebranie wszystkich dotychczasowych istniejących już dobrych praktyk i systemów w jedną większą całość. Wola polityczna do dokonania pewnej zmiany jak widać jest. Nam wszystkim może to więc pomóc być bliżej osób potrzebujących.

 

Nie ma pieniędzy, nie ma zmian

 

Iwona Hartwich z Torunia, która wraz z grupą rodziców okupowała Sejm przyznała, że wraz innymi rodzicami przyjechali na obrady okrągłego stołu z ogromnymi oczekiwaniami. Nie jest jednak optymistką.

- Obawiam się, że kolejne spotkania mogą nic nie dać ze względu na to, co dzisiaj usłyszeliśmy, że 14 mld zł państwo daje na pomoc osobom niepełnosprawnym i więcej nie ma - mówiła nam w trakcie przerwy w obradach. - Więc jeżeli nie ma więcej, to ja nigdy nie zbuduję w Polsce podjazdu dla swojego dziecka. Bo na to potrzebne są duże pieniądze.

Czy ewentualne fiasko rozmów przy okrągłym stole oznacza ponowną okupację Sejmu przez rodziców dzieci z niepełnosprawnością?

- Nasz protest jest zawieszony - odpowiedziała Iwona Hartwich. - Zobaczymy, o co będzie tak naprawdę chodziło w tych podzespołach. Natomiast my w tej chwili już mówimy głośno, że musimy jednak wyjechać do Brukseli, żeby pokazać, jak u nas są traktowane osoby niepełnosprawne. Zobaczymy. Bo jeżeli mamy się spotykać w tych podzespołach i rozmawiać na różne tematy, ale i tak trafimy na mur: nie ma pieniędzy... A nie ma dzisiaj z nami ministra finansów. Odpowiedź jest prosta. Jeśli nie ma pieniędzy, to nie widzę szans na zmiany.

 

Świat nie jest zero-jedynkowy

 

Obawy ma też Jarosław Duda, pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych. Obawy te dotyczą już pierwszego zespołu, który ma pracować nad orzecznictwem.

- Niektórym wydaje się, że orzecznictwo uzdrowi sytuację - powiedział nam minister Duda. - Ja chcę powiedzieć jednoznacznie, że nie widzę aż tak zero-jedynkowo, jak niektórzy sobie to wyobrażają, hasła "zmienić orzecznictwo". Chciałbym ich zapytać: jak? Bo ja nigdy od nikogo tego nie usłyszałem, poza hasłem, które brzmi: wprowadzić ICF. Wiemy zaś, jak ten ICF wygląda. Jest niesłychanie precyzyjnym, skomplikowanym i szczegółowym systemem.

Minister Duda jest za wprowadzeniem jednego systemu orzekania do różnych celów. Zdaje sobie jednak sprawę, że ze względów politycznych trudno będzie włączyć do niego choćby orzecznictwo w ramach KRUS czy MSW. Na pewno jednak warto walczyć choćby o połączenie w oparciu o klasyfikację ICF orzecznictwa do celów rentowych i pozarentowych. To jednak grozi nowymi problemami i kolejną falą niezadowolenia.

- Naszym celem jest, aby ludzie byli zadowoleni, ale wiemy doskonale, jaka to jest materia - przyznał minister Duda. - Będzie tak, że ktoś dostanie dany stopień i będzie zadowolony, ale inni będą niezadowoleni, bo czegoś nie dostali, a uważają subiektywnie, że im się należy. Zawsze więc to będzie wywoływać emocje, natomiast niewątpliwie trzeba ten system uszczelnić i dostosować do naszych realiów.

 

 

7.7. Godność nie tylko na sztandarach
Mateusz Różański

 

Źródło: aktywnezycie.org/www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-05

 

Uchwalenie ustawy antydyskryminacyjnej, zniesienie kryterium dochodowego w dofinansowywaniu przedmiotów ortopedycznych i podniesienie kwoty rent do poziomu najniższej emerytury. To zaledwie trzy z licznych postulatów, z którymi przybyło 5 maja 2014 r. pod Sejm kilkuset uczestników Manifestacji Godności Osób z Niepełnosprawnościami.

 

Oprócz wymienionych wyżej postulatów manifestanci domagali się również m.in. uchwalenia ustawy o zawodzie fizjoterapeuty, opracowanej przez środowisko fizjoterapeutów, udoskonalenia systemu kierowania rodziców dzieci z niepełnosprawnością do odpowiednich poradni, instytucji, ośrodków, ujednolicenia systemu rozliczania placówek oświatowych z subwencji na dziecko z niepełnosprawnością poprzez przedstawianie comiesięcznych raportów z poniesionych kosztów terapii oraz likwidacji "pułapki rentowej" we wszelkich jej przejawach.

 

"Zbyt niepełnosprawne" dzieci

 

Swoje postulaty zaprezentowali przedstawiciele różnych grup, m.in. rodziców dzieci z niepełnosprawnością.

- Jesteśmy tu dziś po to, by pokazać, że nasze państwo nie troszczy się o niepełnosprawne maluchy i my, rodzice, musimy to robić sami - mówiła Joanna Palica z Fundacji KOOCHAM, która zajmuje się wsparciem opiekunów dzieci z niepełnosprawnością sprzężoną.

Zdaniem przedstawicielki Fundacji, rodzice dzieci z niepełnosprawnością powinni otrzymywać od państwa większą pomoc finansową na rehabilitację, gdyż to, co dzisiaj dostają z NFZ, to jest kropla w morzu potrzeb. Drugim ważnym postulatem, podawanym przez Joannę Palicę, jest stworzenie profesjonalnego przedszkola terapeutycznego z pełną rehabilitacją i terapiami indywidualnymi, dopasowanymi do każdego dziecka, którego podopieczni będą mieli zagwarantowaną szansę na rozwój i edukację, a ich rodzice nie będą musieli rezygnować z pracy.

- Przedszkoli brakuje - tłumaczyła Joanna Palica. - Jesteśmy w stolicy kraju, a mamy do dyspozycji zaledwie dziewięć przedszkoli specjalnych, a przedszkola integracyjne nie przyjmują dzieci z niepełnosprawnością sprzężoną dlatego, że, jak usłyszałam, są to dzieci "zbyt niepełnosprawne".

 

Wsparcie 48 organizacji

 

Do udziału w manifestacji zaproszono wszystkie osoby, których dotyczy problematyka niepełnosprawności - osoby z niepełnosprawnościami, ich opiekunów, przyjaciół, rodziny, znajomych, wolontariuszy, rehabilitantów, lekarzy i przedsiębiorców. Głównym organizatorem manifestacji było Stowarzyszenie Aktywne Życie.

Poparcia Manifestacji udzieliło 46 organizacji z całego kraju, m.in. Fundacja Krok Po Kroku z Oławy, Fundacja Niepełnosprawnych "Sanus" z Ostródy, Polskie Towarzystwo Stomijne "Pol-Ilko", Stowarzyszenie Fizjoterapia Polska, Stowarzyszenie Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym "Krok za Krokiem" z Zamościa czy Katowicki Związek Inwalidów Narządu Ruchu. Swoje poparcie dla Manifestacji wyraziła również Integracja.

W manifestację zaangażował się także Polski Związek Głuchych, którego prezeska, Kajetana Maciejska-Roczan, osobiście zjawiła się pod Sejmem.

- Przyszliśmy tutaj w imieniu nie tylko osób niesłyszących, ale też wszystkich osób niepełnosprawnych - tłumaczyła. - Chcemy poprzeć działania środowiska, które mają na celu poprawę dostępu do życia w społeczeństwie na pełnych prawach.

 

Ostatni kraj w Unii

 

Dużą grupę manifestujących stanowili fizjoterapeuci, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Fizjoterapia Polska (SFP).

- Chcemy wspomóc starania pacjentów o godne życie i leczenie - wyjaśniał Aleksander Lizak z SFP. - Sytuacja fizjoterapeutów w Polsce wygląda fatalnie. Jesteśmy ostatnim krajem Unii Europejskiej, w którym nie ma ustawy o zawodzie, a czas oczekiwania na fizjoterapię to od 6 do 12 miesięcy.

Aleksander Lizak zauważył, że tak naprawdę wystarczy wprowadzić w życie projekt, który trafił do Sejmu już w marcu 2013 roku.

Jak zauważyła inna przedstawicielka Stowarzyszenia, Katarzyna Szargało-Szkałuba, brak ustawy bardzo negatywnie wpływa na jakość usług.

- Pacjenci zasługują na to, by być dobrze usprawniani przez fachowców, a nie ludzi przypadkowych. Dziś wystarczy skończyć krótki kurs, by móc zawiesić sobie tabliczkę z napisem "fizjoterapeuta" - tłumaczyła.

 

Manifestacja, nie protest

 

"Chcemy pokazać, że jesteśmy silną, liczną grupą, która chce funkcjonować w państwie, które swoją wielkość pokazuje poprzez sposób, w jaki traktuje najsłabszych obywateli. Oczekujemy zmian systemowych, które pozwolą na budowanie silnego państwa, w którym osoby z niepełnosprawnościami otrzymują wsparcie i pomoc w realnym funkcjonowaniu w społeczeństwie" - informowali organizatorzy w rozesłanej do mediów informacji prasowej.

Czytamy w niej również, że manifestacja miała na celu uświadomienie rządzącym, że osoby z niepełnosprawnościami chcą wspierać działania państwa, które przyczynią się do tego, aby Polska XXI wieku była jednym z cywilizowanych krajów, w których osoby z niepełnosprawnością nie mają poczucia wykluczenia społecznego z powodów ekonomicznych, barier mentalnych czy infrastrukturalnych.

Organizatorzy zapewniali, że ich celem nie była demonstracja lub protest "przeciwko", ale merytoryczne przedstawienie najbardziej ich zdaniem palących problemów osób z niepełnosprawnościami. Odżegnywali się również od wszelkich sporów politycznych i światopoglądowych.

Informowali też, że idea manifestacji narodziła się jeszcze przed marcowymi głośnymi protestami rodziców i opiekunów osób z niepełnosprawnościami.

 

W jedności siła

 

Na kilka dni przed protestem skontaktowaliśmy się z jednym z organizatorów, Marcinem Mikulskim ze Stowarzyszenia Aktywne Życie, którego zapytaliśmy o to, co było impulsem do zorganizowania manifestacji.

- Chcieliśmy pokazać, że środowisko osób niepełnosprawnych oraz osób pełnosprawnych, towarzyszących w codziennym życiu osobom z niepełnosprawnością, potrafi się zjednoczyć, wznieść poza indywidualne cele i wspólnie stworzyć grupę działającą na rzecz całego środowiska, bez względu na rodzaj niepełnosprawności, odrzucając spory światopoglądowe i polityczne - wyjaśnił Marcin Mikulski. - Nasze postulaty zostały podzielone na grupy dotyczące rozwiązań w zakresie edukacji, świadomości i pozafinansowego wsparcia w codziennym funkcjonowaniu, w zakresie pomocy medycznej i środków pomocowych oraz w zakresie dochodów, rent i zasiłków - dodał.

Wytłumaczył, że tworząc swoje postulaty starali się zachować w nich uniwersalność, choćby z tego względu, że wypracowanie konkretnych rozwiązań wymaga współpracy i konsultacji środowisk osób z niepełnosprawnością oraz tzw. decyzyjnych. Zapytany o stosunek do protestów opiekunów osób z niepełnosprawnością, Marcin Mikulski odpowiedział, że zdaniem jego i pozostałych organizatorów jedynie zmiany systemowe mające wpływ na życie całego środowiska osób z niepełnosprawnościami, ich rodzin, opiekunów mogą zmienić na lepsze ich funkcjonowanie w społeczeństwie.

- Jeżeli każda grupa będzie walczyła i zabiegała jedynie o zaspokojenie swoich potrzeb, nie przełoży się to w żaden sposób na długofalową poprawę życia wszystkich osób niepełnosprawnych - wyjaśnił.

Protest rozpoczął się o godz. 12:00 pod budynkiem Sejmu, skąd manifestujący przeszli pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, gdzie przekazali przedstawicielom premiera postulaty zebrane przed manifestacją od wszystkich popierających ją organizacji.

 

 

7.8. Do świadczenia pielęgnacyjnego liczy się termin powstania niepełnosprawności
Michalina Topolewska

 

 Źródło: Gazeta Prawna 18 tydzień 2014

 

Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wyjaśnia

 

Aby opiekun otrzymał świadczenie pielęgnacyjne, dysfunkcja zdrowotna jego krewnego musi powstać w określonym wieku. Nie ma natomiast znaczenia, który stopień niepełnosprawności został w tym czasie w stosunku do niego orzeczony. Tak wynika z wyjaśnienia Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.

Zgodnie z artykułem 17 ustęp 1 ustawy z 28 listopada 2003 roku o świadczeniach rodzinnych (tekst jednolity Dziennik Ustaw z 2013 roku pozycja 1456) świadczenie pielęgnacyjne przysługuje osobie obciążonej obowiązkiem alimentacyjnym, która rezygnuje z pracy w celu zajmowania się krewnym posiadającym orzeczenie o niepełnosprawności (dla osoby do szesnastego roku życia) lub orzeczenie o znacznym jej stopniu (dla osób starszych). Jednocześnie artykuł 17 ustęp 1b tej ustawy stanowi, że pomoc przysługuje, o ile niepełnosprawność powstała do ukończenia przez podopiecznego osiemnastu lat lub - gdy doszło do niej w trakcie nauki w szkole lub na uczelni - do dwudziestu pięciu lat.

Niektóre gminy mają więc wątpliwości, czy zwrot niepełnosprawność oznacza, że w stosunku do tej osoby musiał być orzeczony znaczny jej stopień.

Jak podkreśla resort pracy, uszczerbek na zdrowiu musi powstać w opisanym przedziale wiekowym. Nie ma natomiast wymogu, aby w tym czasie został określony jego konkretny stopień.

- Na orzeczeniu potwierdzającym niepełnosprawność znajduje się informacja, od kiedy on istnieje oraz od kiedy ustalony jest jeden z trzech jego stopni. W trakcie rozpatrywania wniosku o świadczenie sprawdzana jest również ta pierwsza data - tłumaczy Natalia Siekierka, zastępca kierownika działu świadczeń Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej we Wrocławiu.

Eliza Dygas, kierownik działu świadczeń rodzinnych Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Płocku, zwraca uwagę, że rozumiane w ten sposób przepisy pozwalają uwzględnić sytuację pogarszającego się stanu zdrowia u dorosłego dziecka. - Rodzic może zrezygnować z pracy, na przykład gdy ma ono 30 lat i w tym momencie ma znaczny stopień niepełnosprawności, ale z orzeczenia wynika, że problemy zdrowotne istniały już od dwudziestego trzeciego roku życia - tłumaczy.

1 tysiąc złotych będzie wynosić od pierwszego maja świadczenie pielęgnacyjne.

 

 

7.9. Rodzice zyskali wyższe zasiłki na dzieci
Michalina Topolewska

 

Źródło: Gazeta Prawna 18 tydzień 2014

 

Nawet gdy tylko jeden z opiekunów pracuje w UE, a drugi został z rodziną w kraju, może otrzymywać świadczenia na potomstwo z zagranicy

Po wejściu do Unii Europejskiej Polacy zyskali nie tylko swobodę przemieszczania się i podejmowania zatrudnienia na jej obszarze. Jeśli mają dzieci na wychowaniu, mogą pobierać na nie świadczenia rodzinne. Są bowiem tak samo traktowani pod tym względem jak obywatele kraju, w którym pracują. Dzięki temu mogą zyskać zasiłki na dzieci o wiele wyższe niż w Polsce.

Unijne przepisy dotyczące koordynacji systemów zabezpieczenia społecznego nie narzucają krajom członkowskim ani wysokości zasiłków, ani kryteriów związanych z ich uzyskiwaniem.

Każde państwo określa je samodzielnie. Regulacje UE potrzebne są natomiast do tego, aby zapobiegać komplikacjom związanym z tym, które państwo i w jakiej kolejności ma wypłacać świadczenia.

Zawarte w nich zasady przewidują, że pierwszeństwo w przyznaniu zasiłku ma kraj zatrudnienia. Jeżeli więc rodzic pracuje na przykład w Niemczech, a drugi z opiekunów został w Polsce z dziećmi i jest nieaktywny zawodowo, to właśnie nasz zachodni sąsiad, a nie gmina, będzie wypłacać zasiłek. Z kolei w przypadku, gdy obydwoje rodziców pracuje, pod uwagę brany jest kraj, w którym przebywają dzieci. Jeżeli rodzic został z nimi w Polsce, to ona będzie im wypłacać świadczenia, ale wówczas Niemcy przyznają rodzinie dodatek dyferencyjny, czyli różnicę między krajową, a niemiecką wysokością zasiłku.

Wniosek o przyznanie świadczeń powinien być złożony w państwie, które ma pierwszeństwo w wypłacie. Potem to poszczególne kraje - za pośrednictwem wybranych instytucji - przesyłają między sobą dokumenty służące ustaleniu sytuacji rodziny i uprawnień do pomocy. W Polsce odpowiedzialne są za to regionalne ośrodki polityki społecznej (ROPS) podlegające marszałkom województw. Niestety, zanim rodzina zyska prawo do świadczeń, zwykle upływa wiele miesięcy, bo sprawy o ich przyznanie są długo rozpatrywane. To może się zmienić już od maja, bo wówczas urzędy będą mogły elektronicznie przesyłać sobie dokumenty.

Ewidentne korzyści, jakie daje rodzinom możliwość korzystania z wyższej pomocy na dzieci, wiążą się też z problemami. Pojawiają się one, gdy jeden z opiekunów od kilku lat pracuje za granicą, a wypłacająca świadczenia gmina nie została o tym poinformowana. W wielu przypadkach rodzice nie byli świadomi, że mają taki obowiązek. Tymczasem jego konsekwencje są poważne, bo polskie zasiłki są uznawane za nienależnie pobrane i trzeba je zwrócić wraz z odsetkami. ROPS niejednokrotnie zajmują się sprawami, gdzie uprawnienie do świadczeń za granicą nastąpiło wkrótce po naszym wstąpieniu do UE, dlatego kwoty, które rodzice muszą zwracać, często są wysokie.

 

Ważne

 

Świadczeniami, których przyznanie wymaga ustalenia kraju zgodnie z regułami pierwszeństwa, są: zasiłek rodzinny wraz z dodatkami, zasiłek pielęgnacyjny oraz świadczenie pielęgnacyjne. Wyłączone są z tego becikowe i pomoc z Funduszu Alimentacyjnego

 

7.10. Opłaca się walczyć o rentę socjalną
Bożena Wiktorowska

 

Źródło: Gazeta Prawna 18 tydzień 2014

 

ZUS uwzględnia mniej niż jeden procent odwołań w sprawie świadczenia dla niezdolnych do pracy, sądy - już co czwarte

 

Trudna sytuacja finansowa Funduszu Ubezpieczeń Społecznych wymusza na ZUS oszczędności. Przekonują się o tym ubiegający się o rentę socjalną, czyli świadczenie dla osób, których niezdolność do pracy powstała przed osiągnięciem pełnoletności lub w trakcie nauki. W ubiegłym roku odwołania od odmownych decyzji ZUS w sprawie świadczenia złożyło trzy i pół tysiąca osób. Po ponownym rozpatrzeniu Zakład uwzględnił jedynie 26 z nich (siedem dziesiątych procenta). Do sądów trafiło trzy i trzy dziesiąte tysiąca spraw. Te uwzględniły odwołania siedmiuset pięćdziesięciu dziewięciu osób (23 procent), a nie wszystkie postępowanie zostały już zakończone.

 

Różne oceny

 

 ZUS wypłaca 265 tysięcy wspomnianych świadczeń (najwięcej, bo 30 tysięcy w województwie mazowieckim). Zainteresowani nie mają wątpliwości, że jako osoby poszkodowane przez los wymagają większego wsparcia ze strony państwa. Jak podkreślał Lech Stefańczuk, jeden z założycieli Komitetu Inicjatywy Osób Niepełnosprawnych do spraw Zniesienia Pułapki Rentowej, wczesne powstanie różnego rodzaju dysfunkcji zdrowotnych ograniczyło im możliwości edukacji, odbycia kursów i szkoleń zawodowych, nabycia kompetencji interpersonalnych i doświadczeń zawodowych.

- Pracodawcy inaczej traktują osoby z rentą z tytułu niezdolności do pracy i tych pobierających socjalną. Ci pierwsi już pracowali, a drudzy nigdy nie byli aktywni zawodowo - zauważa Andrzej Strębski, ekspert ubezpieczeniowy Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

Podstawą do przyznania świadczenia jest ocena stanu zdrowia zainteresowanego. Osoba ubiegająca się o nie musi nie tylko przedstawić dokumentację medyczną, ale także stawić się u lekarza orzecznika. Przy czym stan zdrowia jest oceniany zarówno w przypadku osób ubiegających się po raz pierwszy o rentę socjalną, jak i tych, które są kontrolowane ze względu na krótki okres przyznania takiego wsparcia (łącznie takich spraw rocznie jest ponad 50 tysięcy).

Następnym etapem jest komisja lekarska. Na tej podstawie ZUS wydaje decyzje w sprawie świadczenia, od której można odwołać się do sądu.

W trakcie postępowania sądowego stan zdrowia jest oceniany dodatkowo przez biegłych (jeśli zachodzi taka potrzeba). Najczęstszym problemem w zakresie udowadniania prawa do świadczenia jest ustalenie terminu wystąpienia dysfunkcji organizmu, która uniemożliwia aktywność zawodową i uzasadnia przyznanie renty socjalnej. Zdarza się, że zainteresowany wskazuje wcześniejszy termin jej powstania, niż to wynika z oceny lekarskiej.

Czasami ubiegający się o świadczenie przekonują też, że ich stan zdrowia się pogarsza, chociaż wyniki badań tego nie potwierdzają. Osoby, które starają się udowodnić swoje racje, mogą domagać się nawet kilku ekspertyz sporządzanych przez biegłych.

Dane statystyczne wskazują, że mimo ryzyka negatywnej weryfikacji stanu zdrowia, osoby, które odwołują się do sądów, i tak mają znacznie większe szanse na świadczenie, niż na podstawie oceny przez lekarza orzecznika ZUS lub komisji lekarskiej.

 

Zakład tłumaczy

 

Co istotne, sam Sąd Najwyższy wielokrotnie wskazywał, że renta socjalna jest świadczeniem z zabezpieczenia socjalnego. Zainteresowany nią musi udowodnić, że jest całkowicie niezdolny do wykonywania obowiązków zawodowych (wyrok Sądu Najwyższego z 20 maja 2013 roku, sygnatura akt jeden UK 650/12 oraz Sądu Najwyższego z 6 września 2011 roku, sygnatura akt dwa UK 31/11).

- ZUS ma obowiązek sprawdzania wszystkich przesłanek uprawniających do rent socjalnych. Co prawda osoby od dziecka całkowicie niezdolne do pracy wymagają większej pomocy państwa, ale musi być ona udzielana w granicach określonych prawem - dodaje Jeremi Mordasewicz, ekspert emerytalny Konfederacji Lewiatan, członek rady nadzorczej ZUS.

Zainteresowany rentą musi udowodnić, że jest niezdolny do wykonywania obowiązków

 

 

 

8. WSPOMINAMY LUDZI I WYDARZENIA
Biografia prasowa Stefana Gruszeckiego

 

Źródło: Sylwetki prasowe osób ze środowiska niewidomych i słabowidzących przygotowywane do wydania przez red. Józefa Szczurka

 

Stefan Gruszecki

Doktor historii, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim,

członek Rady Naukowej przy Zarządzie Głównym PZN, inicjator Klubu Inteligencji Niewidomej przy Warszawskim Oddziale PZN, działacz Związku na niwie nauki i kultury

 

Organizujemy klub niewidomej inteligencji

Dr Stefan Gruszecki

Pod wpływem odwilży puściły "nieczułe lody", a cały nasz kraj spłynął potokami atramentu, dyskusji, ponad wszystkim zaszybowała wolna myśl. Dyskutują, piszą wszyscy, z czupryn aż dym leci. Ocknęły się z zimowego snu organizacje, rodzą się nowe jak grzyby po deszczu, powstają kluby inteligencji. Ożywienie myśli przejawiło się wśród niewidomych. Prysnęły nareszcie "przesądy światło ćmiące", które głosiły, że niewidomi mogą tylko fizycznie pracować. Żywym zaprzeczeniem wszechwładnie panującej utylitarystycznej teorii produktywizacji niewidomych jest liczna młodzież studiująca w szkołach średnich i wyższych. Ci ludzie łakną wiedzy i chcą pracować umysłowo. Ta młodzież przeżywa najczęściej po ukończeniu studiów tragedię. Czeka młody adept nauki na pracę w swoim zawodzie rok, dwa lata, aż wyczerpanego materialnie porwie produktywizacja niewidomych do warsztatu szczotkarskiego. Oderwany od życia umysłowego kostnieje, marnując rozwinięte zdolności.

Nie lepszy los spotyka wielu ociemniałych inteligentów. A przecież ci ludzie czują, myślą, mają aspiracje nie w pionie i po linii warsztatu. Oni mają wiedzę i chcą służyć wydajniej społeczeństwu, które nie może sobie pozwalać w obecnym ciężkim okresie na takie straty. Jednak nie od razu Kraków zbudowano, jak i nie od razu można zmienić los niewidomego inteligenta. Na razie niewidomi chcą wypowiedzieć się, dyskutować, dzielić z innymi swoimi osiągnięciami i zamierzeniami. Właśnie z tych gorących chęci i myśli wyłania się wizja klubu inteligencji niewidomej przy Polskim Związku Niewidomych.

Zadaniem jego - rozpuszczenie lodów wokół niewidomych i wciągnięcie ich do ogólnego procesu rozwoju myśli. Bezwzględnie, w takiej sytuacji klub jest konieczny, gdyż przyczyni się do włączenia niewidomych w nurt życia umysłowego, jeśli się zważy, że wśród nich znajdują się prawnicy, nauczyciele, pracownicy zakładów naukowych, artyści, itp. Nie wolno zapominać, że były czasy, gdy niewidomi zasiadali w sejmie Rzeczpospolitej Polskiej, służąc Ojczyźnie owocnie ze wszystkich sił.

Zresztą drzwi są otwarte! Sprawa rozpoczęta, a wy, którzy nie chcecie myśli swych chować pod korcem, wypowiadajcie się na temat form i zadań klubu niewidomej inteligencji.

Pochodnia luty 1957

 

 * * *

 

Pierwsze zebranie

25 stycznia 1957roku, z inicjatywy prof. Stefana Gruszeckiego, odbyło się w Warszawie zebranie organizacyjne pierwszego takiego klubu. W zebraniu wzięło udział ponad trzydzieści osób, a wśród nich: dr Włodzimierz Dolański,Stanisław Żemis,Sabina Kalińska oraz inni członkowie Warszawskiego Oddziału PZN. Na zebraniu przedyskutowano projekt regulaminu klubu przy Oddziale Warszawskim i program jego pracy na najbliższy okres. Następnie wybrano kierownictwo Klubu w osobach:

- kierownik - dr Stefan Gruszecki ze Skolimowa koło Warszawy,

zastępca - Stanisław Makowski z Lasek,

sekretarz - Sylwester Grochowski, członkowie: Sabina Kalińska, dr Ewa Grodecka.

Celem uniknięcia konieczności wysyłania zaproszeń przed każdym zebraniem, ustalono terminy posiedzeń na poniedziałki po pierwszym i piętnastym każdego miesiąca, o godzinie siedemnastej. Na najbliższe posiedzenie zgłoszono następujące tematy referatów:

1. Metoda pracy umysłowej niewidomych - referuje dr Stefan Gruszecki

2. Problem kształcenia i zatrudniania inteligencji niewidomej - dr Włodzimierz Dolański

3. Jak niewidomi i jak widzący piszą o niewidomych?

4. Inteligencja niewidoma w innych krajach

5. Nauka z pomocą niewidomym

6. Rehabilitacja nowych ociemniałych.

Ponadto postanowiono zapraszać na posiedzenia prelegentów spoza PZN.

Dnia 4 lutego odbyło się pierwsze dyskusyjne posiedzenie Klubu z referatem dr. Gruszeckiego o metodzie pracy niewidomych. W dyskusji omawiano metody, wypracowane przez poszczególnych kolegów i uznane przez nich za najodpowiedniejsze w zastosowaniu do różnych celów. I tak: dr Gruszecki mówił o metodzie pracy niewidomego uczonego, przygotowującego się do pisania książki naukowej, Stanisław Makowski - o metodzie, stosowanej podczas przygotowania się do egzaminów maturalnych, koledzy Józef Śmietanko i Jerzy Szczygieł - o dwóch, zupełnie różnych metodach, stosowanych przez niewidomych literatów, Halina Banasiówna zwróciła uwagę zebranych na fakt, że metoda słuszna przy zbieraniu materiałów do pracy naukowej może okazać się zawodną w zastosowaniu do studiów uniwersyteckich.

Dyskusji nie zakończono, postanowiono natomiast zwrócić się do innych jeszcze niewidomych pracowników umysłowych o wypowiedzi na piśmie, opracowane po zapoznaniu się z referatem. Dopiero na tej podstawie zredaguje się w formie artykułu cały przebieg dyskusji i ostateczne z niej wnioski.

Następne posiedzenie z referatem dr Dolańskiego wyznaczono na 18 lutego.

/Fragment/

Pochodnia marzec 1957

 

 * * *

 

Przypis redakcji Pochodni - Działalność Klubu Inteligencji Niewidomej się nie rozwinęła. Klub przestał istnieć jeszcze w tym samym roku, w którym został powołany do życia.

 

 

 9. WPROST ALBO NA OPAK

 

 

9.1. Historia z brodą
Józef Szczurek

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

Tym razem opowiem o wydarzeniu, które choć mocno obrosło historię, nie straciło nic na wyjątkowości i pikanterii. Zasłyszałem je od znanego działacza - Tadeusza Józefowicza, kiedy jeszcze w latach 90. przebywałem służbowo we Wrocławiu.

Historyjka, którą chcę opowiedzieć pochodzi z lat 70. dziewiętnastego wieku. Wtedy właśnie przy ulicy Piwnej 11 na Starym Mieście w Warszawie był Dom Niewidomych. Mieszkało w nim kilkudziesięciu muzyków, którzy grając na różnych instrumentach, uprzyjemniali życie ówczesnym warszawiakom.

Może ktoś zapytać, skąd wzięło się tak wielu instrumentalistów i wokalistów. Warto tu przypomnieć przełomowy fakt w naszych dziejach sprzed prawie dwustu lat. W pierwszej połowie XIX wieku, ks. Jakub Falkowski - jeden z najbardziej zasłużonych Polaków w działalności społecznej i oświatowej, powołał do życia pierwszą w naszym kraju szkołę dla dzieci niesłyszących. Znajdowała się na pl. Trzech Krzyży w Warszawie. Ośrodek istnieje do dziś i stale się rozwija.

W 1845 roku do szkoły tej zaczęto również przyjmować dzieci niewidome. Możliwości nauki zawodu było wówczas niewiele, toteż większość niewidomych uczniów zdobywała umiejętności gry na różnych instrumentach. W taki sposób grono muzyków z roku na rok się powiększało. niektórzy wyjeżdżali na prowincję, ale większość zostawała w Warszawie.

W 1864 roku władze miasta oddały do użytku niewidomych muzyków budynek na ulicy Piwnej 11. Były tam pokoje mieszkalne, kuchnia i jadalnia oraz duża świetlica, która prawie o każdej porze tętniła życiem. Jedno z głównych miejsc zajmował w niej fortepian. Po tym krótkim zarysie historycznym wróćmy do zasadniczego wątku.

Dom niewidomych muzyków znany był w całej Warszawie. Grali w niewielkich zespołach na weselach, niedzielnych zabawach na Bielanach, Saskiej Kępie i w innych miejscach rozrywkowych stolicy. Zapraszani byli na rodzinne uroczystości. Notki o występach zespołów z ulicy Piwnej często pojawiały się w "Kronikach" Bolesława Prusa.

Z biegiem czasu wśród mieszkańców bliskiego nam domu, a dodać należy, że przebywali tam wyłącznie mężczyzni, rozpowszechnił się niezbyt elegancki zwyczaj. Często przy fortepianie zasiadał któryś z pianistów i grał utwory, najczęściej rozrywkowe. Wtedy inni bywalcy salonu otaczali fortepian i opierając się łokciami na płycie instrumentu, słuchali melodii utworów lub śpiewali w takt muzyki i w ten sposób uczestniczyli w zabawie.

Pochylona postawa sprawiała, że tylna część ciała była nieco wysunięta do tyłu. Zdarzało się, że gdy stojący przy fortepianie byli pochłonięci muzyką, ktoś z siedzących po bokach sali wstawał cicho, podchodził do otaczających fortepian i lekkim dotykiem wybierał jakąś pupę, a następnie mocno w nią uderzał. Powstawał krzyk, oburzenie, śmiech i długo niemilknący ogólny rozgwar.

Ta niby dowcipna praktyka doprowadziła do przykrego wydarzenia. Pewnego popołudnia przyszła para narzeczonych, aby załatwić grę zespołu na weselu. W czasie, gdy pan młody załatwiał w biurze formalności związane z umową weselną, dziewczyna przyszła do świetlicy i tak jak inni stanęła przy fortepianie. Pochłonięta muzyką, nie zwracała uwagi na to, co dzieje się dookoła. Zdarzyło się wówczas, że jeden z uczestników spotkania, nie wiedząc o przyjściu dziewczyny, podkradł się do otaczających fortepian, leciutkim dotknięciem namierzył wysuniętą tylną część ciała, zamachnął się i z całej siły uderzył. Dziewczęcy krzyk bólu i przerażenia w jednej chwili cały dom postawił na nogi. Tym razem nie było śmiechu, żartów i wesołego hałasu.

Wieść o wydarzeniu nie zostawiła informacji, jak się cała sprawa skończyła. Jasne jest natomiast, że tyflologia ukazała tu jeszcze raz swe nieoczekiwane i ostrzegawcze oblicze. Wydarzenie musiało wywrzeć na jego uczestnikach silne wrażenie, skoro po stu kilkudziesięciu latach o nim się pamięta.

Dodajmy jeszcze na koniec, że obiekt przy ulicy Piwnej w Warszawie, ciągle rozbudowywany i unowocześniany, nadal służy niewidomym. Jest własnością Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w laskach.

 

 

9.2. Gdzie są koledzy
ZN

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

Opowiadał mi znajomy, że przed laty wybrał się z dwoma kolegami do innego miasta na związkowy zjazd. Całą noc jechali pociągiem i nad ranem w niedzielę dotarli do celu. Niemal pustymi ulicami maszerowali powolutku do siedziby okręgu. Pomagały im oczywiście białe laski. Nagle - wspomina znajomy - zorientowałem się, że jestem sam, a koledzy gdzieś zniknęli. Zawróciłem i nawołując po imieniu usiłowałem ich odnaleźć. Z bramy wyszedł jakiś człowiek i spytał, czy kogoś szukam. Odpowiedziałem, że dwóch kolegów.

"Panie, oni po ześlizgu na worki zjechali do piekarni. Za chwilę wyjdą, bo wylądowali na workach z mąką i teraz koledzy ich tam czyszczą"

 

 

9.3. Pan i jego pies przewodnik. Dowcip czy seksizm?
Mateusz Różański

 

Źródło: Gutewerbung.net/www.niepelnosprawni.pl

Data opublikowania: 2014-05-21

 

Mężczyzna w czarnych okularach i z białą laską idzie ulicą. Towarzyszy mu pies przewodnik, który zamiast patrzeć na drogę ogląda się za... ubraną w kusą spódniczkę dziewczyną. Tak wygląda jeden z trzech plakatów kampanii społecznej "Bring out the man in the blind man" (można to przetłumaczyć na "Wydobądź mężczyznę z osoby niewidomej").

 

Kampania, zorganizowana przez Międzynarodową Federację na rzecz Psów Przewodników (International Guide Dog Federation), ma na celu zachęcenie do finansowego wspierania szkolenia psów dla osób niewidomych.

Plakat kampanii: niewidomy mężczyzna idzie ulicą, jego pies przewodnik ogląda się za krótką spódniczką młodej dziewczyny

Źródło: www.gutewerbung.net

 

Jej drugim, równie ważnym zadaniem, jest pokazanie, jak wielką rolę w życiu tych osób odgrywają psy przewodnicy, a także podkreślenie tego, że osoby niewidome niczym, poza dysfunkcją wzroku, nie różnią się od innych. Również cenią przyjemności życia i potrafią się nimi cieszyć.

 

Plakat kampanii. Niewidomy mężczyzna idzie ulicą, jego pies przewodnik ogląda się za zaparkowanym dobrym samochodem

Źródło: www.gutewerbung.net

 

Na dwóch pozostałych plakatach widzimy niewidomego mężczyznę, którego pies "taksuje" wzrokiem luksusowe auto, a także młodą kobietę, której czworonogi przewodnik wpatruje się tęsknie w wystawę sklepu jubilerskiego. W jej przypadku hasło kampanii można tłumaczyć: "Wydobądź kobietę z osoby niewidomej".

 

Plakat kampanii. Niewidoma kobieta idzie ulicą, jej pies przewodnik ogląda się za wystawą u jubilera

Źródło: www.gutewerbung.net

 

Zrealizowana przez belgijską agencję reklamową Publicis kampania spotkała się ze skrajnymi opiniami w Internecie. Z jednej strony chwalono jej odwagę i dowcipny pomysł, z drugiej krytykowano odwoływanie się do stereotypów płciowych, nazywając ją wręcz seksistowską.

 

 

9.4. Mruczę i prycham
10 lat panowania

 

Źródło: Publikacja własna "WiM"

 

Oj, ta starość! O mało nie przegapiłem wielce ważnego wydarzenia. A było to wydarzenie na skalę wszechpezetenowską i wszech czasów. Była z tego powodu skromna uroczystość, koniaczek, a jakże, przecie takie coś należy uczcić godnie.

W marcu 2004 r. przewodniczącą ZG PZN została Anna Woźniak-Szymańska, a sekretarzem generalnym i dyrektorem Związku Małgorzata Pacholec. Mój protoplasta, ale się wygłupił, ajajaj! Na łamach "Biuletynu Informacyjnego" z kwietnia 2004 r. wyraził niepokój, że niby to panie nie mają doświadczenia niezbędnego do kierowania tak wielkim stowarzyszeniem. Napisał: "Do władz Związku wybrano wiele osób bez doświadczenia w działalności w skali kraju. Po raz pierwszy w historii Związku, do pełnienia funkcji przewodniczącego Zarządu Głównego została wybrana kobieta. Oczywiście, ten ostatni fakt nie powinien budzić żadnych zastrzeżeń". Ale frajer! To on nie ma doświadczenia, a nie wspaniałe panie dwie. Właśnie w marcu minęło 10 lat ich panowania, miłościwego panowania, ma się rozumieć. Toż nikomu dotąd coś takiego się nie udało, mimo że próbowali tego dokonać sami mężczyźni. No i jednemu niemal się udało, a był nim prześwietny działacz, który kierował Związkiem w latach od 1988 do 1998. Niby też 10 lat, ale i na tym koniec. A nasze panie? A mają szansę na kolejne 10 lat, o ile Związek w tym czasie się nie rozleci. Te 10 lat z końcówki XX wieku o mało nie doprowadziły do upadku PZN-u. Te drugie 10 lat i następne, które po nich następują, niczym takim nie grożą. Związek cherla, więdnie, chudnie, marnieje, ale trwa i trwać będzie, chociażby wszyscy szarzy członkowie opuścili jego szeregi. Wystarczą działacze, kilkuset słabowidzących oraz nazwa na szyldach - Polski Związek Niewidomych i wszystko będzie w należytym porządku.

Miłościwie panujące sobie panie polikwidowały wszystkie głupie zapisy statutu, np. dotyczące kadencyjności władz, pozbyły się kłopotliwych firm w rodzaju Biblioteka Centralna czy Zakład Wydawnictw i Nagrań i od razu zrobiło się lżej na duszy. Wiadomo, baba z wozu, koniom lżej. Tylko proszę głupio nie myśleć. To naprawdę chodzi o babę z wozu, a nie o dwie panie, które mocno siedzą w siodłach i wozem kierują twardą, chociaż damską ręką.

No, wielki to wyczyn i wielka uroczystość, chociaż obchodzona skromnie.

Jako że jednak siedzi we mnie duch przekory, to oprócz serdecznych gratulacji dla tak świetnego damskiego tandemu i życzeń dalszych dziesięciu lat równie owocnej działalności, nasuwają mi się pytania, którymi się z Wami podzielę.

Czy naprawdę wystarczy nic nie wymagać od terenowych działaczy i chwalić ich za to, że żyją, aby mieć zapewnione dziesięciolecia panowania? Odpowiem sobie, że chyba tak.

Gdzie się ukryli tędzy moraliści, stróże ładu pezetenowskiego i jego sprawiedliwości, którzy to tak dzielnie walczyli z rzeczywistym i urojonym złem w Związku? Też sobie odpowiem. Zostali unieszkodliwieni albo są chwaleni i chwalą.

Czy wszystkim członkom Zarządu Głównego PZN podoba się sposób kierowania Związkiem? Oczywiście, że nie, ale swoje wątpliwości wyrażają w bezpiecznych miejscach, a na posiedzeniach ZG PZN, chwalą, popierają, głosują zgodnie z życzeniami Władczyń. Tak było w ostatniej dekadzie XX wieku. Na tym polega wielkość wielkich działaczy.

Czy istnieją jakieś siły, które mogą zagrozić miłościwie, nie nam, ale sobie panującym paniom? Ale skąd! Do tego potrzeba prawdziwych, a nie wielce zasłużonych działaczy. Nie widzę takich, ale to może dlatego, że jestem nie tylko stary, lecz również niewidomy.

Kończę zadawanie pytań, na które nikt nie odpowie. Mogę wprawdzie sam na nie odpowiadać, pokazałem, że mogę, ale czy to warto?

Niewidomy Stary Kocur

 

 

10. FAKTY, OPINIE, POGLąDY I POLEMIKI

 

 

10.1. Głos niewidomych internautów
Czym różni się dom opieki dla niewidomych od domu opieki dla widzących?

 

Źródło: www.klucz.org.pl

 

 

 Danuaria:

Przeczytałam tekst, który mnie zdziwił. Pojawił się on w "Wiedzy i Myśli" ("WiM" nr 5/2014, pozycja 1.3.). W związku z tym tekstem mam kilka pytań, bo może jestem jakąś ignorantką i nie znam się na opiece nad starszymi ludźmi.

Czym różni się dom opieki dla niewidomych od innych domów opieki?

Czym różni się opieka nad schorowanymi ludźmi niewidomymi od opieki nad innymi schorowanymi ludźmi?

Dlaczego niewidomi zdaniem dyrektora domu opieki nie powinni mieszkać z ludźmi niepełnosprawnymi ruchowo?

Jakie zagrożenie dla niewidomych pensjonariuszy takiego domu stanowią pensjonariusze widzący z niesprawnością ruchową?

Dlaczego niewidomi nie mogą pójść po prostu do zwykłego domu opieki z widzącymi?

O co tu chodzi?

 

Stanisław K.:

Jednak może się różnić, a nawet powinien. W domu pomocy społecznej dla niewidomych powinny być:

- brajlowskie opisy na drzwiach do lokali wspólnych, jak np. biblioteka, gabinety lekarskie, świetlica,

- na wszystkich drzwiach numery brajlowskie lub napisane wypukłymi cyframi arabskimi,

- żółte pasy na pierwszym i ostatnim schodku,

- wypukłe oznaczenia miejsc, które należy wyróżnić, jak np. klatki schodowe, niektóre szlaki komunikacyjne,

- biblioteka książek brajlowskich i mówionych,

- prasa dla niewidomych,

- dostępne komputery z mową syntetyczną,

- obsługa kelnerska w stołówce,

- instruktorzy rehabilitacji, w tym orientacji przestrzennej,

- oznaczenia alejek w ogrodzie itd.

Pewnie nie wszystko wymieniłem, ale nie można zakładać, że w takich domach przebywają wyłącznie osoby obłożnie chore. Może to być niewidomy, który jest jeszcze dosyć sprawny, ale nie radzi sobie z prowadzeniem własnego jednoosobowego gospodarstwa domowego.

Niewidomi w wielu sytuacjach potrzebują specjalnych dostosowań, w domach pomocy społecznej również.

 

Cyprian B.:

Próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie: po co w DPS-ach wszelakie oznakowania brajlowskie na drzwiach, skoro i tak w dłuższym okresie mieszkania nie czytamy, ale używamy schematu pamięciowego?

 

Jarosław G.:

To proste. Aby odbudować system pamięciowy po jego zwisce albo rozsypaniu się na drobne, luźne elementy. Nigdy nie zaszkodzi mieć potwierdzenia co do drzwi o charakterze administracyjnym, bo na przykład nie wypada nakrzyczeć na sprzątaczkę za błędy dyrekcji.

 

Kasica:

A ja się zastanawiam, czego osoba niewidoma przebywająca w domu opieki potrzebuje innego niż osoby widzące w podobnej sytuacji. Jedyną taką rzeczą jest orientacja w budynku, do której nauczenia niepotrzebny jest instruktor orientacji. No, może jeszcze pomoc przy jedzeniu, gdy jest szwedzki stół. Fajnie, jeśli są napisy w brajlu na drzwiach, ale nie są one tak niezbędne jak np. dla wózkowicza podjazd. Może się mylę, ale nie wiem, o co to zamieszanie. Po co niewidomym inne domy opieki.

 

Danuaria:

Podejrzewam, że domy opieki dla niewidomych, które już są, nie spełniają warunków wypisanych przez pana Stanisława. Moja koleżanka mieszkała w DPS-ie dla niewidomych w Kielcach i ma o nim jak najgorsze zdanie. Nie wiem, czy tam jest biblioteka, ale kilka osób zarówno z Kielc, jak i z innych domów przeznaczonych dla niewidomych korzysta z biblioteki w Warszawie. Koleżanka postarała się o własny komputer i mobilny Internet. Nie wiem, czy w Kielcach jest dostęp do udźwiękowionego komputera dla wszystkich mieszkańców. Ten dom opieki cieszy się złą sławą w mieście. Były tam interwencje policji z powodu pijaństwa. Koleżanka wstydziła się tego, że tam mieszka. Chciała kontynuować naukę angielskiego w pobliskiej szkole języków obcych. Gdy w szkole dowiedziano się, gdzie mieszka, robiono jej takie przykrości, że zrezygnowała z uczęszczania tam. Kiedy chciała zmienić dom opieki na inny, personel straszył ją, że będzie jej tam źle, że będzie okradana itp.

A obsługa kelnerska? Jak słyszę ten postulat, to śmiać mi się chce. W Laskach, gdzie w internatach mieszkają dzieci niewidome, nie ma obsługi kelnerskiej. Do dziś pamiętam noszenie garnków z obiadem i dzbanków z herbatą przez cały wielki hol z kuchni do jadalni. Teraz jest jeszcze gorzej, bo dzieci niewidome muszą sobie nosić porcje na talerzach z okienka do stolika.

Ani domy opieki, ani internaty, ani inne placówki dla niewidomych nie mają takich dostosowań, o jakich się tu mówi.

W samej Warszawie jest pewna grupa osób z wadami wzroku w różnych domach opieki, które nie są przeznaczone specjalnie dla niewidomych. Wszystkie te osoby korzystają z usług DZDN, więc problem biblioteki można jakoś rozwiązać, prasy prawdopodobnie też.

Gdybym wymagała opieki i musiała wylądować w jakimś DPS-ie, nie chciałabym, żeby mieszkali w nim wyłącznie niewidomi. Nie chciałabym też przeprowadzać się do innego, oddalonego miasta, żeby zamieszkać w domu opieki dla niewidomych. To by całkowicie zabiło moją aktywność, bo oprócz nowego domu musiałabym się uczyć nowego miasta.

A może PZN powinien przeprowadzać jakieś szkolenia dla dyrektorów i personelu DPS-ów dla ludzi niepełnosprawnych fizycznie?

 

Jarosław G.:

Ciekawym jest, czy za zmianą kategoryzacji DPS-ów i przydzielanych im podopiecznych wszystkie DPS-y dla osób z niepełnosprawnością fizyczną zostały w pełni przystosowane do przyjęcia osób z dysfunkcją wzroku.

Dyrektora z Chorzowa w zupełności rozumiem. Nie po to starało się środowisko o zaspokojenie opieki dla niewidomych, aby teraz te wysiłki rozmywać na innych. Ale z drugiej strony faktem jest, że osoby niewidome, potrzebujące tego typu opieki, lądowały nie tylko w wyspecjalizowanych ośrodkach dla osób z dysfunkcją wzroku. Sam odwiedzałem niewidomego człowieka, mocno dotkniętego cukrzycą, w radomskim DPS-ie. A jak mi wiadomo, nie jest to ośrodek PZN-owski. Dlaczego nie przygarnął schorowanego gościa pod swoje skrzydła PZN, nie wiem, więc nie snuję na ten temat wniosków. Natomiast utkwiły mi w pamięci emocje i wrażenia związane z odwiedzinami w tym radomskim przybytku. Były mocno zabarwione negatywnymi odczuciami.

W olsztyńskim PZN-owskim DPS-ie tego nie odczuwałem.

Nie wiem, jak jest w Chorzowie, bo nigdy go nie odwiedzałem. Mam domniemanie, że równie przyjaźnie, jak to widziałem w olsztyńskim "kombajnie". Nazwałem go kombajnem, bo to jest bardzo duże miejsce i wiele rzeczy się tam dzieje.

 

Domra:

To pytanie również mnie nurtowało, zadzwoniłam do trzech losowo wybranych DPS-ów, przedstawiając się jako osoba medycznie niewidoma, z pytaniem, jakie są szanse otrzymania miejsca w tym domu. Odpowiedzi były negatywne: Niewidomych nie przyjmujemy z uwagi na brak możliwości zapewnienia opieki. I tu uwaga - osoby na wózkach zdaniem moich rozmówców były mniej absorbujące. Czy trafiłam pechowo na te negatywne placówki, nie wiem, nie kontynuowałam sondażu.

 

Jarosław G.:

Tego się obawiałem. Nie ma złudzeń, że z DPS-ami i podejściem do podopiecznych będzie tak samo stereotypowo, jak przy sanatoriach. Wniosek z tego jest prosty - zgrupowanie DPS-ów w ramach wąskiej kategoryzacji jest zabiegiem czysto gołosłownym, więc ma rację dyrektor z Chorzowa.

 

Danuaria:

Z całym szacunkiem, ale podejrzewam, że dzwoniąc do tych domów przedstawiłaś siebie w takim świetle, że zniechęciłaś do siebie dyrekcje tych domów opieki.

 

Domra:

Sprawdzając, przekazałam takie oto informacje: jestem osobą niewidomą, samotnie mieszkającą i w podeszłym wieku. Te informacje były podstawą do usłyszenia, czy dany DPS jest otwarty dla niewidomych, czy nie. Nie pytano mnie ani o stopień zaradności życiowej, ani o dochody. Sam fakt bycia niewidomą wywołał takie reakcje.

 

Danuaria:

Szkoda, że nie zapytałaś tych ludzi, z którymi rozmawiałaś, jak sobie wyobrażają opiekę nad niewidomym pensjonariuszem, bo może po prostu tym ludziom brakuje wyobraźni i odpowiedniej wiedzy, a PZN jeszcze ten brak wiedzy celowo pogłębia, żeby utrzymać swoje trzy ośrodki.

 

Domra:

Nie musiałam pytać, ponieważ wiem z autopsji. Swego czasu na moim osiedlu dość często reklamował się klub seniora prowadzony przez DPS. Ponieważ w ramach zajęć klubowych oferowano wyjścia na pływalnię i do groty solnej oraz pracownię plastyczną, zgłosiłam się właśnie do tych rodzajów aktywności. Na widok osoby z białą laską zaczęto piętrzyć trudności, w końcu oświadczono mi, że ponoszę całkowite ryzyko i kazano podpisać stosowne oświadczenie, że biorę za siebie całkowitą odpowiedzialność. Owszem, biorę, i takie oświadczenie podpisałam. I proszę mi wierzyć, nikt z pracowników nie służy mi dobrowolną informacją. Jest to dla mnie interesujące doświadczenie, czy uda mi się ten impas przełamać i kiedy to nastąpi. Szczęście, że znam trasy, rozkład groty i basenu, więc nie jestem zależna, a do pracowni także trafiam. To, co jest dla mnie atrakcyjne, to zmniejszone niż konwencjonalne opłaty. Pisząc o tym, chcę jedynie pokazać, że służby nie są przygotowane do pracy z niewidomymi, niezależnie od faktu, czy niewidomi są samodzielni, czy nie.

 

 

10.2. Pomoc czy stygmatyzacja?
Beata Rędziak

 

Źródło: www.niepelnosprawni.pl

 

Data opublikowania: 2014-05-22, 12.11

 

Na peronach trójmiejskiej linii Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM) pojawiły się ławki, przed którymi narysowano wielki piktogram osoby na wózku. Czy to dobre rozwiązanie? Pytamy ekspertów i samych zainteresowanych.

 

Oznakowanie ławek wielkim piktogramem osoby z niepełnosprawnością budzi mieszane uczucia Kamila Kowalskiego, specjalisty projektowania uniwersalnego i audytora Integracji.

- Takie oznaczenie łamie jedną z zasad planowania dostępności - dyskretność dostosowania, ten znak "bije po oczach" - mówi. - Dodatkowo podkreślamy, że niepełnosprawny jest niepełnosprawny. Uważam, że mamy tutaj do czynienia z błędnym rozumieniem dostępności. W moim przekonaniu lepsza byłaby akcja informacyjna, np. plakaty, naklejki z napisem "ustąp miejsca potrzebującemu" - przecież to niekoniecznie musi być osoba z niepełnosprawnością. Jestem zwolennikiem działań długofalowych, mających na celu zmianę świadomości. Jeżeli koniecznie musimy oznakować miejsca dla osób o ograniczonej możliwości poruszania się, zróbmy to dyskretniej i raczej przy pomocy zestawu znaków: osoba poruszająca się o kulach lub lasce, kobieta w ciąży, osoba z dzieckiem - sugeruje projektant.

 

Wyprzedzanie rekomendacji

 

Skąd taki pomysł na oznakowanie jednej ławki na każdej ze stacji SKM w Trójmieście?

- Kierowaliśmy się rekomendacjami wydanymi przez Urząd Transportu Kolejowego (UTK), w których jest mowa m.in. o takich piktogramach - tłumaczy Marcin Głuszek, dyrektor ds. marketingu i sprzedaży PKP SKM w Trójmieście. - Można powiedzieć, że wyprzedziliśmy te rekomendacje, gdyż już wcześniej na naszych stacjach zorganizowaliśmy miejsca oczekiwania dla osób z niepełnosprawnością. Dzięki temu kierownik pociągu wie, gdzie taka osoba się znajduje, i obsłudze łatwiej jest pomóc takiemu pasażerowi w razie potrzeby. Przy każdym takim miejscu znajduje się tabliczka z informacją, że tu oczekuje osoba z niepełnosprawnością. Oznakowanie ławek jest kontynuacją tamtego pilotażu.

 

Piktogram umieszczony przed ławką na peronie trójmiejskiej SKM budzi kontrowersje

 

Marcin Głuszek zaznacza, że to przedsięwzięcie spotkało się wyłącznie z pozytywnym odbiorem samych osób z niepełnosprawnością, np. osób niewidomych.

Ewa Radzimska z gdańskiego oddziału Polskiego Związku Niewidomych przyznaje, że miejsca oczekiwania spełniają swoją rolę i są bardzo przydatne.

- Jeśli jednak chodzi o ławki, to dla mnie takie oznaczenia nie są potrzebne, jesteśmy przeciwni tym rozwiązaniom - przyznaje. - Pomorska Kolej Metropolitarna, która ma być uruchomiona z końcem przyszłego roku, zwróciła się do nas z prośbą o opinię na temat takiego oznaczenia ławek i jest ona negatywna. Dla mnie najważniejsza jest standaryzacja, tzn. choćby to, żeby słupek informacyjny był w tym samym miejscu na każdym peronie - podkreśla.

 

Sygnał do zaproponowania pomocy

 

Rekomendacje UTK, na które powołuje się dyrektor Głuszek, mówią o wytyczeniu na peronie oznakowanego miejsca oczekiwania dla podróżnego z niepełnosprawnością.

"Na każdym dworcu powinno zostać wyznaczone jedno stałe miejsce spotkań" - czytamy w rekomendacjach. "Miejsce to powinno być obrysowane kopertą wraz z logotypem osoby niepełnosprawnej i być wyposażone w miejsca siedzące. Powinno zawierać informację dla innych podróżnych, wskazującą, dla kogo dedykowane są te miejsca. Obszar ten powinien być przeznaczony jedynie dla osób niepełnosprawnych, położony w możliwie najbliższej lokalizacji kasy dla osób niepełnosprawnych oraz uwzględniać najdogodniejszą drogę na perony oraz wejście/wyjście z dworca" - precyzuje dokument.

Rekomendacje przewidują też, że pojawienie się podróżnego na wyznaczonym miejscu powinno być dla obsługi dworca sygnałem do zaproponowania mu pomocy.

"Osoba o ograniczonej możliwości poruszania się powinna mieć poczucie, że pojawiając się na wyznaczonym miejscu, nawet bez wcześniejszej zapowiedzi, będzie mogła liczyć na pomoc w zaplanowaniu, organizacji czy odbyciu podróży. Ponadto wyznaczony obszar powinien być wyposażony w przycisk umożliwiający wezwanie personelu. Jednocześnie personel dworca powinien informować innych podróżnych o przeznaczeniu obszaru, co zapewni jego wykorzystywanie we właściwy sposób. Oznaczenie obszaru oraz obsługa jego klientów powinna być jednakowa dla wszystkich dworców" - czytamy dalej w rekomendacjach

 

Co najmniej nadinterpretacja

 

- UTK nie opiniował ani nie rekomendował rozwiązania zastosowanego na peronach SKM - mówi Grzegorz Mazur z Biura Prezesa UTK. - Rekomendacja ogólna Prezesa UTK w kontekście ławek, jest, delikatnie rzecz ujmując, co najmniej nadinterpretacją - dodaje.

Dokładnie wyjaśnia to Tomasz Hupało, naczelnik Wydziału Departamentu Praw Pasażerów UTK, zwracając uwagę na szeroką definicję osoby o ograniczonej możliwości poruszania się.

- Osoba o ograniczonej możliwości poruszania się (według dokumentu KE 2008/164/WE1 - przyp. red.) to nie jest zawsze i tylko osoba niepełnosprawna na wózku inwalidzkim, to także m.in. osoby starsze, kobiety w ciąży czy podróżujący z małymi dziećmi. Intencją przewoźnika najprawdopodobniej było udostępnienie miejsca dla osób o ograniczonej możliwości poruszania się, co należy ocenić bardzo pozytywnie, niestety samo wykonanie i przypisanie ławki osobom niepełnosprawnym może być błędne i powodować, że z tej ławki w praktyce skorzysta bardzo niewiele osób - komentuje Tomasz Hupało.

Zwraca uwagę, że wiele osób może odczytać takie oznakowanie ławek jak miejsc parkingowych, gdzie osoby nieuprawnione płacą mandat za korzystanie z nich.

- Jak najbardziej zasadnym jest stwarzanie miejsc uprzywilejowanych, jednakże należy uwzględniać potrzeby jak najszerszej grupy odbiorców, a przy tym nie narażać innych podróżnych na dyskomfort lub nieprzyjemności w sytuacji, gdy również będą korzystały z tych udogodnień - mówi Tomasz Hupało.

Oznaczenie może błędnie sugerować, że ławka jest przeznaczona wyłącznie dla osób z niepełnosprawnością.

- Należy też mieć na uwadze, aby samych osób o ograniczonej możliwości poruszania się nie narażać na pewnego rodzaju segregację lub brak pewności, czy mogą z tych udogodnień skorzystać. Intencją zmian na kolei powinno być jak najszersze udostępnianie usług dla wszystkich pasażerów, niezależnie od ich stopnia sprawności, ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb osób o ograniczonej możliwości poruszania się - dodaje.

 

Są większe problemy

 

Dla Tomasza Miksa, specjalisty ds. aktywizacji zawodowej osób niepełnosprawnych i pośrednika pracy w Centrum Integracja w Gdyni, oznaczenie ławek piktogramem to dość radykalne rozwiązanie.

- Zadaję sobie pytanie, czy trzeba mieć orzeczony stopień niepełnosprawności, by usiąść na takiej ławce, albo czy schorzenie musi być widoczne, czy ktoś będzie to kontrolował - i jeśli tak, to w jaki sposób? - pyta.

Marcin Głuszek na naszą prośbę o uściślenie, jak rozumieć oznakowanie ławek, odpowiada, że SKM rezygnuje z miejsc oczekiwania oznaczonych tabliczką na rzecz ławek oznaczonych piktogramem. Teraz one będą pełnić taką rolę.

- Zapiszemy w naszym regulaminie, że każdy może siadać na takiej ławce. To miejsce nie jest przeznaczone tylko dla osób na wózku - wyjaśnia Marcin Głuszek.

Koszt oznakowania takich ławek na każdym peronie SKM to według niego ok. 1000 zł.

- Dużo większym problemem wydaje się choćby brak wind czy podjazdów na wszystkich peronach i pół metra odstępu pomiędzy peronem a schodami pociągu. To nie tylko dla niepełnosprawnych osób stanowi kłopot przy wysiadaniu - zwraca uwagę Tomasz Miks. - To są rzeczywiste problemy, które napotykają pasażerowie - konkluduje.

Pomysł z oznaczeniem ławek jest też kontrowersyjny dla poruszającej się na wózku Anny Dobkowskiej.

- Zastanawiam się, co autor miał na myśli, decydując się na takie rozwiązanie. Doceniam to, że SKM próbuje przełamać bariery, to daleko idący gest w stronę osób z niepełnosprawnością, ale mam wrażenie, że nie tędy droga - mówi. - Rzecz jest chyba nie tyle w piktogramach, co w tym, żeby osoba z niepełnosprawnością mogła w ogóle dostać się na peron - mówi Dobkowska.

Na 11 stacji SKM winda jest na 9 z nich.

- Do końca tego roku w połowie naszych składów będą rampy ręcznie rozkładane w pierwszym i ostatnim wagonie - zapewnia Marcin Głuszek.

 

Dochodzenie do absurdu

 

Według Kamila Kowalskiego należy pamiętać o trzech sprawach, które trzeba rozdzielić: strefa oczekiwania dla osób z ograniczoną możliwością poruszania się, rekomendowana przez UTK, strefa oczekiwania na peronie oraz oznakowanie ławki przeznaczonej dla osób z niepełnosprawnościami.

- Pierwsze z tych rozwiązań jest zbliżone do stosowanego na dworcach lotniczych tzw. "help point". Osoba z niepełnosprawnością po przyjeździe na dworzec łatwo może odnaleźć takie miejsce i uzyskać niezbędną pomoc. Jest ono potrzebne blisko wejścia do budynku (np. w holu kasowym, jak sugeruje to przytoczony fragment wytycznych UTK - przyp. red.). Natomiast przy wysiadaniu ze środka transportu nie jest ono zasadne, ponieważ to przewoźnik powinien zadbać o to, żeby powiadomić dworzec docelowy o potrzebie udzielenia pomocy - przypomina Kamil Kowalski.

Drugie z rozwiązań służy ułatwieniu obsługi wsiadania do pociągu. Powinno być to miejsce dobrze widoczne dla maszynisty, obsługi pociągu, a przede wszystkim zlokalizowane tak, żeby osoba niepełnosprawna miała do niego możliwie blisko, mogła je łatwo odnaleźć, i wreszcie - żeby w strefie tej zatrzymywał się wagon, do którego może wsiąść osoba na wózku. Bardzo ważne jest w takim wypadku wprowadzenie oznaczenia dla osób niewidomych, które piktogramu nie zauważą.

- O trzeciej kwestii, jaką jest oznakowanie ławek piktogramem, mówiliśmy już wcześniej - podsumowuje Kamil Kowalski.

Jego zdaniem, stosowanie piktogramów - takich, jak te przy ławkach na peronach SKM - jest niezbędne np. na miejscach parkingowych, drogach do dostępnego wejścia do budynku, jeśli inne są niedostępne, czy toaletach.

- Jeżeli natomiast ta sama droga czy urządzenie mogą służyć zarówno osobom sprawnym, jak i niepełnosprawnym, takiego oznaczenia nie powinno być - komentuje. - Inaczej doszlibyśmy do absurdu i każdą windę, wystarczająco szeroki ciąg pieszy czy przejście z obniżonymi krawężnikami oznaczalibyśmy znakiem osób niepełnosprawnych.

 

 

 

11. REKLAMA
Coś dla ucha, ducha i reszty ciała

 

W dzisiejszym odcinku reklamowym proponujemy Państwu trzy ciekawe rozwiązania elektroniczne istotnie ułatwiające życie codzienne osobom z niepełnosprawnością wzrokową.

 

Ocalić od zapomnienia nasze archiwa kasetowe

 

Wielu z nas posiada niekiedy nieprzebrane ilości nagrań na kasetach. Sięgamy do nich coraz rzadziej, bo już coraz trudniej o sprawny odtwarzacz kaset, a i nawigacja po analogowych zbiorach nagrań jest niezbyt przyjazna i na pewno bardzo czasochłonna.

Mamy do zaproponowania rozwiązanie, dzięki któremu można zdigitalizować nasze stare nagrania bez straty jakości.

Konwerter do przegrywania z kaset - Technaxx KG DigiTape DT-01

Urządzenie KG DigiTape DT-01 pozwala w prosty sposób kopiować stare nagrania z kaset magnetofonowych na komputer i konwertować je do plików MP3.

Cechy urządzenia:

Urządzenie Plug & Play ze złączem USB (nie ma potrzeby instalowania żadnych sterowników),

Elastyczne źródło zasilania (akumulator lub port USB),

Z wyjściem audio (pod zestaw stereo, słuchawki lub inne systemy głośnikowe). W zestawie:

Odtwarzacz kaset,

Kabel USB,

Płyta CD z programem Audacity,

Podręcznik użytkownika.

Gwarancja 2 lata. Cena 169 zł.

Przegraj swoje stare nagrania z kaset do plików MP3 i odtwarzaj je w odtwarzaczach

MP3 i iPodach lub kopiuj na płyty CD.

Czy coś drgnęło w uprzyjaźnianiu wyświetlaczy? Zdajemy sobie sprawę, jak trudno jest niewidomym obsługiwać urządzenia, które komunikują się z nami poprzez informacje wyświetlane na ekranie telewizora czy innego monitora (małego lub większego).

Pragniemy zwrócić Państwa uwagę na nowość w telewizorach, która pozwoli na zwiększenie komfortu korzystania z tych urządzeń osobom niewidomym. Udźwiękowiony telewizor

Panasonic TX-L32E6E

32-calowy telewizor LED Panasonic TX-L32E6E jest wyposażony w funkcję przewodnika głosowego, która ułatwia obsługę urządzenia niewidomym i słabowidzącym.

UWAGA! Funkcja przewodnika głosowego działa tylko przy korzystaniu z naziemnej telewizji cyfrowej, gdzie telewizor czyta (o ile uruchomimy funkcję przewodnika głosowego).

Informacje o aktualnie wybranym programie i przewodnik po stacjach cyfrowych EPG (program telewizyjny nadawany przez stacje cyfrowe).

Audioprzewodnik nie odczytuje treści z telegazety, ani internetu. Naszym zdaniem, mimo jeszcze wielu niedoskonałości, ten telewizor to produkt najbardziej przyjazny dla osób niewidomych, jeżeli weźmiemy pod uwagę polski wolumen rynkowy odbiorników telewizyjnych.

Gwarancja: 2 lata, 32-calowy telewizor - cena 1600 zł,

42-calowy - 2050 zł.

 

Zachęceni reklamami, gdy dopadnie nas gorączka zakupowa, warto czasem poznać temperaturę swego ciała. Niestety nie jest łatwo o odpowiedni dla ludzi z dysfunkcją narządu wzroku termometr. Mamy jednak coś do zaproponowania. Mówiący termometr do ciała MesMed MM-322 PLUS

MesMed MM-322 PLUS - termometr wypowiada wyniki pomiarów temperatury ciała głosem w języku polskim. Użytkownik sam wybiera najbardziej dogodny sposób dokonania pomiaru: w kanale ucha lub na czole. Obydwa pomiary są bardzo szybkie i delikatne, a wyświetlacz, podświetlając na kolorowo, wskazuje w bardzo czytelny sposób odstępstwa od prawidłowych wartości i alarmuje o podwyższonej temperaturze.

Cechy urządzenia:

- trzy metody podawania wyników: za pomocą cyfr, koloru oraz głosu w języku polskim,

- napis na pudełku pismem Braille'a: "Termometr mówiący",

- instrukcja obsługi dostosowana do formatu przyjaznego czytnikom ekranu stosowanym przez niewidomych i niedowidzących dostępna do pobrania z naszej strony internetowej,

- możliwość pomiaru w uchu oraz na czole,

- automatyczne rozpoznawanie rodzaju pomiaru (ucho, czoło),

- duży kolorowy podświetlany wyświetlacz,

- podawanie wyniku za pomocą cyfr i koloru (zielony, pomarańczowy lub czerwony),

- ostrzeżenie o gorączce i podwyższonej temperaturze,

- pamięć 30 pomiarów wraz z datą,

- czas pomiaru 2 sekundy,

- sygnał dźwiękowy po zakończeniu pomiaru,

- możliwość wyłączenia funkcji głosowej,

- ostrzeżenie o błędach w pomiarze,

- ostrzeżenie o niskim stanie baterii,

- tryb oszczędzania energii - automatyczne wyłączenie urządzenia,

- małe zużycie i długa żywotność baterii,

- nadaje się do dezynfekcji,

- pomiar temperatury w °C i °F,

- zakres pomiaru temperatury: 32.0 C do 42.9 C (89.6°F do 109.3°F),

- dokładność: +/- 0,2 C dla 36,0 C - 39,0 C oraz +/- 0,3 C dla 32,0 C - 35,9 C,

- instrukcja w 3 językach, w tym w języku polskim,

- załączone 2 baterie -1, 5 V,

- waga urządzenia: 69 g,

- wymiary: 110 x 27 x 35 mm,

- posiada certyfikat CE, poddany został procedurze oceny zgodności i spełnia zasadnicze wymagania w zakresie bezpieczeństwa, ochrony zdrowia, środowiska i konsumenta,

Zarejestrowany w Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów, Biobójczych jako wyrób medyczny.

Cena 85 zł.

Oferując Państwu nasze produkty, oczywiście, życzymy zdrowia i zapraszamy do kontaktu z nami.

P.H.U. Impuls Ryszard Dziewa

ul. Powstania Styczniowego 95D/2

20-706 Lublin

tel.: (81) 533 25 10, 505 953 460

adres e-mail: impuls@phuimpuls.pl

strona internetowa: www.Phuimpuls.pl