WIEDZA i MYŚL
(Pr 2590)
INTERNETOWY MIESIĘCZNIK TYFLOSPOŁECZNY
Wydawca i redaktor naczelny
Stanisław Kotowski
Wrzesień 2014
Rok VI
Nr 9(69)/2014
Czasopismo nie jest dofinansowywane ze środków publicznych ani żadnych innych. Wydawane jest bez nakładów finansowych. Osoby piszące artykuły oraz zaangażowane przy redagowaniu, adiustacji i korekcie oraz kolportażu nie otrzymują wynagrodzenia. Fundacja „Klucz” przetwarza „WiM” nieodpłatnie do standardu DAISY, a IVO Software Sp. z o.o. udostępnia bezpłatnie niezbędne do tego oprogramowanie.
Czytelnicy otrzymują „WiM” również bezpłatnie. Wystarczy napisać na adres: ST.k@onet.pl lub ST.k1@wp.pl i w każdym miesiącu znaleźć aktualny numer w swojej „Skrzynce odbiorczej”.
Wersję dźwiękową oraz w formacie RTF można pobierać pod adresem:
oraz:
Pod tymi adresami można również pobierać numery archiwalne „WiM”.
Najnowszy numer w wersji DAISY znajduje się pod linkiem:
wypozycz.dzdn.pl/wim/WIM.zip
Najnowszy numer w formacie RTF pobierać można pod linkiem:
wypozycz.dzdn.pl/wim/WIMRTF.zip
ADRES REDAKCJI (wyłącznie internetowy):
TELEFON KOMÓRKOWY :
501-239-769
Na łamach „Wiedzy i Myśli” zamieszczamy różne opinie i poglądy, w tym takie, z którymi się nie zgadzamy.
1. WYDARZENIA, OGŁOSZENIA I INFORMACJE..5
1.1. "Pochodnia" pod palcami 5
1.2. Głosowanie korespondencyjne będzie dostępne dla wszystkich PAP 6
1.3. Minister Rafał Trzaskowski otworzy konferencję "Dostępność Polska 2014" Monika Kamińska.8
1.4. Ciekawe szkolenie Henryk Lubawy.10
1.5. ME w pływaniu: Mendak ze złotem! Adrian Lipiński 11
1.6. MŚ w strzelectwie: medal dla Janczek w pokazowej konkurencji Adrian Lipiński 13
1.7. Szukamy niedorzeczności - konkurs-zabawa 9.14
2. KOMPLEKSOWA REHABILITACJA..16
2.2. Więcej uczucia satysfakcji czy raczej niedosytu? Marek Kalbarczyk 29
2.3. Z blondyneczką przez życie Marek Markowski 35
2.4. O zwykłych i niezwykłych czynnościach Ryż i kasze Zbigniew Niesiołowski 44
3. NAUKA, OKULISTYKA, UDOGODNIENIA, SPRZĘT I POMOCE REHABILITACYJNE..45
3.1. Odkrycie na miarę Nobla pomoże leczyć poważną chorobę oczu.45
3.2. Bielsko-Biała: operowali zaćmę u 104-letniej pacjentki 47
3.3. Do okulisty znowu ze skierowaniem, MZ uzasadnia dlaczego.47
3.5. Skierowania do okulisty: już je mieliśmy, z negatywnym skutkiem..50
3.7. Udźwiękowiony telewizor Samsung Sylwester Piekarski 52
3.8. Podróże lotnicze osób niewidomych.55
4.1. Ze Stanisławem Kotowskim rozmawia Józef Szczurek (cz. 4) 61
4.2. Z Grażyną Pytlak rozmawia Zbigniew Niesiołowski 72
5. ORGANIZACYJNE, PRAWNE, PRAKTYCZNE, SPOŁECZNE I ŚWIADOMOŚCIOWE PROBLEMY..76
5.2. Refleksje Generałowie i żołnierze.83
5.3. Drogi i bezdroża niewidomych Pluralizm Jerzy Ogonowski 86
6. ZATRUDNIENIE, REHABILITACJA, PRAWO, EKONOMIA..90
6.1. Więcej kasy na stanowiska dla niepełnosprawnych Mrz, oprac.: GR..90
6.2. Katalog wydatków na rehabilitację jest otwarty Michalina Topolewska 92
6.3. Mniej godzin aktywności, a zarobki wyższe Małgorzata Poznańska, oprac.: GR 93
6.4. Inwalida może stracić etat Sławomir Paruch, oprac.: GR..95
6.5. Firmy łatwiej uzyskają zwrot kosztów Beata Lisowska, oprac.: GR..96
6.6. 7-godzinny dzień pracy tylko w teorii? Beata Rędziak.97
6.7. MPiPS: Spadek liczby dofinansowanych stanowisk nie oznacza zwolnień Beata Rędziak.100
6.8. Będą zmiany w ustawie o rehabilitacji PAP.103
7. W PRAWIE, W POLITYCE I W PRAKTYCE..105
7.1. Wyższe dofinansowanie do sprzętu rehabilitacyjnego i likwidacji barier Mateusz Różański 105
7.2. Renta także dla czasowo przebywających za granicą Beata Rędziak.106
7.3. Prezydent podpisał nowelizację: komornik nie zajmie sprzętu niepełnosprawnych.108
7.4. Posłowie chcą utrzymać PFRON Mrz, oprac.: GR..109
7.5. Kluby za dalszymi pracami nad ustawą ws. PFRON Beata Rędziak.110
7.6. Trwają prace nad projektem ustawy ws. funkcjonowania PFRON Beata Rędziak 112
7.7. Wójt mógł zastosować stawkę 40 gr za kilometr Danuta Frey, oprac.: GR 113
7.8. Senat odrzucił własny projekt ws. darmowych leków dla seniorów..115
7.9. Co po protestach? Dorota Próchniewicz.116
8. WSPOMINAMY LUDZI I WYDARZENIA..123
8.2. Odszedł na wieczną wartę Władysław Gołąb.128
8.3. 40-lecie ruchu spółdzielczego w Polsce Władysław Gołąb.131
9.2. Ach te czekoladki! Marek Kalbarczyk.137
9.3. Zdumienie Krzysztof Galas.140
9.4. Mruczę i prycham Głupie sny.142
11. REKLAMA Jak dotację spożytkować, żeby później nie żałować?.148
Jeszcze mamy lato, jeszcze trwają wakacje, ale "WiM" jest wrześniowa. Przysłowie mówi: "Kiedy wrzesień, to już jesień, wtedy jabłek pełna kieszeń".
Chociaż ta kalendarzowa pojawi się dopiero 23 września, już ją czujemy i będzie nam towarzyszyła aż do zimy.
A skoro mamy jesień, życzymy wszystkim Państwu słonecznych dni, obfitości owoców, pachnących grzybów i radości z obcowania z przyrodą. Jesień sprzyja spacerom i wycieczkom, wyprawom za miasto w każdej postaci. Korzystajmy więc i cieszmy się łagodnym ciepłem. Bo przecież: "Wrzesień jeszcze w słońcu chodzi, babie lato już się rodzi".
Dzieciom i młodzieży życzymy radości ze spotkań z koleżankami i kolegami po powrocie z wakacji oraz łatwego podjęcia nauki po wypoczynku. Wiemy, że "Wrzesień wrzosami strojny, lecz od pracy znojny".
Naszym Czytelnikom życzymy, żeby znaleźli w numerze interesujące ich publikacje.
Redakcja Wiedzy i Myśli
Źródło: "BIP" nr 15 (84), sierpień 2014
Alfabet brajla daje osobom niewidomym możliwość czytania w ciszy, we własnym tempie, bez interpretacji lektora czy błędów intonacyjnych mowy syntetycznej. Brajliści mówią, że gdy mają tekst pod palcami, łatwiej im go analizować, skupić się na czytanym fragmencie, wrócić do początku itp.
Wszystkich, którzy dostrzegają te zalety i którym sześciopunkt nie jest obcy, zapraszamy do prenumeraty "Pochodni" w brajlu. Mamy jeszcze kilka wolnych miejsc na liście prenumeratorów tej wersji.
Osoby zainteresowane prosimy o przysyłanie maila zawierającego imię, nazwisko i adres osoby, która chciałaby otrzymywać nieodpłatnie "Pochodnię" w brajlu. Liczy się kolejność zgłoszeń.
Prosimy o przekazanie tej informacji wszystkim brajlistom z Państwa otoczenia. Szczególnie tym, którzy nie korzystają z komputera i nie czytają naszego Biuletynu.
Redakcja
***Jest to ogłoszenie redakcji "Pochodni" i "BIP".
(przypis redakcji "WiM")
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-06
Wszyscy wyborcy, nie tylko ci z niepełnosprawnością, będą mogli głosować korespondencyjnie - zakłada nowela kodeksu wyborczego podpisana w poniedziałek przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Zmiany dotyczą wyborów prezydenckich, parlamentarnych i do PE.
Do tej pory korespondencyjnie mogły głosować osoby przebywające za granicą, a w kraju - osoby z niepełnosprawnością. Uchwalona w czerwcu przez Sejm nowela kodeksu wyborczego zakłada, że swój głos będą mogli oddać w ten sposób wszyscy wyborcy.
Rozwiązanie nie dotyczy wyborów samorządowych, podczas których - tak jak do tej pory - z głosowania korespondencyjnego będą mogli skorzystać jedynie wyborcy o znacznym lub umiarkowanym stopniu niepełnosprawności.
Autorzy projektu (projekt został złożony przez grupę posłów PO) przewidywali, że w pierwszych wyborach po wprowadzeniu proponowanych zmian z możliwości głosowania korespondencyjnego skorzysta nie więcej niż 1 proc. głosujących w kraju. Spowoduje to wzrost kosztów przeprowadzenia wyborów o około 500 tys. zł - szacowano. - W kolejnych wyborach liczba głosujących korespondencyjnie będzie wzrastać, jednak nie przekroczy kilku procent obywateli uczestniczących w wyborach - zaznaczono w uzasadnieniu.
Nakładki dostępne bez wniosku
Nowela przewiduje, że każdy, kto chce głosować, będzie mógł złożyć - do pięciu dni przed wyborami - wniosek o dopisanie do spisu wyborców w wybranym przez siebie lokalu. Tym samym zniesiono wymóg dokonania takiego zgłoszenia przez osoby niepełnosprawne najpóźniej 14. dnia przed wyborami oraz wyboru przez nie tylko takiego lokalu, który został wskazany jako przystosowany do potrzeb osób z niepełnosprawnością.
Niepełnosprawni wyborcy nie będą też musieli składać wniosku ws. głosowania za pomocą nakładki brajlowskiej - kodeks przewiduje, że nakładki takie powinny być dostępne w każdym lokalu wyborczym.
Nowe przepisy ułatwiają zmianę umiejscowienia lokalu wyborczego w nadzwyczajnych okolicznościach, np. w przypadku pożaru lub powodzi. Decyzję w tej sprawie będzie mógł podjąć wójt. Dotychczasowe przepisy wymagały uchwały rady gminy.
Część zmian dotyczy komitetów wyborczych. Dotychczas Państwowa Komisja Wyborcza odrzucała sprawozdanie finansowe komitetu wyborczego, jeśli środki finansowe pozyskał on z naruszeniem przepisów, bez względu na wielkość kwoty. Nowela przewiduje, że PKW będzie mogła przyjąć takie sprawozdanie, jeśli suma zakwestionowanych środków nie przekroczy 1 proc. kwoty przychodów komitetu wyborczego.
Utrata mandatu z mocy prawa
Nowe przepisy zakładają także, że komitety będą mogły korzystać z pomocy osób fizycznych w pracach biurowych; obecnie komitet może korzystać z pomocy jedynie przy rozprowadzaniu plakatów i ulotek wyborczych.
Znowelizowany kodeks wyborczy przewiduje, że europoseł będzie tracił mandat z mocy prawa, jeśli zostanie wybrany, powołany na inną funkcję lub stanowisko, których nie można łączyć z mandatem posła do PE. Taka zasada obowiązuje w przypadku krajowych posłów i senatorów. Dotychczas poseł do PE miał 14 dni na decyzję, z której funkcji rezygnować.
Podobnie będzie w przypadku, gdy członek zarządu powiatu lub województwa uzyska mandat posła na Sejm, senatora lub posła do PE; z mocy prawa utraci on wówczas prawo członkostwa w zarządzie. Obecnie członek zarządu powiatu lub województwa ma czas na zastanowienie się, czy chce objąć mandat parlamentarny, czy zachować dotychczasową funkcję.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-21
17 września br. w Centrum Konferencyjnym Muranów w Warszawie minister administracji i cyfryzacji Rafał Trzaskowski otworzy konferencję "Dostępność Polska 2014", poświęconą wymogom dostosowania serwisów internetowych instytucji publicznych do potrzeb osób z niepełnosprawnością, której organizatorem jest Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji.
Kwestia dostępności stron www administracji publicznej dla użytkowników z niepełnosprawnością to gorący temat, ponieważ zgodnie z polskim prawem niespełna rok został na wdrożenie pełnej dostępności tych serwisów. Jest to sprawa o tyle ważna, że osoby z niepełnosprawnością to jedna z grup, która jest szczególnie narażona na wykluczenie cyfrowe.
- Nie wszystkie strony internetowe są dostosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Oznacza to, że wielu obywateli UniiEuropejskiej jest odciętych od sieci, a dzisiaj wykluczenie cyfrowe oznacza wykluczenie z rynku, z tych wszystkich możliwości, które my, ludzie pełnosprawni, mamy. Dlatego trzeba to zmieniać. Trzeba robić wszystko, żeby dostosowywać strony internetowe, telefony i całą technologię do potrzeb osób niepełnosprawnych. Tylko wtedy osoby niepełnosprawne mogą w pełni korzystać z tych możliwości, które mają wszyscy inni - komentuje Rafał Trzaskowski, minister administracji i cyfryzacji. - Widzimy, że administracja rządowa, jak i samorządy idą tą drogą i mamy nadzieję, że w 2015 roku sytuacja radykalnie się poprawi - dodaje minister.
Zgłoszenia na konferencję do 12 września
Konferencja "Dostępność Polska 2014 - wymogi dostosowania serwisów internetowych instytucji publicznych dla potrzeb osób z niepełnosprawnością" będzie okazją do sprawdzenia, czym jest dostępność, jakie wyzwania stoją przed instytucjami, które muszą ją wdrożyć, oraz jak zrobić to skutecznie. Będzie to także szansa na spotkanie i rozmowę ze specjalistami ds. dostępności oraz z przedstawicielami instytucji, które już rozpoczęły przygodę z dostępnością.
W konferencji wezmą udział m.in.: Robin Barnett (Ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce), Włodzimierz Marciński (Lider Cyfryzacji), Mark Rait (Shaw Trust) oraz Teresa Hernik (prezes Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych).
Konferencja odbędzie się 17 września 2014 roku w Centrum Konferencyjnym Muranów w Warszawie, przy ul. Anielewicza 6.
Konferencja będzie miała charakter otwarty. Zgłoszenia przyjmowane są do 12 września 2014 roku.
Szczegółowy program oraz formularz zgłoszeniowy znajduje się na stronie Integracji.
Konferencja w szczególności dedykowana jest przedstawicielom instytucji rządowych i samorządowych.
Więcej informacji:
www.integracja.org
Integracja od 20 lat konsekwentnie działa na rzecz wyrównywania społecznych szans osób z niepełnosprawnościami, kształtowania świadomości obywatelskiej oraz integracji społecznej. Głównym celem Integracji jest inicjowanie i skuteczne wdrażanie rozwiązań na rzecz osób z niepełnosprawnościami.
Integracja jest ekspertem w zakresie dostępności serwisów internetowych dla osób z niepełnosprawnościami. Przez ostatnie 3 lata współpracowała z blisko 500 instytucjami i organizacjami działającymi na terenie całego kraju. W 2012 roku wspierała m.in. Kancelarię Prezesa Rady Ministrów w stworzeniu nowego serwisu www.premier.gov.pl, w efekcie czego jest on jednym z najlepiej dostosowanych serwisów administracji publicznej w Polsce.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-08-21
Szkolenie odbywać się będzie w Poznaniu, ale wydaje mi się na tyle ciekawe, że rozpowszechniam tę informację, m.in. na liście Typhlos.
Cytuję: "Stowarzyszenie na Rzecz Rehabilitacji Niewidomych i Słabowidzących w Poznaniu, Os. Kosmonautów 110, tel. 61-820-05-12 zaprasza zainteresowanych na szkolenia dotyczące funkcjonowania wzrokowego. W najbliższym czasie organizujemy kursy:
1. Rehabilitacja wzroku słabowidzących (20 godzin) prowadzący dr Antonina Adamowicz-Hummel.
Termin: 20-21.09. 2014r.
Kurs dostarcza wiedzę na temat funkcjonalnych następstw zaburzeń widzenia, analizy dokumentacji medycznej i sposobów pomocy osobom słabowidzącym. Przeznaczony dla tyflopedagogów oraz innych specjalistów pracujących z uczniami posiadającymi problemy wzrokowe.
2. Wpływ wzroku na naukę (8 godzin) prowadzący: ortoptystka, terapeuta SI Agnieszka Rosa.
Termin: 04.10.2014r.
Kurs dostarcza wiedzę na temat anatomii, fizjologii i neurofizjologii widzenia, rozwoju widzenia u dzieci oraz wpływu wzroku na rozwój kompetencji szkolnych.
Uczestnicy zostaną zapoznani z podstawowymi sposobami oceny funkcji wzrokowych. Przeznaczony dla terapeutów SI oraz pedagogów pracujących z dziećmi w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Więcej informacji na stronie: www.srnis.org
Zgłoszenia proszę kierować na adres:
stowarzyszenie_rnis@poczta.onet.pl
Serdecznie zapraszamy
Edyta Bartoszek". Koniec cytatu
Źródło: tylkoigrzyska.pl/www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-07
Joanna Mendak sięgnęła po złoty medal w pływaniu podczas mistrzostw Europy osób niepełnosprawnych rozgrywanych w holenderskim Eindhoven. Polka była najlepsza na 200 m stylem zmiennym (SM13). To już trzeci medal biało-czerwonych, a drugi złoty.
W porannym finale na 200 m st. zmiennym w kat. SM13 dla niedowidzących nasza reprezentantka uzyskała czas 2:38.67. Tuż za nią, ze stratą 1,64 sek., uplasowała się Hiszpanka Deborah Font, która wyprzedziła na finiszu prowadzącą po 150 m Elenę Krawzow. Niemka na ostatniej pięćdziesiątce osłabła i zajęła dopiero trzecie miejsce - z czasem 2:41.99.
Tuż za podium uplasowała się Marta Gomez Battelli z Hiszpanii (2:44.64). Piąta była Ingvild Bye (+11,87 sek.), a szósta - Karina Petrikovicova ze Słowacji (+14,01s). Ostatnie dwa miejsca w finale zajęły Naomi Ciorap (+23,89 sek.) oraz Henriette Schoettner z Niemiec (+27,36 sek.).
Joanna Mendak to gwiazda polskiego sportu paraolimpijskiego. Podczas igrzysk paraolimpijskich sięgnęła po trzy złota z rzędu na 100 m st. motylkowym; ma w swoim dorobku też trzy medale z najważniejszej imprezy czterolecia.
W sześcioosobowym finale na 100m st. motylkowym (S8) 15-letnia Zuzanna Lucyna Filipiuk była piąta, ze stratą 38,55 sek. do Stephanie Slater. Brytyjka ustanowiła nowy RŚ - 1:08.20. Druga była Kateryna Istomina (+0,89 sek.) z Ukrainy, a trzecia Dunka Amalie Vinther (+11,16 sek.). Tuż za podium znalazła się Ksenia Sogomonyana z Rosji (+12,34 sek.). Za nasza zawodniczką sklasyfikowano Georgianę Bazdoacanę z Rumunii (+40,79 sek.).
Również sześciu pływaków wystartowało na 200 st. zmiennym SM11. Piąty ze stratą 25,74 sek. do złotego medalisty Israela Olivera był Marcin Ryszka.
Hiszpan uzyskał czas 2:26.29. Srebro wywalczył Ukrainiec Oleksandr Mashchenko (+3,54 sek.), a brąz - jego rodak Viktor Smyrnov (+8.39 sek.). Tuż za podium uplasował się kolejny Ukrainiec, Smytro Zalevskyy (+16,94 sek.). Stawkę zamknął Litwin Mindaugas Dvylaitis (+42,84 sek.).
Całe podium w wyścigu na 100 m st. klasycznym (SB9) zajęli Rosjanie. Wygrał Paweł Połtawtcew z wynikiem 1:06.65, przed Dmitrijem Grigoriewem (+2,63 sek.) oraz Dmitrijem Bartanskijem (+4,49 sek.). Pechowe czwarte miejsce zajął Brytyjczyk Jack Bridge (+5,83 sek.). Piąty był Julian Erxleben z Niemiec (+8,79 sek.). Nasz pływak Rafał Kalinowski, z wynikiem 1:15.73, był szósty. Za nim znalazł się Kahoru Harazawa z Wielkiej Brytanii (+11,21 sek.).
W jedynym wieczornym finale startował Piotr Mejsner. Polak w porannych eliminacjach był ósmy - z czasem 3:09.77. W finale spisał się znacznie lepiej, uzyskując 3:02.71. Niestety, dało mu to dopiero siódme miejsce. Wygrał Yevheniy Bohodayko (2:34.15). Ukrainiec o prawie dziesięć sekund pokonał Andrieja Gładkowa (+9,47 sek.) oraz o 13,5 sek. Niemca Tobiasa Pollapa. Czwarte miejsce zajął Andreas Skaar Bjornstad z Norwegii (+19,20 sek.), a piąte - Włoch Valerio Taras (+19,96 sek.). Przed Mejsnerem znalazł się jeszcze Oleksandr Komarow z Ukrainy (+21,70 sek.). Ósmy (ostatni) był Dino Sinovcić z Chorwacji ze stratą 38,63 sek.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania dokumentu: 2014-07-24
Aleksandra Janczek zdobyła we wtorek srebrny medal podczas pokazowej konkurencji dla osób niedowidzących w ramach Mistrzostw Świata Osób Niepełnosprawnych w Strzelectwie. W środę rozegrano zaś jedną konkurencję; w karabinku pneumatycznym z 10 m najlepsza okazała się Finka Minna Sinikka Leinon.
We wtorek w ramach mistrzostw rozegrano pokazową konkurencję dla osób niedowidzących. W dziewięcioosobowym finale najlepszy był Brytyjczyk Michael Whapples (393/400 pkt) - przed Aleksandrą Janczek z Polski (388/400 pkt) i Słowakiem Stefanem Kopcikiem (383/400 pkt). Stawkę z 354 pkt zamknął Adrian Hibner (354/400 pkt).
Pierwsze złoto w środę podczas mistrzostw świata osób niepełnosprawnych rozgrywanych w niemieckim Suhl zdobyła dla Finlandii Minna Sinikka Leinon.
Zawodniczka "Suomi" zajęła pierwsze miejsce w rywalizacji mieszanej karabinka pneumatycznego z odległości 10 m. O pechu może mówić drugi Serb Dragan Ristić, który wygrał eliminacje, a podczas rywalizacji na mistrzostwach uzyskał wynik gorszy o zaledwie jedną dziesiątą punktu. Rok temu Ristić podczas MŚ w Turcji ustanowił rekord świata z wynikiem 213,0 pkt.
Mistrzyni olimpijska z Aten (2004) była w ostatniej serii gorsza od Serba, jednak zdołała zachować koncentrację i nie roztrwoniła 0,5 pkt, które miała przed dwoma ostatnimi strzałami. Ristić uzyskał 10,4 pkt oraz 10,9 pkt, zaś Leinon - 10,3 pkt oraz 10,6 pkt i to wystarczyło do złota. Po starcie fińska zawodniczka nie wierzyła w odniesione zwycięstwo.
- Strzelectwo to rutyna; wiedziałam dokładnie, co mam zrobić w ostatnim strzale, byłam skoncentrowana i to wystarczyło - mówiła.
Na najniższym stopniu podium stanął Nowozelandczyk Michael Johnson. O pechu może mówić Australijczyk Jason Maroney. Przegrał on z Johnsonem o 0,1 pkt i odpadł z rywalizacji przed decydującą o medalach serią. Piąte miejsce wywalczył Johny Andersen z Danii, a szóste - James Bevis z Wielkiej Brytanii. Stawkę zamknęli Ukrainiec Vasyl Kovalczuk oraz Brytyjczyk Tim Jeffery. Polacy nie startowali.
Drużynowo najlepsi okazali się Koreańczycy - w składzie: Youngjun Jeon, Juyoung Kang, Geunsoo Kim, którzy uzyskali wynik 1900,5 pkt. Na pocieszenie Risticiowi przypadło srebro w rywalizacji zespołowej, które zdobył wraz ze Zdravko Savanovicem oraz Sinisem Vidiciem; zawodnicy ustrzelali 1899,4 pkt. Brąz wywalczyła ekipa Wielkiej Brytanii - Bevis, Jeffrey oraz Richard Davies. Uzyskali oni rezultat gorszy od Wyspiarzy o 0,2 pkt.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
W sierpniowym wydaniu "WiM", pod pozycją 6.2. "Firmy zaczną zwalniać osoby niepełnosprawne" uwiła sobie gniazdko niedorzeczność o treści:
"Pełnomocnik Rządu ds. Osób Niepełnosprawnych przypomniał sobie, że w PRL skutecznym wspieraniem zatrudnienia niewidomych było przyznawanie im prawa wykonywania niektórych zawodów na zasadach wyłączności. Zawodami takimi były na przykład: szczotkarstwo i masaż leczniczy. Pan Pełnomocnik postanowił więc zgłosić inicjatywę ustawodawczą i zaproponować zarezerwowanie dla niewidomych trzech dziedzin działalności, tj. w dziedzinach tych będą mogli być zatrudniani wyłącznie niewidomi, których ostrość widzenia nie przekracza 2 procent normalnej ostrości.
1. Okulistyka
W szpitalach okulistycznych i przychodniach na wszystkich stanowiskach, poczynając od dyrektorów przez lekarzy i pielęgniarki aż do salowych, zatrudniani będą wyłącznie niewidomi. Jest to zrozumiałe, bo okulistyka jest częścią medycyny bardzo bliską niewidomym.
2. Wróżbiarstwo
Wróżenie z ręki, z kart, kuli kryształowych, z fusów, gwiazd i z wszelkich innych akcesoriów zostanie zarezerwowane wyłącznie dla niewidomych. To również jest zrozumiałe i uzasadnione. Przecież od czasów starożytnych powszechnie wiadomo, że niewidomi są świetnymi jasnowidzami, czyli przewidywaczami przyszłości, czyli wróżbitami.
3. Transport kołowy
Ta dziedzina gospodarki przekazana zostanie w całości niewidomym - wielkie ciężarówki, samochody dostawcze, autokary i mikrobusy oraz taksówki zapewnią miejsca pracy tysiącom niewidomych. Wszyscy wiemy, że są niewidomi kierowcy, którzy wspaniale prowadzą. Dlaczego tego nie wykorzystać?
Po uchwaleniu proponowanej ustawy problem zatrudnienia niewidomych zostanie całkowicie rozwiązany".
21 osób zgłosiło tę niedorzeczność do naszego konkursu.
W wyniku losowania nagrodę otrzymuje p. Tomasz Wandzel z Prabut.
W niniejszym numerze "WiM" znajduje się również niedorzeczna niedorzeczność.
Jeżeli uda się ją znaleźć, proszę napisać do mnie w terminie do 20 września na adres:
st.k.@onet.pl.
W "temacie" proszę napisać "niedorzeczność".
Osoba, dla której los okaże się łaskawy, będzie miała okazję porozmawiać z p. Ryszardem Dziewą i uzgodnić, jaki chce otrzymać upominek.
Stanisław Kotowski
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-08-22
Zawody odbędą się 30 sierpnia br. w Szymocicach koło miejscowości Nędza w woj. śląskim. Organizowane są przez fabrykę RAFAKO z Raciborza, a zawody obsługuje firma DATASPORT.
Link do formularza zgłoszeniowego oraz pozostałych informacji:
https://online.datasport.pl/zapisy/portal/zawody.php?zawody=1336
Źródło: www.klucz.org.pl
W niemal powszechnym rozumieniu rehabilitację leczniczą stosuje się głównie w usprawnianiu osób z uszkodzonym narządem ruchu, osób po zawałach i po zatorach, a także osób ze schorzeniami neurologicznymi. Nie wszyscy wiedzą, że w wielu przypadkach osób z uszkodzonym wzrokiem, jeżeli posiadają chociażby niewielkie możliwości widzenia, również można stosować niektóre metody rehabilitacji leczniczej, tj. specjalne metody usprawniania widzenia. Metodami tymi zajmiemy się w dalszym ciągu artykułu.
Początki rehabilitacji osób niepełnosprawnych ·
Zrozumienie problemów rehabilitacji niewidomych i słabowidzących, a raczej jednostronnego rozumienia tej dziedziny, ułatwi przypomnienie początków rehabilitacji osób niepełnosprawnych, jak to wówczas określano, rehabilitacji inwalidów.
Jak już wiemy, na kompleksową rehabilitację składa się:
rehabilitacja lecznicza,
rehabilitacja podstawowa,
rehabilitacja zawodowa,
rehabilitacja psychiczna,
rehabilitacja społeczna.
Każda z tych dziedzin rehabilitacji jest pękiem kluczy do samodzielności, znacznie większym niż nosiły klucznice w dawnych siedzibach arystokratycznych. Takim pękiem kluczy jest również rehabilitacja lecznicza, chociaż w przypadku osób z uszkodzonym wzrokiem, jest to raczej pęczek, a nie pęk kluczy. Niemniej, w niektórych przypadkach, przy pomocy tych kluczy, można bardzo dużo osiągnąć.
Zanim jednak zaczniemy klucze te stosować, zastanówmy się nad początkami rehabilitacji, u podstaw których legły doświadczenia i poglądy wywodzące się z medycyny.
Pierwszymi twórcami rehabilitacji byli przede wszystkim lekarze ortopedzi. Stąd określenie rehabilitacja lecznicza odnosiło się głównie do osób z uszkodzonym narządem ruchu. Uwarunkowania z tego pierwszego okresu funkcjonują w świadomości rehabilitacyjnej, przede wszystkim rehabilitacji leczniczej.
Przejawia się to między innymi w tym, że w Polsce istnieją szpitale i sanatoria rehabilitacyjne. Zajmują się one głównie rehabilitacją po urazach narządu ruchu, wylewach, zatorach oraz schorzeniach neurologicznych. Stosują przy tym metody właściwe dla rehabilitacji leczniczej. Wymieniam te metody w dalszym ciągu artykułu. Nie mamy natomiast w Polsce zakładu rehabilitacji leczniczej osób z uszkodzonym wzrokiem.
Prekursorzy rehabilitacji
Twórcami rehabilitacji, jak już wspomniałem, byli przede wszystkim lekarze. W skali światowej zapoczątkował ją profesor Howard Rusk w Nowym Jorku.
W Polsce prekursorami rehabilitacji byli: Wiktor Dega, Marian Weiss i Aleksander Hulek. To oni stworzyli polską szkołę rehabilitacji. Warto więc przypomnieć najważniejsze ich dokonania.
Wiktor Marian Dega żył w latach 1896-1995. Był lekarzem, profesorem Uniwersytetu Poznańskiego, a następnie Akademii Medycznej w Poznaniu.
W czasie wojny, w stopniu kapitana służył w Armii Pomorze i został ranny w bitwie pod Kutnem. Dostał się do niewoli, z której został zwolniony w kwietniu 1940 r. Podjął pracę na stanowisku ordynatora Oddziału Chirurgii Dziecięcej w warszawskim Szpitalu Karola i Marii. Podczas powstania warszawskiego pracował jako chirurg w punkcie opatrunkowym.
Był współtwórcą światowej rehabilitacji - w roku 1948 w Poznaniu stworzył drugi na świecie oddział rehabilitacji - pierwszy taki oddział utworzył profesor Howard Rusk w Nowym Jorku.
Profesor Dega był współzałożycielem Polskiego Towarzystwa Ortopedycznego i Traumatologicznego. Został pierwszym Kawalerem Orderu Uśmiechu, a następnie członkiem Międzynarodowej Kapituły tego Orderu.
Opublikował ponad 250 prac naukowych, w tym około 60 dotyczących wrodzonych zwichnięć stawu biodrowego.
Aleksander Hulek - żył w latach 1916-1993. Był czołową postacią polskiej i światowej rehabilitacji i jednym z głównych twórców ruchu społecznego, to jest Polskiego Towarzystwa Walki z Kalectwem.
Ukończył Państwowe Seminarium Nauczycielskie Męskie w Rzeszowie. Pracę podjął w szkole specjalnej dla dzieci głuchych w Lublińcu.
Walczył w Kampanii Wrześniowej, potem w Kampanii Francuskiej. Następnie służył w Polskich Siłach Zbrojnych w Anglii. W 1947 r. ukończył studia pedagogiczne i psychologiczne na Uniwersytecie w Edynburgu i wrócił do kraju.
Przez 25 lat budował podstawy rehabilitacji społecznej i zawodowej w Polsce. Brał czynny udział w pracach międzynarodowych instytucji działających na rzecz rehabilitacji. Zatrudniony był w Ministerstwie Pracy, a następnie w Ministerstwie Zdrowia i Opieki Społecznej, na stanowisku naczelnika Wydziału Ekspertyzy Zawodowej Inwalidów. W latach 1962-1967 kierował Wydziałem Rehabilitacji Inwalidów w Biurze Spraw Socjalnych ONZ w Nowym Jorku. W tym czasie zapoznał się z sytuacją osób niepełnosprawnych i systemami rozwiązywania ich problemów w wielu krajach.
W 1973 r. rozpoczął pracę na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego jako kierownik Zakładu Pedagogiki Rewalidacyjnej. W cztery lata później uzyskał tytuł profesora nadzwyczajnego. Jego badania przyczyniły się do stworzenia podstaw systemu integracyjnego osób niepełnosprawnych w różnych dziedzinach życia społecznego. Profesor jest autorem prawie trzystu prac naukowych: artykułów, książek, w tym pięciu monografii.
Marian Allan Weiss żył w latach 1921-1981. Studia medyczne rozpoczął we Lwowie na Uniwersytecie Jana Kazimierza i kontynuował je w latach okupacji. W czasie studiów pracował jako wolontariusz w Klinice Chirurgicznej prof. Brossa.
W czasie wojny działał w konspiracji. Za tę działalność został odznaczony Krzyżem Walecznych. Po wyzwoleniu Lublina wstąpił do Wojska Polskiego, w którym pełnił służbę wojskową jako lekarz.
W 1947 r. podjął pracę w Instytucie Chirurgii Urazowej w Warszawie, gdzie zdobył wykształcenie ortopedyczno-urazowe.
W 1949 r. został wydelegowany przez prof. Grucę do pracy w Szpitalu Chirurgii Kostnej w Konstancinie. Od 1951 roku pełnił obowiązki dyrektora szpitala, który przekształcił w nowoczesny ośrodek rehabilitacyjny. Tworzył też nowoczesny polski model rehabilitacji
Przez wiele lat był ekspertem światowej Organizacji Zdrowia. Opublikował ponad 200 prac w pismach krajowych i zagranicznych, podręczniki, monografie.
Założenia rehabilitacji leczniczej osób niepełnosprawnych
Jak widzimy, prof. Wiktor Dega i prof. Marian Weiss byli lekarzami o specjalizacji ortopedia. Fakt ten zaciążył na rozumieniu rehabilitacji. Ma ona charakter zbyt medyczny, a to nie jest właściwe rozumienie tego procesu. Rehabilitacja medyczna powinna być jego początkiem, ale nie istotą, nie treścią wypełniającą cały proces.
Zresztą prof. Witold Dega, jak się wydaje, rozumiał tę kwestię, chociaż na jego poglądach zaważyło chyba wykształcenie i praktyka medyczna. Stworzył on założenia rehabilitacji, które obejmują kilka dziedzin oddziaływań i organizacji procesu rehabilitacji.
1. Powszechność - rehabilitacja jest integralną częścią leczenia i powinna być dostępna dla wszystkich, którzy jej potrzebują niezależnie od schorzenia.
Już w pierwszym punkcie problem ująłbym inaczej. To leczenie powinno być integralną częścią rehabilitacji, a nie rehabilitacja integralną częścią leczenia. W powyższym ujęciu przejawił się, moim zdaniem, nadmierny nacisk na stronę medyczną rehabilitacji.
2. Wczesność zapoczątkowania - oznacza, że proces rehabilitacji powinien rozpocząć się najszybciej, jak to tylko możliwe, ponieważ to poprawia wyniki leczenia i skraca jego czas.
Z pewnością jest to słuszne założenie, ale ogranicza się do leczenia i skrócenia czasu jego trwania. Rehabilitacja jednak nie ogranicza się do strony medycznej. Jest to przystosowanie do życia z defektem fizycznym, defektem zmysłów albo z defektem intelektualnym.
3. Kompleksowość - oznacza, że rehabilitacja od początku do końca powinna uwzględniać wszystkie jej aspekty, czyli płaszczyznę leczniczą, zawodową i społeczną.
Słuszne założenie, ale niepełne. Pominięta została rehabilitacja podstawowa oraz psychiczna. Bez tych składników proces rehabilitacji nie może przebiegać prawidłowo, przynajmniej w przypadku osób z uszkodzonym wzrokiem.
4. Ciągłość - rehabilitacja jest procesem ciągłym, który powinien trwać aż do momentu odzyskania przez chorych maksymalnej sprawności fizycznej i psychicznej.
Z twierdzeniem tym można się zgodzić, jednak z zastrzeżeniem, że utrata wzroku nie musi być chorobą, a osoba niewidoma czy słabowidząca osobą chorą.
Spośród trzech prekursorów polskiej rehabilitacji tylko prof. Aleksander Hulek nie był lekarzem - z wykształcenia był pedagogiem i psychologiem.
W najbardziej rozpowszechnionym rozumieniu proces rehabilitacji składa się z:
- rehabilitacji medycznej,
- rehabilitacji zawodowej,
- rehabilitacji społecznej.
W kolejnych artykułach tego cyklu omówię poszczególne dziedziny rehabilitacji. Poniżej zajmuję się rehabilitacją leczniczą, medyczną.
Według Ministerstwa Zdrowia - rehabilitacja lecznicza ma na celu przywrócenie pełnej lub możliwej do osiągnięcia sprawności fizycznej i psychicznej, zdolności do pracy oraz poprawę jakości życia.
Jest to bardzo pojemna definicja i bardzo dobrze, że tak szeroko ujmuje tę problematykę. W praktyce chyba jednak sprawa wygląda nieco inaczej, bardziej wąsko, a przynajmniej takie rozumienie procesu rehabilitacji nie jest powszechne.
Rehabilitacja medyczna i jej metody
Warto zastanowić się nad metodami rehabilitacji medycznej. Otóż dzieli się ona na:
- kinezyterapię, to jest oddziaływanie usprawniające przy pomocy ruchu,
- fizykoterapię, która polega na stosowaniu naturalnych oraz wytwarzanych przez specjalne urządzenia czynników fizycznych tj.: ciepłolecznictwo, krioterapia, elektroterapia i masaż leczniczy.
Jak widzimy chyba nic z tego nie można stosować w rehabilitacji leczniczej narządu wzroku. W tym przypadku niezbędne są inne metody oddziaływania usprawniającego.
Początki rehabilitacji leczniczej osób z uszkodzonym wzrokiem
Metodę terapii widzenia opracował William Bates, amerykański okulista.
William Horatio Bates, amerykański lekarz okulista - żył w latach 1860-1931.
Był twórcą metody leczenia oczu przy pomocy ćwiczeń, znanej jako metoda Batesa, a w Polsce jako sztuka świadomego widzenia. Metoda ta oparta jest na założeniu, że oko tak jak inne narządy człowieka regeneruje się.
Według tej teorii wzrok można znacznie poprawić, a nawet całkowicie wyleczyć poprzez odpowiednie ćwiczenia oka.
Bates nie uznawał potrzeby noszenia okularów. Uważał, że wspomagane okularami oczy nie są ćwiczone, a to jest szkodliwe. Twierdził, że używanie kul przy niedowładzie kończyn dolnych jest niekorzystne. Osoba, która ich używa nie odzyska sprawności nóg. Podobnie jest z okularami. Trzeba ćwiczyć, żeby usprawnić wzrok.
W tym miejscu tylko sygnalizuję podejście Batesa do usprawniania wzroku. Kilka jego poglądów znajdą czytelnicy w dalszej części artykułu.
Obecnie wiele jego twierdzeń zostało odrzuconych przez medycynę, a niektóre nawet uznane za szkodliwe, np. patrzenie na słońce. Mimo to jego metody wciąż mają zwolenników.
Można przyjąć, że Bates jest twórcą rehabilitacji leczniczej w odniesieniu do osób z uszkodzonym wzrokiem.
Warto jednak dodać, że ćwiczenia stosowane przy usprawnianiu widzenia nie wpływają na stan wzroku. Powodują natomiast poprawę umiejętności posługiwania się osłabionym wzrokiem. Stosowanie metod przewidzianych w rehabilitacji medycznej przyczynia się do wzrostu mięśni, zwiększa zakres ruchów stawów, przyczynia się do poprawy krążenia krwi, pobudza nerwy do lepszego przewodnictwa bodźców, eliminuje lub osłabia bóle. W w usprawnieniu wzroku natomiast nie występują podobne zmiany fizyczne czy fizjologiczne. Występują jedynie zmiany funkcjonalne. Dlatego mogą wystąpić wątpliwości, czy usprawnienie widzenia jest w pełni rehabilitacją wzroku, czy jest w pełni rehabilitacją leczniczą. Mimo to zaliczam je do oddziaływań z zakresu rehabilitacji leczniczej, gdyż nie znam innej kwalifikacji tej dziedziny rehabilitacji.
Jadwiga Kuczyńska-Kwapisz i Jacek Kwapisz w pracy pt. "Rehabilitacja osób niewidomych i słabowidzących przewodnik metodyczny" piszą:
"Rehabilitacja wzroku słabowidzących - polega na nauce optymalnego wykorzystania wzroku przez osoby słabowidzące w różnych sytuacjach, np. podczas nauki, pracy, wykonywania czynności życia codziennego, w orientacji przestrzennej i poruszaniu się, organizowaniu wolnego czasu"
Autorzy powyższej definicji kładą nacisk na naukę optymalnego wykorzystywania osłabionego wzroku i nie zakładają stosowania metod rehabilitacji medycznej.
Jolanta Grabowska w artykule "Naukowy eksperyment czy wizjonerstwo" ("Pochodnia" marzec 2001 r.) pisze:
"Terapia widzenia opiera się na metodzie Williama Batesa, amerykańskiego okulisty z przełomu wieków (...) i dalej:
"William Bates daje różne propozycje wykorzystywania zasad prawidłowego patrzenia. Rozwija tezę, że większość wad wzroku można zlikwidować poprzez stworzenie odpowiednich warunków funkcjonowania oczu. Koncentruje swoją uwagę na konieczności zmiany przyzwyczajeń i sposobu patrzenia. Bates stosuje w swej metodzie podejście holistyczne (całościowe), zwracając uwagę nie tylko na konkretną wadę czy dolegliwość, lecz na wszystkie aspekty ludzkiej osobowości".
"Mówiąc prościej chodzi o to, że mamy złe nawyki patrzenia, które wynikają z naszego stylu życia, zachowań, z wykonywanej przez nas pracy. Musimy nauczyć się patrzeć inaczej, a także zmienić postawę całego naszego ciała. Można to uzyskać poprzez stosowanie specjalnych ćwiczeń, zaproponowanych przez Batesa i zmodyfikowanych przez współczesnych terapeutów (w Warszawie działa Ośrodek Holistycznej Terapii Widzenia, prowadzony przez Mikołaja Markiewicza).
Uczestnicy spotkania w Muzeum Tyflologicznym mieli okazję poznać kilka ćwiczeń:
- wykonywanie czterech dużych kół oczami, by sprawdzić, jak pracuje nasze całe ciało. Osoba obserwująca może zauważyć, jaki faktycznie kształt wykonują nasze oczy. To oznacza, w jakich sferach mamy problemy i od czego powinniśmy rozpocząć rehabilitację;
- dotykanie kciukiem nosa i patrzenie w tę stronę, którą oko omijało. W tym pomoże nam osoba ćwicząca razem z nami;
- masowanie brwi dla rozluźnienia oczu;
- "naświetlanie" oczu światłem słonecznym lub żarówki (powieki zamknięte, poruszamy głową na boki), a także wiele ćwiczeń na koordynację i prawidłowe oddychanie.
Autorzy programu usprawniania widzenia podkreślają, że starają się uczyć właściwych modeli zachowania. Nie leczą, lecz pokazują, jak inaczej korzystać ze wzroku. Dają narzędzie i uczą, jak się nim posługiwać, aby osiągnąć sukces - poprawę wzroku. Sukces osiągają te osoby, które zmieniają nawyki widzenia. Dużym bodźcem do ćwiczeń jest oczywiście motywacja".
mgr Monika Heidenreich-Sowa, mgr Katarzyna Kasprzyk ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci Niewidomych i Słabowidzących w Krakowie w pracy "Rehabilitacja wzroku słabowidzących" piszą:
"Usprawnianie widzenia (rehabilitacja wzroku albo terapia widzenia) jest jedną z poddyscyplin tyflopedagogiki. Wymaga znajomości pedagogiki specjalnej, tyflopedagogiki, tyflopsychologii oraz niektórych zagadnień z okulistyki i optyki.
Terapia widzenia polega na stosowaniu ćwiczeń, które rozwijają umiejętności posługiwania się osłabionym wzrokiem.
Okulary korekcyjne nie zawsze poprawiają ostrość widzenia osoby słabowidzącej. Dlatego wykonywanie wielu czynności sprawia trudności, z którymi sobie nie radzi. Istnieją jednak możliwości poprawy jej funkcjonowania przez lepsze wykorzystywanie osłabionego wzroku, metody kompensacyjne, pomoce optyczne ułatwiające widzenie oraz dostosowanie otoczenia do możliwości uszkodzonego wzroku".
Wymienione autorki piszą:
"Niezwykle istotne znaczenie ma proces stymulacji wzroku i uczenia się patrzenia w różnych warunkach. Dzieciom słabowidzącym najwięcej trudności sprawia postrzeganie głębi, ruchu, obiektów bądź materiałów umieszczonych na mało różniącym się od nich tle, obiektów słabo oświetlonych, istotnych szczegółów w obrębie kształtów i figur, ruchów ciała innych ludzi, jak również określonych cech w obrębie danej przestrzeni. Początkowo słabowidzący może mieć jedynie poczucie światła, potem mogą ujawnić się użyteczne resztki wzroku.
Po dokonaniu oceny aktualnego funkcjonowania wzrokowego należy opracować program intensywnej stymulacji wzroku. Starannie dobrane, uporządkowane ćwiczenia powinny ułatwić słabowidzącemu posługiwanie się wzrokiem na różne odległości i wykonywanie codziennych czynności.
Rehabilitacja wzroku obejmuje:
- stymulowanie do patrzenia,
- stymulowanie widzenia,
- rozwijanie podstawowych sprawności wzrokowych związanych z kontrolowaniem ruchów gałek ocznych (lokalizowanie bodźca, fiksacja, śledzenie, zbieżność, przenoszenie spojrzenia, wodzenie, przeszukiwanie),
- kształtowanie i doskonalenie percepcji przedmiotów trójwymiarowych,
- kształtowanie i doskonalenie percepcji form dwuwymiarowych (ilustracje),
- rozwijanie pojęć (identyfikowanie i nazywanie przedmiotów),
- doskonalenie pamięci wzrokowej,
- osiąganie większej sprawności wzrokowej (m.in. identyfikowanie obiektów na obrazkach, dobieranie obiektów i obrazków według określonych cech, odnajdywanie szczegółów na obrazkach prostych i złożonych, dopełnianie wzrokowe - rozróżnianie i identyfikowanie związków zachodzących na obrazkach, znakach abstrakcyjnych i figurach),
- ocenę i modyfikację najbliższego otoczenia dziecka, by dopasować je do potrzeb i możliwości wzrokowych dziecka".
Zestaw ćwiczeń usprawniania wzroku zawiera amerykański "Program rozwijania umiejętności posługiwania się wzrokiem" N.C. Barragi i J.E. Morris. Program ten został przetłumaczony i rozpowszechniony w Polsce przez Polski Związek Niewidomych. Ćwiczenia zawarte w tym programie, według fachowców, przynoszą dobre rezultaty.
Jak widzimy rehabilitacja wzroku odnosi się do osób słabowidzących. Jeżeli następuje całkowita utrata wzroku i nie istnieją możliwości zastosowania terapii farmakologicznej czy chirurgicznej, rola lekarza okulisty jest ograniczona. Niemniej jednak, do pewnego momentu lekarze okuliści pełnią rolę wiodącą. Dopiero, gdy ich wysiłki okażą się nieskuteczne, niezbędne stają się inne zabiegi rehabilitacyjne.
Lekarze okuliści nie powinni jednak ograniczać się wyłącznie do leczenia. Ich rolą powinno być wstępne ukierunkowanie rehabilitacyjne osoby tracącej wzrok czy rodziców dziecka, które urodziło się niewidome. Powinni poinformować o rzeczywistym stanie wzroku, o rokowaniach leczenia, a następnie o placówkach, które mogą udzielić fachowej pomocy rehabilitacyjnej. Lekarze powinni też przekonać o potrzebie rehabilitacji. Bez tego osoby ociemniałe z dużym opóźnieniem podejmują proces rehabilitacji i jest on o wiele trudniejszy, gdyż traumatyczne przeżycia związane z utratą wzroku i wytworzone niewłaściwe mechanizmy obronne staną się samoistnymi czynnikami utrudniającymi proces rehabilitacji.
Niestety, niektórzy lekarze okuliści mają tendencję do podtrzymywania pacjentów na duchu przez obiecywanie możliwości leczenia w przyszłości. Jeżeli nadzieja ta jest bezpodstawna, utrudniają proces rehabilitacji.
Podsumowanie
W przypadku osób całkowicie niewidomych rehabilitacja lecznicza nie znajduje zastosowania. W niektórych przypadkach można jedynie poprawić estetykę, np. przez dobór protez ocznych wypełniających oczodół po usunięciu gałek ocznych albo zastosowanie epiprotezy - czyli częściowej protezy. Poprawa ta jednak może mieć wielkie znaczenie psychologiczne oraz w kontaktach z ludźmi. Poprawia się bowiem samopoczucie, a przez to łatwość kontaktów społecznych. Ludzie lepiej reagują na osoby, których twarz nie jest zeszpecona, albo zeszpecenia są zamaskowane, np. ciemnymi okularami. Dlatego poprawa aparycji jest ważnym kluczem w rehabilitacji psychicznej i społecznej.
W przypadku osób słabowidzących istnieją możliwości poprawy wykorzystania pozostałych możliwości widzenia przez zastosowanie pomocy optycznych i nieoptycznych oraz ćwiczeń usprawniających.
W przypadku wielu osób dysponujących nawet niewielkimi możliwościami widzenia, można zastosować pomoce optyczne i nieoptyczne wspomagające osłabiony wzrok. Dla nich kluczami ułatwiającymi otwieranie zatrzaśniętych przed nimi drzwi mogą być okulary, lupy, lunetki, rolnetki, powiększalniki elektroniczne, folie i liniały optyczne, a także programy powiększające obraz na ekranie komputera i barwne folie zwiększające kontrast czytanego tekstu czy oglądanych ilustracji.
Duża rola w doborze odpowiednich pomocy optycznych przypada lekarzowi okuliście. Pomóc też mogą: optyk, optometrysta i instruktor widzenia.
W wielu przypadkach można zastosować usprawnianie widzenia. Ćwiczenia jednak nie poprawiają ostrości wzroku, ani nie poszerzają pola widzenia. Wzrok pozostaje bez zmian. Osoba z osłabionym wzrokiem uczy się tylko lepiej wykorzystywać możliwości widzenia, jakie jej pozostały przy wykonywaniu czynności życia codziennego oraz czynności zawodowych.
Ważnym zadaniem jest nauczenie wykorzystywania osłabionego wzroku w orientacji przestrzennej oraz samodzielnym poruszaniu się po drogach publicznych. Umiejętność ta bowiem jest warunkiem samodzielności w różnych dziedzinach życia - w pracy zawodowej i w życiu towarzyskim.
Po zakończeniu leczenia, w przypadku osób słabowidzących najczęściej dalsza pomoc ogranicza się do doboru odpowiednich szkieł optycznych i innych pomocy wspomagających uszkodzony wzrok. Usprawnianie wzroku przez stosowanie specjalnych ćwiczeń, chociaż w wielu przypadkach daje dobre rezultaty, nie jest stosowane na szerszą skalę.Instruktor widzenia może pomóc w przyswojeniu odpowiednich umiejętności i przyczynić się do poprawy jakości życia osoby słabowidzącej. Fachowców takich można znaleźć w niektórych ogniwach organizacyjnych Polskiego Związku Niewidomych i w niektórych poradniach.
Rehabilitacja lecznicza w medycznym rozumieniu w niewielkim stopniu odnosi się do osób z uszkodzonym wzrokiem. Dobór odpowiednich pomocy optycznych i nieoptycznych, a także usprawnianie widzenia jednak mogą przyczynić się do lepszego wykorzystania pozostałych możliwości widzenia i do poprawy funkcjonowania osoby z uszkodzonym wzrokiem. W ten sposób można dostarczyć jej klucze do wielu pozamykanych przed nią drzwi. Rehabilitacja lecznicza w tym rozumieniu jest więc ważną dziedziną rehabilitacji osób słabowidzących i powinna być stosowana w znacznie szerszym zakresie niż obecnie.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
25 lat przemian politycznych i ekonomicznych w Polsce oraz rewolucyjnych zmian w rehabilitacji niewidomych
Nie byłbym sobą, gdybym nie starał się ulokować naszych spraw w ogólnym kontekście. Nie mogę pochwalić się ekspercką wiedzą w dziedzinie historii czy technologii, a jedynie ogólnym wykształceniem i jakąś tam inteligencją, dzięki którym nie tyle potrafię, ile głównie lubię analizować związki przyczynowo-skutkowe, wydarzenia, ich przyczyny i znaczenie. Tak i w tym artykule staram się pokazać, co to jest rewolucja w rehabilitacji niewidomych, na czym ona polega, ale też z czego wynikła i jakie pociąga za sobą konsekwencje. A wreszcie, co zapowiada nam na przyszłość?
Nietrudno dowieść, że postęp w dziedzinie wytwarzania narzędzi, którymi posługiwali się ludzie, za każdym razem, gdy nie dotyczyło to jakichś szczegółów i drobnostek, powodował ogromne zmiany. Tysiące lat temu wystarczyło, by jedna grupa posiadła "technologię" wytwarzania nowych przedmiotów przydatnych w walce, a mogły to być prymitywne noże, oszczepy, łuki i strzały, cokolwiek z brązu, albo później z żelaza, by móc zawładnąć sąsiednią ziemią i jej mieszkańcami. Zawsze nowa technologia to zarazem dobrodziejstwo dla jednych oraz zagrożenie dla drugich. Gdy jedna społeczność dysponowała wozami, które następnie wykorzystywała jako bojowe, a druga nie, już dochodziło do agresji i aneksji terytorium. Przed naszą erą, w naszym regionie, korzystały z tego przede wszystkim ludy azjatyckie. Wpychały się do Europy, która chociażby z powodu zimnego klimatu była o wiele mniej rozwinięta. Przetaczali się więc przez nasze ziemie kolejno Celtowie, Germanie, wreszcie nadeszli Słowianie. Gdy nasz kontynent, zresztą wyznaczony jedynie iluzorycznie przez naukowców i polityków, wzmocnił się, Wschód przestał nas nękać. Ostatnia agresja, która niszczyła nasze narody i kraje, miała miejsce za czasów najazdów hord mongolskich. Posiadaliśmy już wtedy taką technologię i uzbrojenie, że potrafiliśmy dać im odpór.
Podobnie w czasach nam bliższych. Gdy Niemcy hitlerowskie wykorzystały swój naukowy potencjał, a był na początku wieku ogromny, i uzbroiły nowoczesnym sprzętem swoją armię, wygrywały batalię za batalią. A teraz, czy ktokolwiek może stawić opór Amerykanom, którzy dysponują tak doskonałą bronią, wykorzystującą już nie tylko nowoczesne lotnictwo i marynarkę, ale przede wszystkim elektronikę i informatykę?
Nie tylko postęp w dziedzinie technologii wojennej powoduje uzyskanie przewagi nad innymi. Dobrym na to przykładem są kraje, które nie specjalizują się w inwestowaniu w armię, mają za to osiągnięcia w nowoczesnym przemyśle cywilnym. Mała Holandia niespecjalnie dba o swoje wojsko, ale produktem krajowym brutto dorównuje wielokrotnie większej Rosji. Kto nie zna produktów wytwarzanych w tym kraju? Holandia to na przykład Philips, a Finlandia i jej Nokia, albo nieduża Szwecja i Ikea? I czym się różni wpływ na sytuację geopolityczną wynalazku szybszego i bardziej zwrotnego wozu bojowego w starożytnym Egipcie, od zastosowania komputerowego i laserowego naprowadzania bomb w najlepszych współczesnych armiach? Otóż za każdym razem dają przewagę ludziom przemyślniejszym. Dzięki temu więcej zarabiają, wygodniej żyją i uzyskują władzę nad innymi. Zaraz okazuje się, że posługują się lepszym językiem, który staje się międzynarodowym, lepszą kulturą i dużo zarabiają na niej: filmy, muzyka, sport, książki. Są też zdrowsi i dłużej żyją, mają przecież o wiele lepszą służbę zdrowia.
Trudno się więc dziwić, że rozwój technologii na Zachodzie spowodował upadek kiepskiego systemu, który panował w naszej części świata. Gdy Ronald Reagan okazał się twardym politykiem i postawił na rozwój wymienionych wcześniej dziedzin, a nazywaliśmy to gwiezdnymi wojnami, wiadomo było, że Rosja i jej sojusznicy nie dadzą rady. I nie dali. 25 lat temu nie dało się już tej prawdy zachować w tajemnicy. Niezaprzeczalnie, w całej rozgrywce nasza "Solidarność", ta z dużą literką "S" oraz ta mniejsza, zwykła, ludzka solidarność, miały ogromne znaczenie, ale właśnie tak odbywają się wszelkie rewolucyjne zmiany, które wywołuje rozwój u jednych, przy jednoczesnym zastoju u innych. Całe szczęście, że nasze zmiany odbyły się pokojowo. Czy to nasza zasługa i zasługa polityków, którzy decydowali o świecie w tamtych latach? Z pewnością także, ale w mojej opinii większe znaczenie miał fakt, że przewaga Zachodu nad Rosją była za duża, by mogło dojść do konfrontacji mocarstw.
Nieprzypadkowy jest rozwój tzw. nowoczesnej rehabilitacji niewidomych. Wyjaśnię na marginesie, że na potrzeby artykułów i książek, mianem "niewidomi" określam również niedowidzących. To jedynie dla skrócenia tekstu. Czynię to jednak wyłącznie wtedy, gdy omawiany temat nie odróżnia od siebie obu tych grup. W kwestii technologii rehabilitacyjnej są właśnie w takiej samej sytuacji. Zbierało się na rehabilitacyjną rewolucję od lat. Skonstruowanie pierwszego komputera już to zapowiadało. Oczywiście, zwykli obywatele tego nie dostrzegli. Skąd mogliby to wiedzieć! Jednak naukowcy i inżynierowie właśnie po to ciężko pracowali nad tym wynalazkiem, by dać ludzkości możliwości, jakie są teraz znane i stosowane powszechnie. Matematycy i pierwsi informatycy, którzy byli zaangażowani w ten projekt, a często byli to po prostu kryptolodzy pracujący na rzecz wojska, już w pierwszej połowie XX wieku wiedzieli, że możliwości komputerów będą decydujące dla rozwoju świata. Nietrudno wykoncypować, że gdy komputer potrafi porównywać liczby, będzie mógł także porównywać litery. Gdy będzie mógł pokazywać wyniki swojej pracy, będzie możliwe granie na komputerach. Dla nich nie ma różnicy, czy pokażą nudne listingi, czy cudowną grafikę. To tylko kwestia czasu. Przecież twórcy pierwszych komputerów wiedzieli, że są produkowane telewizory. Pomysł, by komputery miały ekrany, nie wydaje się w tym kontekście genialny, lecz zupełnie oczywisty. Nie czas na to, bym tak samo wyjaśnił jak łatwo było przewidywać zastosowanie drukarek, skanerów, syntezatorów mowy, programów rozpoznających druk lub mowę itd.
Tak więc nasza rewolucja była spodziewana. Nie inaczej było za czasów Ludwika Braille'a. Jego wynalazek także był spodziewany. Już wcześniej wykorzystywano papier do uwypuklania punktów, a te - do przekazywania, chociażby w wojsku nocą, rozkazów i informacji. Braille wynalazł przede wszystkim swój prosty kod zapisu. To on zastosował nasz sławny sześciopunkt. To genialny wynalazek, ale jak wszelkie inne, wynikał z pracy wielu jego poprzedników. Nie zmienia to faktu, że Braille jest autorem pierwszej rehabilitacyjnej rewolucji niewidomych na świecie, dzięki której zaczęli czytać, pisać, stworzono tzw. nasze szkoły, biblioteki, drukarnie, spółdzielnie pracy itd.
Oczekiwana przez nas rewolucja komputerowa przyszła do Polski na dobre w roku 1989. Co ją zapowiadało? Od lat 70. czekaliśmy na komputery personalne, które w latach 80. już do nas dotarły. Fakt: Spectrum, Commodore czy Amstrad to nic wybitnego, gdy porównujemy je do dzisiejszych urządzeń. Wtedy jednak były rewelacją. Niedługo potem pojawiły się IBM'y, które ugruntowały szacunek dla tych nowych rozwiązań. Pod koniec tamtej dekady niewidomi w naszym kraju usłyszeli, że na Zachodzie są już dostępne komputery mówiące, czyli takie, do których dołączono syntezatory mowy. Pojawiły się też brajlowskie monitory, najpierw elektromagnetyczne. Jeszcze ich nie widzieliśmy, ale już walczyliśmy o nie. Pierwszy zajął się tym dr Stanisław Jakubowski, który pracował w IPI PAN, a następnie kierował komputeryzacją drukarni, produkującej brajlowskie książki, która działała w PZN. Ja skończyłem studia i po długim okresie działania wśród młodzieży, stałem się doradcą Związku w dziedzinie nowoczesnych technologii. Szukałem pracy i za każdym razem okazywało się, że bez normalnego dostępu do komputera jej nie znajdę. Czekałem więc na tę polską rewolucję. Coraz intensywniej poszukiwałem rozwiązania, w jaki sposób mogę mieć mówiący komputer i znaleźć pracę. Los okazał się jak często pokrętny. Jeszcze nic nie miałem, a pracę znalazłem. Dopisało mi szczęście i pomoc przyjaciół, ale nie byłem specjalnie radosny. Pracy szukałem ponad 3 lata. Wcześniej nie pomagały mi nawet rekomendacje najlepszych polskich informatyków. Gdy przystąpiłem do pracy nad danymi hydrologicznymi, brak sprzętu był coraz bardziej dotkliwą bolączką. Nadal jednak nie było syntezatora, który mógłby mówić po polsku, a brajlowskie monitory były za drogie nie tylko dla mnie, ale i dla instytucji, z którymi współpracowałem. I wtedy znowu miałem szczęście. Sam zająłem się stworzeniem syntezatora, a w związku z tym, że było to ważne nie tylko dla mnie, Związek wypożyczył mi brajlowski monitor. Aby to było możliwe, podpisałem umowę etatową i stałem się razem z żoną korektorem we wspomnianej wcześniej drukarni. Po otrzymaniu monitora, przy moim prościutkim komputerze, stworzyłem przy pomocy Jana Grębeckiego syntezator mowy, który nie był pierwszy w kraju, ale był pierwszy dostępny na rynku. Inne były w opracowaniu i nie wychodziły z murów instytutów. Nasz wyszedł z naszym domów i był sprzedawany już w roku 1989. Przez wiele następnych lat był najpierw jedyny, a potem zdecydowanie najtańszy. Nie byłbym sobą, gdybym się nie pochwalił, że ten syntezator używały tysiące osób.
I tak, jak wszelkie nowinki technologiczne zmieniały sytuację polityczną i ekonomiczną, tak urządzenia komputerowe zmieniły sytuację niewidomych. Od tamtej pory mówimy o rehabilitacji nowoczesnej, czyli takiej, która bez zwłoki zastosowuje najnowsze wynalazki. W naszej dobie chodzi o elektronikę i informatykę. Do rehabilitacji podstawowej, która zajmuje się - mówiąc najogólniej - wykonywaniem czynności życia codziennego, w tym orientacją przestrzenną, czyli samodzielnym poruszaniem się po tzw. mieście, doszła tyfloinformatyka, czyli rehabilitacja związana z dostępem do informacji. Wszystkie te dziedziny mają ogromne znaczenie, ale w dobie społeczeństwa informacyjnego, ta ostatnia wydaje się być najważniejsza. Można bowiem wyobrazić sobie sytuację, że niewidomy nie potrafi samodzielnie chodzić i zadbać o siebie w domu, a znajduje pracę w systemie zdalnym - telepracę. Naturalnym jednak postulatem jest, by niewidomi rozwijali się we wszystkich wymienionych dziedzinach.
Czy w 25 lat po rozpoczęciu przemian politycznych i ekonomicznych w Polsce oraz rewolucyjnych zmian w rehabilitacji niewidomych bardziej odczuwamy satysfakcję, czy raczej niedosyt? A my, niewidomi, czy uważamy, że nasz los jest łaskawszy? Wydaje się, że na oba te pytania odpowiedź jest pozytywna, ale jak ze wszystkim - zdania są podzielone. Gdy chodzi o cały kraj, solidarnościowa rewolucja umożliwiła jednym rozwój, a dla drugich oznaczała biedę. Jedni skorzystali z możliwości wyjazdów, pracy poza granicami, widocznej na każdym kroku nowoczesności. Inni stracili pracę, nie mają pieniędzy i nigdzie nie wyjeżdżają. Kiedyś mieli darmowe wczasy i talony na towary. Mogli dostać przydział na samochód i mieszkanie. Teraz nie mogą nawet wyjechać poza miasto, cóż dopiero nad morze czy do Chorwacji. Dla nich wolny rynek jest za trudny i to nie jest ich wina. Nikt nimi się nie zajął. Upadł ich świat, a nie zbudowano im innego. Ten nowy jest dla młodszych i sprytniejszych. Szkoda, że tamtych nikt nie przeszkolił i nie dał miejsca pożytecznego dla nich samych i całego społeczeństwa.
Podobnie myślą niewidomi. Gdzie są nasze spółdzielnie? Ja należę do zwolenników rozwoju i nie narzekam, ale rozumiem tych, dla których nowe kojarzy się przede wszystkim z kłopotami dnia codziennego. A tyfloinformatyka? Czy ona jest oceniana jednoznacznie? Także nie. Pamiętam, jakie mieliśmy trudności podczas komputeryzacji różnych instytucji. Ich pracownikom wydawało się, że IT jest po to, by stracili pracę. Nie pomagały nasze wyjaśnienia, że nie o to chodzi. Nie stracili wtedy pracy, ale nigdy nie przyznali nam racji, co oznacza, że nie do końca zaakceptowali zmian, które spowodowała rewolucja polityczna, ekonomiczna i rehabilitacyjna. Całe szczęście, że niemal każdy mógł i nadal może skorzystać z dofinansowania zakupów komputerowych i "bawić się" nowoczesnymi rozwiązaniami przeznaczonymi dla wszystkich - widzących i niewidomych.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Czy lubicie blondynki? Ja tak i to bardzo, bo są miłe, słodziutkie, ciepłe, a przede wszystkim nie takie głupie jak przedstawia się je w dowcipach. Szczególnie lubię najbardziej tę jedną jedyną, towarzyszącą mi od wielu lat. Wszędzie wejdzie, a przecież o to mi chodzi. Poddaje się też na każde moje skinienie, mogę ją rozkładać o każdej porze dnia. Jest przy tym potulna jak owieczka i wierna jak nikt. Nie krzyczy, nie tupie, kiedy coś mi się nie podoba, nie buntuje się, pokaże mi prawie wszystkie przeszkody i, oczywiście, wszędzie ze mną bez szemrania idzie.
Jak się zapewnie domyślacie, tą blondynką jest biała laska, której przedstawiać nikomu nie trzeba. Kiedy byłem mały jedna z ciotek zwróciła rodzicom uwagę, że z moimi oczkami coś złego się dzieje, bo nie patrzyłem prosto na zabawki zawieszone nad łóżeczkiem, że oczka uciekają i są rozbiegane. Zaczęły się korowody, mama wpadła w uzasadnioną rozpacz, ale na tym się na szczęście nie skończyło. Z ojcem podjęli decyzję o leczeniu mnie, oczywiście prywatnie. Byli pewni, że kiedy się posmaruje, efekt leczenia będzie lepszy. Prawdopodobnie wielu rodziców postępowało tak samo. Bawiłem się z dziećmi jak każdy, najbardziej podobały mi się igraszki z dziewczynkami, lubiłem patrzeć na nie, kiedy przychodziły do nas w kolorowych sukienkach, na warkocze przewiązane dekoracyjnymi kokardami,na uśmiechnięte buzie, paluszki przystrojone pierścionkami z odpustów. I tak czas biegł do momentu wyjazdu do szkoły do Owińsk. W szpitalu podreperowano mi oczy i śmiało mogłem oglądać świat. Latem włóczyłem się po polach, gdzie szumiały złote kłosy zbóż, zaglądałem w oczy błękitnym chabrom, szukałem własnego odbicia w strumieniach, śledziłem drogę białych chmurek, bo tych czarnych, burzowych bałem się okropnie. Najbardziej zachwycała mnie tęcza, kolorowa i zwiewna, pragnąłem uchwycić ją w dłoń, lecz wymykała się i rozpływała. Obserwowałem różowe świty i czerwone zachody słońca, zaglądałem do kurnika, łapałem kury, łaciatej krowie wchodziłem pod wymię, by napić się mleka, wpatrywałem się w gromadki pszczół przesiadujących na kwiatkach, goniłem za zającami, które znikały tak szybko, że omal nie pogubiłem butów. A w domu przed snem w zadumie przyglądałem się pobrużdżonej twarzy ojca i ufryzowanej głowie matki, którą uwielbiałem również i za to, że zawsze chodziła w spódnicach, a nie jak inne kobiety w spodniach. Napotykałem na ciepłe i zatroskane spojrzenia rodziców. Obserwowałem stada odlatujących ptaków i dziwiłem się skąd wiedzą, gdzie znajduje się ich ojczyzna.
Jesienią z kolorowych liści układałem kobierce, które psuł mi wiatr, co wprawiało mnie w zły nastrój. Jeździłem na rowerku, grałem w piłkę, biegałem z kolegami po szkolnym boisku. Wiosną przyglądałem się drzewom owocowym obsypanym białym kwieciem w sadzie, w czasie zabaw tańczyłem z koleżankami i cieszyłem się, że dobry Bóg i lekarze polepszyli mi codzienne życie. Jeszcze sporo widziałem, lecz z czasem wzrok pogarszał się, zanikał, miewałem dziwne przebłyski. W końcu przed moimi oczami pojawiła się mgła i przysłoniła obraz świata na zawsze.
Po podstawówce w Owińskach podjąłem dalszą naukę w Bydgoszczy. Tu okulistka stwierdziła u mnie jaskrę wtórną, pooperacyjną, o czym dawniej nikt mnie nie poinformował. W Owińskach odnosiłem sukcesy w sporcie na międzyszkolnych zawodach. Grałem w zespole fletów prostych, śpiewałem w chórze oraz w zespole wokalnym, w szkolnej orkiestrze grałem na trąbce, a także poznałem tajniki gry na puzonie. Gdy wracałem do domu, nikogo moje sportowe i muzyczne dokonania nie obchodziły. Jedynie ojciec udzielał mi pożytecznych wskazówek dotyczących gry na instrumentach dętych i godnego postępowania. Zabierał mnie też na długie spacery, pokazywał gwiazdy oraz księżyc wieczorami. Objaśniał, jak poznawać gatunki drzew. Bywałem z nim w kuźni, malarni, piekarni, warsztacie kołodziejskim i ślusarskim, stolarni, w tartaku, gdzie bałem się pisku pił oraz innych maszyn, zwiedzałem też budowy. Ojciec był mi najwierniejszym przyjacielem, a po jego śmierci wszystko się zmieniło, rzecz jasna, na gorsze. Mama nie przeszła żadnego szkolenia, jak postępować z niewidomym dzieckiem. Traktowała mnie więc jak dużego dzieciaka. Nie pozwalała mi na wykonywanie nawet najprostszych czynności w domu, nie wolno mi było ukroić samodzielnie chleba, wszędzie prowadzany byłem za rączkę. Jak to dobrze, że ktoś wcześniej pomyślał o stworzeniu spółdzielni pracy dla niewidomych, bo inaczej byłbym tym niezaradnym jeszcze wiele długich lat, a może nawet do końca życia.
Podjęta praca stała się dla mnie wielkim wyzwaniem i radością. Cieszyłem się, że uwolnię się od mamusi, która nie przepadała za spacerami. Po przechadzce po mieście i wizycie na cmentarzu na grobie ojca musiała koniecznie wstąpić do swoich koleżanek na pogaduszki. Musiałem tam siedzieć jak kołek i nie wolno mi było się nawet odezwać, a panie nie zwracały na mnie uwagi. Jak zwykle piły kawę, paliły papieroski, plotkowały o znajomych, oglądały filmy. Oczywiście, nie mówiły mi, co dzieje się na ekranie, bo po co ślepemu pędrakowi to wiedzieć. Nudziłem się tam straszliwie, w takich chwilach minuty okropnie się wlokły, o czym wie każdy, kto w podobnej sytuacji się znalazł.
Kiedy już zacząłem pracę, bałem się, że trudności życia codziennego sprowadzą na mnie rychłą zagładę. Obce mi były codzienne czynności, bo mama do niczego mnie nigdy nie dopuszczała. Nie umiałem się poruszać poza miejscem zamieszkania, bo w domu musiałem trzymać się maminej spódnicy. Miałem o to żal, lecz do mojej rodzicielki żadne argumenty nie trafiały, mimo że nauczyciele w szkole wyczulali ją na skutki nadopiekuńczości. Należało więc podjąć natychmiastową i ważną decyzję, jak najszybciej nauczyć się orientacji przestrzennej, bo tylko dzięki temu można coś osiągnąć. Pomógł mi w tym niewidomy kolega Ryszard. Była to cenna pomoc, bo najlepiej niewidomy niewidomego edukuje. Zacząłem z nim wychodzić do miasta, najpierw do okolicznych sklepów, po pewnym czasie coraz dalej, wreszcie jeździłem po całej Bydgoszczy. Moja mama, podobnie jak wiele mam, robiła mi niespodziewane naloty, by sprawdzić, jak synuś się zachowuje, czy jeszcze żyje. Biedne, niewidome dziecko mogło przecież się skaleczyć śmiertelnie w czasie szykowania kanapek do pracy, albo spowodować pożar, czy zginąć na drodze.
Po latach poruszałem się z laseczką na tyle dobrze, że bez obaw mogłem wyruszać w Polskę. Tak więc, moja blondyneczka jest mi przydatna do dziś. Gdyby nie ona - nie odnalazłbym starych przyjaciół ze szkoły, siedziałbym w domu, a o wszystkie sprawunki musiałbym kogoś prosić. Powodowałoby to ulgę dla kieszeni i stawałoby się ciężarem dla udręczonej duszy.
Często słyszę, że biała laska to przeżytek i wstyd się z nią pokazywać. Kto tak twierdzi jest jednak w błędzie. Dopóki laska będzie niewidomemu towarzyszyć, nigdy nie będzie przeżytkiem. Żadne, nawet najnowocześniejsze oprzyrządowanie elektroniczne nie zawsze się sprawdza, nie poinformuje o przeszkodach, jak krawężnik, schody w górę lub w dół, krawędź peronu, bo ich nie wychwyci. Wystarczy też, że akumulatory nagle się wyczerpią lub zawiedzie układ scalony i człowiek staje się bezradny.
Kiedy wszędzie prowadzała mnie mama, otoczenie traktowało mnie bezosobowo. W moich sprawach ludzie rozmawiali nie ze mną, lecz z nią mówiąc on. Bywało, że lekarz pytał - czy pani syn na coś się leczy, na co chorował w dzieciństwie? Tak samo było w sklepach, urzędach i u znajomych. Kiedy wyruszam w drogę z moją wierną towarzyszką laseczką, którą mogę stukać dowoli i mogę śmiało omijać przeszkody, ludzie inaczej na mnie patrzą. W sklepach, urzędach, w banku, w przychodni pracownicy czy inni petenci odnoszą się do mnie normalnie. Kobiety podziwiają za pięknie wydrukowane dane, gdy coś wysyłam, mówią, że tak ładnie i równiutko wszystko napisane. A ja w duchu się śmieję. U nas niektórzy ludzie ciągle nie znają niewidomych, ich ograniczeń i możliwości. Na Zachodzie to rzecz normalna, że niewidomy porusza się z laską, prowadzi dom i potrafi obsłużyć komputer.
Spotykam się z negatywnymi opiniami na temat białej laski. Dla mnie czarodziejska różdżka, jak ją nazywają niewtajemniczeni, jest nieodłączną towarzyszką i nie rozstanę się z nią do końca życia.
Wciąż jeszcze słyszy się ubolewania na widok niewidomego z blondyneczką. Na szczęście już coraz rzadziej się to zdarza. Na ogół uzewnętrzniają się stare kobiety, którym taki przedmiot kojarzy się z ciężkim kalectwem. Dzieje się tak dlatego, że o niewidomych mało się w mediach mówi. W telewizji osoby słabowidzące przedstawia się jako niewidome, co nie jest zgodne z prawdą i krzywdzące nas.
Kobieta z laską nie jest kobieca? Kto by panią Basię lub Kasię bezbłędnie prowadzał do urzędów, sklepów czy do pracy, gdyby nie laska i umiejętne posługiwanie się nią?
Niektórym paniom atrybut niewidomych przynosi ujmę i wstyd, dlatego chowają go do torebek. Laska jest nie tylko dla nas, ale także dla przechodniów, a przede wszystkim znak dla kierowców.
Miałem koleżankę, która nienawidziła białej laski. Twierdziła, że przeszkadza jej urodzie, że kobieta z laską nie będzie miała poszanowania u widzących panów. Może to być przeszkodą w znalezieniu męża. Laskę nosiła w torebce uważając, iż jeszcze widzi na tyle, że śmiało może się bez niej obejść. Pewnego dnia uległa strasznemu wypadkowi. Po długiej i ciężkiej chorobie wróciła do zdrowia. Od razu podjęła starania o należne jej odszkodowanie. Otrzymała odmowną odpowiedź. Uznano, że nie przestrzegała przepisów drogowych obowiązujących również pieszych. Odtąd chodzi z laseczką, lecz tą grubą, podpórczą.
Inna koleżanka jechała z Katowic z przewodnikiem do Zabrza. W autobusie było tak ciasno, że oboje stali tuż przy wejściu. Nagle drzwi się otworzyły i uszkodziły jej rękę. Zaczęła krzyczeć z bólu i wykrzykiwać, że nie szanuje się niewidomych. Kierowca się oburzył i zwrócił uwagę na brak białej laski, dostało się także przewodnikowi.
Następna koleżanka wybrała się do sklepu ze znajomą po kosmetyki.
Kiedy domagała się pokazania asortymentów na półce, sprzedawczyni stwierdziła, że ma sobie sama obejrzeć.
Moja znajoma rzuciła się na nią jak tygrysica. Krzyczała, że jest niewidoma, a wielka paniusia ma obowiązek jej wszystko podać do ręki i opisać.
Kobieta za ladą nie ustąpiła, pokonała ją pytaniem o białą laskę.
Pewien poeta z Chorzowa prawie stracił wzrok. Grupa z okręgu śląskiego jechała do Kielc na warsztaty literackie. Mieli już wsiadać do pociągu, gdy nagle jeden z kolegów zawołał, że czyjaś głowa wystaje spomiędzy peronu i pociągu. Za nim odezwał się głos mężczyzny - to głowa pańskiego kolegi, przed chwilą właśnie wpadł.
Ludzie się zbiegli, nieszczęśnika wydobyto. Spodnie miał podarte i brudne, skórę na nogach pozdzieraną. Wszyscy w Bocheńcu bawili się, uczestniczyli nie tylko w warsztatach, bo i w wycieczkach, a ranny poeta cały czas spędził w łóżku. Oczywiście, nie miał laski, gdyż uznał ją za zbędny balast. Wciąż był pewny, że i tym razem resztki wzroku go nie zawiodą. Gdyby ją miał i uległby temu wypadkowi dostałby prawdopodobnie odszkodowanie. A tak naraził siebie i rodzinę na straty, bo leczenie rozległych ran trwało długie miesiące. To skłoniło go do podjęcia decyzji o leczeniu oczu, co zakończyło się sukcesem. Odtąd prawie dobrze widzący pisarz bez laski nigdzie się nie ruszał.
I tak można mnożyć przykłady nierozważnych ludzi, którzy białej laski unikali jak ognia, a za wypadki obwiniali wszystkich, oprócz siebie.
Od znajomych mieszkających w Stanach Zjednoczonych dowiedziałem się, że tam już dwulatków przyucza się do korzystania z białej laski, co daje im samodzielność od najmłodszych lat życia. Przekonałem się o tym, gdy w lutym 1997 roku grupa niewidomych Amerykanów przybyła do Polski i przez tydzień rezydowała w ośrodku rehabilitacyjnym w Bydgoszczy. Grupa ta składała się z siedmiu osób, w tym pięcioro niewidomych, a tylko dwóch przewodników. Podziwiałem ich za to, że poruszają się po nieznanym terenie samodzielnie.
Biała laska wiedzie mnie nie tylko po Polsce, mogłem dzięki niej uczestniczyć w programie organizowanym dla niewidomych "Zobaczyć Morze", gdzie czułem się swobodny jak ptaszek. Zawsze marzyłem o zagranicznej wycieczce i moje marzenie spełniło się. Było to bardzo pouczające i ciekawe przedsięwzięcie. Właśnie na statku mogłem się wykazać i udowodnić widzącym uczestnikom rejsu, że nie widzieć nie znaczy być ofiarą losu. Kiedy opowiadam ludziom, że miałem zaszczyt siedzieć za sterem statku, że nauczyłem się buchtować liny, że zmywałem z zupełnie niewidomą koleżanką naczynia po posiłkach całej załogi liczącej 43 osoby, że zwiedziłem choć maleńki skrawek Skandynawii... Jedni w to nie wierzą, inni podziwiają.
Pewna pani przyznała się, że w czasie zmywania naczyń zdarza jej się coś stłuc, a mnie się prawie nigdy nie zdarzyło. Owszem, poparzyłem się nie raz, ale i na to znalazła się rada. W Eldomie nabyłem silikonowe rękawice, mocno karbowane, by garnek czy brytfanna nie wyślizgiwała się z ręki. Gdybym nie podreptał do sklepu z moją blondyneczką, gdyby nie umożliwiono mi buszowania po półkach, o takim asortymencie prawdopodobnie nie wiedziałbym i parzyłbym się nadal.
Nie powiem, że jestem dumny z rejsu, ale cieszę się, że miałem możliwość w nim uczestniczyć i być na równi z widzącymi, tam nikomu nie przychodziło do głowy, by upominać się o ulgi z tytułu braku wzroku. Musieliśmy wykonywać to, co robią wszyscy marynarze, nawet sprzątaliśmy toalety oficerskie, szorowaliśmy pokłady i wszystkie te czynności wykonywaliśmy w miłej atmosferze. Było świetnie, czas minął szybko, aż nie chciało się wierzyć, że 10 dni tak śmignęły. Pozostało mi cudowne wspomnienie.
Biała laska pomogła znaleźć mi nowe zatrudnienie, gdy zwolniono mnie i moich kolegów z pracy w spółdzielni. Ukończyłem bydgoskie studium dla organistów. Gdybym nie poruszał się samodzielnie z moją ukochaną blondyneczką, dyplom ukończenia studium byłby bezużytecznym papierem, leżącym na dnie szuflady biurka, a pieniądze przeznaczone na edukację poszłyby w błoto. Tak jednak się nie stało. Dzięki laseczce docierałem co miesiąc na zjazdy uczestników studium, które ukończyłem z wynikiem bardzo dobrym, mogłem więc z powodzeniem podjąć pracę w okolicznych kościołach. Kiedy pracowałem w parafii św. Ducha w Bydgoszczy, poznałem wspaniałych ludzi. Do dziś utrzymuję kontakt z Piotrem, który był wówczas nadwornym kucharzem w klasztorze. Traktowano mnie zwyczajnie, nikt się nie dziwił, że jestem niewidomy. Ojcowie czytali mi teksty psalmów, czynili to chętnie, bo przekonali się, że poradzę sobie w pracy, jadałem kolacje z arcybiskupami oraz innymi duchownymi niemal z całej Europy Zachodniej. W kościele św. Mateusza, gdzie przepracowałem 11 lat, grywałem nie tylko podczas codziennych mszy, lecz także na ślubach i, niestety, pogrzebach też. Jeszcze dziś czasem spotykam ludzi, którzy z tamtych lat mnie pamiętają i żałują, że już w parafii nie pracuję i proszą o powrót. Przez pewien czas grałem w kościele w Sicienku, wsi w okolicy Bydgoszczy. Parafianie witali mnie życzliwie, a zacny ksiądz Zbyszek okazał się wspaniałym pracodawcą. To właśnie biała laska zawiodła mnie tam, gdzie chciałem. Jej brak czy wstyd przed ludźmi skazałby mnie na domowy, dożywotni areszt. W najgorszym wypadku trafiłbym do domu opieki, gdzie rozpiłbym się z nudów, albo szybko bym popadł w depresję. Może nawet uwsteczniłbym się w rozwoju, jak wielu niewidomych, którzy poszli na łatwiznę, wolą marną egzystencję w zamknięciu niż życie wyboiste, lecz dające możliwość samorealizacji.
Gdybym nie zaprzyjaźnił się z białym kijaszkiem, byłbym uwstecznionym starcem, mimo średniego wieku. Laseczka dała mi nie tylko wolność osobistą, lecz także wolność działania. Powiem otwarcie, nawet najlepszy, najserdeczniejszy przewodnik nie zawsze rozumie niewidomego i czasem może niechcący mu zaszkodzić. W pewnych sytuacjach, np. urzędnicy wciąż przewodnika traktują jak opiekuna i głównie z nim rozmawiają ignorując obecność niewidomego interesanta. Gdy poruszam się samodzielnie, ludzie wszędzie okazują mi szacunek. Owszem, zdarza się, że w niektórych sklepach czy urzędach pytają czy nie mam opiekuna, ale wynika to być może nie tyle z niechęci pracowników do nas, co z braku edukacji.
Od dawna na Zachodzie obowiązuje pracowników marketów gotowość do pomocy osobom starszym, matkom z dziećmi, ludziom niepełnosprawnym, w tym niewidomym, o czym przekonałem się w Kopenhadze. Ledwo nasza grupa pojawiła się w supermarkecie, otoczyła nas gromadka ludzi chętnych do pomocy. U nas to wciąż nowość, wszystko zależy nie tyle od braku możliwości personelu, co od humorów poszczególnych pracowników. Wszystko jest tak dlatego, że polski rząd wciąż nie postarał się o wdrożenie przepisów dających możliwość samodzielnego wykonywania zakupów przez osoby niepełnosprawne.
W pobliżu mojego zamieszkania jestem znany i dosyć dobrze obsługiwany, chociaż czasami muszę dłuższą chwilę poczekać. Owszem, mógłbym skorzystać z zakupów za pośrednictwem Internetu, ale na tym wiele bym stracił, przede wszystkim kontakt z ludźmi.
Dzięki blondyneczce poznałem moją drugą, najlepszą w świecie żonę, o wysokiej inteligencji, ciepłą i utalentowaną, z którą jestem nad wyraz szczęśliwy. Dzięki niej mogłem wypłynąć na szersze wody, poszerzyć horyzonty zainteresowań i odkryć w sobie nowe talenty. Zrobiłem też ogromne postępy w kuchni, za co jestem jej dozgonnie wdzięczny, a kiedyś wmawiano mi, że jestem nieudacznikiem. Gdy razem przemierzamy miasto i spotykamy ludzi mówią otwarcie, że podczas rozmowy z nami wcale nie odczuwają, że mają kontakt z osobami niepełnosprawnymi.
Dziś nikt nie wyrzuca mnie z mieszkania na 30-stopniowy mróz, nie jestem bity, oblewany zimną wodą i poniżany, jak to miało miejsce w poprzednim małżeństwie.
Laska daje mi godność i sprawia, że dzięki niej czuję się komfortowo. Nie lubię być uzależniony od osób drugich. Pomaga mi zatrzymać sporo pieniędzy w kieszeni. Jeśli muszę korzystać z taksówek lub przewozu dla osób niepełnosprawnych, zdarza się to rzadko i to w sytuacjach, gdy nie znam drogi do celu. Dzięki mojej ukochanej blondyneczce mogę prawie bez problemu dotrzeć do dworca autobusowego czy kolejowego i korzystać z należnych ulg. Gdybym liczył na czyjąś łaskę, wydałbym o wiele więcej pieniędzy.
O blondynce można pisać nie tylko całe poematy, ale i tomy. Jednak tego czynić nie będę, ale wiem, że jest mi potrzebna, że daje mi poczucie wolności i bezpieczeństwa. Jest to prosta pomoc, ale stosowana od dawna. Już w Starożytności niewidomi w Grecji czy Rzymie chodzili z kosturami, w "Chłopach" Reymonta już na początku pojawia się ślepy dziad z kijaszkiem i pewnie się go nie wstydził, bo gdyby go nie miał, donikąd by nie zaszedł i spotkałaby go śmierć głodowa. Przecież w tamtych czasach nikt nie myślał o zatrudnieniu niewidomych i sami żebraczym losem musieli zapracować na jadło, a bez kijka by tego nigdy nie dokonali.
Niech więc jak najdłużej laska mi towarzyszy, choć cena jej jest zbyt wysoka. Szkoda, że w PZNie nikogo ten problem już nie obchodzi. W krajach zachodnich, np. w Finlandii, gdzie stan dróg jest bez porównania lepszy niż w Polsce, niewidomy może dostać nawet 3 laski na rok, bo tam chyba rządzą mądrzejsi ludzie. Przecież laskę może uszkodzić samochód, podjeżdżający zbyt blisko albo biegnący przechodzień, który potrafi czasem przeprosić, ale pieniędzy za wyrządzoną szkodę już nie odda. Zdarzyło mi się, że biegnąca kobieta złamała mi laskę, wsiadła do autobusu, a ja musiałem z kikutem laski wrócić do domu. Gdybym w tym czasie uległ wypadkowi, nie przyznano by mi odszkodowania, bo przecież nie miałem odpowiedniego zabezpieczenia. Na zapasowego kijaszka nie było mnie stać, dlatego problem zaopatrzenia niewidomych w podstawowy sprzęt traktuję jako sprawę obywatelską, którą powinno zająć się państwo. Dawniej otrzymywaliśmy laski za darmo. Gdy w tej sprawie zabrałem głos podczas zebrania w okręgu Polskiego Związku Niewidomych stwierdzono, że Polska przestała być państwem nadopiekuńczym. Niewidomy ma obowiązek we własnym zakresie dokonać zakupu podstawowego sprzętu. Pani, która w ten sposób odpowiedziała na mój zarzut jest osobą słabowidzącą i o problemach bezwzrokowców nie ma żadnego pojęcia. Niestety, ostatnio w Polskim Związku Niewidomych członkowie słabowidzący dominują, a nas spycha się na plan dalszy.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Wielu osobom wydaje się, że ugotowanie ryżu lub kaszy to całkiem prosta sprawa. Wystarczy torebkę z odpowiednią zawartością wrzucić do wrzątku, by po około 20 lub 25 minutach otrzymać produkt gotowy do spożycia. Warto jednak wiedzieć, że jest wiele odmian ryżu oraz kaszy i można z nimi postępować na różne sposoby.
Najprostszy, to oczywiście gotowanie w wodzie. Ale ryż można wrzucić na rozgrzaną w woku lub w garnku oliwę czy olej i podsmażać mieszając około 3 - 4 minuty. Następnie ryż zalewamy wodą lub bulionem. Na jedną szklankę ryżu trzeba wlać trzy szklanki płynu. Zalany ryż gotujemy pod przykryciem przez około 20 minut, przy czym co kilka minut należy ryż pomieszać. W rezultacie otrzymujemy tak spreparowany ryż, w którym każde ziarnko jest odrębne i ma konsystencję al dente. Taki ryż doskonale smakuje z owocami morza albo mieszankami warzywno-mięsnymi typu chińskiego.
Gdybyśmy chcieli podać ryż z roztopionym masłem, cukrem i cynamonem, to można podsmażyć go na maśle i zalać mlekiem.
Innym niedocenianym u nas, lecz bardzo zdrowym, produktem jest kasza. Może być to kasza gryczana (prażona lub surowa) kasza jęczmienna, jaglana, perłowa, kuskus, albo kaszka manna i kukurydziana. Kasze mają zbawienny wpływ na przewód pokarmowy. W czasie II wojny światowej na terenie ZSRR wielu ludzi wyleczyło się z dolegliwości żołądkowo-jelitowych, ponieważ głównym spożywanym pokarmem była kasza.
Kasze możemy gotować w wodzie albo na mleku. Możemy również z kaszami postępować tak jak z ryżem. A więc najpierw podsmażyć, a potem zalać płynem i gotować pod przykryciem przez około 20 minut, co jakiś czas mieszając. Na dworach szlacheckich kaszę podsmażano na maśle i zalewano gęstą śmietaną uzyskując bardzo wykwintną potrawę podawaną z różnego rodzaju mięsiwami.
Generalnie kaszę należy spożywać z różnymi sosami grzybowymi lub mięsnymi z dodatkiem gulaszu czy zrazów. Z jarzyn bardzo dobrym dodatkiem są buraczki na zimno lub gorąco.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania 2014-07-31
Lek, który powstał dzięki odkryciu nagrodzonemu Noblem, może pomóc osobom z tzw. neurotroficznym zapaleniem rogówki, chorobą oczu mogącą prowadzić do ślepoty - oceniają eksperci w dziedzinie okulistyki. Badania są też prowadzone w dwóch ośrodkach w Polsce.
- Obecnie nie istnieje skuteczny schemat leczenia neurotroficznego zapalenia rogówki. Prowadzone aktualnie, również w Polsce, badanie kliniczne jest szansą dla pacjentów na skuteczną terapię - ocenił w rozmowie z PAP prof. Edward Wylęgała, kierownik Oddziału Klinicznego Okulistyki Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Zabrzu.
Jest to jeden z dwóch ośrodków, który rekrutuje pacjentów do badania o akronimie REPARO. Drugim jest Katedra i Klinika Okulistyki II Wydziału Lekarskiego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, kierowana przez prof. Jacka Szaflika.
W badaniu testowane są krople zawierające tzw. rekombinowany (uzyskany dzięki metodom inżynierii genetycznej) ludzki nerwowy czynnik wzrostu - rhNGF. Jest to odpowiednik naturalnie występującego w organizmie NGF, który został odkryty w latach 50. XX w. przez włoską badaczkę Ritę Levi Montalcini. W 1986 r. Montalcini otrzymała za to Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny.
NGF jest obecny w naszym organizmie w wielu tkankach i narządach, a przede wszystkim w centralnym i obwodowym układzie nerwowym i w oku (w tym w rogówce i nerwie wzrokowym). Pobudza wzrost, rozwój i przeżycie neuronów.
Jak przypomniał prof. Wylęgała, neurotroficzne zapalenie rogówki jest chorobą spowodowaną zmniejszeniem lub zanikiem unerwienia rogówki - najlepiej unerwionej tkanki w ludzkim organizmie (400 razy bardziej od skóry).
Według prof. Stefano Bonini z Uniwersytetu Rzymskiego, koordynatora badania REPARO, neurotroficzne zapalenie rogówki może rozwinąć się na skutek wielu problemów zdrowotnych, najczęściej: zapalenia rogówki wywołanego przez wirusy z rodziny Herpes (w tym przez wirusa, który powoduje opryszczkę pospolitą lub wirusa powodującego ospę wietrzną i półpaśca), nadużywania lub nieprawidłowego dopasowania soczewek kontaktowych, neuropatii cukrzycowej (uszkodzenie nerwów związane z cukrzycą - PAP), znacznego niedoboru witaminy A, a także niektórych operacji chirurgicznych rogówki czy wewnątrzczaszkowych oraz w związku ze stosowaniem dużych ilości niektórych leków, jak np. kropli zawierających duże ilości konserwantów.
Czynniki te są przyczyną uszkodzenia lub zaburzenia funkcji nerwu ocznego oraz jego odgałęzień unerwiających rogówkę. - Na początku choroba zazwyczaj przebiega bezobjawowo. Ponieważ towarzyszy jej zaburzenie, a nawet całkowity brak czucia rogówkowego, pacjent nie czuje bólu, a jedynym objawem, jaki może dostrzegać jest obniżenie ostrości wzroku - wyjaśnił prof. Wylęgała. Z tego powodu choroba jest z reguły wykrywana w stadiach zaawansowanym. Szacuje się, że na jej ciężką postać cierpi jedna na 5 tys. osób.
Źródło: Gazeta Wyborcza/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-07-22
W bielskiej Klinice Okulus operacji usunięcia zaćmy poddała się 104-letnia pacjentka.
Ze względu na kruchość tkanek takie zbiegi u starszych osób są trudniejsze, ale operacja się udała - informuje Gazeta Wyborcza.
Już kilka godzin po zabiegu pacjentka została wypisana z kliniki. Trzy lata temu w wieku 100 lat operacji usunięcia zaćmy w tej samej klinice poddała się jej siostra. Do dzisiaj czyta książki i gazety.
W Klinice Okulus rocznie przeprowadza się około tysiąca zabiegów usunięcia zaćmy. Średnia wieku pacjentów to 75 lat.
Więcej: bielskobiala.gazeta.pl
Źródło: trojmiasto.gazeta.pl/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-04
Od 1 stycznia 2015 r. do okulisty i dermatologa potrzebne będzie skierowanie od lekarza rodzinnego. Zdaniem lekarzy, to ograniczy dostęp pacjentów do specjalistów.
- Lekarz podstawowej opieki zdrowotnej ma obowiązek realizować świadczenia gwarantowane z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej, które zostały wyszczególnione w rozporządzeniu ministra zdrowia w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu podstawowej opieki zdrowotnej - mówi Krzysztof Bąk, rzecznik ministra zdrowia. Według rzecznika ministra, zakres badań, które może zlecić lekarz POZ, jest wystarczający do oceny stanu zdrowia pacjenta w podstawowym zakresie bez konieczności zasięgania opinii lekarza specjalisty.
- Analizy przeprowadzone przez NFZ wykazały, że 70 proc. pacjentów pojawia się u lekarza okulisty raz lub dwa razy w roku i wymaga jedynie podstawowego badania, które zgodnie z kompetencjami i w ramach posiadanej wiedzy mógłby wykonać lekarz POZ, np. zapalenie spojówek, jęczmień. Dzięki temu pacjenci z bardziej skomplikowanymi schorzeniami szybciej dostaną się do lekarza okulisty - dodaje Krzysztof Bąk.
W opinii MZ, w przypadku dermatologa - 60 proc. wizyt to wizyty jednorazowe. - Część pacjentów zgłasza się do specjalisty jedynie z podejrzeniem choroby, którą zgodnie z kompetencjami i w ramach posiadanej wiedzy mógłby potwierdzić lub wykluczyć lekarz POZ, m.in. zapalenie skóry, grzybica - wyjaśnia Bąk.
Część lekarzy twierdzi, że zmiany są podyktowane wyłącznie oszczędnościami. NFZ za poradę specjalistyczną płaci średnio 60 zł, podczas gdy lekarzom podstawowej opieki zdrowotnej płaci się ryczałtem - ok. 8 zł.
Więcej: http://trojmiasto.gazeta.pl/
Źródło: Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-11
Do okulisty czy dermatologa pacjenci będą kierowani przez lekarzy rodzinnych. To efekt przyjętej przez Sejm nowelizacji ustawy o świadczeniach zdrowotnych. Zmiana ma sprawić, że kolejki do specjalistów ulegną skróceniu, ponieważ część świadczeń przejmą placówki POZ. Lekarze zalet tego posunięcia nie widzą.
Obecnie skierowanie do tych specjalistów nie jest potrzebne - mają one obowiązywać od stycznia 2015 r. Pomysłodawcy zmian przekonują, że chodzi o uporządkowanie systemu. Ponieważ brakuje specjalistów, m.in. okulistów i dermatologów, pacjenci czekają na konsultacje w długich kolejkach.
NFZ: liczby to potwierdzają
W opinii resortu zdrowia i NFZ część chorych z powodzeniem mogą leczyć lekarze rodzinni. Tym samym do specjalistów trafią trudniejsze przypadki, a ponadto skróci się czas oczekiwania na wizytę.
Z dokonanej przez NFZ analizy częstości korzystania przez pacjentów z poradni specjalistycznych (okulistyka, dermatologia) wynika, że m.in. w 2012 r. 66,4 proc. pacjentów poradni okulistycznych i 59,5 proc. pacjentów poradni dermatologicznych miało udzieloną jedną poradę w ciągu roku.
Znacząca liczba pacjentów nie miała wskazań do leczenia w poradni specjalistycznej lub ich wizyta u specjalisty dotyczyła chorób o łagodnym i bezproblemowym przebiegu.
W przypadku okulistyki znacząca liczba porad związana była wyłącznie z wadami wzroku lub dobraniem okularów (łącznie ponad 1,5 mln pacjentów), a w dermatologii dominowały porady związane z leczeniem trądziku pospolitego (350 tys. pacjentów) czy też zmian nie stanowiących żadnego zagrożenia poza niewielkim defektem kosmetycznym, takich jak np. brodawka łojotokowa (112 tys. pacjentów) czy wirusowa (215 tys. pacjentów).
Jak podkreśla płatnik, w efekcie braku obowiązku posiadania skierowania do wymienionych specjalistów, z porad korzystali dużo częściej pacjenci ze schorzeniami niewymagającymi pomocy specjalistycznej. Przełożyło się to na wydłużenie kolejek oczekujących i czasu oczekiwania na otrzymanie świadczenia przez pozostałe osoby.
NFZ stwierdza w konkluzji, że wyniki analizy potwierdzają konieczność wprowadzenia skierowań do dermatologa i okulisty. Resort zdrowia poparł płatnika.
Źródło: Ewa Mrukwa-Kominek/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-06
- Powstało wiele wątpliwości zarówno natury medycznej, jak i organizacyjnej. Nie wiemy np. co stanie się z pacjentami, którzy już w tej chwili mają umówione wizyty na początku 2015 roku. System przyjęć pacjentów okulistycznych bez skierowań wydaje się bardziej korzystny - mówi prof. Ewa Mrukwa-Kominek, p.o. z-cy dyrektora ds. lecznictwa w Uniwersyteckim Centrum Okulistyki i Onkologii w Katowicach.
Profesor poprosiliśmy o komentarz do zmian, jakie tzw. pakiet kolejkowy wprowadza w dostępności do lekarzy okulistów. Od stycznia 2015 r., aby dostać się do okulisty pacjenci będą musieli posiadać skierowanie od lekarza POZ.
Rzecznik prasowy ministra zdrowia Krzysztof Bąk, tłumacząc powody przyjętego rozwiązania, argumentował:
- Analizy przeprowadzone przez NFZ wykazały, że 70 proc. pacjentów pojawia się u lekarza okulisty raz lub dwa razy w roku i wymaga jedynie podstawowego badania, które zgodnie z kompetencjami i w ramach posiadanej wiedzy mógłby wykonać lekarz POZ, np. zapalenie spojówek, jęczmień. Dzięki nowemu rozwiązaniu pacjenci z bardziej skomplikowanymi schorzeniami szybciej dostaną się do lekarza okulisty.
Prof. Ewę Mrukwę-Kominek zapytaliśmy m.in. czy w jej ocenie rozwiązanie przyjęte w ramach tzw. pakietu kolejkowego istotnie poprawi dostępność do specjalistów.
- Może pojawić się szereg negatywnych konsekwencji decyzji o wprowadzeniu skierowań. Zarząd Polskiego Towarzystwa Okulistycznego nie miał sposobności by zaopiniować tę koncepcję.
Istnieją obawy, że dla pacjentów ta zmiana nie będzie aż tak korzystna jak to przedstawia Ministerstwo. Dlaczego? Przede wszystkim chorzy będą szukali szybkiego dostępu do specjalistów, a to może oznaczać przepełnienie izb przyjęć oraz wydłużenie czasu oczekiwania na przyjęcie np. na ostrym dyżurze okulistycznym.
Lekarze POZ nie dysponują zwykle sprzętem służącym do kompleksowej diagnostyki okulistycznej. Trudno zatem będzie wskazać czy zgłaszane często przez pacjentów pogorszenie ostrości wzroku nie jest objawem dużo poważniejszej choroby.
System skierowań do okulisty był już wprowadzony wiele lat temu i przyniosło to, niestety, negatywne skutki dla pacjentów. Opóźniało to bowiem podjęcie szybkich działań w najcięższych przypadkach np. ostrego ataku jaskry, zapalenia błony naczyniowej.
Wskutek późno podjętego leczenia, pacjenci nie odzyskiwali już w pełni prawidłowego widzenia. To skłania do wyciągnięcia wniosku, iż los potencjalnych inwalidów wzrokowych obciąży budżet państwa.
Powstało tak wiele wątpliwości zarówno natury medycznej jak i organizacyjnej (np. co stanie się z pacjentami, którzy już w tej chwili mają umówione wizyty na początku 2015 roku), że system przyjęć pacjentów okulistycznych bez skierowań wydaje się bardziej korzystny.
3.6. Ekran skoryguje wzrok zamiast okularów
Źródło: PAP/BBC/Artivia
Data opublikowania: 2014-07-31
Już niedługo osoby z wadami wzroku nie będą musiały zakładać okularów do pracy na komputerze czy tablecie. Naukowcy z MIT i Uniwersytetu w Kalifornii stworzyli oprogramowanie, które samodzielnie dopasowuje obraz do defektu użytkownika.
Technologia modyfikuje światło emitowane przez piksele ekranu tak, aby każdy dobrze widział obraz, niezależnie od wady wzroku. Dodatkowo można nałożyć na niego cienki, plastikowy filtr z otworkami, który poprawia ostrość, korygując rozdzielczość i kontrast.
Testy prowadzono m.in. z pomocą aparatu z ustawieniami naśladującymi dalekowzroczność. Wykonane nim zdjęcia były ostre, choć przy zastosowanych parametrach i oświetleniu powinny być rozmyte.
Źródło: Lista dyskusyjna Typhlos
Data opublikowania: 2014-08-06
Dzisiaj byłem na pokazie tego telewizora w firmie Samsung i przedstawiam krótki opis jego działania.
Syntezator mowy głosem przypomina Agatę, albo jakiś Vocalizer. Myślę jednak, że jest to syntezator mowy stworzony przez Samsunga, bo w telefonie, który kiedyś testowałem był podobny. Udźwiękowione jest prawie całe menu ustawień. Samemu można zmienić parametry pracy telewizora, włączyć audiodeskrypcję, zapoznać się z programem telewizyjnym oraz przełączyć wejścia.
W trakcie przełączania kanałów telewizor podaje numer kanału, jego tytuł oraz tytuł i czas trwania aktualnie nadawanego programu.
Po wejściu w opcje ustawień, oprócz wyświetlonego komunikatu telewizor dodatkowo odczytuje możliwe do wykonania opcje i przypisane im przyciski na pilocie. Głosowy przewodnik można, oczywiście, włączyć i wyłączyć.
Nie udało nam się udźwiękowić telewizora na poziomie kreatora ustawień - chcieliśmy zasymulować sytuację urządzenia w takim stanie, w jakim jest tuż po wyjęciu go z pudełka. W tym momencie, po podaniu pinu system pomocy głosowej się zawiesił, ale jest to dopiero prototyp.
Przekazałem następujące uwagi:
- Dźwiękowe informowanie o różnych stanach pracy przewodnika, np. przy jego włączeniu i wyłączeniu - funkcja konfigurowalna, powinna być możliwość wyłączenia, bo nie każdy jej potrzebuje.
- Wyciszenie gadania podczas zgłaśniania i ściszania telewizora - obecnie w trakcie tej czynności przewodnik głosowy wypowiada komunikat "ciszej" albo "głośniej" i podaje w procentach o ile zwiększyliśmy lub zmniejszyliśmy ten poziom. Uważam, że jest to niepotrzebne, bo przeszkadza w odbiorze programu, a poza tym i tak słychać zmieniające się natężenie dźwięku.
- Dopracowanie udźwiękowienia kreatora konfiguracji, tak ażeby można go było samodzielnie włączyć po wyjęciu telewizora z pudełka.
- Wprowadzenie trybu samouczka - tzn. funkcje telewizora zostają zamrożone, a my spokojnie możemy poznać działanie poszczególnych klawiszy na pilocie i w ten sposób się go nauczyć.
- Tryb konfiguracji głosu - obecnie nie da się zwolnić i przyspieszyć mowy, zmienić jej barwy, włączyć i wyłączyć interpunkcji. Zasugerowałem też, o ile to możliwe, dodać inny syntezator, co może by pomogło osobom z wadą słuchu.
- Możliwość konfigurowania poziomu odczytywania informacji - obecnie telewizor czyta dużo informacji, co jest trudne do zapamiętania, np. przy przełączaniu kanałów podawany jest jego numer, nazwa, tytuł filmu, czas trwania oraz dodatkowe informacje.
- Możliwość odczytywania informacji na życzenie - chodzi o to, aby można po naciśnięciu odpowiedniego przycisku dowiedzieć się o tytule obecnie nadawanego programu, czy w menu po wybraniu opcji o operacjach, jakie możemy wykonać.
- Zasugerowałem, aby dostępna była telegazeta - obecnie funkcja ta nie jest dostępna.
- Jako że jest to smart TV, powinna też być dostępna przeglądarka internetowa i inne aplikacje.
- Możliwość ustawienia wszelkich udostępnianych przez telewizor alarmów - obecnie funkcje te nie działają i panowie z firmy pytali, czy jest to w ogóle potrzebne.
- Zaproponowałem, aby układ udźwiękowionego menu był identyczny jak nieudźwiękowionego. Panowie pytali, jaką formę menu osoby niewidome preferują, w postaci listy czy rozwijanych drzewek, stąd też wywnioskowałem, że dla przewodnika głosowego chcą stworzyć coś w rodzaju wirtualnego menu.
- Zaproponowałem, aby po włączeniu menu do interesującej nas pozycji, można było się przemieścić nie tylko przy użyciu strzałek, ale także wpisując jej numer, co pozwoli na szybsze poruszanie się po takim menu.
- Powiedziałem, że jeżeli zdecydują się na wypuszczenie na rynek jakichś apsów działających na urządzeniach mobilnych, za pomocą których będzie można sterować telewizorem, to powinny być one stworzone zgodnie z zasadami dostępności dla takich programów odczytu ekranu jak TalkBack i VoiceOver. Powiedziałem też, że po podłączeniu telewizora do systemu wielokanałowego przewodnik głosowy nie powinien być słyszalny na wszystkich kanałach, tylko na tych wybranych, np. na dwóch przednich głośnikach.
Teraz jeszcze mi przyszło do głowy i o tym zaraz do nich napiszę, że powinien być udźwiękowiony także system nagrywania audycji i programowania nagrywania.
To tyle, firma jest otwarta na propozycje.
Na koniec napiszę jeszcze dla osób, które mogą nie być tego świadome, że udźwiękowiony jest wewnętrzny dekoder telewizora. Dlatego, jeżeli podłączymy do niego inny zewnętrzny dekoder sieci telewizji kablowej, lub dekoder satelitarnej cyfrowej platformy, to udźwiękowienie działać nie będzie.
Źródło: POON Flash nr 22
Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem, iż podróże kształcą, ale dla mnie bardzo istotne są warunki, w jakich podróżuję, a także środek transportu, jakim się przemieszczam. Dyskusja o tym czy lepiej podróżować autobusem, pociągiem czy samolotem, to niemal jak rozmowa o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy. Ile ludzi tyle opinii. Ponieważ ja cenię sobie komfort podróżowania, na który bez wątpienia składa się szybkość przemieszczania się, zawsze kiedy mogę wybierać środek transportu, to bez zbędnego zastanawiania się korzystam z samolotu. Doznania związane z ewentualnymi turbulencjami, unoszeniem się w powietrze, a także lądowaniem, są nie do opisania. Jednak nie o tym będzie tekst. Otóż w niniejszym artykule postaram się pokazać, jak wygląda podróżowanie samolotem osoby niewidomej. Na jaką pomoc może ona liczyć na lotnisku i jak są przygotowane do obsługi tej grupy podróżujących wybrane lotniska w Polsce i Unii Europejskiej. Na jakie bariery można się natknąć, a co już można pochwalić. Przedstawię swoje osobiste doświadczenia z lotów i niektórych lotnisk, z których wyruszałam w podróż oraz z tych, na których ją kończyłam. Zastrzegam, że będą to moje subiektywne oceny i wrażenia.
Przede wszystkim musimy pamiętać, że wszystkie udogodnienia z jakich mogą korzystać pasażerowie niepełnosprawni lub o ograniczonej mobilności muszą być zgodne z Rozporządzeniem UE nr 1107/2006 z dnia 5 lipca 2006 o prawach osób niepełnosprawnych i o ograniczonej mobilności. Dobrze więc przed wyruszeniem w podróż zapoznać się z treścią rozporządzenia, a przynajmniej skorzystać z informacji nam potrzebnych, które znajdują się na stronach poszczególnych lotnisk bądź linii lotniczych, z usług których zamierzamy skorzystać.
E-samodzielność
Z dostępnością stron internetowych umożliwiających zakup biletów lotniczych tzw. metodą bezwzrokową jest bardzo różnie. Wszystko tak naprawdę zależy od przewoźnika. Jednak procedura zakupu metodą online u wszystkich jest bardzo podobna. Należy uważnie wypełniać odpowiednie pola i wykonywać polecenia wskazane na stronie internetowej, z której korzystamy.
Istnieje także możliwość zakupu biletu lotniczego przez telefon. Może się to wiązać z dodatkową opłatą, ale dla osób niewidomych, które nie mogą samodzielnie zakupić biletu przez internet, bądź też nie mają obok siebie osoby widzącej, która mogłaby pomóc, ten sposób zakupu wydaje się bardzo bezpieczny.
Również Bardzo wygodnym i praktycznym rozwiązaniem jest odprawa przez internet. Możliwość samodzielnego odprawienia się i wydrukowania karty pokładowej przez pasażera jest dla przewoźników formą "cięcia kosztów", natomiast dla mnie jako klientki, taka opcja pozwala skrócić czas oczekiwania w kolejce na lotnisku. Ponadto, co także jest dla mnie ważne, pasażerowie podróżujący z bagażem odprawianym (rejestrowanym) oraz ci, którzy nie odprawili się online, według zaleceń linii lotniczych, powinni przybyć na lotnisko ok. dwóch godzin przed planowanym terminem odlotu. Natomiast jeżeli odprawiliśmy się online, wydrukowaliśmy kartę pokładową i nie przewozimy bagażu rejestrowanego, wówczas wystarczy, jeśli stawimy się na lotnisku na około godzinę przed planowanym odlotem.
Od razu z bagażem podręcznym wraz z asystentem, którego potrzebę zaznaczyliśmy przy zakupie biletu przez internet, przywołuje np. obsługa w informacji kierujemy się Do bramek kontroli bezpieczeństwa. Po prześwietleniu bagażu podręcznego, sprawdzeniu nas samych kierujemy się do bramki wejściowej do samolotu (jej numer widnieje na ekranie na lotnisku). Co najmniej na 30 minut przed planowanym lotem, nasz asystent pokazuje przed odpowiednią bramką naszą kartę pokładową i dokument tożsamości użyty podczas odprawy.Odprowadza nas do miejsca w samolocie i zazwyczaj kończąc asystę życzy udanego lotu.
Ja mam ciocię w samolocie
W samolocie osoba niewidoma nie potrzebuje żadnej szczególnej pomocy poza ewentualnym pójściem do toalety czy poproszeniem o coś do jedzenia. Za każdym razem stewardessy szczegółowo informowały mnie, gdzie jest schowana np. maska tlenowa, czy gdzie się znajduje najbliższe wyjście awaryjne. Zdarzyło się nawet, że instrukcja postępowania w samolocie była w brajlu. Pani z pewnego rodzaju zmieszaniem mi ją wręczała mówiąc, że ktoś niewidomy powiedział, iż jest to wyrzucanie pieniędzy w błoto, bo niewidomi brajla nie znają. Oczywiście sprostowałam tę bzdurę wyrażając słowa zadowolenia ze świetnego rozwiązania linii lotniczych.
Latające psy
Osoby niewidome podróżujące z psem przewodnikiem powinny wiedzieć, że dla tych zwierząt nie stosuje się ograniczenia wagowego, jak również nie wymaga się pojemnika, w którym w czasie podróży powinno przebywać zwierzę. Zdarzyło mi się podróżować w towarzystwie osoby niewidomej korzystającej z pomocy psa przewodnika i pomijając fakt, że osoby obsługujące lot zachwycały się psem, to nie miała miejsca żadna sytuacja, która uniemożliwiłaby wylot lub wylądowanie na docelowym lotnisku. Podczas podróży pies grzecznie siedział sobie pod siedzeniem swojego pana. Oboje mieliśmy zapewnioną pomoc podczas odprawy na gdańskim lotnisku. Wprawdzie we wszystkich procedurach pomagała nam jedna osoba, ale niczemu to nie przeszkadzało, bo pies szedł za nami prowadząc mojego współpasażera. Poinformowano nas, że w Krakowie będzie na nas czekał asystent, ale niestety po wylądowaniu okazało się, że go nie ma. Ponieważ podróżowaliśmy w towarzystwie osoby, która nas znała udało nam się opuścić pokład nie czekając na przewodnika. Nie było to wcale łatwe, gdyż obsługa lotu stwierdziła, że jest za nas odpowiedzialna do momentu opuszczenia przez nas portu lotniczego. Była w dość niekomfortowej sytuacji, bo mimo interwencji asysta się spóźniała. Gdy kolejny raz lecieliśmy do Krakowa przewodnik już na nas czekał. Być może więc wyciągnięto wnioski z poprzedniej podróży.
Ostatni będą pierwszymi
W zależności od linii obsługującej lot różnie podchodzono do kwestii opuszczania przeze mnie samolotu. Niektórzy uważali, że powinnam wyjść jako ostatnia, inni przeciwnie, że jako pierwsza. Gdy leciałam z Gdańska do Warszawy, upierano się, że muszę poczekać, aż wszyscy podróżujący opuszczą samolot. Dlatego też grzecznie czekałam. Moja cierpliwość się jednak skończyła, gdy po ponad kwadransie bezczynnego siedzenia w pustym samolocie nikt się nie pojawiał. Stewardessa dwoiła się i troiła aby mnie uspokoić, ale stanowczo zażądałam, by mnie wyprowadzono z samolotu, gdyż spieszę się na konferencję. Przemiła pani uznała, że jej nie wolno tego uczynić i na szczęście dla nas wszystkich w tym momencie pojawił się asystent, więc problem został rozwiązany. Biedak tłumaczył się, że jest niedobór pracowników i spóźnił się, ponieważ czekał na jakąś osobę na wózku inwalidzkim. Tego dnia, gdy wieczorem wracałam do Gdańska już na pokładzie maszyny poprosiłam, abym wyszła z samolotu jako pierwsza. Moje życzenie zostało spełnione.
Stresująca była dla mnie sytuacja gdy wylądowałam na lotnisku w Poznaniu i także nikt się nie pojawiał. Stres był tym większy, że był to samolot z Gdańska do Krakowa, a w Poznaniu było tzw. międzylądowanie. Oczami wyobraźni widziałam odlatujący samolot do Krakowa ze mną na pokładzie. Kraków wprawdzie bardzo lubię, ale tym razem to właśnie w stolicy Wielkopolski zamierzałam spędzić weekend. Na szczęście zostałam w Poznaniu, , a spóźniony asystent tłumaczył, że obsługa lotniska w Gdańsku nie poinformowała ich, że leci osoba niewidoma potrzebująca asysty. Jak było naprawdę, nie wiem, ale wiem jedno - dokonując rezerwacji biletu zaznaczyłam opcję asysty. Ponadto jeśli na stronie internetowej lotniska, z którego wylatuję lub na który przylatuję jest opcja informacji o zapotrzebowaniu na tego rodzaju pomoc, to zawsze ją zaznaczam. Gdy w niedzielę opuszczałam Poznań asystent już czekał przy okienku odprawy.
Płacić czy nie płacić?
Niestety zdarzyło się i tak, że asystę uznano jako dodatkową usługę. Poproszono mnie więc o dokonanie opłaty. Na nic zdawały się moje tłumaczenia, że chętnie przejdę przez bramki np. w towarzystwie mojego kolegi, który odprowadzał mnie na lotnisko. Obsługa upierała się, że to jest niemożliwe. Poprosiłam więc o podanie podstawy prawnej upoważniającej obsługę lotniska w Gdańsku do pobierania opłat za tego rodzaju pomoc i chyba to poskutkowało. Przyprowadzono jakiegoś decydenta, który natychmiast rozwiązał problem i bez żadnych opłat asystent doprowadził mnie do miejsca w samolocie.
Blaski i cienie asysty
Przewodnicy bywają różni jak to ludzie. Zazwyczaj jednak to sympatyczne osoby, twierdzące, że przeszły odpowiednie szkolenia związane z pomocą osobie niepełnosprawnej. Nie wiem jaki jest poziom tych szkoleń. Ja co prawda na detale nie zwracam uwagi, jednak zdarza się, że asystent prowadzi osobę niewidomą przed sobą lub ciągnie ją za sobą. Wydaje mi się, że wystarczy grzecznie zwrócić mu uwagę, że tak nie należy postępować i wszystko jest w porządku. Trudne są sytuacje, gdy asystent pomaga dwóm osobom niepełnosprawnym jednocześnie i to z różnym stopniem niepełnosprawności. Byłam uczestnikiem takiej sytuacji, gdy leciałam z Warszawy do Brukseli. Pan musiał pchać wózek z niepełnosprawną panią i jednocześnie prowadzić mnie. Szło mu to dość nieudolnie, ale na szczęście obie odleciałyśmy do europejskiej stolicy. Niełatwe zadanie miał też asystent, gdy odbierał z samolotu w Gdańsku niewidomego pana i mnie. Nawet żal mi było człowieka, bo niewidomy pasażer ciągnął za sobą walizkę na kółkach i przejście przez drzwi do portu lotniczego było nie lada wyzwaniem. W pewnym momencie przewodnik chyba miał ochotę przeprowadzić najpierw pana, potem jego walizkę, a na końcu mnie. O ile tego nie uczynił pan w Gdańsku to w Londynie wszystko się pomieszało i mnie kazano usiąść na inwalidzki wózek, a drugiej niewidomej osobie chwycić się za ten wózek i iść obok człowieka pchającego przedmiot, na który usiąść się nie zgodziłam. Wolę nie kusić losu. Asystent był bardzo zdziwiony, że nie mam ochoty na przejażdżkę, bo jak słusznie stwierdził na pewno dość w życiu się na chodzę na własnych nogach.
Europa! Europa!
O ile na polskich lotniskach niechętnie pozwalano mi na opuszczanie samolotu bez asysty o tyle w Brukseli nikt nie wykazał najmniejszego zainteresowania moją osobą. Wysiadłam w towarzystwie poznanej podczas podróży pasażerki, a pani na wózku tkwiła na swoim miejscu czekając na pomoc. Czy się pojawiła, tego nie wiem. Gdy wracałam z Brukseli pani w informacji była zdziwiona, że potrzebuję asysty. Na jej szczęście świadkiem naszej rozmowy była młoda pasażerka podróżująca do Warszawy, która zaproponowała, że razem możemy przejść przez bramki i wsiąść do samolotu. Pani odetchnęła z ulgą, a my spędziłyśmy miłe chwile w samolocie, w którym walczono z niechcącymi zamknąć się drzwiami. Wszyscy drżeliśmy z niepokoju czy na pewno uda nam się wrócić do kraju. Drzwi naprawiono, ale ja przez całą podróż zastanawiałam się, czy się nie otworzą. Ponadto dzięki temu doświadczeniu jak każdy pasażer stałam w kolejce do samolotu, bo gdy korzysta się z asysty, to nie ma się takiej możliwości.
Czy leci z nami pilot?
Jak wynika z powyżej zobrazowanych sytuacji, asysta na lotniskach i w czasie lotu jest na wyższym poziomie niż w naziemnej komunikacji. Sporo jednak jeszcze jest do dopracowania, by osoby niewidome i słabowidzące poczuły się bezpiecznie i sprawnie obsługiwane. Wytyczne są ustandaryzowane przepisami, które na szkoleniach poznaje załoga naziemna i lotnicza, ale praktyka pozwoli na utrwalenie wiadomości i lepsze podejście do osób niepełnosprawnych. Dlatego nie bójmy się latać i wskazujmy dobre praktyki w egzekwowaniu należnych nam praw i w obcowaniu z bezwzrokowcami. Zapinamy pasy i w górę z nadzieją, że załoga w kabinie pilotów jest pełnosprawna. …
Źródło: Publikacja własna "WiM"
J.S. - Przed miesiącem rozmawialiśmy o Twojej pracy redakcyjnej. Jest to bardzo poważna praca, ale inne dziedziny Twojej działalności są również ważne i poważne. Teraz o nich porozmawiamy.
S.K. - Rzeczywiście, nie mogę powiedzieć, że miałem ubogie życie.
J.S. Właśnie, porozmawiajmy o tym bogatym życiu. W Zarządzie Głównym PZN pracowałeś w bardzo trudnym okresie. Na pewno niejednokrotnie myślałeś, czy w tym czasie można było zrobić dla dobra niewidomych coś więcej, aby Związek w nowych warunkach politycznych mógł działać bardziej skutecznie, rozwijać się i nadal służyć inwalidom wzroku. Jakie są Twoje przemyślenia w tej mierze?
S.K. - Myślę, że pytasz o funkcję społeczną, czyli o skarbnika, a nie o pracę etatową. Rzeczywiście, był to niezmiernie trudny okres. W czerwcu 1998 r. podjęliśmy się kierowania Związkiem, któremu groziło bankructwo i było to bardzo realne zagrożenie.
J.S. - Jak doszło do zmiany kierownictwa Polskiego Związku Niewidomych?
S.K. - Jak już wspomniałem, PZN przeżywał bardzo trudny okres. Chyba nigdy wcześniej nie było aż tak trudnego. Trudności te potęgował fakt, że powstały one całkowicie z winy władz Związku. Za chwilę powiem coś więcej o tych trudnościach. Teraz odpowiem na Twoje pytanie.
Otóż Zarząd Główny na plenarnym, zamkniętym posiedzeniu w maju 1998 r. podjął ostrą krytykę swojego Prezydium, a w szczególności przewodniczącego ZG PZN za doprowadzenie Związku do ruiny. W rezultacie przewodniczący Tadeusz Madzia zrezygnował z pełnionej funkcji i z członkostwa w PZN. W tej sytuacji Zarząd Główny postanowił zwołać nadzwyczajny zjazd delegatów. Zjazd zebrał się pod koniec czerwca 1998 r. i odbył się w dwóch częściach. W pierwszej części wszyscy członkowie Prezydium ZG złożyli rezygnację z pełnionych funkcji i wybrany został Sylwester Peryt na funkcję przewodniczącego ZG PZN oraz trzech wiceprzewodniczących. Zaraz też zebrał się Zarząd Główny i powołał Józefa Mendrunia na funkcję sekretarza generalnego oraz powołał go na dyrektora Związku. Mnie natomiast ZG powierzył funkcję skarbnika.
Druga część Zjazdu - programowa, odbyła się w grudniu 1998 r. Wtedy Zjazd przyjął program ratowania Związku.
J.S. - Powiedz teraz coś więcej o sytuacji Związku, w jakiej przejęło go nowe Prezydium.
S.K. - Sytuacja ta była naprawdę niezmiernie trudna i złożona. PZN był niewypłacalny, ciążyły na nim wielomilionowe długi i jeszcze większe zobowiązania wynikające z udzielonych poręczeń różnym podmiotom, które niekiedy nie miały nic wspólnego z niewidomymi. Wielką trudność stanowiły również nierozliczone, a raczej niedostatecznie udokumentowane rozliczenia kwot, które PZN otrzymywał z PFRON-u w latach 1992-1996.
Odrębnym zagadnieniem było rozliczenie zadań finansowanych ze środków publicznych w 1997 r. W tym przypadku nie chodziło jedynie o udokumentowanie dofinansowywanych zadań. Pieniądze zostały przeznaczone na inne cele niż określały to umowy z Funduszem i może z innymi donatorami. Niewidomi nie mogli otrzymać dotacji na zakup sprzętu rehabilitacyjnego, stypendiów lektorskich, lektoratów społecznych i zawodowych, ponieważ pieniądze, które Związek otrzymał na ten cel zostały wydane na finansowanie obłędnej działalności gospodarczej. Nawiasem mówiąc, tylko dzięki temu, zbuntował się Zarząd Główny i zamknął okres upojnej działalności pseudogospodarczej. Stało się tak dlatego, że Zarząd Główny składał się z przewodniczących zarządów okręgów i innych działaczy okręgowych. To u nich niewidomi upominali się wypłaty przysługujących im i przyznanych form pomocy. Spowodowało to, że nie mogli już udawać, że nic nie wiedzą, że to ci tam w Warszawie, że nie oni decydują. No i upadło najwspanialsze w dziejach PZN-u Prezydium ZG PZN wraz z jego superwspaniałym przewodniczącym.
Do tego stowarzyszenie nasze utraciło wiarygodność. Każde nasze pojawienie się w siedzibie PFRON-u czy Ministerstwie Zdrowia wywoływało uśmieszki i jawne docinki. Niekiedy wyliczano nam "nasze" grzechy, które popełniły poprzednie władze. O sprawach tych pisałem niejednokrotnie. Nie będę więc dłużej zatrzymywał się nad nimi. Dodam tylko, że fakt uratowania PZN-u przed upadkiem graniczy z cudem. Udało się dzięki uporowi, wytrwałej pracy, niemal nadludzkim wysiłkom i wyrzeczeniom. I z tego możemy być dumni.
J.S. - Przypomnij najważniejsze długi i zobowiązania.
Nie pamiętam poszczególnych pozycji długów, ale ich łączna suma wyniosła ponad pięć milionów złotych, z czego około 4 miliony 400 tysięcy złotych udało się spłacić. Reszta pozostała w spadku nowym władzom.
Na tę kwotę złożyły się dochody ze sprzedaży składników majątkowych, głównie udziałów w spółkach, w wysokości ponad dwa i pół miliona zł. Reszta pochodziła z wynajmu pomieszczeń biurowych i produkcyjnych, z wpłat sponsorów i z zysków niektórych spółek. Warto dodać, że te dochody były również wcześniej, ale były trwonione, albo zasilały niektóre spółki.
Istotne jest i to, że kolosalne zadłużenie powstało w latach dobrych dla Związku, w latach, w których otrzymywał znaczne dotacje. Spłacanie tych długów natomiast następowało w okresie bardzo trudnym, w okresie, w którym żadne zadania nie były finansowane w całości, a tylko dofinansowywane.
Zobowiązania z tytułu różnych poręczeń wyniosły chyba ze 40 milionów złotych. Tylko poręczenie wobec AmerBanku opiewało na 9 milionów 300 tysięcy marek niemieckich, z procentami do siedemnastu milionów marek, czyli grubo ponad 30 milionów złotych.
Z PFRON-em trzeba było dokumentacyjnie rozliczyć, o ile dobrze pamiętam, 29 milionów złotych.
J.S. - Jak Twoim zdaniem mogło dojść do takiej sytuacji? Kto jest temu najbardziej winien?
S.K. - Oczywiście, najbardziej winien jest ten, kto miał najwięcej władzy, czyli Tadeusz Madzia. W drugiej kolejności wymieniłbym pozostałych członków Prezydium ZG PZN i przewodniczącego Głównej Komisji Rewizyjnej Mariana Ostojewskiego.
Gdybyśmy jednak ograniczyli się do tej listy winnych, oznaczałoby to, że niewiele zrozumieliśmy z tego, co się wydarzyło.
Nie można zapominać o winie wszystkich członków ZG PZN, a pamiętamy, że byli to przedstawiciele wszystkich okręgów, po dwóch z każdego okręgu - przewodniczący zarządu okręgu i przedstawiciel wybrany przez okręgowy zjazd delegatów. To oni sprawowali najwyższą władzę między zjazdami, to oni mieli możliwości decyzyjne i kontrolne, to oni popierali z całej duszy wszystkie propozycje przewodniczącego ZG PZN i to oni nie chcieli nic wiedzieć o nieprawidłowościach, o błędach, o ryzykownych i głupich decyzjach, a nawet o nadużyciach. I gdyby kryzys nie rozlał się na okręgi w 1997 roku, gdyby okręgi miały pieniądze na wypłatę pomocy, o której już pisałem, Zarząd Główny nie podjąłby działań zmierzających do uzdrowienia sytuacji.
J.S. - Czy naprawdę wszyscy członkowie ZG popierali tę politykę?
S.K. - Oficjalnie niemal wszyscy, nieoficjalnie niewielu. W kuluarach można było usłyszeć prawdziwe oceny i opinie. Na zebraniach same pochwały. W tym miejscu należy powiedzieć, że tylko jeden członek ZG PZN zwracał uwagę na zagrożenia, na grożący upadek, na nieprawidłowości. Był to Zdzisław Kamiński. Później, znacznie później, walkę ze złem podjął Sylwester Peryt. Zrezygnował on z funkcji sekretarza generalnego i wystosował list do wszystkich członków ZG PZN, w którym wykazał większość nieprawidłowości. Dodać należy, że list ten, oficjalnie, nie wywarł najmniejszego wrażenia na członkach ZG PZN. W rozmowach indywidualnych mówili o wielkim zagrożeniu, o błędach, a oficjalnie nadal popierali przewodniczącego i głosowali tak, jak on chciał. W czasie plenarnych posiedzeń ZG PZN organizowano spotkania towarzyskie, "imprezy integracyjne", rozmowy kuluarowe. I w kuluarach mówiono: "Tytanik tonie, a goście się bawią".
Nie spisała się również Główna Komisja Rewizyjna, jej prezydium i przewodniczący, który uczestniczył we wszystkich posiedzeniach Zarządu Głównego i jego Prezydium. Powinien więc wiedzieć, co się dzieje. GKR powinna też kontrolować działalność władz decyzyjnych i kontrolowała. Nic jednak z tego nie wynikało. Przewodniczący GKR zabierał głos i mówił, że prezes ma rację.
Tak więc nie sprawdziły się władze decyzyjne Związku i nie sprawdziły się władze kontrolne. I to było przyczyną kryzysu.
J.S. - A zwykli członkowie?
S.K. - Niestety, większość członków Związku nie rozumie, jaka odpowiedzialność ciąży na ich przedstawicielach. Wielu gotowych jest twierdzić i twierdzi, że za wszystko odpowiadają pracownicy biura ZG PZN, co jest nonsensem. Ponieważ jednak takie poglądy przeważają w naszym środowisku, osoby które zawiodły, które odpowiadają za wielki kryzys PZN-u, niejednokrotnie cieszą się w swoich okręgach wielkim mirem i są niezastąpione. Tak jest np. w Okręgu Kujawsko-Pomorskim i w Okręgu Lubelskim.
J.S. - Jak dalej potoczyły się sprawy?
S.K. - Związek udało się uratować. Zdecydowana większość długów została spłacona i PZN został uwolniony od zdecydowanej większości zobowiązań wynikających z nieodpowiedzialnie udzielanych poręczeń. Niestety, osoby, które angażowały się w te wysiłki zostały negatywnie ocenione w marcu 2004 r.
Oczywiście, że zawsze niemal wszystko można zrobić lepiej, szybciej, w optymalnym czasie. Trzeba jednak uwzględnić, że działaliśmy pod straszliwą presją. Nawet pieniędzy nie można było przyjmować na konto, bo komornik czuwał i od razu zgarniał wszystko, co się pojawiło. Groziło nam odcięcie od świata, bo telefony nie były opłacane, utonięcie w śmieciach, bo firma je wywożąca nie była opłacana. Tak samo zagrożona była dostawa ciepłej i zimnej wody, dostawy energii cieplnej i prądu. Nie było nawet pieniędzy na zakup papieru maszynowego. Robiliśmy różne sztuczki, żeby uniknąć przejęcia przez komornika wszystkich pieniędzy, jakie udało się pozyskać, np. z czynszu czy dofinansowań. Nie będę opisywał tych poczynań, bo jakiś kodeks mógłby mieć zastrzeżenia.
W takich warunkach nie trudno było o błędy i nie udało się ich uniknąć. Można powiedzieć, że błędy popełniliśmy przy sprzedaży pałacyku w Lubczy i spółki "Dianina" w Ostrowcu Świętokrzyskim. Błędy te zostały wykorzystane przeciwko nam.
J.S. - To wszystko?
S.K. - Nie. To jednak nie wszystkie problemy, z jakimi musieliśmy się borykać. Ówczesne Prezydium ZG nie było monolitem. Istniały w jego łonie silne tendencje do ryzykownych przedsięwzięć. Wyłaniało się kolejno kilka projektów inwestycji przy Konwiktorskiej 9 i 7, z projektem wyburzenia gmachu Biblioteki Centralnej. Na szczęście większość członków Prezydium podchodziło bardzo sceptycznie do tych projektów i nie doszło do ich realizacji. Wywoływały one jednak napięcia i wzajemne pretensje, co nie ułatwiało działania na rzecz członków PZN-u ani tych, których celem było jego ratowanie przed upadkiem.
Zwróć uwagę na fakt, że nawet teraz, po kilkunastu latach, nie używam nazwisk osób, które skłonne były do nadmiernego ryzyka. Jest to rodzaj samocenzury. Nie chcę bowiem mieć zbędnych kłopotów, a ponieważ jest to już historia, mogę sobie na to pozwolić.
I tu dochodzę do pewnych, szkodliwych praktyk obowiązujących w naszym Związku. Otóż nikt oficjalnie nie wiedział, kto usiłuje lansować te ryzykowne inwestycje, a kto się im przeciwstawia. Tego można było dowiedzieć się tylko z poufnych rozmów, czyli bez możliwości konfrontowania informacji, gdyż najczęściej były one poufne i każdy, kto je przekazywał, czynił to tak, żeby wypaść korzystniej. A więc nie było wiedzy na ten temat. Była za to wiara, a ta jest zawsze bardzo subiektywna.
Dam jeden tylko przykład. Prezydium ZG PZN rozpatrywało sprawę zadłużenia wobec banku w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zadłużenie wynosiło kilkaset tysięcy złotych, a wyniknęło z poręczenia kredytów, chyba spółce PZN-u - nie pamiętam. Otóż poręczenie to zostało udzielone z pominięciem wymogów wynikających ze sławetnego artykułu 80 Kodeksu Cywilnego, czyli nie było udzielone notarialnie. PZN od lat starał się o likwidację tego artykułu, gdyż w jakimś sensie ubezwłasnowolniał on niewidomych. Zdaniem władz Związku i wielu niewidomych, niewidomy powinien odpowiadać za to, co podpisuje na równi z innymi ludźmi. Najwyżsi przedstawiciele PZN-u podpisali to poręczenie, ale nie w formie aktu notarialnego. Była więc podstawa do jego unieważnienia. Czy jednak była? Z jednej strony mieliśmy kilkaset tysięcy złotych, a z drugiej godność niewidomych, równość wobec prawa, możliwość wyrażania woli i jej potwierdzanie własnoręcznym podpisem. Były też starania o wyeliminowanie tego artykułu 80 z Kodeksu. W czasie obrad toczyła się merytoryczna i emocjonalna dyskusja. Padały różne argumenty. Wreszcie Prezydium pięcioma głosami przeciwko jednemu postanowiło wykorzystać postanowienia artykułu osiemdziesiątego i uniknąć konieczności spłaty tego zobowiązania. Tylko ja byłem przeciwny, a popierał moje stanowisko mec. Władysław Gołąb, który nie był członkiem Prezydium i nie głosował, był radcą prawnym ZG PZN.
Celowo przytoczyłem ten przykład. Po pierwsze dlatego, że wcale nie jestem pewien, że to ja miałem rację. Skoro istniało takie prawo to może należało z niego korzystać. Wówczas jednak zająłem inne stanowisko, niż pozostali członkowie Prezydium. Uważałem, że wiarygodność i godność niewidomych jest więcej warta od kilkuset tysięcy złotych. Przegrałem i bank ich nie otrzymał, ale nikt oficjalnie nie wiedział o tym sporze.
Na plenarnym posiedzeniu ZG PZN moje argumenty przyczyniły się do uratowania przed sprzedażą ośrodka w Muszynie. Znowu nie wiem, czy dobrze się stało, czy źle. Sentymenty zwyciężyły ekonomię. Nie wiem, czy ośrodek ten jest nam potrzebny, raczej nie. Tak czy owak, odegrałem liczącą się rolę w jego ratowaniu i mało kto o tym wie.
Powiem o jeszcze jednej sprawie, przy rozwiązywaniu której również zaważyły moje argumenty. Otóż powstał projekt powołania fundacji, która miała budować osiedle dla samotnych niewidomych. Na osiedlu tym miały być mieszkania i zapewniona opieka. Wydawałoby się, że dobra sprawa. Niestety, osiedle to miało być "integracyjne". Osoby widzące, które jakoś zasłużyły się dla instytucji działających na rzecz niewidomych, miały otrzymywać działki pod budowę własnych domów. A osiedle to planowano wybudować w Piasecznie, na dwóch działkach PZN-u o powierzchni około jednego hektara. Działki te PZN miał przekazać fundacji nieodpłatnie. Moim zdaniem, w pomyśle tym tkwił grzech wrodzony, który mógł prowadzić do nadużyć. Kosztem własności PZN-u miały być uwłaszczane jakieś nieokreślone osoby zasłużone dla niewidomych. Między innymi dzięki moim argumentom projekt upadł. I tu już nie mam wątpliwości, że była to słuszna decyzja, ale o tym też środowiskowa prasa szeroko nie pisała.
Prezydium ZG PZN wówczas i wcześniej, a także obecnie, czyli zawsze - traktowane było jako monolit, z którego wyłaniał się tylko przewodniczący i sekretarz generalny, ale ten ostatni to raczej z powodu zatrudnienia na stanowisku dyrektora generalnego. A mówię o tym dlatego, że przy ocenie działalności i przy wyborach delegaci nie wiedzą, kto jaką rolę spełnił w dobrych działaniach i w złych. Mówiłem już o tym wcześniej. Podkreślam to obecnie dlatego, że chcę powiedzieć kilka zdań na temat nieudzielenia absolutorium w 2004 r. całemu Prezydium przez Krajowy Zjazd Delegatów.
J.S. - Tak, było to wydarzenie bez precedensu w naszym środowisku.
S.K. - Właśnie nasuwa się pytanie, jak do tego doszło, co zaważyło, dlaczego Zjazd podjął tak radykalną decyzję. Otóż o wymienionych poczynaniach delegaci nie wiedzieli, a nawet jeżeli coś wiedzieli, to niedokładnie. Nie wiedzieli również o wielu innych dobrych i złych działaniach poszczególnych osób z Prezydium, którym odmówili absolutorium.
Jak już wspomniałem, nie dało się uniknąć błędów, a raczej może by się udało, ale myśmy nie potrafili ich uniknąć. Załatwiliśmy dobrze sto spraw, a dwie źle. GKR, o dziwo, działała bardzo aktywnie. Wykryła te błędy i wyolbrzymiła je. I takie było jej prawo, a może raczej obowiązek. ZG PZN powołał zespół w składzie Ryszard Cebula, Piotr Dudek i Piotr Łożyński, no i ci panowie doszli do wniosku, że dopuszczono się wielkich nadużyć, że były to sprawy prokuratorskie. Oczywiście, były to błędy, ale nie przestępstwa. Jeżeli ktoś dał się oszukać to nie oznacza, że jest oszustem. ZG PZN zawiesił przewodniczącego ZG PZN Sylwestra Peryta w pełnieniu tej funkcji. ZG nie miał prawa odwołać przewodniczącego z pełnionej funkcji. Mógł tylko zawiesić i wnieść do Zjazdu o odwołanie. No i sprawą tą zajął się Zjazd w marcu 2004 r. Nie będę wyjaśniać, dlaczego tak się stało, ale nikt z członków ustępującego Prezydium ZG nie stanął w obronie przewodniczącego i Zjazd go odwołał. Nie mogę wypowiadać się za wszystkich byłych członków Prezydium. Mógłbym uzasadniać swoje stanowisko w tej sprawie. Nie ma to już obecnie sensu. Mówię o tym dlatego, żeby pokazać przyczyny, dla których większość delegatów opowiedziała się za odmową udzielenia absolutorium wszystkim członkom ustępującego Prezydium.
Jak już wiemy, na skutek działań GKR powstała komisja do spraw zbadania błędnych decyzji. Powstała też opozycja. I słusznie. To jest prawo i obowiązek członków ZG i delegatów na Zjazd. Zawieszony przewodniczący ZG PZN miał dość liczną grupę zwolenników. Kiedy członkowie ustępującego Prezydium ZG nie stanęli w jego obronie, członkowie odwołanego przewodniczącego połączyli siły z opozycją i to wystarczyło do nieudzielenia absolutorium wszystkim członkom ustępującego Prezydium.
Chciałbym w tym miejscu wyraźnie powiedzieć, że zrozumiałe jest, iż delegaci, którzy uważali, że członkowie ustępującego prezydium dopuścili się poważnych nieprawidłowości, może nadużyć, głosowali przeciwko nim. Takie postępowanie jest słuszne, uzasadnione i zrozumiałe. Gorzej jest z tą drugą grupą osób, które z sympatii do odwołanego przewodniczącego głosowały przeciwko wszystkim członkom ustępującego Prezydium ZG PZN. Ich intencji nie mogę uznać za czyste, uczciwe.
J.S. - Rzeczywiście, mechanizmy demokratyczne nie zawsze działają sprawnie, rzetelnie, ale są one i tak lepsze od dyktatury.
S.K. - To oczywiste, że takie są uroki demokracji. Niestety, ta nasza demokracja nie była i nie jest pełna. Nie może być i nie ma demokratycznych mechanizmów sprawowania jakiejkolwiek władzy bez rzetelnej informacji, bez niezależnych środków przekazu, bez kontroli opinii społecznej. A tego wszystkiego nie było i nie ma w PZN-nie. Dlatego podobne błędy jak te, które popełniono w latach dziewięćdziesiątych, mogą się powtórzyć w przyszłości. Obecnie również Prezydium ZG PZN stanowi monolit i utajnia wszystko, co tego wymaga i wszystko, co tego nie wymaga.
Dodam jeszcze, że w okresie, w którym staraliśmy się ratować PZN przed upadkiem, tj. w latach od końca czerwca 1998 do marca 2004 z jawnością i demokracją też nie było dobrze. Było znacznie lepiej niż obecnie, ale daleko nam było do pełni jawności. Takie są tradycje PZN-u, taka jest wola członków władz i może nawet członków stowarzyszenia. Starałem się na łamach "Biuletynu Informacyjnego" przeciwstawiać zachowania ówczesnych członków ZG PZN porównując je z wcześniejszymi, tj. z tymi z lat dziewięćdziesiątych, kiedy to ZG przyjmował wszystko bez zastrzeżeń, co mu proponował ówczesny przewodniczący. Przełykał nawet tak bzdurne tłumaczenia, że konwertory wynalezione w USA muszą być produkowane w Polsce przez niewidomych, bo w Ameryce Żydzi mają silne wpływy w przemyśle paliwowym i nie dopuścili do wdrożenia tego wynalazku do produkcji. A prawda była taka, że ten wynalazek do niczego się nie nadawał. Odrzucili go amerykańscy specjaliści i odrzucili go polscy specjaliści. Nie uzyskał wymaganych atestów i nie mógł być produkowany. ZG PZN jednak akceptował wszystko bez zastrzeżeń - handel węglem i długami kopalnianymi, produkcję podeszew do butów, handel drewnem z Białorusią, tworzenie spółek, których powstało aż 17, w tym nonsensowne Centrum Gospodarcze i Integra.
W latach, kiedy byłem członkiem Prezydium tak nie było. Zarząd Główny analizował wszystkie poczynania Prezydium, domagał się wyjaśnień, dodatkowych analiz i opinii, wyliczeń, dowodów itd. Było to bardzo niedogodne dla Prezydium i dla pracowników biura ZG PZN, ale było słuszne, uzasadnione i prawidłowe. Dlatego na łamach "Biuletynu Informacyjnego" podkreślałem z zadowoleniem, że ZG PZN przestał być bezwolną maszynką do głosowania i zaczął pełnić swoją rolę, tę rolę, do pełnienia której został powołany.
Moje starania jednak były tylko kroplą potrzeb w tej dziedzinie. Nawet ja nie mogłem im poświęcić należytej uwagi. Były ważniejsze sprawy, od których zależało być albo nie być PZN-u. Na nich trzeba było się skupiać i starać się unikać konfliktów, o ile to tylko było możliwe. Niestety, pisanie o ludziach, o ich błędach zawsze powoduje konflikty. Chwalić można do woli, krytykować nie i to niezależnie od tego, jak uzasadniona jest ta krytyka.
Na zakończenie rozważań różnych aspektów pracy społecznej, muszę dodać, że nie mam cech działacza populisty, nie mam charyzmy, która umożliwia łatwe przekonywanie ludzi, zjednywanie zwolenników, uzyskiwanie akceptacji i poparcia swoich propozycji. Jeżeli ktoś ma taką charyzmę, może przekonać niemal wszystkich do wszystkiego, np. do konwertorów. Ja takich zdolności nie posiadam. Dlatego wolę pracę konkretną, którą mogę wykonywać niemal samodzielnie, np. redagowanie czasopisma.
J.S. - Jeszcze chciałbym porozmawiać o Twoich sprawach bardziej osobistych, które dla Ciebie są ważne. Interesują mnie też Twoje opinie dotyczące zagadnień, które są ważne dla niewidomych. Na tym zakończymy nasze rozmowy w październiku.
Źródło: "Pochodnia" grudzień 1991
Grażyna Pytlak
Dziennikarka prasy katolickiej
Redaktor naczelny miesięcznika: "Aspekt"
I nieszczęście można przeistoczyć w coś pozytywnego
Zbigniew Niesiołowski
- Jesteś osobą słabowidzącą. Jak trafiłaś do naszego Związku?
- Do PZN zapisałam się po kilkuletnim okresie inwalidztwa, do którego doszło w wyniku wypadku samochodowego. Było to 10 stycznia 1982 roku, w drodze z więzienia na ul. Młyńskiej w Poznaniu do obozu internowania w Gołdapi. Karetka więzienna wywróciła się na zakręcie, uderzyłam głową o ścianę, w wyniku czego zaczęła się utrata wzroku. Leczenie nie było na czas podjęte, a potem nie przyniosło pożądanego skutku.
- Jesteś więc jedną z ofiar stanu wojennego?
- Tak. Byłam internowana za działalność w NSZZ "Solidarność". Prowadziłam regionalny dwutygodnik "Solidarność Gorzowska" i tym zapracowałam na internowanie.
- Czyli walka o wyzwolenie z totalitaryzmu stała się przyczyną Twego inwalidztwa i osobistej tragedii?
- Można tak powiedzieć, ale z drugiej strony nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Myślę, że nawet nieszczęście można przeistoczyć w coś pozytywnego. Po tym wszystkim nie powróciłam do zawodu inżyniera budowlanego, ale pozostałam wierna dziennikarstwu.
W czasie stanu wojennego pracowałam w podziemnym czasopiśmie "Feniks", a od roku 1985 w katolickim czasopiśmie "Aspekty", które od 1990 r. jest miesięcznikiem diecezjalnym.
- Z tego, co mówisz wnioskuję, że nowy zawód daje Ci więcej satysfakcji i szersze możliwości samorealizacji niż poprzedni.
- Moje pierwsze zetknięcie z prasą było czymś w rodzaju przygody i chęci sprawdzenia się w nowej dziedzinie. Czasem udawało mi się coś wydrukować, ale nigdy nie myślałam, że zmienię zawód. Potem, w związku z inwalidztwem, stało się to koniecznością i dzięki wcześniejszemu doświadczeniu dziennikarskiemu moje nowe zajęcie nie okazało się zbyt trudne. Musiałam tylko rozwijać umiejętności warsztatowe i organizatorskie.
- Wiem, że jako jedna z nielicznych niewidomych redaktorek posługujesz się w pracy mikrokomputerem i to na wysokim, profesjonalnym poziomie.
- Tak, cały numer "Aspektów" przepisuję i redaguję pod edytorem tekstu na mikrokomputerze Ibm i wraz z projektem makiety przekazuję do łamania na dyskietce. 10 stycznia 1991 wstawiłam do redakcji, która mieści się w moim pokoju, mikrokomputer, a już 20 stycznia przekazałam pierwszą dyskietkę. Tak więc mój proces wstępnego uczenia się trwał 10 dni, a dzisiaj, po kilku miesiącach, nie wyobrażam sobie pracy bez tego urządzenia.
- Mówimy o czasopiśmie, którego jesteś redaktorem naczelnym, ale właściwie nie przedstawiliśmy jego profilu, nakładu i zasięgu.
- Jest to czasopismo katolickie, którego wydawcą jest Kuria Biskupia w Gorzowie. Ukazuje się w nakładzie 12 tysięcy egzemplarzy i rozchodzi na terenie całej diecezji i nie mamy żadnych zwrotów.
- Jaki jest krąg Waszych czytelników i co o nich wiecie?
- O naszych czytelnikach dowiadujemy się z trzech źródeł. Pierwszym są listy od dzieci, którym poświęcamy dwie lub trzy ostatnie strony naszego miesięcznika. Znajdują na nich zagadki, rebusy i konkursy, a także skierowaną do nich korespondencję. Jest to wdzięczna grupa czytelników, bardzo żywo i spontanicznie reagująca. Od dorosłych również dostajemy listy, w których znajdujemy oceny i polemiki oraz teksty przygotowane do publikacji. Mamy też opinie księży zajmujących się kolportażem "Aspektów". Z tych różnych źródeł dowiadujemy się, że krąg naszych czytelników to praktykujący katolicy, zainteresowani życiem wspólnoty religijnej.
- Kto redaguje "Aspekty"?
- W całej redakcji tylko ja zajmuję się tym profesjonalnie, a dziewięć pozostałych osób pracuje społecznie. Ten zespół, w którym są inżynierowie, informatycy, historyk, etnograf i fizyk, trzyma się razem już siódmy rok.
- Jaka jest sytuacja finansowa czasopisma?
- Koszty poligrafii pokrywamy pieniędzmi ze sprzedaży. Natomiast redakcja pracuje społecznie, a nakłady na jej utrzymanie są minimalne, bo mieści się w moim mieszkaniu. Ja, jako redaktor naczelny, nie otrzymuję pensji, ale też nie muszę dokładać z mojej renty, bo na wszystkie wydatki związane z działalnością redakcji otrzymuję niezbędne środki. Ponieważ wydawcą jest kuria, nie płacimy podatków.
- Poza tym, że jesteś redaktorem naczelnym "Aspektów", zaliczasz się do działaczy środowiska niewidomych i to takich, którzy nie przechodzą obojętnie obok trudnych problemów.
- W gorzowskim środowisku inwalidów wzroku mamy trochę nieprzyjemnych spraw, a jedną z nich - ciągnącą się od lat - udało się nam załatwić. Skupiła się tutaj grupa "działaczy", którzy uznali, że Pzn może być doskonałym miejscem osiągania nienależnych korzyści. Troszczenie się o nie było głównym przejawem działalności tej grupy. Panowała w niej atmosfera luzu towarzyskiego, która prowadziła do przekształcenia Związku w rodzaj klubu alkoholowego, co przenoszono na wszystkie formy działalności PZN - wycieczki, kursy rehabilitacyjne.
- Mówiąc wprost - mieliście do czynienia z kliką. Jak się ją Wam udało rozbić?
- Ludzie ci nie czuli się zagrożeni, bo przez wiele lat, jak wskazują na to dokumenty, nie było tutaj żadnej kontroli przeprowadzanej przez władze lokalne lub naczelne z Warszawy. Niewidomi członkowie okręgu byli praktycznie bezbronni wobec ludzi, którzy panowali w pełni nad środowiskiem. Nikt nie odważyłby się im udowodnić pijaństwa czy nadużywania stanowisk. Straty moralne, związane z ich działalnością, były ogromne, ale na tle innych wielkich afer ich wymiar finansowy niewiele znaczył. Największe straty moralne wynikały stąd, że ludzie nowo ociemniali, często załamani, przychodząc do PZN, liczyli na realną pomoc, ale szybko przekonywali się, że w tym Związku nie o to chodzi. Informacje, co Pzn może oferować, były blokowane, a działo się tak dlatego, że zapomogi, sprzęt rehabilitacyjny, wczasy oraz inne korzyści przyznawane były wąskiej grupie wtajemniczonych działaczy, chociaż ich sytuacja materialna w porównaniu z innym niewidomym była całkiem niezła. Ponieważ nie mogliśmy zdobyć niezbędnych informacji w Związku, oddaliśmy sprawę do prokuratora licząc, że pomoże nam on znaleźć odpowiedzi na pytania: dlaczego kursy rehabilitacyjne są wczasami alkoholowo_rozrywkowymi? Dlaczego pomoc finansowa i rzeczowa trafia do ludzi nieźle sytuowanych, a nie najbardziej potrzebujących? Dlaczego jedni otrzymują wczasy kilka razy w roku, a innym odpowiada się, że wczasów nie ma, choć nigdy dotąd nie korzystali z tej formy wypoczynku oraz jakim prawem w grudniu 1990 r cały zarząd okręgu przyznał sobie pokaźnych rozmiarów zapomogi?Poza wystąpieniem do prokuratora doprowadziliśmy do zwołania nadzwyczajnego zebrania delegatów, z którego delegaci gorzowscy wyszli, ponieważ prezes przyjechał podpity i zaczął naszą grupę obrażać. W rezultacie nie można było wybrać nowych władz, wobec czego powołano zarząd komisaryczny. Stało się to dzięki prezesowi Zarządu Głównego Pzn.
- Z tego, co powiedziałaś wynika, że najważniejsze jest, by w danym środowisku znalazła się grupa aktywnych i przede wszystkim odważnych działaczy, którym zależy na wyeliminowaniu nadużyć i amoralnych postaw pseudoaktywistów.
- Tak, ale nie można dać się zastraszyć zarzutem rozrabiactwa, który jest w stałym repertuarze tego rodzaju klik. Jest to jednak dopiero początek procesu, bo - moim zdaniem - nasze związkowe życie wymaga gruntownego przewartościowania. Powinniśmy odchodzić od masówek organizowanych według wspólnego najniższego mianownika, a tworzyć warunki do działania w grupach wspólnych zainteresowań, w których ludzie mają sobie do powiedzenia coś wartościowego i mogą zyskać głębszą jakość. Koncentrujmy się na tym, co dotyczy konkretnej osoby, a odchodźmy od działań dla statystyki.
- Co uważasz za swoje największe osiągnięcie?
- Chyba to, że jestem laureatem nagrody Polkol z roku 1985, którą australijska fundacja przyznaje polskim autorom. Ich nazwiska w okresie stanu wojennego nie były ujawniane i dopiero niedawno zaczął to robić "Tygodnik Powszechny".
- Co chciałabyś jeszcze osiągnąć?
- Marzy mi się podwójna objętość "Aspektów", bo mam dużo materiałów i chciałabym je wszystkie wykorzystać, no i profesjonalna redakcja, penetrująca różne środowiska i aspekty życia naszej wspólnoty. Chciałabym też, żeby zanikały podziały na widzących i niewidomych, bo społeczność powinna być jedna, a w niej miejsce dla różnych ludzi.
- Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Na koniec rozważań problemów PZN-u, a szerzej - środowiska niewidomych i słabowidzących - warto zastanowić się, jak środowisko to ma być zorganizowane, czy mają to być masowe stowarzyszenia, czy może kadrowe. Pytanie to dotyczy głównie Polskiego Związku Niewidomych, gdyż jest to chyba jedyne masowe stowarzyszenie, a z całą pewnością, ma najszerszy zakres i zrzesza najwięcej osób z uszkodzonym wzrokiem. Liczba członków tego stowarzyszenia jednak ulega systematycznemu zmniejszaniu. Uwzględniając system dofinansowywania działalności Związku i to, co może on oferować swoim członkom, skłania do wniosku, że regres będzie trwał. Nie widzę możliwości wyjścia z impasu. Mój pesymizm bierze się i stąd, że w PZN niezmiernie trudno przeprowadzać jakiekolwiek zmiany. Wynika to m.in. z odchodzenia ze Związku osób o szerokich perspektywach myślowych, z tradycjonalizmu myślenia czołowych działaczy, a może nawet ich braku rzeczywistego zaangażowania w realizację celów ogólnych.
Można doszukiwać się wielu przyczyn stopniowego zmniejszania się znaczenia PZN-u dla osób z uszkodzonym wzrokiem i opuszczania przez nich jego szeregów. Nie jest to jednak moim celem. Pisałem wcześniej o tych przyczynach. Teraz chcę tylko podkreślić, że system dofinansowywania zadań, które są rzeczywiście ważne dla osób z uszkodzonym wzrokiem, nie pozwala na efektywne zaspokajanie ich potrzeb. Z drugiej strony wiele potrzeb zaspokajanych jest poza PZN-em, przez PCPR-y, przez PFRON oraz przez różne organizacje pozarządowe. Fakt ten jest na tyle znaczący, że nawet przy zaangażowaniu najlepszych działaczy, ludzi mądrych, uczciwych ibezinteresownych, którzy doskonale znają środowisko oraz potrzeby niewidomych i słabowidzących nie byłoby skutecznym przeciwdziałaniem stopniowego upadania Związku. System pozyskiwania pieniędzy bowiem nie stwarza możliwości systematycznej, sensownej, potrzebnej pracy na rzecz niewidomych i słabowidzących. Fajerwerki natomiast w rodzaju "niewidomy za kierownicą", "lot paralotnią", ustawiczne szkolenia w poszukiwaniu pracy nie są atrakcyjne dla rzesz osób z uszkodzonym wzrokiem. Mogą one fascynować nielicznych, ale nie ogół członków.
Uwzględniając powyższe - skłaniam się do wniosku, że PZN powinien przekształcić się ze stowarzyszenia masowego w stowarzyszenie kadrowe. Nie oznacza to, że proponuję pozbywanie się członków. Nie, nadal osoby zainteresowane powinny mieć możliwość należenia do PZN-u. Nie ich liczba jednak powinna być ważna. Ważne powinny być zadania i to takie, na realizację których nie trzeba wielkich pieniędzy.
Moim zdaniem jeżeli udałoby się zdefiniować te zadania tak, żeby były one ważne dla niewidomych i słabowidzących oraz możliwe do realizacji bez dużych nakładów finansowych, znaczenie PZN-u wzrosłoby zasadniczo.
Nie będę silić się na określenie wszystkich zadań, które powinny realizować ogniwa organizacyjne PZN-u. Pisałem już na ten temat. Teraz chcę tylko, tytułem przypomnienia, zasygnalizować niektóre z nich, jako ilustrację nowej filozofii działania PZN-u, na rzecz całego środowiska i wszystkich osób z uszkodzonym wzrokiem.
Zadania kół PZN
Widzę trzy fundamentalne zadania, na realizacji których powinny skupić uwagę zarządy kół PZN. Są to:
1) szeroko pomyślana informacja,
2) pomoc w załatwianiu spraw,
3) pozyskiwanie wolontariuszy do pomocy najbardziej potrzebującym i organizowanie ich pracy.
Niewidomi, słabowidzący, ociemniali, członkowie rodzin osób z uszkodzonym wzrokiem, przedstawiciele innych organizacji pozarządowych i instytucji działających na rzecz tej kategorii osób niepełnosprawnych powinni mieć możliwość uzyskania w kole wyczerpujących informacji o wszystkim, co jest dla nich ważne. Informacje te powinny dotyczyć, między innymi:
- placówek okulistycznych, które mogą udzielić pomocy w przypadkach urazów, wad i chorób oczu,
- możliwości uzyskania rent inwalidzkich i rent socjalnych, zasiłków opiekuńczych i innych form pomocy socjalnej,
- ośrodków szkolno-wychowawczych dla niewidomych i słabowidzących, klas integracyjnych w najbliższej okolicy oraz możliwości uczęszczania do szkół ogólnodostępnych,
- podręczników i pomocy szkolnych dla niewidomych oraz możliwości korzystania z lektur szkolnych i prasy dziecięcej oraz młodzieżowej,
- możliwości uzyskania skierowania na turnus rehabilitacyjny i dofinansowania udziału w tych turnusach,
- sprzętu i pomocy rehabilitacyjnych, możliwości nabycia i uzyskania dofinansowania na zakup,
- możliwości udziału w szkoleniach rehabilitacyjnych,
- możliwości korzystania z prasy środowiskowej i literatury,
- ulg i uprawnień przysługujących osobom niepełnosprawnym oraz tych, które przysługują niewidomym i słabowidzącym,
- możliwości uzyskania pomocy finansowej na rozpoczęcie działalności gospodarczej, możliwości uzyskania pracy zawodowej, uprawnień przewidzianych dla niepełnosprawnych pracowników,
- możliwości uczestnictwa w działalności prowadzonej przez koło, przez inne organizacje pozarządowe działające w danym mieście czy powiecie.
Żeby jednak koła mogły udzielać informacji na wymienione i podobne tematy, muszą mieć łatwy dostęp do korzystania z aktualnych informacji. Każde koło nie może opracowywać i aktualizować takich informacji. Powinny być one przygotowywane, aktualizowane i dostarczane przez biuro Zarządu Głównego PZN. System opracowywania i aktualizowania takich informacji został wypracowany przez redakcję "Biuletynu Informacyjnego" wydawanego przez PZN do końca 2004 r. Zabrakło jednak niezbędnej determinacji, żeby system ten wprowadzić we wszystkich kołach, a po 2004 r. został zaniechany. "Biuletyn Informacyjny" zlikwidowano, a zbiory przestały być uzupełniane i aktualizowane.
Myślę, że do tego systemu należy wrócić, może udoskonalić, ale koniecznie prowadzić na bieżąco i aktualizować. Żeby możliwe było uzupełnianie zbioru informacji i ich aktualizowanie, nie może to być książka. Każda informacja musi być na oddzielnej kartce papieru, którą zawsze można zastąpić nową, jeżeli np. zmieniło się prawo.
Informacja jest niezmiernie ważna, ale nie zawsze wystarczająca. Dlatego koła PZN powinny udzielać pomocy w załatwianiu spraw objętych zakresem informacji. Jest to drugie, fundamentalne zadanie, którego realizacja może sprawić, że PZN stanie się ponownie potrzebny niewidomym.
Istnieje niewielka grupa niewidomych, którzy nie posiadają osób bliskich albo z różnych przyczyn nie mogą korzystać z ich pomocy. Osoby te potrzebują pomocy przy:
- dokonywaniu zakupów, zwłaszcza odzieży, obuwia itp.,
- korzystaniu z usług placówek służby zdrowia,
- załatwianiu spraw urzędowych,
- dokonywaniu różnych opłat,
- zapoznawaniu się z korespondencją i odpowiadaniu na listy,
- korzystaniu z ruchu i świeżego powietrza,
- załatwianiu innych spraw ważnych życiowo.
Wolontariusze mogliby udzielać takiej pomocy. Koła jednak musiałyby pozyskiwać tych wolontariuszy i organizować ich pracę tak, żeby wiedzieli, co i kiedy mają robić, komu i w czym pomagać.
Oczywiście, koła mogą nadal organizować spotkania okolicznościowe, wycieczki, pielgrzymki, wieczory poezji itd. Działalność ta jednak powinna być zdecydowanie drugoplanowa.
Zadania okręgów PZN
Podobnie jak koła, okręgi powinny skupić się na realizacji kilku najważniejszych zadań. Moim zdaniem należą do nich:
1) udzielanie pomocy kołom w realizacji ich zadań,
2) organizowanie szkoleń rehabilitacyjnych,
3) załatwianie trudniejszych spraw interwencyjnych,
4) dbanie o zabezpieczenie potrzeb osób niewidomych i słabowidzących w prawie stanowionym przez władze samorządowe.
Nie będę rozwijać tych punktów. Z pewnością osoby działające w okręgach bez trudu uzupełnią tę krótką listę. Uzupełnienie jednak nie może być zbyt duże. Szerokiej działalności nie da się prowadzić bez dużych pieniędzy, a ich zdobywanie nie jest zadaniem prostym i łatwym. Sam proces zdobywania wymaga zaangażowania sił pracowników, a ponadto jest to korzyść krótkotrwała. Za rok znowu trzeba się starać, a skutków tych starań nie da się przewidzieć. Dodatkowy problem polega też na tym, że pieniądze są przyznawane późno. Na przykład w bieżącym roku PZN otrzymał dofinansowanie na wydawanie "Pochodni" dopiero w czerwcu, może w maju. Tak się nie da działać racjonalnie i efektywnie. Dlatego trzeba planować takie zadania, żeby zaspokajały istotne potrzeby niewidomych i słabowidzących i nie wymagały dużych nakładów finansowych.
Zadania władz centralnych PZN
Tu również należy ograniczyć liczbę realizowanych zadań do najważniejszych. Biuro ZG PZN, czyli Instytut Tyflologiczny, nie powinno być konkurentem okręgów, nie powinno być siedemnastym okręgem. Powinno realizować ważne zadania na rzecz całego kraju. Do zadań tych zaliczam:
1) starania o zabezpieczenie potrzeb osób niewidomych i słabowidzących w prawie stanowionym przez Sejm RP, Radę Ministrów, poszczególnych ministrów oraz inne centralne instytucje, np. PFRON,
2) gromadzenie i opracowywanie informacji dotyczących pracy instytucji działających na rzecz osób z uszkodzonym wzrokiem, np. ośrodków szkolno-wychowawczych, PCPR, PFRON-u, warsztatów terapii zajęciowej dla niewidomych oraz występowanie z wnioskami, których celem będzie poprawa jakości ich pracy,
3) opracowywanie i aktualizowanie informacji dla kół PZN, które umożliwią im szybkie, dokładne informowanie niewidomych i słabowidzących o wszystkim, co ich dotyczy,
4) opracowywanie programów szkoleń rehabilitacyjnych dla okręgów PZN,
5) organizowanie specjalistycznych szkoleń, których ze względu na małą liczbę osób potrzebujących takich szkoleń nie mogą organizować okręgi, np. dla niewidomych ze stwardnieniem rozsianym czy dla instruktorów rehabilitacji,
6) wydawanie prasy o charakterze informacyjnym i rehabilitacyjnym,
7) pomoc okręgom PZN w rozwiązywaniu trudniejszych problemów.
Nakreśliłem zadania dla jednostek organizacyjnych, które według mojego rozumienia, powinny spowodować, że PZN znowu stanie się potrzebny niewidomym i słabowidzącym. Obecnie wielu mówi, że nie ma potrzeby należenia do tego stowarzyszenia, bo nie jest ono do niczego potrzebne.
Oczywiście, propozycje moje, chociaż całkowicie zmieniają rozumienie roli PZN-u, są raczej zarysem, a nie twardym kanonem tego, co należy i można robić. Taki twardy kanon powinien wyłonić się po długiej, rzetelnej dyskusji działaczy, pracowników i specjalistów pracujących z niewidomymi. Zgłaszając te propozycje chcę zwrócić uwagę, że zajmowanie się wszystkim na co uda się zdobyć pieniądze, rozprasza siły i nie prowadzi do zaspokajania istotnych potrzeb osób z uszkodzonym wzrokiem. Przyjęcie kilku zadań i ich konsekwentna realizacja mogłaby przyczynić się do zmiany wizerunku PZN-u i zmiany stosunku niewidomych do tego stowarzyszenia.
Raz jeszcze podkreślam, że bez pieniędzy nie da się prowadzić bardzo szeroko pomyślanej działalności, a PZN nie może skupiać wszystkich sił na pozyskiwaniu środków na finansowanie swojej działalności. Dlatego powinien ustalić najważniejsze zadania w działalności na rzecz osób z uszkodzonym wzrokiem i starać się znaleźć źródła ich finansowania.
Może się mylę, może nie jest to właściwy kierunek zmian, może są lepsze pomysły, ale jest to próba ponownego zdefiniowania roli Związku. Jestem przekonany, że zajmowanie się wszystkim, jak to kiedyś mówiliśmy, że w PZN jest wszystko z wyjątkiem wojska, w obecnych warunkach nie jest możliwe. Stąd moje propozycje.
Muszę przyznać, że piszę to bez szczególnego entuzjazmu i wiary w powodzenie. Obawiam się, że osoby znaczące w naszym środowisku nawet nie przeczytają moich propozycji, nie zainteresują się nimi i nie podejmą prób dostosowania działalności do potrzeb osób z uszkodzonym wzrokiem oraz do możliwości finansowania realizowanych zadań. Takie próby były już wcześniej podejmowane, a dyskusja zawsze sprowadzała się do tego, jak należy wszystko zmienić, żeby nic się nie zmieniło. Jeżeli ten stosunek do zmian się nie zmieni, degradacja PZN-u będzie postępowała.
A może znajdą się siły, które podejmą trud dostosowania działalności PZN-do radykalnie zmienionych warunków i niewiele zmienionych potrzeb osób z uszkodzonym wzrokiem?
Źródło: "Biuletyn Informacyjny" styczeń 2002 r.
Do prowadzenia wojny potrzeba szeregowych żołnierzy i dowódców. Sami generałowie, nawet najlepsi, wojny nie wygrają. Sami szeregowi żołnierze, chociaż najlepiej uzbrojeni, też wojny nie wygrają.
Pan Janusz K. pisze: "Chciałbym się z Wami podzielić refleksją, której doznałem po wysłuchaniu pewnej religijnej audycji. Jej autor wygłosił mniej więcej taki pogląd - "Niewidomi nie mogą pracować, bo kto przyjmie do pracy człowieka niewidomego. Niewidomy nie może być odpowiedzialny za to, co robi, gdyż nie widząc nie może odpowiadać za wykonywane prace. Wydaje się, że są to owoce i echa nieszczęsnej wypowiedzi p. Tadeusza M. sprzed lat, która obiegła Polskę, "Osoba niewidoma nie widzi, więc nie może podpisywać".
W związku z planowanym konkursem na stanowisko prezesa Zarządu PFRON-u niewidomy zapytany, czy zamierza wziąć w nim udział, odpowiedział, że nie. Wypowiedź tę uzasadnił: "Po wyczynach M. niewidomi długo jeszcze nie będą mogli liczyć na poważniejsze stanowiska publiczne bez względu na ich kwalifikacje."
W tym przypadku, bez wątpienia zawiódł generał. Ale, czy zawsze tak jest?
W grudniu ub.r. wiele osób telefonowało do ZG PZN i do naszej redakcji w sprawie ulg komunikacyjnych. Wiele osób wypowiadało się na ten temat na liście dyskusyjnej "Typhlos". Jeden z uczestników tej listy Dariusz C. napisał do ZG i poinformował o swym wystąpieniu pozostałych uczestników dyskusji. Czytamy: "Bardzo proszę o informację, jakie jest stanowisko Związku w tej sprawie oraz jakie konkretne działania Państwo podjęli."
Pan Mariusz B. pisze: "Czy możecie mi wytłumaczyć, jak zmienią się moje i mojego opiekuna prawa co do dojazdów. Mam również pytanie, dlaczego instytucje, takie jak PZN, nie protestowały przeciwko temu? Czy po prostu, jak zwykle, nikt nie reprezentuje "Nas" niepełnosprawnych".
Oczywiście, że ZG PZN protestował i podejmował starania. Oczywiście, że stanowisko Zarządu Głównego jest zdecydowanie przeciwne odbieraniu niewidomym uprawnień komunikacyjnych, pozostałych również. Nie to jest jednak najważniejsze w tych rozważaniach.
Niewidomi i słabowidzący wymagają od władz swego Związku działania, obrony ich interesów, wsparcia moralnego i materialnego. Domagają się, by godnie reprezentowały ich interesy, by zapewniły im poczucie bezpieczeństwa i dumy z przynależności do PZN-u. I to ich prawo. Ale czy same władze mogą sprostać takim zadaniom?
Już wspomniano, że egoistyczna wypowiedź generała bardzo niewidomym zaszkodziła. Jej konsekwencje będą trwały dłużej, niż będą żyli: ów generał i piszący te słowa.
A jak się zachowują oficerowie, podoficerowie i żołnierze, szeregowi członkowie naszego Związku?
Pracownicy pewnego PCPR-u mówią, że z ich pomocy korzysta tylko pięcioro niewidomych - sami członkowie zarządu koła. Fe! Nieładnie drodzy oficerowie! I nie jest ważne, że tak jest być może tylko w tym jednym kole. Tak o nas mówią. I czy jest na to rada?
Przed laty niewidomi organizowali wycieczki samolotami. No cóż, bilety były tańsze, a przewodnik leciał za darmo. No i przestali latać. A tu zawiedli oficerowie i żołnierze, organizatorzy wycieczek i ich uczestnicy.
Niektórzy niewidomi publicznie czytają gazety i domagają się respektowania ich uprawnień, np. do bezpłatnego biletu dla "przewodnika". Niektórzy niewidomi zwykłe listy wkładają między kartki zapisane brajlem i wysyłają bez znaczków. Niektórzy niewidomi kłaniają się przez ulicę prezydentom miast, wójtom, radnym itp. Oczywiście robią tak z szacunku. Ale panowie ci, panie też, nie zawsze doceniają ich dobre zamiary. A to już są nadużycia samych żołnierzy.
Jeżeli przedstawiciele władz państwowych i samorządowych obserwują, że niektórzy niewidomi widzą nie gorzej od nich, ale twierdzą, że "nam niewidomym należy pomagać", jeżeli władze te wiedzą, że niewidomi to oszuści, krętacze, złodzieje, malwersanci ...
I cóż z tego, że to tylko niektórzy są tacy. I cóż z tego, że niektóre osoby widzące kradną na potęgę, oszukują, sprzeniewierzają publiczne pieniądze? W takich przypadkach zawsze jest to pan Iksiński, Igrekowski czy Zetowski. A u nas? Oczywiście, to niewidomi.
No i żołnierze zawodzą. No i trudniej jest coś załatwić dla niewidomych. Dodajmy, że i bez tego nie jest to łatwe zadanie. Ale niewłaściwe postępowanie niektórych niewidomych: generałów, oficerów i żołnierzy zadanie to skutecznie utrudnia. Mało tego - przyczynia się do utraty uprawnień, które kiedyś były przyznane. Żeby nie być gołosłownym, przytaczam obszerny fragment pisma skierowanego do ZG PZN w 2001 r. przez PKS w Chrubieszowie.
"Problemy powstają przy uznawaniu uprawnień do korzystania z przewodnika osoby niewidomej lub ociemniałej. Osoby korzystające z legitymacji PZN generalnie uważają, że przysługuje im prawo do przewodnika w każdym przypadku i wykorzystują to wprost, egzekwując od przygodnych podróżnych połowę należności za przejazd wyznaczając ich sobie za przewodników niewidomych. Jest to praktyka powszechna i jednocześnie bardzo szkodliwa dla budżetu państwa i dla nas podatników z racji dopłat państwa do tych przewozów."
Oj! Nie tylko dla budżetu państwa i podatników. Dla niewidomych jest to również szkodliwe.
I cóż z tego, że ZG PZN wysłał wyjaśnienia? I cóż z tego, że wcale nie są to zjawiska powszechne? Jak można komuś zakazać podobnie myśleć, uogólniać sporadyczne przypadki i przypisywać niewidomym różne złe cechy. Przecież my też tak robimy. Przecież my też uważamy, że wszyscy politycy są krętaczami, oszustami, złodziejami, że myślą tylko o własnych interesach. I cóż z tego, że nie wszyscy są tacy? My ich za takich uważamy, a my zawsze mamy rację.
Wiemy, że jest źle w naszym Państwie. Wiemy też, że jest źle w naszym Związku. Nie chcemy tylko wiedzieć, że to my wybieramy polityków, że to my wybieramy władze naszego Związku od kół począwszy, a na przewodniczącym Zarządu Głównego kończąc. A jeżeli nie idziemy - nie głosujemy, to też wybieramy i też nie jesteśmy bez winy.
Zastanówmy się nad podobnymi problemami. Może jednak bardziej skuteczne będzie stawianie wymogów również sobie, a nie tylko władzom Związku. Pomyślmy, czy razem nie będzie łatwiej osiągać wspólne cele. Zastanówmy się, jak szkodliwe jest postępowanie niektórych naszych generałów, niektórych oficerów i niektórych żołnierzy. I ciągle z mocą podkreślajmy, że to niektórzy, a nie większość.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Pluralizm, czyli zgodność z poglądami europosła Marka Plury: przede wszystkim praca, rodzina, określona pozycja społeczna, a potem dopiero rozrywka, urlopy itp. I ewentualne niezbędne dotacje na sprzęt rehabilitacyjny, sprzęt umożliwiający pracę itd.
Można się całkiem łatwo zatracić w tych rozrywkach, sporcie, turystyce i turnusach czy kursach rehabilitacyjnych, kongresach i konferencjach, szkoleniach przystosowujących do pracy... Dobrze, jeżeli można wypocząć, ale jeszcze lepiej, żeby było po czym.
Pamiętam, że moja mama mówiła, kiedy narzekałem na zmęczenie czy senność: "W grobie się wyśpisz". Nie miałem jeszcze okazji tego sprawdzić. Tak czy owak, intensywne życie zawodowe i przeznaczanie racjonalnej ilości czasu na pracę społeczną powoduje, że nawet chętnie zostajemy jakiś czas w tzw. czterech ścianach, żeby z mądrym, czyli ze sobą samym, porozmawiać. Dlatego warto się zastanowić także i nad tym, czy po utracie wzroku życie ma już tylko polegać na ustawicznej rehabilitacji, czy też raczej rehabilitacja ma doprowadzić w możliwie najkrótszym czasie i najkrótszą z możliwych drogą do tego, aby to życie było podobne do każdego innego bez utraty własnej osobowości, tożsamości, upodobań, zainteresowań.
Nareszcie przyszedł czas pozbycia się kalendarzowego bałaganu. Bo i do czego to podobne, żeby tydzień miał 7 dni, miesiąc 28, 29, 30 albo i 31 dni, a rok 12 miesięcy. Wszędzie obowiązuje system dziesiątkowy , a tu coś takiego.
ONZ postanowiła więc zreformować kalendarz i wprowadzić w nim system dziesiątkowy. I tak:
- rok będzie składał się z dziesięciu miesięcy,
- miesiąc będzie miał 10 tygodni,
- tydzień składać się będzie z 10 dni - po piątku, przed sobotą, dodany zostanie szóstek, dalej siódmek i ósmek.
Po reformie łatwe będzie planowanie, święta zawsze przypadać będą w te same dni tygodnia - same korzyści.
Jest tylko jeden maleńki problem, jak zmusić Ziemię, żeby okrążała Słońce w ciągu tysiąca dni, zamiast w 365 i paru godzin. Z tym jednak uczeni radzieccy poradzą sobie bez trudu.
Jeżeli ktoś jest np. z natury i upodobania domatorem, lubi gotować, spędzać wiele czasu przy radiu czy z dziećmi, to proponowanie mu na siłę jakichś długich wypraw turystycznych tylko dlatego, żeby nie miał wątpliwości, że niewidomy może to robić, jest dość nonsensowne. I przeciwnie: jeżeli ktoś był przed utratą wzroku zapalonym turystą, to przekonywanie go, że niewidomy też może gotować, śpiewać, tańczyć i grać na akordeonie nie ma sensu.
Przerehabilitowanie prowadzi do życia na opak, to znaczy, że cały czas zajmuje nam udowadnianie światu i sobie samemu, że niewidomy to ho, ho. Czasem nawet udowadnia się możliwość robienia czegoś, czego by się nigdy nie robiło, gdyby się miało dobry wzrok. Bo można sobie w końcu życie tak urządzić, że przeskakuje się od jednego szkolenia na drugie, z jednego kursu na drugi, od konferencji i imprezy Reha do wycieczki na Wzgórze Lecha itp. Dość łatwo zauważyć, że uczestnikami wszystkich tych imprez są z reguły te same osoby.
Kiedy mówimy o pracy, rzeczą istotną jest jeszcze i to, że praca przynosi pewne pozytywne skutki finansowe. Sądzę nawet, że pieniądz, zwłaszcza w kapitalizmie, to najlepsza forma rehabilitacji.
Bo kiedy te pieniądze są, to wcale nie trzeba oczekiwać na MOPS, PCPR i inne instytucje wspomagające. W swoim wywiadzie europoseł Marek Plura zwraca uwagę, że wola materialnego usamodzielnienia się nasiliła się wtedy, kiedy poznał przyszłą swoją żonę, bo wówczas poczuł wyraźną potrzebę pomagania jej, wzrosło też poczucie odpowiedzialności za drugiego człowieka.
I warto jeszcze nie przesadzać z absolutną samodzielnością. Pamiętam, że dzięki konieczności współpracy z kolegami w liceum i na studiach, miałem wiele kontaktów, choć było to i trudne i dość uciążliwe. To prawda, że dopiero na studiach podyplomowych, podczas których zatrudniałem lektorów, mogłem sobie czytać w sposób wybiórczy, wcześniej trzeba było jakoś tam się dostosowywać, a najlepiej znaleźć kogoś, kto miał te same kierunki zainteresowań. Jednak konieczność stałych kontaktów jest dla niewidomego czymś nieodzownym. Wtedy i do życia towarzyskiego przypadkowego łatwiej się przystosować, łatwiej delikatnie zapoznać otoczenie ze swoją ślepotą. Wielu z byłych moich lektorów na początku pracy zostało przyjaciółmi. Bez konieczności zatrudniania lektora kontakty z tymi ludźmi nigdy by nie nastąpiły. Tak więc nie trzeba mi było do tego żadnych kluczy czy wytrychów,
Sport, turystyka, mają to do siebie, że najlepiej wychodzą w grupach. Prawda, że nieraz było mi żal, iż nie mogę pójść sobie sam wysoko w góry i w ciszy posłuchać, jak szemrze strumyk czy ćwierkają niesłyszane w innych miejscach ptaki. Podobnie rzecz się ma z uczestnictwem w kulturze (teatry, kina, muzea itp.). I nie warto ubolewać nad tym, że oto niewidomy sam nie może pójść tu czy tam, ba, nawet do kościoła jest trudno pójść samemu. Konieczność korzystania z pomocy często może być realnym źródłem kontaktów, które mogą zaowocować dłuższą zażyłością.
I w końcu może ktoś zapytać, po co to całe ględzenie. Otóż myślę, że kiedy podejmujemy jakieś działanie, kiedy czujemy się jakoś nie tak, warto zastanowić się, czy przyczyna leży w braku wzroku, czy też w naszych predyspozycjach ogólnych. Na jednym ze spotkań z instruktorem czy inspektorem rozwoju zatrudnienia niewidomych ze Szwecji prelegent opowiedział taką oto historię. Miał do czynienia z osobą, która była niezwykle zainteresowana kolejnictwem, a w szczególności obsługą lokomotyw. Nagle osoba ta utraciła wzrok i stało się to dla niej wielkim nieszczęściem. Prelegent zatem stanął przed zadaniem znalezienia takiej pracy, która w miarę możliwości byłaby najbliższa tego, co się w przeszłości marzyło świeżo ociemniałemu. Po pewnym czasie okazało się, że przy odpowiedniej organizacji pracy może być zatrudniony w informacji kolejowej. Nie była to praca maszynisty, ale jednak blisko tego, czym się interesował. Tu od razu wyłania się kolejne ważne zagadnienie. Otóż gdyby ten człowiek marzący o pracy maszynisty znalazł się na kursie rehabilitacji, gdzie uczono by, że niewidomy może wiele innych rzeczy, a poza tym musi się ładnie ubierać, czyścić paznokcie itp., zapewne nie miałby z tego żadnego pożytku. A już na pewno żadna telepraca przy biurku w domu by go nie zadowoliła, a może nawet wpędziła w jeszcze większą depresję. A już o pracy polegającej na przepisywaniu niepotrzebnych materiałów nie warto nawet wspominać.
Europoseł Marek Plura będzie szerzył swoje racjonalne poglądy na zatrudnienie i integrację osób niepełnosprawnych, ale w Brukseli, podczas gdy racjonalne podejście potrzebne jest nam tu i teraz. Trzeba by zatem upowszechniać rozwiązania zachodniej Europy wśród niepełnosprawnych Polaków. A z kolei te rozwiązania, które u nas są nie najgorsze, bo chyba takie są też, warto upowszechniać w innych krajach. I nie trzeba zbytnio przejmować się lamentami pracodawców. Podejrzewam, że gdyby dokładnie oddzielić niepełnosprawnych zatrudnionych naprawdę od tych, których zatrudnienie jest fikcją, okazałoby się, że odebranie pracodawcom korzyści z zatrudniania tego rodzaju ludzi wcale na spadek zatrudnienia by nie wpłynęło.
Tegoroczne Reha przewidują konferencję czy dyskusję, a może jedno i drugie, pod hasłem "Od izolacji do integracji". Byłoby dobrze, gdyby nie przyjmować standardowo, że oto w socjalizmie była sama izolacja polegająca na wyplataniu koszyków, a teraz jest pełna integracja polegająca na pełnym zatrudnieniu, wolności, dostatku, szczęściu wszystkich niepełnosprawnych co chwilę odbywających jakiś kurs czy szkolenie przygotowujące do pracy, której nie ma. Warto może zastanowić się i pokusić o odpowiedź na pytanie, dlaczego ostatnie 25-lecie wolnej Polski nie przyniosło takich wybitności, jak prof. Jerzy Płonka - matematyk albo Edwin Kowalik - muzyk. Obecnie przecież rozwój informatyki i techniki stwarza znacznie większe możliwości. Dlaczego poszczególni niewidomi czy słabowidzący nie wykazują ani chęci podejmowania ryzyka, ani podejmowania wytężonej pracy twórczej? Jest wolność, w tym również wolność podejmowania wszelkich inicjatyw gospodarczych, naukowych, artystycznych... Warto może po wakacjach zastanowić się nad tym, co kiedyś było złe, a co dobre i co z tego dobrego możemy przyjąć obecnie.
W niniejszej wypowiedzi nie wniosłem żadnych rewelacji, raczej powtórzyłem różne kwestie w inny nieco sposób. Jak wiadomo, najtrudniej napisać coś nowego, ponieważ w historii ludzkości praktycznie wszystko już było. Jeśli tak, to może niech nadal będzie, ale przede wszystkim to, co jest dobre. No i warto się zastanowić, od kogo i od czego to wszystko zależy.
Kk
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-08-05
Przedsiębiorca dostanie pieniądze na wyposażenie stanowiska pracy niepełnosprawnego, którego ma już na etacie - donosi Rzeczpospolita
Ministerstwo Pracy opublikowało właśnie projekt zmian w ustawie o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych.
Po nowelizacji przedsiębiorcy częściej będą mogli się starać o wysokie dofinansowania z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Chodzi o przewidziane w art. 26 ustawy o rehabilitacji pieniądze na wyposażenie stanowiska pracy, tak by zaspokajało ono potrzeby niepełnosprawnego pracownika.
Obecnie przedsiębiorca może się starać nawet o prawie 78 tys. zł dofinansowania na ten cel, pod warunkiem, że zatrudni na tym stanowisku na 36 miesięcy bezrobotnego niepełnosprawnego skierowanego przez powiatowy urząd pracy, albo jeśli niepełnosprawność danego pracownika powstała w czasie jego zatrudnienia.
Nie zmieni się jednak inny warunek wypłaty tego dofinansowania. Koszty wyposażenia tego stanowiska nadal będą zwracane dopiero po pozytywnej opinii Państwowej Inspekcji Pracy, wydanej na wniosek starosty, odpowiednio o przystosowaniu lub o spełnieniu warunków bezpieczeństwa i higieny pracy na stanowisku pracy lub w pomieszczeniach zakładu pracy, potwierdzającej dostosowanie ich do potrzeb osób niepełnosprawnych.
Z informacji podanych przez resort pracy w uzasadnieniu projektu wynika, że przedsiębiorca będzie mógł przeznaczyć pieniądze na adaptację pomieszczeń zakładu pracy do potrzeb osób niepełnosprawnych, adaptację lub zakup nowych urządzeń ułatwiających im wykonywanie pracy lub funkcjonowanie w tym zakładzie.
Nowelizacja ma dostosować nasze przepisy do rozporządzenia Komisji Europejskiej nr 651/2014 z 17 czerwca 2014 r. Uznaje ono niektóre rodzaje pomocy za zgodne z rynkiem wewnętrznym.
Korzystne dla przedsiębiorców zmiany mają wejść w życie od 31 grudnia 2014 r.
Więcej w Rzeczpospolitej z 5 sierpnia 2014 r.
Źródło: Gazeta Prawna 33 tydzień 2014
Przepisy nie określają definicji ograniczeń zawodowych. Rolą zaś zakładowej komisji jest opracowanie programu wsparcia dostosowanego do indywidualnej sytuacji każdego pracownika.
Takie stanowisko przedstawił Jarosław Duda, wiceminister pracy i polityki społecznej oraz pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych, w odpowiedzi na interpelację posłów Bogdana Rzońcy i Jana Warzechy (numer 26741). Posłowie złożyli ją w związku z kontrolami u pracodawców przeprowadzanymi przez urzędy skarbowe oraz Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON) w zakresie prawidłowego wydatkowania środków zgromadzonych na zakładowym funduszu rehabilitacji osób niepełnosprawnych (ZFRON). W ich efekcie zarzucają firmom błędne tworzenie indywidualnych programów rehabilitacji (IPR), które są z nich finansowane.
- W jednej z firm PFRON zakwestionował 40 takich indywidualnych programów, co spowodowało, że musiała ona zwrócić wcześniej wydatkowane pieniądze oraz zapłacić karę w wysokości jednego milionów złotych - mówi Edyta Sieradzka, wiceprezes Ogólnopolskiej Bazy Pracodawców Osób Niepełnosprawnych (OBPON).
Dodaje, że fundusz uzasadnia wydawanie takich decyzji najczęściej niespełnieniem podstawowego celu, któremu służy IPR, czyli zmniejszaniu ograniczeń zawodowych lub uznaje wydatki na jego realizację za nieoszczędne i niezasadne.
Jarosław Duda wskazuje, że przepisy rozporządzenia ministra pracy i polityki społecznej z 19 grudnia 2007 roku w sprawie zakładowego funduszu rehabilitacji osób niepełnosprawnych (tekst jednolity Dziennik Ustaw z 2013 roku pozycja 1300 ze zmianami) nie zawierają definicji ograniczeń zawodowych. Wynika to z tego, że opracowywanie IPR jest powierzane specjalnie powoływanej komisji, w skład której wchodzą między innymi lekarz, pielęgniarka i instruktor zawodu. Mają oni fachową wiedzę i przypadek każdego niepełnosprawnego pracownika rozpatrują indywidualnie, biorąc pod uwagę jego zdolności, ograniczenia i możliwości. Stworzenie wspomnianej definicji mogłoby więc utrudnić podejmowanie działań aktywizacyjnych.
- Również zawarty w tym samym rozporządzeniu katalog wydatków na IPR ma charakter otwarty, dlatego zależy od oceny kontrolujących. Jednak część firm w obawie przed kontrolami i karami rezygnuje z tworzenia IPR - podkreśla Edyta Sieradzka.
Ważne
W ramach indywidualnych programów rehabilitacji mogą być finansowane między innymi szkolenia, specjalistyczne badania lekarskie i dostosowanie miejsca pracy
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-07-29
Stosowanie u niepełnosprawnych skróconych norm czasu pracy nie może obniżyć wypłacanego im wynagrodzenia określonego w stałej miesięcznej wysokości. Pensja musi jednak pójść w górę przy stawkach godzinowych - czytamy w Rzeczpospolitej.
Od 10 lipca 2014 r. zwykłą normą czasu pracy osoby z umiarkowaną lub znaczną niepełnosprawnością znów jest 7 godzin na dobę i 35 godzin tygodniowo. To skutek zmian wprowadzonych w ustawie z 27 sierpnia 1997 r. o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych (tekst jedn. Dz.U. z 2011 r. nr 127, poz. 721 ze zm., dalej ustawa o rehabilitacji) w wyniku wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 13 czerwca 2013 r. (K 17/11). Odpowiednia nowelizacja ustawy z 10 czerwca 2014 r. została opublikowana w Dzienniku Ustaw w poz. 877.
Dla szefów takich osób oznacza to nowe obowiązki - ewentualne przeszacowanie ich poborów i poinformowanie o zmianach. Kiedy jednak niepełnosprawny pracuje w normach obniżonych, zmiana ta nie wpływa na jego sytuację w firmie ani na jego wynagrodzenie. Stosowanie wobec inwalidów skróconych norm nie może bowiem spowodować obniżenia wypłacanej pensji określonej w stałej wysokości.
Natomiast godzinowe stawki wynagrodzenia zasadniczego, odpowiadające osobistemu zaszeregowaniu, przy przejściu na skrócone normy wzrosną w stosunku, w jakim dotychczasowy wymiar czasu pracy pozostaje do tych norm (art. 18 ustawy o rehabilitacji).
W związku ze zmianą ustawowych norm czasu pracy należy przekazać etatowcowi pisemną informację zgodnie z art. 29 ż 32 k.p. Powiadamia się o zmianie jego warunków zatrudnienia, dotyczących m.in. obowiązującej go dobowej i tygodniowej normie czasu pracy. Na takie powiadomienie szef ma miesiąc od dnia wejścia w życie tych zmian, czyli musi je wręczyć najpóźniej 10 sierpnia. Powinno to nastąpić przez pisemne wskazanie odpowiednich przepisów prawa pracy (art. 15 ust. 1 i 2 ustawy o rehabilitacji).
U pracownika z umiarkowaną lub znaczną niepełnosprawnością, który do 10 lipca pracował w normie 8 godzin na dobę i 40 tygodniowo, obowiązki szefa związane ze zmianą przepisów powinny obejmować:
- pisemną informację o zmianie norm czasu pracy zgodnie z art. 29 ż 32 k.p.,
- zmianę harmonogramu czasu pracy,
- podwyższenie stawki wynagrodzenia godzinowego,
- przeliczenie urlopu wypoczynkowego na podstawie normy dobowej.
Więcej w Rzeczpospolitej z 29 lipca 2014 r.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-07-30
Dyrektywa UE 2000/78 dotycząca równego traktowania w zatrudnieniu szczególnie nie chroni posad niepełnosprawnych pracowników. Przewiduje wyłącznie wymóg wdrożenia przez szefa określonych 8 usprawnień uwzględniających potrzeby takich osób - czytamy w Rzeczpospolitej.
Pracownik był zatrudniony jako asystent w urzędzie pocztowym. Do jego obowiązków należało przyjmowanie paczek oraz przesyłek kurierskich. Praca w okienku uniwersalnym wymagała od niego podnoszenia ciężarów powyżej 5 kilogramów. U pracownika orzeczono lekki stopień niepełnosprawności. Lekarz medycyny pracy wydał zaświadczenie potwierdzające zdolność do pracy, z wyłączeniem podnoszenia paczek powyżej 5 kilogramów. Szef wymówił pracownikowi umowę, powołując się na to, że nie może on dźwigać. Ten odwołał się do sądu.
Sąd rejonowy przywrócił pracownika do pracy. Sąd okręgowy zmienił zaskarżony wyrok w ten sposób, że zasądził mu odszkodowanie. Sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. SN w wyroku z 12 maja 2011/. (II PK 276/10) uznał, że pracodawca miał możliwość takiego dostosowania stanowiska pracy podwładnego, aby dźwiganie ciężarów nie było wymagane (w szczególności przez przesunięcie go do innego okienka). Dlatego przywrócenie etatowca do pracy nie jest nieuzasadnione. Jednocześnie zakwestionował stanowisko prezentowane przez pracownika, że przepisy dyrektywy UE 2000/78 ustanawiającej ogólne ramowe warunki równego traktowania w procesie zatrudnienia i pracy (w szczególności z uwagi na niepełnosprawność) przyznawały niepełnosprawnemu szczególną ochronę zatrudnienia i uniemożliwiały rozwiązanie z nim angażu.
Więcej w Rzeczpospolitej z 30 lipca 2014 r.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-07-28
Pracodawca otrzyma zwrot wydatków poniesionych na zatrudnienie osoby bezrobotnej z dysfunkcjami, której nie skierował do niego urząd pracy - donosi Dziennik Gazeta Prawna
Taką zmianę przewiduje projekt nowelizacji ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych. Nowela dostosowuje polskie przepisy do rozporządzenia Komisji (UE) nr 651/2014 z 17 czerwca 2014 r. uznającego niektóre rodzaje pomocy za zgodne z rynkiem wewnętrznym w zastosowaniu art. 107 i 108 traktatu (Dz.Urz. UE L 187/1). Umożliwi ona ciągłość udzielania pomocy publicznej firmom gdzie pracują lub zamierzającym zatrudniać osoby niepełnosprawne.
Projekt przewiduje poszerzenie kręgu osób, których zatrudnienie uprawnia przedsiębiorcę do ubiegania się o zwrot kosztów poniesionych w związku z utworzeniem miejsc pracy dla niepełnosprawnych. Obecnie pomoc taka przysługuje firmie, jeśli stworzy etat dla osoby niepełnosprawnej, która była bezrobotna i została skierowana do przedsiębiorstwa przez powiatowy urząd pracy. Po zmianie refundacja kosztów będzie możliwa w przypadku wszystkich niepełnosprawnych bez względu na to, czy trafili oni do przedsiębiorstwa za pośrednictwem urzędu pracy, czy też nie.
Projekt przewiduje też inny sposób wykazywania stanu zatrudnienia, od którego zależy możliwość uzyskania dopłat do wynagrodzeń osób z dysfunkcjami. Obecnie, żeby otrzymać dofinansowanie, trzeba wykazać efekt zachęty. Wylicza się go na podstawie specjalnych wskaźników, które biorą pod uwagę stan zatrudnienia w bieżącym miesiącu wszystkich pracowników z wyodrębnieniem osób niepełnosprawnych oraz średnie zatrudnienie w firmie w ostatnich 12 miesiącach W efekcie, by otrzymać zwrot kosztów, udział zatrudnionych niepełnosprawnych musiał wzrastać. Po nowelizacji nie będzie takiego wymogu, wystarczy, by w porównaniu ze średnią z całego roku zwiększyła się w danym miesiącu ogólna liczba zatrudnionych.
Unijne rozporządzenie nr 651/2014 zacznie obowiązywać 1 stycznia 2015 r. Z tą datą ma także wejść w życie projektowana nowelizacja ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych.
Więcej w Dzienniku Gazecie Prawnej z 28 lipca 2014 r.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-07
"Pracuję w zakładzie pracy chronionej. Przepisy o 7-godzinnym dniu pracy weszły w życie 10 lipca, a nasz szef ciągle zastanawia się, czy ma się im podporządkować. Na razie wciąż pracujemy pełne 8 godzin. Tak się mają przepisy do rzeczywistości…" - pisze Czytelnik w komentarzu pod jednym z artykułów na naszym portalu.
10 lipca br. weszły w życie przepisy o skróconym czasie pracy dla osób ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności. Od tego dnia mają one prawo do 7-godzinnego dnia pracy w wymiarze 35 godzin w tygodniu. Przepisy są wynikiem realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 13 czerwca 2013 r.
Praktyka jednak wskazuje, że nierzadko przepisy te weszły w życie tylko teoretycznie. Czytelników sygnalizujących nieprawidłowości w tym zakresie jest więcej. "Moja firma prawdopodobnie zmieni nam umowy na umowy zlecenia. To zakład pracy chronionej, a podobno niepełnosprawni stają się dla nich nieopłacalni po skróceniu czasu pracy! To już przesada" - pisze inny internauta.
"Nasz pracodawca wymyślił sobie, że wszyscy musimy wypisać wnioski do lekarza medycyny pracy, że chcemy pracować po 8 godz. dziennie. Jeżeli tego nie zrobimy, zwolni 2 osoby, by zatrudnić 2 bez orzeczenia. Więc wszyscy wypisują, bo nie chcą stracić pracy. Dostaniemy zaświadczenie lekarskie od lekarza, który nawet nas nie zbada...
Żenada"
- pisze kolejny. Nasz rozmówca, pracownik zpchr, mówi nam, że kierownik regionalny w jego miejscu pracy ogłosił, że wszyscy będą pracować po 8 godzin. - Ostatecznie, po "nękaniu" go przez większość załogi, udało się - po 10 dniach przepracowanych w 8-godzinnym systemie pracy - wywalczyć należący się nam 7-godzinny czas pracy. Przepracowane 10 godzin zostanie nam zwrócone w dowolnym terminie. Gdy próby podjęcia dialogu pojedynczo nie przyniosły skutku, uderzyliśmy grupą - opowiada.
Przepisy nie dla wszystkich
Edyta Sieradzka z Ogólnopolskiej Bazy Pracodawców Osób Niepełnosprawnych nie ukrywa, że już przed 10 lipca odbierała telefony od pracodawców z pytaniem o to, czy będą mogli brać pod uwagę zaświadczenia wydane wcześniej, przed tą datą, przez ich lekarzy. - Oficjalne stanowisko Biura Pełnomocnika rządu ds. Osób Niepełnosprawnych potwierdza, że te zaświadczenia są ważne. I jest ich wydanych bardzo dużo, więcej niż tych mówiących o skróconym czasie pracy - mówi Sieradzka.
"Normy czasu pracy, o których mowa w art. 15 ustawy o rehabilitacji (…), a więc również uprawnienia do pracy w skróconym czasie pracy, nie stosuje się, jak miało to miejsce również uprzednio, do osób niepełnosprawnych zatrudnionych przy pilnowaniu, jak też do osób, które na swój wniosek, za zgodą odpowiedniego lekarza, zrezygnowały z ochrony przewidzianej przepisami art. 15 ustawy o rehabilitacji (…). Czas pracy tych pracowników po 10 lipca 2014 r. nie ulegnie zmianie" - czytamy w stanowisku Biura Pełnomocnika rządu ds. Osób Niepełnosprawnych.
Jak wynika z powyższego oświadczenia, zasady o skróconym czasie pracy nie obowiązują pracowników ochrony. - W ochronie pracujemy zgodnie z ustawą o rehabilitacji 12 godzin, tak więc nas te zasady nie obowiązują, ale też i sami pracownicy wolą, gdy tak to działa - mówi Edward Kuczer, prezes opolskiej firmy ochroniarskiej Gwarant.
Sieradzka przypomina, że pracodawca musi i tak poinformować pracowników o nowych przepisach. - Uczulam też pracowników, by w swych aktach osobowych sprawdzili, czy kiedyś nie dostarczali takiego zaświadczenia o wydłużonym czasie pracy - mówi. - Przypominam również pracodawcom, że utrzymanie czystości to nie to samo, co ochrona - podkreśla.
Inny internauta dzieli się swoim doświadczeniem: "U nas wszyscy w markecie dosadnie dostali do zrozumienia, że jeżeli nie wezmą druczku i nie pójdą do lekarza, że chcą pracować 8 godzin, to już po robocie - dziękuję za taką ustawę. Nie dość, że zarabiają na naszych grupach niemałe pieniądze, to nawet to chcą nam zabrać" - konstatuje.
To samo wynagrodzenie
Anna Skupień, rzecznik Polskiej Organizacji Pracodawców Osób Niepełnosprawnych, zaznacza, że 8- godzinny czas pracy osoby niepełnosprawnej ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności prawnie jest możliwy. - Dzieje się to pod warunkiem uzyskania zaświadczenia od lekarza. Każdą informację dotyczącą nieprzestrzegania czasu pracy należałoby rzetelnie zweryfikować. Jeżeli występują takie sytuacje, to są one niezgodne z prawem - podkreśla.
BON w swoim stanowisku przypomina także, że zmiany w czasie pracy nie mogą wpłynąć na obniżenie wynagrodzenia. "Skrócenie norm czasu pracy pracowników ze znacznym i umiarkowanym stopniem niepełnosprawności nie może natomiast wpłynąć na obniżenie ich wynagrodzenia. Zgodnie z art. 18 ustawy o rehabilitacji (…), stosowanie skróconych norm czasu pracy nie powoduje obniżenia wysokości wynagrodzenia wypłacanego w stałej miesięcznej wysokości. Ponadto, zgodnie z ustępem drugim powołanego artykułu, godzinowe stawki wynagrodzenia zasadniczego, odpowiadające osobistemu zaszeregowaniu lub zaszeregowaniu wykonywanej pracy, przy przejściu na normy czasu pracy, o których mowa w art. 15 ustawy o rehabilitacji (…), ulegają podwyższeniu w stosunku, w jakim pozostaje dotychczasowy wymiar czasu pracy do tych norm".
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-07-28
- Dane za okresy październik 2013 r. i marzec 2014 r. wskazują, że liczba osób niepełnosprawnych, na które pracodawcy otrzymali dofinansowanie do wynagrodzeń, spadła ogółem o 2,1proc., przy czym wzrosła o 3,4proc. na otwartym rynku pracy - informuje nas Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej (MPiPS).
Ministerstwo przypomina, że dane pochodzące z systemu SODiR/PFRON nie są źródłem informacji o liczbie zatrudnionych osób niepełnosprawnych, a jedynie o liczbie pracowników, których wynagrodzenia są dofinansowane ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Ryszard Dzik, prezes podkarpackiego Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych (SON), alarmuje, że najnowsze dane z BAEL (GUS i ZUS) na temat zatrudnienia osób niepełnosprawnych wskazują, że od końca III kw. 2013 r. do końca I kw. 2014 r. 32 tys. osób z niepełnosprawnością straciło pracę lub zaprzestało działalności gospodarczej. - Natomiast z ostatnich danych PFRON/SODiR wynika, że proces zwalniania osób niepełnosprawnych z pracy trwa także i w kolejnych miesiącach 2014 r., gdyż w kwietniu i w maju br. z systemu dofinansowań ubyło (straciło pracę) ich kolejne 9,8 tys. Można zatem przyjąć, że od końca III kw. 2013 r. do końca maja br. pracę utraciło 41,8 tys. pracowników z orzeczeniem - mówi Dzik.
Różne przyczyny spadku
MPiPS przestrzega jednak przed sumowaniem danych BAEL z danymi pochodzącymi z SODiR odnoszącymi się do liczby pracowników niepełnosprawnych, których wynagrodzenia są dofinansowane ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
- Takie działanie prowadzi do niewłaściwych wyników oraz przekłamania danych, gdyż odnoszą się one do wartości nieporównywalnych - mówi przedstawiciel biura prasowego resortu pracy.
Według niego ogólne zmniejszenie liczby pracowników, których wynagrodzenia są dofinansowane, może mieć różne przyczyny, wynikające m. in. z niespełnienia warunków ustawowych do otrzymania wsparcia w tej formie. Nie oznacza to, że osoby, których wynagrodzenia nie są dofinansowane, już nie pracują. Jak podkreśla ministerstwo, uwarunkowania prawne, w których funkcjonują pracodawcy po utracie statusu zakładu pracy chronionej, sprzyjają pozostawieniu osób niepełnosprawnych w zatrudnieniu u tych pracodawców. W zależności od utrzymywanej struktury zatrudnienia, pracodawcy ci mogą korzystać z uprawnienia do nieodprowadzania części lub całości zaliczek na podatek dochodowy od osób fizycznych oraz z zachowania prawa do dysponowania zakładowym funduszem rehabilitacji osób niepełnosprawnych.
- Liczba pracodawców występujących o dofinansowanie jako zakład pracy chronionej (zpchr) w kwietniu br. spadła w stosunku do października 2013 r. z 1 396 podmiotów do 1 339. Przyczyną tego spadku jest m.in. to, że 46 pracodawców w kwietniu tego roku przeszło na otwarty rynek pracy, a 25 pracodawców nie złożyło wniosku o dofinansowanie za kwiecień 2014 r. Ponadto za kwiecień br. pojawiło się 14 nowych zpchr-ów w stosunku do października ubiegłego roku - wyjaśnia MPiPS.
Resort wskazuje, że jednocześnie 25 pracodawców zpchr, którzy zaprzestali składania wniosków, zgłosili do dofinansowania w październiku 2013 r. łącznie 1 974 osoby, z czego 1 188 osób zostało zgłoszonych do dofinansowania w kwietniu 2014 r. przez inne podmioty. Spośród wszystkich pracowników zgłoszonych za październik ubiegłego roku przez zpchr ponad 6 500 osób zostało za kwiecień br. zgłoszonych do dofinansowań przez rynek otwarty. - Rośnie liczba podmiotów oraz osób zatrudnionych na rynku otwartym. Za kwiecień br. było ich więcej w stosunku do października zeszłego roku o 967 podmiotów. Liczba osób niepełnosprawnych na tzw. rynku otwartym zwiększyła się za kwiecień 2014 r. w stosunku do października 2013 r. o ponad 6 600 osób - wyjaśnia resort pracy.
Podkreśla także fakt, że dotychczasowe doświadczenia związane z obserwacją danych o osobach zgłaszanych do SODiR wskazują, że niezgłoszenie danego pracownika za jeden miesiąc nie oznacza, iż pracownik ten nie zostanie wykazany w kolejnych miesiącach przez tego samego lub nowego pracodawcę. MPiPS odnosi się także do danych z BAEL.
- Dokonując analizy danych pochodzących z BAEL, należy stwierdzić, że szacowana liczba pracujących osób niepełnosprawnych w I kwartale br. istotnie uległa zmniejszeniu o 41 tys. w stosunku do danych za III kwartał 2013 r. Nie można natomiast na podstawie tych danych wyciągać wniosku, że różnica ta wynika z utraty pracy przez nie. Część z nich mogła utracić status osoby niepełnosprawnej i pozostając w zatrudnieniu, może być wykazywana w grupie osób sprawnych. Część z nich, osiągając wiek emerytalny, przeszła do grupy osób biernych zawodowo, na co wskazuje mniejsza liczba osób niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym, liczba ta bowiem zmniejszyła się w tym samym okresie -III kwartałem 2013 r. i I kwartał 2014 r. - o 43 tys. osób - mówi przedstawiciel biura prasowego.
Nie tylko dofinansowanie
- Jak wynika z danych BAEL i danych pochodzących z systemu SODiR, PFRON wzrost liczby pracowników niepełnosprawnych, których wynagrodzenia były dofinansowane w 2013 r. (w stosunku do roku 2012) nie przełożył się na wzrost wskaźnika zatrudnienia osób niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym, wskaźnik ten w tym samym roku spadł bowiem o 0,6 punktu procentowego w stosunku do roku poprzedniego. Natomiast spadkom liczby dotowanych miejsc pracy osób niepełnosprawnych w latach 2011-2012 towarzyszył wzrost wskaźnika zatrudnienia tych osób. Oznacza to, że na sytuację osób niepełnosprawnych na rynku pracy mają silniejszy wpływ inne czynniki niż dofinansowanie do wynagrodzeń pracowników niepełnosprawnych - konkluduje przedstawiciel resortu.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-04
Poszerzenie grupy osób z niepełnosprawnością, których zatrudnienie uprawnia do otrzymania dofinansowania, oraz obniżenie maksymalnego poziomu dofinansowania szkoleń pracowników niepełnosprawnych - to niektóre założenia projektu Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.
Przygotowany projekt nowelizacji ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych jest niezbędny, by zapewnić ciągłość udzielania pomocy publicznej pracodawcom zatrudniającym oraz zamierzającym zatrudnić osoby niepełnosprawne - argumentuje MPiPS. Zmieniło się bowiem rozporządzenie Komisji Europejskiej uznające niektóre rodzaje pomocy za zgodne z rynkiem wewnętrznym, co wymaga dostosowania przepisów krajowych.
Podstawowe zmiany to m.in. poszerzenie kręgu osób z niepełnosprawnością, w związku z zatrudnieniem których pracodawca będzie mógł otrzymać zwrot kosztów, m.in. adaptacji pomieszczeń zakładu pracy do potrzeb osób niepełnosprawnych, adaptacji lub nabycia urządzeń ułatwiających tej osobie wykonywanie pracy lub funkcjonowanie w zakładzie pracy.
Obecnie pracodawca, który na okres 36 miesięcy zatrudni osoby niepełnosprawne (dotyczy to osób bezrobotnych lub poszukujących pracy i niepozostających w zatrudnieniu, skierowanych do pracy przez powiatowy urząd pracy, albo zatrudnionych u tego pracodawcy, jeżeli ich niepełnosprawność powstała w okresie zatrudnienia), może uzyskać pomoc w formie zwrotu dodatkowych kosztów związanych z zatrudnianiem tych osób.
Nowe możliwości, mniejsze wymogi
Zaproponowana w projekcie zmiana to usunięcie wymogu, aby osoby z niepełnosprawnością - zarejestrowane w powiatowym urzędzie pracy - musiały być przez ten urząd skierowane do pracy; zwrot kosztów miałby dotyczyć wszystkich osób niepełnosprawnych pozostających w zatrudnieniu.
Obecnie warunkiem uzyskania przez pracodawcę pomocy w formie dofinansowania wynagrodzeń na zatrudnienie pracowników niepełnosprawnych jest m.in. wykazanie w związku z zatrudnieniem nowych pracowników niepełnosprawnych w danym miesiącu, wzrostu netto zatrudnienia ogółem i wzrostu netto zatrudnienia osób z niepełnosprawnością. Nowe rozporządzenie Komisji Europejskiej określa jedynie warunek w postaci wykazania wzrostu netto ogółem - i taki sam przepis znalazł się w projekcie.
Kolejna zmiana dotyczy zwrotu kosztów zatrudnienia pracowników pomagających pracownikowi niepełnosprawnemu w pracy. Obecnie pracodawca może uzyskać zwrot wyłącznie kosztów zatrudnienia pracowników pomagających niepełnosprawnemu w pracy w zakresie komunikowania się z otoczeniem, a także czynności niemożliwych lub trudnych do samodzielnego wykonania na stanowisku pracy. Nowe przepisy pozwolą na dofinansowanie dodatkowych kosztów związanych ze szkoleniem personelu w zakresie wspierania pracowników z niepełnosprawnością.
Nowe przepisy zakładają też pewne ograniczenia. Obecnie pracodawcy mogą się np. ubiegać o refundację ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych kosztów szkolenia zatrudnionych osób niepełnosprawnych do wysokości 80 proc. tych kosztów, nie więcej jednak niż do wysokości dwukrotnego przeciętnego wynagrodzenia na jedną osobę. Nowe przepisy mają obniżyć pułap tej pomocy do 70 proc. kosztów.
Projekt został wpisany do wykazu prac rządu jako priorytetowy, ustawa miałaby wejść w życie 31 grudnia 2014 r. Obecnie dokument trafił do konsultacji i uzgodnień.
Źródło: www.finansebezbarier.pl/www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-07-31
Już od początku przyszłego roku będzie można liczyć na wyższe dofinansowanie ze środków PFRON do zakupu sprzętu rehabilitacyjnego i likwidacji barier architektonicznych - odpowiednio o 20 i 15 procent.
Wynika to z projektu rozporządzenia ministra pracy i polityki społecznej zmieniającego rozporządzenie w sprawie określenia zadań powiatu, które mogą być finansowane ze środków Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (PFRON). Projekt właśnie trafił do konsultacji.
Celem nowelizacji przyjętego rozporządzenia jest zwiększenie wysokości dofinansowania zaopatrzenia w sprzęt rehabilitacyjny - z 60 do 80 procent - oraz dofinansowania likwidacji barier architektonicznych z 80 do 95 procent, pod warunkiem, że koszty przedsięwzięcia nie przekroczą wysokości piętnastokrotnego przeciętnego wynagrodzenia - w czerwcu 2013 r. było to 54750,9 zł.
W uzasadnieniu rozporządzenia ministerstwo powołało się na liczne postulaty osób z niepełnosprawnością oraz na dążenie do przełamywania barier, które uniemożliwiają tym osobom samodzielne funkcjonowanie i pełny udział we wszystkich sferach życia.
Regulacje uwzględnione w projekcie rozporządzenia są zgodne z przepisami prawa Unii Europejskiej i nie podlegają obowiązkowi przedstawienia ich właściwym instytucjom i organom Unii Europejskiej.
Rozporządzenie wejdzie w życie z dniem 1 stycznia 2015 r.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-08-08
Na ostatnim posiedzeniu Senatu złożono wniosek o przyjęcie bez poprawek nowelizacji ustawy o rencie socjalnej, zgodnie z którą świadczenie to przysługiwałoby także Polakom czasowo przebywającym poza granicami kraju. Projekt poparli wszyscy senatorowie obecni na posiedzeniu.
Nowelizacja jest wynikiem realizacji wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 25 czerwca 2013 r., który zakwestionował przepisy nieprzyznające prawa do renty socjalnej osobom przebywającym czasowo za granicą. Uznano je za niezgodne z konstytucją i prawem unijnym.
Skorelowane ustawy
- Rząd zaproponował szersze podejście do tematu i zaproponował, żeby przy okazji tej nowelizacji - my, zgodnie z naszym regulaminem, w żadnej mierze nie możemy tego robić - doprecyzować, że prawo do renty ulega zawieszeniu także w przypadku osiągania za granicą przychodów przekraczających próg określony w ustawie - mówił senator Mieczysław Augustyn na posiedzeniu Senatu. - Skorelowano ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych z terminem zawieszenia prawa do renty socjalnej - prawo do ubezpieczenia z tego tytułu po prostu też by wygasało. W związku z tymi zmianami zmienił się tytuł ustawy - nowelizacja obejmuje również ustawę o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych - wyjaśnił senator.
Wiceminister pracy i polityki społecznej Elżbieta Seredyn przypomniała, że obecnie renta socjalna wynosi 709 zł. - W roku 2013 średnia liczba osób ją pobierających wynosiła 265 tys. w miesiącu. Wydatki w skali roku to 2 miliardy 199 milionów zł - mówiła wiceminister. W tym roku rentę pobiera 267 tys. osób, a wydatki to 2 miliardy 221 milionów zł.
- Nie ma powodu myśleć, że wspomniana konstytucyjna zasada, a także realizacja wyroku Trybunału Konstytucyjnego będą nadużywane przez osoby niepełnosprawne, które oprócz tego, że mogą swobodnie poruszać się po terytorium krajów Unii Europejskiej, to dodatkowo, jak wynika z omawianego projektu, będą mogły zarobkować - w świetle art. 1 projektowanej ustawy - zaznaczyła Seredyn.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-08
Przedmioty, które są niezbędne dłużnikowi lub członkowi jego rodziny ze względu na niepełnosprawność, nie będą podlegały egzekucji komorniczej. Prezydent podpisał nowelizację Kodeksu postępowania cywilnego, która wprowadza takie rozwiązanie.
"Ustawa ma (...) na celu zabezpieczenie praw osób niepełnosprawnych w taki sposób, aby uniemożliwić prowadzenie postępowań egzekucyjnych odnośnie przedmiotów niezbędnych osobom niepełnosprawnym do funkcjonowania w społeczeństwie" - czytamy w informacji zamieszczonej w piątek (8 sierpnia) na stronie prezydenta.
Projekt nowelizacji został opracowany przez posłów PO po opisanych w mediach zdarzeniach, gdy komornik sądowy, egzekwując wyrok stwierdzający, że obywatel jest zadłużony, w ramach zajęcia komorniczego zabierał również takie przedmioty jak wózek inwalidzki osoby niepełnosprawnej.
Nowelizacja ma wyłączyć tego typu sprzęt z zestawu przedmiotów możliwych do egzekucji komorniczej.
- Chodzi o to, aby mniej było przypadków, w których mówi się, że komornik działa bez duszy, ale zgodnie z prawem - mówił w styczniu, gdy projekt prezentowano w Sejmie po raz pierwszy, sprawozdawca komisji Artur Dunin (PO). Jak wówczas dodawał poseł Dunin, prace nad nowelizacją zaczęły się po tym, jak do jego biura poselskiego zgłosiła się osoba niepełnosprawna, której komornik zajął komputer potrzebny do pracy.
Autorzy projektu wskazali, że są rozbieżności w przepisach Kodeksu postępowania cywilnego oraz ustawie o postępowaniu egzekucyjnym w administracji, które stanowią podstawy działań komorniczych. Nowelizacja ma je ujednolicić, gdyż uznano, że nie ma powodów, aby prywatni wierzyciele mieli większe uprawnienia egzekucyjne niż organy publiczne prowadzące egzekucję za pomocą poborców skarbowych. Projekt popiera też samorząd komorników.
Uchwalone przepisy będą miały zastosowanie od dnia wejścia ich w życie również do już toczących się postępowań egzekucyjnych.
Nowela wchodzi w życie po upływie 30 dni od dnia ogłoszenia.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-07-25
Fundusz wypłacający wsparcie dla tysięcy przedsiębiorców zatrudniających 200 tys. osób niepełnosprawnych nie zostanie zlikwidowany - czytamy w Rzeczpospolitej.
Sejm rozpocznie pracę nad dwoma poselskimi projektami zmian w przepisach wprowadzających ustawę o finansach publicznych. Przewidują one wstrzymanie istotnej zmiany zw zasadach wypłaty dofinansowań do pensji niepełnosprawnych pracowników. Teraz przepisy mówią bowiem, że od 1 stycznia 2015 r. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych zostanie zlikwidowany i stanie się jednym z rachunków bankowych budżetu państwa. Obsługa dofinansowań ma przejść do wojewódzkich urzędów marszałkowskich.
- Zasadniczym celem tej nowelizacji jest uchronienie PFRON przed losem innych funduszy celowych, tak by pieniądze na wsparcie dla niepełnosprawnych nie stały się w przyszłości źródłem finansowania deficytu budżetowego - tłumaczy Sławomir Piechota, szef sejmowej Komisji Polityki Społecznej i Rodziny.
- Ważne jest też, by uchronić przedsiębiorców przed zmianami związanymi z reformą przewidzianą w przepisach. PFRON działa dobrze i nie ma co go zmieniać. Nowelizacja została uzgodniona z ministrami pracy i finansów. Na pierwszym posiedzeniu Sejmu po wakacjach, pod koniec sierpnia odbędzie się drugie i trzecie czytanie projektu.
Więcej w Rzeczpospolitej z 25 lipca 2014 r.
Źródło: www.niepelnosprawni
Data opublikowania: 2014-07-28
- Ustawa jest lakoniczna, ale reguluje ważną i wrażliwą kwestię społeczną, Fundusz Rehabilitacji stał się bowiem w ciągu ostatnich 23 lat bardzo ważnym instrumentem wspierania aktywności i samodzielności osób niepełnosprawnych, dlatego też jego funkcjonowanie skupia od dawna uwagę organizacji pozarządowych, a także samorządów i pracodawców - mówił poseł Sławomir Piechota 24 lipca br. w Sejmie podczas pierwszego czytania poselskiego projektu nowelizacji Ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych.
Nowelizacja ta pozwoli na to, by Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych oraz jego organy - zarząd i rada nadzorcza - zachowały dotychczasową osobowość prawną. Poseł Piechota przypomniał, że trzy lata temu, kiedy przeprowadzano reformę finansów publicznych i dokonano konsolidacji finansów publicznych, uczyniono wyjątek dla PFRON.
- Przez te trzy lata funkcjonowanie Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych w tej formie potwierdziło jego racjonalność, sprawność i społeczne poparcie dla takiej regulacji i takiego statusu Funduszu, zwłaszcza że realizuje on w dużej mierze bardzo skomplikowane operacje - podkreślił poseł.
Zaznaczył, że proponowana ustawa jest odpowiedzią na obawy społeczne - organizacji pozarządowych, ale i samorządów, że utrata odrębności PFRON może zaburzyć wykonywanie jego zadań statutowych. - Jesteśmy przekonani, że ta ustawa jednoznacznie te obawy ucina; chcemy, aby już na stałe, bez żadnych kolejnych dat i ograniczeń terminowych, Fundusz funkcjonował w dzisiejszej, sprawdzonej w praktyce formie prawnej. Dlatego proszę Wysoką Izbę o przyjęcie tej ustawy - zakończył poseł Piechota.
Będą wspólne prace
Podczas dyskusji nad tym punktem Sojusz Lewicy Demokratycznej przestawił nowelizację ustawy Przepisy wprowadzające ustawę o finansach publicznych, która przesuwa termin utraty osobowości prawnej przez Fundusz do 1 stycznia 2020 r. Prezentujący projekt poseł Tadeusz Tomaszewski przyznał, że projekt zaprezentowany przez posła Piechotę zawiera systemowe rozwiązania, oraz zapewnił, że jego klub będzie pracował nad tymi rozwiązaniami. Także PiS i Twój Ruch opowiedziały się za dalszymi pracami nad proponowaną nowelizacją.
Podczas dyskusji poseł Maria Zuba (PiS) pytała ministra Jarosława Dudę, dlaczego stworzył wokół osób niepełnosprawnych nieprzyjazny klimat i poczucie zagrożenia. - Z roku na rok zmniejszane są środki na programy zatwierdzane przez radę PFRON. W roku 2013 wykorzystanych było tylko 117 mln zł, czyli zaledwie 79proc. tego, co w 2012 r. Podobna sytuacja jest w przypadku środków przeznaczonych na realizację zadań z zakresu rehabilitacji zawodowej. Pieniądze te szły do samorządów. Było to zaledwie 798 mln zł, co stanowi 81proc. wydatków z roku 2012. Podobna sytuacja jest w przypadku środków związanych ze zmniejszeniem dofinansowania zatrudnienia osób niepełnosprawnych. To wszystko powoduje, że osoby niepełnosprawne czują się zagrożone i niepewnie na rynku pracy - mówiła posłanka.
Nieuzasadnione obawy
Minister Jarosław Duda podziękował za zaproponowane rozwiązania. Jak podkreślił, jest to dotrzymanie obietnicy wobec środowiska osób niepełnosprawnych, że jeśli chodzi o PFRON, nic się nie zmieni. Przypomniał także, odpowiadając posłance Zubie, że w tamtym roku do Funduszu wpłynęło 300 mln zł mniej niż w roku poprzednim, w tym roku szacunkowo będzie to 200 mln zł mniej.
- Zarzut, że samorządy w tym roku dostały mniej pieniędzy, jest chybiony, dlatego że jest o prawie 100 mln zł więcej. Przypomnę, że 1 kwietnia wprowadziliśmy dość znaczącą nowelizację, która zmniejszyła dofinansowanie, ponieważ takie mamy możliwości budżetowe - mówił minister Duda.
- Od kilku lat mamy 749 mln zł dotacji i trzymamy ten poziom dofinansowania, co jest również dosyć trudne dla ministra finansów. Dzisiaj mamy taką sytuację, że musimy inaczej rozkładać akcenty. Wyrażone przez państwa niepokoje, że pozbawionych pracy będzie na przykład 100 tys. osób z niepełnosprawnością, są dzisiaj nieuzasadnione Jeżeli chodzi o ubiegły rok, porównując maj do maja, jest taka sama wartość; różnica wynosi dokładnie 1000 osób - zaznaczył pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych.
Projekt nowelizacji Ustawy został skierowany do dalszych prac w Komisji Polityki Społecznej i Rodziny.
Źródło: www.niepelnosprawni.pl
Data opublikowania: 2014-07-24
- Narasta niepokój o dalsze funkcjonowanie PFRON, więc aby go wyciszyć, złożyliśmy projekt ustawy, która mówi o dalszym funkcjonowaniu Funduszu w dotychczasowej formie. Dziś odbędzie się jej pierwsze czytanie w Sejmie - mówił poseł Sławomir Piechota na konferencji prasowej w Sejmie 24 lipca br.
Celem projektu nowelizacji Ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych oraz niektórych innych ustaw jest zachowanie osobowości prawnej PFRON oraz jego organów - zarządu i rady nadzorczej.
Zmiany te mają pomóc utrzymać sprawdzony system zarządzania środkami Funduszu, czyli gromadzenie wpłat oraz ich wypłatę pracodawcom, samorządom i organizacjom pozarządowym. 1 stycznia 2015 r. nie wejdą więc w życie zmiany pozbawiające PFRON osobowości prawnej. - Projekt jest ustalony z Ministerstwem Finansów i rozstrzyga trudny dylemat prawno-finansowy tak, że zamiast reorganizacji i zmian zostanie funkcjonująca struktura Funduszu - mówił poseł.
Podczas tej samej konferencji prasowej posłanka Magdalena Kochan przedstawiła nowe rozwiązania wynikające ze znowelizowanych przepisów dotyczących wydawania kart parkingowych, które obowiązują od 1 lipca br.
- Nowa karta musi być znormalizowana, rozpoznawalna i łatwa do sprawdzenia. Jesteśmy przekonani, że nowe przepisy unormują sytuację i wyeliminują osoby, które w sposób nieuprawniony posługują się kartą - mówiła posłanka Kochan.
Źródło: Rzeczpospolita/www.baza-wiedzy.pl
Data opublikowania: 2014-07-24
Z żadnych przepisów nie wynika obowiązek zwrotu kosztów dowozu niepełnosprawnego dziecka do ośrodka rehabilitacyjnego na zasadach przewidzianych dla używania samochodów prywatnych do celów służbowych - czytamy w Rzeczpospolitej.
Zastosowania takich zasad domagali się od wójta gminy rodzice niepełnosprawnego, głęboko upośledzonego chłopca. Matka dowozi go codziennie samochodem do najbliższej specjalistycznej placówki rehabilitacyjnej w odległym o 30 km Rzeszowie.
Gmina ma obowiązek zapewnić dzieciom z upośledzeniem umysłowym z niepełnosprawnościami sprzężonymi bezpłatny transport lub zwrot kosztów przejazdu wraz z opiekunem na zasadach określonych w umowie wójta gminy z rodzicami lub opiekunami. Do pewnego czasu taka refundacja następowała na podstawie umowy rodziców chłopca z wójtem.
W kwietniu 2013 r. wójt zmienił zarządzenie w sprawie zasad zwrotu kosztów transportu dzieci niepełnosprawnych do szkoły lub ośrodka umożliwiającego obowiązek nauki. Za dowóz prywatnym samochodem przysługiwała od tej pory stawka 0,40 zł za 1 km. W opinii wójta to kwota przyjęta na podstawie realnych kosztów dojazdu prywatnym samochodem.
Rodzice chłopca odmówili podpisania umowy na nowych zasadach i zaskarżyli zarządzenie wójta do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Rzeszowie. Zarzucili, że skoro gmina nie wykonuje obowiązku dowozu niepełnosprawnego dziecka do placówki oświatowej, jest zobowiązana do zwrotu kosztów dowozu ucznia i opiekuna. Przepisy ustawy o systemie oświaty nie regulują wysokości refundacji, ale powinna ona pokrywać realne koszty. Kwoty przewidziane w zarządzeniu wójta są rażąco niskie, odbiegają od rzeczywistych kosztów i od przyjętych w innych gminach. Ponieważ rodzice wykonują ustawowe zadania gminy, powinno się je ustalać w wysokości ryczałtu za korzystanie z samochodu prywatnego do celów służbowych, zgodnie z rozporządzeniem z 2002 r. ministra infrastruktury.
Wojewódzki Sąd Administracyjny uznał to żądanie za nieuzasadnione. Stwierdził, że gmina ma uprawnienie do ustalania zasad finansowych zwrotu kosztów dowozu dzieci niepełnosprawnych do placówki rehabilitacyjnej, i oddalił skargę.
Rodzice chłopca zaskarżyli ten wyrok do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
- Gmina powinna zwracać faktyczne koszty dowozu. Nie może wykonywać tego obowiązku w sposób pokrętny - twierdziła ich pełnomocniczka podczas rozprawy w NSA, powołując się m.in. na uchwałę Sądu Najwyższego z 2011 r. (III CZP 133/10). Ten uznał, że gmina jest obowiązana do zapewnienia dziecku upośledzonemu w stopniu głębokim bezpłatnego transportu i opieki w czasie przewozu do ośrodka rewalidacyjno-wychowawczego. Jeżeli dowożenie i opiekę organizują rodzice, obowiązek gminy obejmuje zwrot kosztów przejazdu ucznia oraz opiekuna do wybranego ośrodka.
Naczelny Sąd Administracyjny (sygn. akt: I OSK 718/14) zgodził się z oceną WSA, że gmina ma uprawnienia do ustalania zasad zwrotu kosztów dowozu dzieci niepełnosprawnych, i oddalił skargę kasacyjną.
Więcej w Rzeczpospolitej z 24 lipca 2014 r.
Źródło: PAP/Rynek Zdrowia
Data opublikowania: 2014-08-07
Senatorowie odrzucili w czwartek (7 sierpnia) w głosowaniu senacki projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej przewidujący bezpłatne zaopatrzenie w leki refundowane dla osób, które ukończyły 75. rok życia i pobierają najniższą emeryturę lub rentę.
Za wnioskiem senatora Jana Filipa Libickiego (PO) o odrzucenie projektu w całości głosowało 49 senatorów, przeciwnych było 24, a trzech wstrzymało się od głosu. Także komisje senackie rekomendowały odrzucenie projektu ustawy.
Projekt nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych oraz ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty przygotowała senacka Komisja Praw Człowieka, Praworządności i Petycji.
Z inicjatywą przyznania wszystkim emerytom i rencistom bezpłatnych leków wystąpiło do Senatu Stowarzyszenie "Dzieci wojny" oraz dwie osoby prywatne. Komisja opowiedziała się jednak za ograniczeniem prawa do darmowych leków do osób po 75. roku życia i otrzymujących najniższe świadczenia.
W uzasadnieniu projektu zaznaczono, że rozwiązanie dotyczyłoby ok. 108 tys. osób, a koszty związane ze zwolnieniem z opłat wyniosłyby ok. 214 mln zł rocznie.
Zmian przygotowanych w Senacie nie popiera resort zdrowia. Według wiceministra Igora Radziewicza-Winnickiego, 200 mln zł w skali budżetu refundacyjnego nie jest bagatelną kwotą, odpowiada np. pięciokrotności rocznych nakładów na leczenie czerniaka złośliwego.
Ponadto - jak wiceminister przekonywał w trakcie prac w Senacie - nie ma medycznych efektów przyjmowania większej ilości leków, a skala korzystania z nich zmienia się radykalnie, gdy są one bezpłatne. Przytaczał dane, z których wynika, że o ile obecnie refundacja leków, z których korzystają osoby starsze, wynosi średnio 612 zł na osobę, to darmowe leki dla kombatantów skutkują już refundacją czterokrotnie wyższą - 2,5 tys. zł.
Według MZ, zakładana w projekcie weryfikacja faktycznych dochodów osób pobierających najniższe emerytury czy renty byłaby nie do przeprowadzenia, chyba że robiłby to lekarz, oglądając odcinek wypłaconego świadczenia.
Źródło: Integracja 2/2014
Data opublikowania: 2014-07-22
Co zostało po sejmowym proteście rodziców niepełnosprawnych dzieci? Co po proteście opiekunów niepełnosprawnych osób dorosłych przed Sejmem? Co się właściwie stało? Kto skorzystał, kto stracił, co będzie dalej z ludźmi niesamodzielnymi i ich rodzinami?
Protest rodziców niepełnosprawnych dzieci w Sejmie doprowadził do podniesienia kwoty świadczenia pielęgnacyjnego, które w kolejnych latach ma stopniowo wzrastać do poziomu płacy minimalnej i być poddawane waloryzacji. Od 30 kwietnia br. pod hasłem "Jak wspierać osoby niepełnosprawne" obraduje tzw. okrągły stół, złożony z polityków, ekspertów, działaczy i opiekunów.
- Protesty uruchomiły debatę na temat potrzeb osób niepełnosprawnych i budowania systemu wsparcia. Już rozpoczęcie tego procesu wydaje się cenne - uważa Rafał Bakalarczyk z Instytutu Polityki Społecznej UW, zajmujący się m.in. wykluczeniem społecznym, ekonomią opieki, uczestnik okrągłego stołu.
Nadzieja
Iwona Hartwich, mama 20-letniego Kuby z porażeniem mózgowym, jedna z liderek sejmowego protestu, mówi o sukcesie. - Działam w środowisku, którego aktywność ukierunkowana jest na poprawę sytuacji rodzin mających dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności w stopniu znacznym. Nasze dzieci nie chodzą, nie widzą, nie słyszą, są upośledzone, nie kontrolują potrzeb fizjologicznych. Wymagają nieustannej opieki. Wywalczyliśmy lepszy los dla tysięcy rodzin. Wyższe świadczenie to ogromna pomoc dla rodziców mniej zaradnych, słabszych psychicznie.
Protestujący chcą kolejnych zmian, w tym: klarownego i kompetentnego orzecznictwa, celowej subwencji oświatowej, opieki wytchnieniowej, wyższej renty socjalnej, zlikwidowania kryterium dochodowego przy naliczaniu zasiłków rodzinnych. Priorytetem jest uzawodowienie opieki nad niepełnosprawnym dzieckiem - po 20 latach jej sprawowania świadczenie pielęgnacyjne powinno przysługiwać dożywotnio, a przypadku śmierci dziecka, rodzic miałby dostać zabezpieczenie finansowe na tzw. okres przejściowy.
Pułapka świadczeniowa
Małgorzata Dziewońska-Bajkiewicz liczyła straty już wtedy, gdy wyższe świadczenie było tylko obietnicą premiera. Jej rodzina jest modelowa. Ona zajmuje się dziećmi i pobiera świadczenie, mąż pracuje, jedno dziecko jest z orzeczeniem (autyzm), drugie z problemami rozwojowymi; mają ok. 2200 zł miesięcznego dochodu. Korzystają z podatkowych świadczeń z PFRON i OPS.
- Wzrasta nam dochód. Przestajemy "łapać się" na tzw. kryterium 150-procentowe, tracimy 400 złotych na ożywianie. Dodatek mieszkaniowy dostaniemy, ale mniejszy o 50 zł. Wzrośnie nam znacząco opłata za specjalistyczne usługi opiekuńcze (SUO). Tracimy 500 zł, gdy faktyczna podwyżka świadczenia to teraz tylko 180 zł - wylicza Małgorzata Dziewońska-Bajkiewicz.
Część gospodarstw może stracić zasiłki rodzinne, stanowiące dużą część środków utrzymania. Niektórzy będą musieli zapłacić za SUO, co może skutkować rezygnacją z tych usług. W niejednej gorzej sytuowanej rodzinie są one jedyną dostępną formą (a raczej namiastką) zarówno terapii, jak i opieki wytchnieniowej.
Rafał Bakalarczyk zwraca uwagę, że wprowadzenie mechanizmu waloryzacji świadczenia względem płacy minimalnej, a nie np. względem ułamka aktualnej średniej krajowej, może spowodować, że kolejne rządy będą mniej skłonne do podnoszenia tej płacy, co przełoży się na mniejszą siłę nabywczą świadczenia pielęgnacyjnego.
- To środki dla rodzica, który zrezygnował z pracy. Musi jeść, czasem choruje i potrzebuje leków. Wykonuje ogromną pracę z dzieckiem przez 24 godziny na dobę i nie jest w stanie pracować gdzie indziej - uważa Iwona Hartwich.
Opieka w rodzinie jest dużo tańsza niż w placówce instytucjonalnej, co protestujący akcentowali wielokrotnie. Miesięczny pobyt jednej osoby w DPS kosztuje budżet min. 3 tys. zł, a nie w każdym przypadku jest to opieka terminalna. Koszty leczenia szpitalnego są jeszcze wyższe. A protestujący domagają się także uzawodowienia.
- W niektórych przypadkach uzawodowienie jest zasadne. Jednak nie powinno się go traktować jako uniwersalnego rozwiązania. System powinien być elastyczny, umożliwiać godzenie opieki z innymi formami aktywności opiekuna, a osobom niepełnosprawnym dawać szanse optymalnego włączenia w życie społeczne. Obecnie utrzymana została konieczność całkowitej rezygnacji z zatrudnienia, aby móc ubiegać się o jakiekolwiek wsparcie w związku ze sprawowaną opieką - ocenia Rafał Bakalarczyk.
Ekwilibrystyka pracujących
Infografika na stronie informacyjno-promocyjnej kampanii "Jestem mamą. Nie rehabilitantką. Jestem tatą. Nie terapeutą", która wystartowała w tym samym czasie co protest, ilustruje, ile i jak mogą dorabiać do swoich świadczeń emeryci, renciści, osoby na urlopach macierzyńskich i wychowawczych. Pokazano też, że osoba na świadczeniu pielęgnacyjnym może dorobić... całe 0 zł.
Kampania ma upowszechniać ideę równych szans rodziców dzieci z niepełnosprawnością w dostępie do zatrudnienia, m.in. dając praktyczne narzędzia: informację o przysługujących prawach oraz doradztwo, jak je egzekwować. Podczas protestu nagłośniona została przede wszystkim sprawa świadczeń pieniężnych. W 2010 roku przeprowadzono w woj. mazowieckim kampanię "Stuprocentowy Rodzic, Stuprocentowy pracownik", adresowaną głównie do pracodawców, by przekonać ich do zatrudniania rodziców dzieci z niepełnosprawnością, jako dobrze zorganizowanych, zmotywowanych, ale potrzebujących pewnych udogodnień, jak: elastyczny czas pracy, telepraca, częściowy etat... Są to praktyki stosowane na zachodnich rynkach pracy, obniżające koszty pracy, dające większą swobodę w godzeniu różnych ról.
Materiały kampanii
Materiały kampanii "Jestem mamą. Nie rehabilitantką. Jestem tatą. Nie terapeutą"
Kampanię można uznać za odważną i nowatorską, bo i decydenci, i pracodawcy, i rodzice zbyt często kojarzą pracę z pełnym etatem. Rodzice, którzy łączą pracę zawodową z opieką, wydają się być grupą najbardziej poszkodowaną. Chcąc prowadzić w miarę normalne życie, wykonują ekwilibrystykę między niespójnym i niestabilnym systemem wsparcia (np. płatne SUO, problemy w szkołach), a nieprzyjaznym (często nie z winy pracodawców) środowiskiem zawodowym. Mają dochody za wysokie, aby otrzymywać świadczenia finansowe, ale niewystarczające, aby w potrzebnym zakresie opłacać kosztowną, często dostępną tylko na wolnym rynku rehabilitację i dodatkową opiekę dla dzieci. Po proteście nie uzyskali żadnego wsparcia. Są tak samo sfrustrowani i zmęczeni jak ci, którzy zostawili pracę i ledwo wiążąc koniec z końcem, zamknęli się z dziećmi w domach.
Wsparcie czy ściana płaczu
Katarzyna Hall, przewodnicząca Zespołu ds. Rozwiązań Systemowych na Rzecz Osób Niepełnosprawnych, była minister edukacji, uczestniczka okrągłego stołu, podkreśla, że dziś mamy w Polsce obowiązkową edukację, subwencję oświatową, przepisy, mające zapewnić dziecku wsparcie specjalistów (np. indywidualny program edukacyjno-terapeutyczny), a do tego rodzica na świadczeniu:
- Wielu opiekunów od wielu lat egzystuje wraz z niepełnosprawnym dzieckiem na świadczeniach z budżetu, trudno im wyobrazić sobie jakikolwiek inny scenariusz, na przykład powrót do pracy. Ale rodzą się kolejni niepełnosprawni i powinni mieć dobry start. Dopóki nie stworzymy realnego systemu wsparcia, kolejne osoby będą automatycznie przechodziły na garnuszek państwa. Nie trzeba na to nowych środków. Pieniądze już są, ale niestety, nie tak zorganizowane, by rodzic, godząc wszystkie istniejące świadczenia, mógł wrócić do pracy.
Zdaniem Katarzyny Hall, bazą do budowania lepszego systemu mogą być placówki publiczne, głównie szkoły. W jednym miejscu można by tak zorganizować kompleksową opiekę, aby opiekun mógł pracować. - Dziś edukacja zamiast włączać, często wyklucza, i rodziców, i niepełnosprawne dzieci - mówi Hall.
Szkoły nie organizują potrzebnej terapii, proponują nauczanie indywidualne, a nie ma propozycji na wakacje, ferie, dni wolne od szkoły.
"Dzieci trzeba uczyć, a dzieci z niepełnosprawnością trzeba uczyć, uczyć, uczyć..." - takie motto widnieje na stronie Stowarzyszenia "Po pierwsze rodzina", założonego przez Małgorzatę Bal, mamę dorosłej już Agnieszki z porażeniem mózgowym.
- W naszym kraju nie istnieje system pomocy asystenckiej, asystenta trzeba wyszukać i opłacać samodzielnie. Dlatego wciąż muszę pracować - mówi pani Małgorzata.
Pomoc asystenta dałaby jej czas na odpoczynek, ale też, co mocno podkreśla:
- Asystent uniezależniłby córkę od mojej stałej obecności. Agnieszka wymaga pomocy we wszystkich czynnościach życiowych, ale dzięki właściwej edukacji jest studentką Uniwersytetu Warszawskiego. Jakie miałaby szanse zamknięta w domu? Teraz trzeba mieć nadzieję, że przyjmie ją rynek pracy.
Wiele pytań
Protest niewątpliwie zwrócił uwagę na opiekunów osób z niepełnosprawnością na to, że jak wszyscy mają prawa i potrzeby. Uderzył też w czułe struny. Czy opiekunowie mają być dla swoich dzieci całym światem? Czy nie powinni głośniej walczyć nie o pieniądze, ale dobre placówki, dostęp do leczenia i terapii? Podczas protestu nie wspominano od ludziach mniej zaburzonych, o tym, że zaburzenia fizyczne nie są równoznaczne z intelektualnymi, nie mówiono o osobach z niepełnosprawnością intelektualną.
Nie ma wątpliwości, że potrzebne są zmiany w orzecznictwie. Oby znalazła się też odpowiedź na pytanie, gdzie podziali się ojcowie niepełnosprawnych dzieci. Nieobecność jednego rodzica, często wskutek jednostronnej decyzji, generuje poważne koszty i dla niepełnej rodziny, i dla budżetu, bo państwo wciąż łatwiej daje świadczenia niż egzekwuje sprawowanie władzy rodzicielskiej.
Podczas protestu ujawniła się znacząca społeczna niewiedza na temat niepełnosprawności - jej powstawania i potrzeb z nią związanych. W pierwszych dniach protestu politycy i dziennikarze wydawali się być bezradni. Tak zwani zwykli ludzie podzielili się na oburzonych i współczujących, najczęściej bazując na stereotypach. To był mocny sygnał, że ludzie z niepełnosprawnością są nieobecni w przestrzeni publicznej, choć wg danych rządowych w 2011 roku liczba osób niepełnosprawnych wynosiła około 4,7 mln.
Idąc dalej - urzędnicy, nauczyciele i dyrektorzy szkół nie zdają sobie sprawy, jakie skutki mają ich działania (brak wsparcia dla dzieci, wykluczanie rodziców z rynku pracy). Jak to się stało, że dziś integracja oznacza bardziej upchnięcie zaburzonego dziecka w placówce niż tworzenie dopełniającej się wspólnoty? Zupełnie nie pamiętano (nie wiedziano?), że od lat zmian systemowych domagają się przedstawiciele społeczni, reprezentanci organizacji (w obu przypadkach - często rodzice osób z niepełnosprawnością), drepcząc wokół kolejnych rządów, podtykając rozwiązania legislacyjne. Po proteście zastanawiają się, czy ich dotychczasowa mrówcza praca (np. ustawa o niesamodzielnych dorosłych, propozycje dotyczące orzecznictwa) nie pójdzie na marne. Protest opiekunów dorosłych osób z niepełnosprawnością nie przyniósł zmian.
Czy protest przyniesie zmiany?
Można stawiać tezę, że opiekunowie dzielą się na tych, którzy chcą pracować, potrzebując wsparcia państwa, i tych, którzy woleliby zająć się podopiecznym, i być za to wynagradzani. Jednak prawdziwy podział leży chyba gdzie indziej: dzielimy się na tych, którzy mieli szansę dostać wsparcie, np. w organizacji pozarządowej czy w osobie mądrego terapeuty, oraz tych, którzy takiej szansy nie dostali. Nie wiedzieli, gdzie się zwrócić, nie są dość zaradni i kompetentni, aby wadzić się z systemem, gdy nie ma spójnych działań systemowych, i nie ma informacji, która powinna trafić do rodziny tuż po diagnozie.
Dzielimy się na tych, którzy już tylko walczą o byt: "dajcie nam więcej pieniędzy, a my już sobie poradzimy", i tych, którzy jeszcze myślą o doczekaniu realnych zmian. Zgadzamy się co do tego, że długo nie myślano o nas tam, gdzie podejmuje się najważniejsze decyzje. Doszliśmy już do granicy wytrzymałości, protesty - i sejmowy, i ten sprzed Sejmu wydobyły energię, której dotąd nie było. I oby to nas łączyło.
Dorota Próchniewicz - dziennikarka i blogerka, mama 19-letniego Piotra, który ma autyzm.
Źródło: Publikacje w miesięczniku "Pochodnia"
Prof. Jerzy Płonka urodził się 7 czerwca 1930 r. Do szkoły podstawowej zaczął uczęszczać jako uczeń widzący, a ukończył ją jako niewidomy. Do liceum uczęszczał w Bytomiu. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczął pracę w Państwowym Zakładzie Szkolno-Wychowawczym dla Dzieci we Wrocławiu i podjął naukę w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej na wydziale wokalnym PWSM. Przez piętnaście lat pracował jako nauczyciel we wrocławskim ośrodku, gdzie wykorzystywał kwalifikacje zdobyte na uczelni..
Wykształcenie muzyczne mu nie wystarczało. W roku 1961 ukończył wydział matematyczno-fizyczno-chemiczny Uniwersytetu Wrocławskiego, a w 1964 r. obronił pracę doktorską. Wykazał się wybitnymi zdolnościami matematycznymi i został zatrudniony w Instytucie Matematyki PAN. W roku 1967 obronił pracę habilitacyjną.
Jerzy Płonka opublikował ponad sześćdziesiąt rozpraw naukowych. Współpracował z Uniwersytetem Wrocławskim i Politechniką Warszawską, prowadził zajęcia na uniwersytecie w Winnipeg w Kanadzie. Uczestniczył w licznych konferencjach naukowych i sympozjach międzynarodowych.
W roku 1973 rozpoczął pracę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Było to jego dodatkowe zatrudnienie. Mimo to poświęcił wiele czasu i wysiłku dla rozwoju uczelni, gdzie zajmował się kształceniem matematyków i organizował seminaria naukowe.
Jest twórcą pojęcia sumy systemu prostego algebr ogólnych, które znalazło uznanie i szerokie zastosowanie w pracach matematyków całego świata. Pojęcie to zostało nazwane w literaturze sumą Płonki.
15 czerwca 1981 roku otrzymał nominacje profesorską. Był on drugim polskim niewidomym profesorem. Pierwszym był Kazimierz Szczepański, który uzyskał tytuł profesora zwyczajnego.
O swoim dzieciństwie i karierze zawodowej opowiada Jerzy Płonka na łamach "Pochodni" z czerwca 1981 r. w rozmowie z Waldemarem Burkackim. A oto fragmenty tej rozmowy.
Wzrok zacząłem tracić w 8 roku życia, gdy byłem uczniem II klasy szkoły podstawowej. Po przeziębionej grypie zacząłem źle widzieć ze swojej ławki, co nauczyciel zaraz zauważył. Okazało się, że proces utraty wzroku postępuje bardzo szybko. Musiałem przerwać naukę, rodzice zaczęli ze mną jeździć po lekarzach. W tym czasie moim nauczycielem był ojciec. Potem wybuchła wojna, trzeba było przerwać leczenie. Wróciłem do szkoły, co nie było dla mnie takie proste, bo uczyłem się razem z dziećmi widzącymi. I tak szkołę podstawową ukończyłem jako niewidomy.
Po zakończeniu wojny, w 1945 roku rozpocząłem naukę w liceum humanistycznym w Bytomiu. Uczyłem się głównie pamięciowo. Bardzo długo bałem się brajla. Wydawało mi się, że jak się nauczę pisma punktowego, to już będę taki zdeklarowany niewidomy. I właśnie w 1948 roku ktoś skierował mnie do Związku, gdzie dość szybko nauczyłem się pisma Braille'a.
(...) A Pana zainteresowania matematyczne?
- No właśnie. Nie zaczęły się tak od razu. W szkole podstawowej miałem raczej zainteresowania humanistyczne. Liceum, do którego chodziłem, też miało profil humanistyczny, chociaż już wtedy zacząłem zwracać uwagę na matematykę. Po zdaniu matury miałem nawet zdawać na Wydział Matematyczny Uniwersytetu Jagiellońskiego. Stało się jednak inaczej. Zacząłem pracować w szkole dla niewidomych. W 1952 roku ukończyłem Instytut Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Po przyjeździe do Wrocławia rozpocząłem też studia wokalne w Wyższej Szkole Muzycznej, które ukończyłem w 1953 roku. Dla moich zainteresowań matematycznych przełomowy był rok 1954, kiedy jako jeden z niewielu zdałem egzamin dla nauczycieli matematyki, uprawniający do nauczania w szkole średniej. Wówczas to jedna z koleżanek namówiła mnie na studia matematyczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Rozpocząłem je w 1956 roku. Z początku miałem duże problemy. Podjąłem studia w trybie eksternistycznym, a więc w praktyce nie chodziłem na żadne wykłady tylko egzaminy i konsultacje. Sam się uczyłem, sam musiałem przerabiać wszystkie ćwiczenia. Jeszcze na czwartym roku zainteresował się mną profesor Edward Marczewski, wybitny matematyk, dwukrotny rektor Uniwersytetu Wrocławskiego. U niego pisałem pracę magisterską. Studia ukończyłem w 1961 roku, a trzy lata później zrobiłem doktorat z algebry ogólnej. W mojej rozprawie ważną rzeczą było wprowadzenie tzw. algebr diagonalnych, które przyjęły się w literaturze matematycznej i później. W związku z tym pojęciem powstało jeszcze dość dużo prac innych matematyków.
Można zatem powiedzieć, że od zrobienia doktoratu pańska kariera naukowa była już przesądzona.
- Można, chyba tak powiedzieć, bo właśnie wówczas zaproponowano mi stanowisko adiunkta w Instytucie Matematyki Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu. Po trzech kolejnych latach pracy, w 1967 roku zrobiłem habilitację. Pracowałem wówczas nad pojęciem tzw. sumy systemu prostego algebr, które także znalazło szerokie zastosowanie. Po habilitacji otrzymałem zaproszenie z uniwersytetu w Winnipeg w Kanadzie na roczne stypendium. W czasie mojego tam pobytu napisałem 12 prac. Był to dla mnie bardzo owocny wyjazd. Dotychczas w swoim dorobku naukowym mam ponad 60 prac drukowanych w licznych czasopismach krajowych i zagranicznych.
Pana zainteresowania naukowe związane są zatem z algebrą.
- Raczej były. W 1978 roku zacząłem zajmować się grafami.
- Najkrócej można powiedzieć, że graf jest to zbiór punktów i zbiór odcinków łączących te punkty. Na przykład plan miasta: skrzyżowania mogą być punktami, a ulice są to te linie łączące.
Czy jest to zatem dział geometrii?
- Można i tak powiedzieć, chociaż właściwie zagadnienie to podpada pod różne rzeczy: pod kombinatorykę, zastosowania. Teoria grafu służy wielu dziedzinom, na przykład wykorzystuje się ją także w informatyce. Chodzi o to, że przy jej pomocy rozwiązuje się zupełnie praktyczne problemy. Na przykład: jak rozmieścić nadajniki telewizyjne, aby wszędzie docierał sygnał. Albo - jak wytyczyć drogę, żeby obejść wszystkie punkty, a być wszędzie raz. Mam już kilku uczniów w tej dziedzinie i to mnie cieszy.
Poza pracą naukową, zajmuje się Pan również dydaktyką.
- Pracuję dodatkowo w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Opolu. Prowadzę tam zajęcia dydaktyczne. Przeważnie są to wykłady monograficzne dla magistrantów i seminaria magisterskie. Do tej pory ponad 50 studentów napisało pod moim kierunkiem prace magisterskie. Pięć osób zrobiło też u mnie prace doktorskie, a w tej chwili szósty doktorant przygotowuje się do obrony.
Z Pana pracą naukową wiążą się też częste wyjazdy?
- Tak, jestem często zapraszany na różne konferencje i sympozja naukowe w kraju i za granicą. Te wyjazdy dają mi podwójną przyjemność: zawodową i osobistą, bo bardzo lubię podróżować. Zawsze staram się znaleźć czas na zwiedzanie. Także urlopy organizuję sobie w ten sposób, żeby objechać jakąś ciekawą trasę. Te eskapady planuję i realizuję razem z sąsiadem. Wybieramy się zwykle we dwóch jego samochodem. Zwiedziliśmy już Grecję, Jugosławię, północne Włochy, Szwajcarię... W tym roku planujemy wyjazd do Finlandii, aż za koło polarne. Nawet jeśli człowiek nie widzi, to jednak takie podróże są przyjemne i kształcące. Ważny jest kontakt z samym miejscem, a ponadto wiele rzeczy można obejrzeć dłońmi. Turystyka to moje hobby. Gdy jeszcze lepiej widziałem, to dużo chodziłem po górach, nawet po trudnych szlakach. Przeszedłem w Tatrach Orlą Perć, byłem na Zawracie, Rysach... Gdy pracowałem w szkole, to organizowałem też wycieczki turystyczne dla uczniów, bo uważam, że dla niewidomych turystyka w dostępnych im formach jest bardzo potrzebna. Teraz, pracując społecznie w Okręgu PZN we Wrocławiu, w Komisji Wychowawczo-Oświatowej zajmuję się też turystyką.
Mimo licznych obowiązków zawodowych starcza więc Panu czasu na działalność społeczną?
- Coraz trudniej, ale staram się godzić ze sobą pracę zawodową i społeczną. Kiedyś pracowałem też w zarządzie okręgu, teraz pozostawiłem sobie tylko komisję. Ale staram się być na bieżąco z działalnością Związku.
Zawsze też znajduję czas dla ludzi młodych, którzy chcą iść na studia. Jestem trochę takim społecznym doradcą. Myślę, że bardzo ważną sprawą jest, aby być potrzebnym innym. Trzeba umieć zyskiwać sobie ludzi, umieć być ich przyjacielem, czasem doradcą życiowym.
Myślę, że to, o czym Pan mówi, nie odnosi się tylko do relacji w środowisku niewidomych?
- Oczywiście, że nie. Dotyczy to także kontaktów z osobami widzącymi. Jeśli niewidomy chce mieć jakieś sukcesy w życiu, to musi mieć przyjaciół. Można liczyć na pomoc innych tylko wtedy, jeśli i my potrafimy dać coś z siebie. Trzeba umieć słuchać drugiego człowieka.
Czy tego można się nauczyć?
- Myślę, że tak. Trzeba sobie tylko powiedzieć, że nie należy być egoistą, że nie można zawsze stawiać na to, iż ja coś z tego muszę mieć. Ludzie muszą czuć, że ich problemy mnie obchodzą, że nimi żyję. Jak pan przysłucha się niejednej rozmowie, to zauważy, że często rozmówcy używają słowa "ja". Trzeba troszkę mniej tego zaimka używać i umieć wysłuchać drugiego człowieka. Dotyczy to wszelkich relacji międzyludzkich, nie tylko kontaktów między niewidomymi czy niewidomych z ludźmi widzącymi. To jest podstawą naszych sukcesów zawodowych i osobistych. Kilka osób powiedziało o mnie, że potrafię likwidować dystans. Mimo iż jestem starszym pracownikiem nauki, młodsi koledzy w kontaktach ze mną nie czują dystansu. To jest bardzo ważne w mojej pracy naukowej. Myślę jednak, że tę zasadę można też odnieść do wszystkich dziedzin współżycia społecznego.
Dodajmy, że w roku 1999 prof. dr hab. Jerzy Płonka obchodził 50 rocznicę pracy zawodowej i 35-lecie pracy w Instytucie Matematycznym Polskiej Akademii Nauk, a w 2000 r. siedemdziesiąte urodziny.
Jak widzimy, prof. Jerzy Płonka jest wszechstronnie uzdolniony, ale największe sukcesy odniósł w pracy naukowej jako matematyk. Trzeba przyznać, że niewielu, nawet widzących matematyków, może poszczycić się takimi dokonaniami.
Brak wzroku nie przekreślił jego możliwości, Z pewnością nie okazał się pomocny w wokalistyce ani w matematyce, ani w żadnej innej dziedzinie, którą się zajmował. Wszędzie i zawsze był poważnym utrudnieniem, ale intelekt, wytrwałość i konsekwencja w dążeniu do celu potrafiły przezwyciężać te trudności.
Źródło: "Pochodnia" grudzień 2003 r.
Był człowiekiem bezpośrednim, towarzyskim i gościnnym
W 1959 roku, w ramach delegacji służbowej Związku Spółdzielni Niewidomych, pojechałem do Spółdzielni Inwalidów Niewidomych im. mjr. Edwina Wagnera w Słupsku. Przyjął mnie prezes Alfons Cyrzon, główny twórca tej spółdzielni. Było to moje pierwsze z nim spotkanie na terenie zakładu, którego był "panem i władcą". Tam wszystko działo się za jego wiedzą i zezwoleniem. Ten potężny fizycznie człowiek (wzrostu około 190 cm) poruszał się sprawnie - wszędzie był, o wszystkim wiedział. Ujął mnie swoim bezpośrednim sposobem bycia. Odniosłem wrażenie, że jest dla ludzi bardziej ojcem, niż groźnym szefem. Polecenia jego, nawet w takich prostych sprawach jak przygotowanie dla mnie śniadania, odbywały się bezszmerowo - po prostu na stole zjawiły się w pewnym momencie kanapki, kawa i coś jeszcze na gorąco.
Takim bezpośrednim człowiekiem, towarzyskim i gościnnym, prezes Cyrzon był do końca życia. Nawet wtedy, gdy już bardzo cierpiał, zawsze pamiętał o przekazaniu serdecznych pozdrowień dla mojej żony, a także dla pracowników biura Zarządu Głównego Związku Ociemniałych Żołnierzy.
Dzieciństwo i młode lata
Alfons Cyrzon urodził się 21 marca 1924 r. we wsi Sławki (gmina Goręczyno, pow. kartuski) na Pomorzu Gdańskim. Jego rodzice, Józef i Anna z domu Bystro, byli rolnikami. Mieli siedmioro dzieci - pięciu synów i dwie córki. Alfons był drugim z rzędu. Rodzice dbali o ich wychowanie i wykształcenie. Gdy nadeszła wojna, dla Alfonsa jedynym marzeniem było chwycenie za broń i podjęcie walki z okupantem. Marzenie to udało mu się zrealizować już 1 września 1941 r. Miał ukończone 17 lat i 5 miesięcy, ale wzrost i masywna budowa przemawiały za nim. Wraz z kolegą przeniósł się na teren Podlasia, aby podjąć działalność dywersyjną w Batalionach Chłopskich, współdziałających na tym terenie z Armią Krajową (od 1943 r.). Posługiwał się pseudonimem "Zbieg". Według relacji kolegów, podczas akcji bojowych odznaczał się dużą odwagą i sprawnością. 10 lipca 1944 r., w potyczce z Niemcami, uległ poważnej kontuzji. Został zraniony w głowę i utracił wzrok.
Jak przeżył to tragiczne zdarzenie dwudziestoletni Cyrzon, można się jedynie domyślać. Runął nagle cały jego dotychczasowy świat. W 1945 r. został skierowany na rehabilitację do ośrodka szkolenia ociemniałych żołnierzy w Surhowie na Lubelszczyźnie. Tu pod kierunkiem Henryka Ruszczyca zdobył zawód i nauczył się żyć po niewidomemu. Miał duże zdolności krasomówcze, które w późniejszych latach ułatwiały mu start społeczny.
W 1947 r., już jako inwalida wojenny z udokumentowanymi uprawnieniami, uzyskał w zarząd kiosk "Ruchu" w Słupsku. Wtedy też poznał młodziutką Stefanię Rossorz. 27 listopada 1948 r. zawarli związek małżeński. Było to bardzo udane małżeństwo. Nie mieli własnych dzieci (wzięli chłopca na wychowanie).
W młodym Cyrzoniu, jak wspomniałem, mieszkał duch gorącego społecznika. Już w 1952 r. (do grudnia 1956 r.) podjął pracę sekretarza w Polskim Związku Niewidomych w Słupsku. Równocześnie czynił starania o powołanie na tym terenie spółdzielni niewidomych. Po jej zarejestrowaniu (od 1957 r.) został prezesem zarządu spółdzielni. Jego ogromną zasługą było wywalczenie zgody u władz o nadanie jej imienia mjr. Edwina Wagnera - pierwszego prezesa Zarządu Głównego ZOŻ, ociemniałego z wojny polsko-bolszewickiej, sanacyjnego posła, zamordowanego w obozie w Oświęcimiu.
W 1964 roku, po przeniesieniu się do Warszawy, objął funkcję prezesa Spółdzielni Ociemniałych Żołnierzy. Na tym stanowisku pozostawał do 1967 r. (wtedy otworzył własny warsztat). Ponownie powrócił do spółdzielni w 1977 roku, na prośbę jej działaczy. Na stanowisku jej prezesa pozostawał aż do przejścia w 1989 roku na emeryturę.
Działalność społeczna
Obok nurtu zawodowego, w życiu Alfonsa Cyrzona wyjątkowe miejsce zajmowała działalność społeczna. W 1950 r. wybrano go do Rady Naczelnej Związku Inwalidów Wojennych. W tym samym roku został też radnym rady wojewódzkiej w Koszalinie. Przez siedem lat, aż do wyjazdu ze Słupska, pełnił funkcję prezesa Zarządu Okręgu Związku Inwalidów Wojennych w Koszalinie. Od 1961 r. do 1964 r. był prezesem Zarządu Głównego Związku Ociemniałych Żołnierzy w Warszawie. Nawiązał w tym czasie dobre stosunki z ówczesnym prezesem Zarządu Głównego Polskiego Związku Niewidomych, Mieczysławem Michalakiem. Od 1973 r. aż do śmierci pełnił funkcję prezesa Zarządu Oddziału ZOŻ w Warszawie. Od marca 1997 r. pełnił dodatkowo funkcję wiceprezesa Zarządu Głównego ZOŻ RP. Na tym ostatnim stanowisku blisko współpracował ze mną. Był lojalnym i bardzo ofiarnym działaczem. Mogłem zawsze liczyć na jego życzliwe wsparcie, nawet w najtrudniejszych sprawach.
Za swe zasługi prezes Alfons Cyrzon był wielokrotnie odznaczany: krzyżami Kawalerskim, Oficerskim i Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari, złotymi odznakami: ZOŻ, ZIW i PZN. W jego aktach znalazłem 27 orderów, odznaczeń i wyróżnień.
Mjr Alfons Cyrzon zmarł 13 października 2003 r. Ostatnio bardzo cierpiał. Prosił Boga, aby go już zabrał z tego świata. Do końca jednak żywo interesował się tym wszystkim, co dzieje się w Związku. Do końca też utrzymywał serdeczne stosunki z rodziną. Z rodzeństwa pozostała tylko jedna siostra i brat. Jego żona, pani Stefania (tak ją nazywał mąż i przyjaciele), w ostatnich latach ciężkiej choroby męża otoczyła go samarytańską opieką. - Myślałam, że będziemy mogli jeszcze za półtora miesiąca obchodzić 55-lecie małżeństwa, ale Bóg zrządził inaczej - mówiła do mnie zbolałym głosem.
Pogrzeb odbył się 22 października. Mszę świętą odprawił miejscowy ksiądz parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus na Tamce. Pochowany został na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach z pełnymi honorami wojskowymi. Nad grobem pożegnałem go słowami: "Przez całe swoje życie starałeś się służyć innym. Byłeś wrażliwy na troski i cierpienia ludzi - niech Dobry Bóg nagrodzi Cię sowicie za to wszystko, co uczyniłeś dla innych".
Źródło: "Pochodnia" P2-98 bbb
Dzień 29 marca 1957 r. ma dla spółdzielczego ruchu niewidomych szczególne znaczenie. W dniu tym odbył się pierwszy organizacyjny zjazd, powołujący Związek Spółdzielni Niewidomych, którego znaczenia i wkładu w sprawę niewidomych w Polsce nie da się przecenić.
"Słoneczny, marcowy dzień - jak pisała o tym wydarzeniu Jadwiga Stańczakowa - przywodził na myśl październik, bo właśnie "polski październik" umożliwił niewidomym spółdzielcom zrealizowanie ich kilkuletnich dążeń. Ten najbardziej uroczysty moment zjazdu niewątpliwie głęboko wrył się w pamięć jego uczestników, lecz nie zapomną oni też serdecznych słów prezesa Szwalbego i profesora Wolskiego: "Spółdzielczość w naszym kraju przechodzi obecnie głębokie przeobrażenie - powiedział prezes Szwalbe. - Pamiętajcie, że stanowicie cząstkę wielkiej rodziny polskich spółdzielców i w tym właśnie tkwi wasza siła."
Obradami zjazdu kierowało prezydium na czele z Rudolfem Wysockim. Do Zarządu Związku zostali wybrani: Modest Sękowski - prezes, Stanisław Łuka i Czesław Wrzesiński - wiceprezesi oraz Stanisław Janczur i Stanisław Ziemba - członkowie. Wybrano też 21-osobową Radę. W skład prezydium Rady weszli: Alojzy Satora - przewodniczący, Aleksander Król - wiceprzewodniczący, a zarazem przewodniczący Komisji Rewizyjnej Rady oraz Zygmunt Turkowski - wiceprzewodniczący i Eugeniusz Donica - sekretarz. Ażeby zrozumieć to historyczne wydarzenie, trzeba spojrzeć wstecz.
Pomysł powołania spółdzielni pracy zatrudniającej niewidomych zrodził się w twórczym umyśle Henryka Ruszczyca. W połowie 1939 r. uzgodnił on z wojewodą kieleckim powołanie takiej spółdzielni w Kielcach. Wybuch wojny pokrzyżował plany Ruszczyca. Zatem pierwszą była spółdzielnia lubelska, której zebranie założycielskie odbyło się w grudniu 1945 r. Członkami założycielami byli wychowankowie Zakładu w Laskach, z Modestem Sękowskim na czele. W ich ślady w r. 1948 poszła grupa 22 ociemniałych żołnierzy, powołując spółdzielnię w lokalu ZOŻ przy ul. Hożej 1 w Warszawie. Zarząd Główny Związku Pracowników Niewidomych RP, popierał powstawanie spółdzielni niewidomych, ale równocześnie wspierał istniejące już lub nowo organizowane zakłady, działające przy terenowych oddziałach Związku. Takimi zakładami były warsztaty w Warszawie przy ul. Widok, w Łodzi przy ul. Żwirki, w Chorzowie przy Hajduckiej i inne. Władze państwowe, widząc w spółdzielczości pracy swoistą formę gospodarki socjalistycznej, powołały do życia Centralny Związek Spółdzielczy, a ten w r. 1949 Centralę Spółdzielni Inwalidów. Stanowisko prezesa Zarządu CSI objął znany spółdzielca dr Piotr Durkacz. Organizacją spółdzielni niewidomych miała zająć się specjalna komisja, w skład której weszli: z ramienia Związku Ociemniałych Żołnierzy RP: prezes Kazimierz Mroziński i kpt Jan Silhan, a z ramienia Związku Pracowników Niewidomych RP prezes dr Włodzimierz Dolański i prezes spółdzielni lubelskiej Modest Sękowski. Po zawieszeniu Zarządu Głównego Związku Pracowników Niewidomych RP (wiosną 1950 r.) i powołaniu kuratora mjr. Leona Wrzoska, komisja przy CSI przystąpiła do szybkiego przekształcania zakładów własnych Związku w spółdzielnie niewidomych. W r. 1951 w CSI zrzeszonych było już 9 naszych spółdzielni, zatrudniających około 300 niewidomych. W r. 1953 w skład zarządu CSI wszedł nowo ociemniały prezes komisji specjalnej w Łodzi - Stanisław Madej. W r. 1954 zlikwidowano CSI, wcielając ją w Centralny Związek Spółdzielczości Pracy. Stanisław Madej został wiceprezesem Zarządu CZSP i podporządkowano mu sprawy spółdzielni inwalidów, a w tym i niewidomych. Zmiany te jeszcze bardziej zbiurokratyzowały administrację spółdzielczą. Zarzucano prezesowi Madejowi, że nie troszczy się o nasze sprawy. Na konferencji spółdzielców niewidomych, która odbyła się w Łodzi w r. 1956 domagano się całkowitego uniezależnienia od spółdzielczości pracy. Na spotkaniach u przewodniczącego Rady CZSP Stanisława Szwalbego i wiceprezesa Zarządu CZSP Stanisława Madeja ustalono, że spółdzielczość inwalidów wyodrębni się, tworząc w ramach CZSP Krajowy Związek Spółdzielni Inwalidów, a spółdzielczość niewidomych - w Krajowy Związek Spółdzielni Niewidomych. Jesienią 1956 r. na fali październikowej odnowy, powstały dwa niezależne komitety organizacyjne: spółdzielczości inwalidów i spółdzielczości niewidomych.
W dniach 23 i 24 stycznia 1957 r. odbył się w Warszawie Krajowy Zjazd Delegatów Spółdzielni Inwalidów. Na zjazd ten przybyło 359 delegatów, w tym i delegaci spółdzielni niewidomych. Zgodnie z przyjętym założeniem Związek Spółdzielni Niewidomych miał być powołany w następnym terminie i mimo autonomii miała działać w ramach spółdzielczości inwalidów. Do Zarządu ZSI na zjeździe powołano: Kazimierza Zakrzewskiego - prezesa, Edwarda Perskiewicza i Wacława Stykowskiego - wiceprezesów. Do Rady Związku wybrano 31 członków, w tym na przewodniczącego Stanisława Krawczyka i na przewodniczącego Komisji Rewizyjnej - Stanisława Madeja. Do Rady weszło czterech niewidomych, w tym Modest Sękowski, który w tajnych wyborach otrzymał największą liczbę głosów, bo aż 353, a Stanisław Madej najmniejszą - 264. W 3 dni po zjeździe Związku Spółdzielni Inwalidów odbył się zjazd Centralnego Związku Spółdzielczości Pracy, na którym podjęto uchwałę o wydzieleniu się ruchu spółdzielczości inwalidów i o prawie wydzielenia się spółdzielni niewidomych w odrębny związek, jednak działający w ramach ZSI.
Bezpośrednio po zjeździe CZSP komitet organizacyjny niewidomych przystąpił do pracy nad projektem statutu, strukturą związku i programem działania. I tu rozpoczęły się trudności. Zarząd ZSI widział wszędzie problemy. Kwestionował to wszystko co było przed zjazdem ZSI uzgodnione. Po prostu bano się samodzielności Związku Spółdzielni Niewidomych - niewidomi stanowili najbardziej liczącą się grupę pracujących inwalidów. Mimo to, zjazd został zwołany. Przebiegał w nastroju podniosłym; jedynym zgrzytem było wystąpienie prezesa Zarządu ZSI Kazimierza Zakrzewskiego, który z góry zapowiedział, że nowy Związek otrzyma mniej etatów, aniżeli było to uprzednio uzgodnione.
Związek Spółdzielni Niewidomych swoją działalność rozpoczął z dniem 1 kwietnia 1957 r. Tak szybki i dobry start zapewnił mu Zarząd Główny Polskiego Związku Niewidomych, który nie tylko użyczył lokalu, ale też skierował do pracy w ZSN kilku wypróbowanych pracowników np. mgr Halinę Adamowicz. Targi o kompetencje pomiędzy Związkiem Spółdzielni Niewidomych, a Związkiem Spółdzielni Inwalidów, niestety trwały przez cały czas pozostawania w mariażu obydwu tych organizacji. Wydano w tej sprawie wiele uchwał, podpisano wiele porozumień, odbyto dziesiątki spotkań, którym kres położył dopiero rok 1981, kiedy to obydwie organizacje uzyskały status centralnych związków spółdzielczych. Na stanowisku prezesów Zarządu ZSI zmieniali się ludzie (po Kazimierzu Zakrzewskim przyszedł Aleksander Futro, a następnie Włodzimierz Pleszko), a konflikt trwał.
Związek Spółdzielni Niewidomych był organizacją niedoskonałą. Wprawdzie formalnie rzecz biorąc decydował o problemach najważniejszych, ale sprawy gospodarcze - lustracja, bezpośredni nadzór - spoczywały w ręku okręgowych i wojewódzkich związków spółdzielni inwalidów. Mimo to spółdzielczość niewidomych nie przestała rozwijać się. Na dzień 29 marca 1957 r. ZSN zrzeszał 17 spółdzielni, w r 1960 - 24 spółdzielnie, a na swoje trzydziestolecie - 32. Wzrastała również liczba zatrudnionych niewidomych. W r. 1957 było ich niespełna 1800, a na trzydziestolecie - około 10 tysięcy. Podobnie kształtował się potencjał gospodarczy. Swoistym apogeum rozwoju spółdzielczości niewidomych był rok 1989.
Konflikt ZSI - ZSN nie był jedynym wstrząsającym środowisko spółdzielczości niewidomych. Pierwszym prezesem Zarządu ZSN został Modest Sękowski. Miał on przenieść się do Warszawy i podjąć funkcję urzędującego kierownika Związku. Zamiary te nie zostały zrealizowane. Sękowski już po kilku miesiącach zrezygnował z przeniesienia. Stanowisko kierownika Związku objął Stanisław Łuka. Uporczywie krążyła plotka, że to Łuka wpłynął na odmowę władz stolicy w sprawie przyznania mieszkania Sękowskiemu. Na drugim zjeździe delegatów ZSN wybrano Zarząd w składzie tylko trzech osób. Prezesem został Stanisław Łuka, a jego zastępcami Czesław Wrzesiński i Aleksander Król. Urzędującymi członkami zostali: Łuka i Wrzesiński. Konflikt wewnętrzny jednak ciągle wzrastał. Wyraźnie zarysowały się nieporozumienia pomiędzy Zarządem, a Radą Związku. W r. 1961 doszło do zmiany na stanowisku prezesa Zarządu; objął je płk Marian Golwala i pozostawał na nim aż do likwidacji CZSN-u ustawą z dnia 20 stycznia 1990.
Innym zjawiskiem negatywnym był konflikt z Polskim Związkiem Niewidomych. Prezes Zarządu Głównego PZN Mieczysław Michalak był zwolennikiem zacieśniania więzów łączących obydwie te organizacje. Prezes Stanisław Łuka sprzeciwiał się temu. Na tym tle doszło do zmiany na stanowisku prezesa Zarządu ZSN, ale prezes Golwala pod tym względem kontynuował politykę prezesa Łuki. W r. 1964 doszło do zmiany na stanowisku prezesa Zarządu Głównego PZN. Miejsce Michalaka objął Stanisław Madej. Wprawdzie zmienił on kierunek myślenia, ale nie nastąpiło złagodzenie konfliktu. Wśród spółdzielców utrwalało się przekonanie, że gdyby zlikwidować górę naszych organizacji, to ludzie na dole doskonale potrafiliby dogadać się wzajemnie. Kiedy w r. 1990 doszło do głosowania w Sejmie w sprawie likwidacji centralnych związków spółdzielczych, znaczna grupa spółdzielców niewidomych manifestowała pod gmachem parlamentu, domagając się likwidacji CZSN-u, co ostatecznie zniechęciło grupę posłów stających w jego obronie.
Dziś spółdzielczość niewidomych przeżywa głęboki kryzys, spowodowany przede wszystkim gospodarką rynkową. Myślę, że są sposoby uratowania spółdzielczości, ale to już zupełnie odrębny temat. Z punktu widzenia historyka, muszę w tym miejscu złożyć głęboki hołd spółdzielczości za jej niewątpliwe ogromne osiągnięcia. To dzięki spółdzielczości setki niewidomych zdobyło szlif administracyjny, wielu ukończyło studia wyższe, wielu ze wsi i małych miasteczek wydźwignęło się ze społecznego niebytu. To dzięki spółdzielczości niewidomych, posiadamy piękny ośrodek w Bydgoszczy i tyle ciekawych form rehabilitacji społecznej.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Działo się to przed wielu laty w jednym z ośrodków szkolno-wychowawczych dla dzieci niewidomych.
Grupa uczniów mieszkających w internacie postanowiła nocą wybrać się do ogródków działkowych znajdujących się po sąsiedzku. Mieli wielką ochotę na ogórki, które ktoś hodował na działce. Niewidomi chłopcy pochodzący ze wsi bardzo szybko odszukali po omacku dorodne ogórki i zaczęli je zrywać. Uczeń pochodzący z miasta był przekonany, że ogórki tak jak marchew rosną w ziemi. Przerył nieomal pół działki, żeby na końcu dowiedzieć się, że ogórków trzeba szukać na grządce.
Po powrocie do internatu wpadli w ręce wychowawcy i następnego dnia wszyscy stanęli przed obliczem dyrektorki. Pani dyrektor wygłosiła odpowiednią mowę i szczególnie potępiła tych, którzy zachłannie zerwali wiele ogórków. Pochwałę usłyszał uczeń, który wrócił z jednym ogórkiem. Pani dyrektor podkreśliła, że chociaż zrobił źle, to nie był zachłanny i zerwał tylko jeden ogórek, bo tyle mógł zjeść.
Pozostali zostali potępieni jako niepohamowani wandale. Tymczasem właściciel nie mógł się nadziwić, dlaczego jego działka została prawie cała rozryta. Wyraził przypuszczenie, że pewnie buszował tam dzik.
Źródło: Help - wiedzieć więcej Nr 2 (13) czerwiec 2014
Owszem, było to dosyć dawno. Może wolelibyście, bym napisał coś bardziej aktualnego. Przyjdzie na to czas. Jako autorowi wydało mi się za lepsze trzymać się chronologii i opowiadać przygody po kolei.
W latach 80. naprawdę w sklepach nie było nic, no, prawie nic. Robienie zakupów polegało na dowiadywaniu się, gdzie rzucą towar, ustawianiu się w kolejce i pilnowaniu swojego miejsca. Powstały nowe, niespotykane wcześniej oraz gdzie indziej zajęcia. Można było wynająć sobie gościa, który łapał miejsce w nocy, albo nawet wieczorem i stał w kolejce. Zleceniodawca przychodził w ostatniej chwili, dziękował za pomoc i wkraczał do kolejki. Duże kolejki organizowały się. Powstawały listy kolejkowe, na które wpisywali się czekający. Ktoś, kogo na niej nie było, nie mógł dostać towaru. Powstawały też komitety kolejkowe, które pilnowały porządku. Było to ważne w sprawach większej wagi, na przykład gdy chodziło o przydział mieszkania, samochodu itp. W kolejkach ludzie uczyli się rozmawiać. Naśladowali medialnych bohaterów. Z jednej strony w skeczach aktorzy powtarzali to, co i jak się gadało w kolejkach, a z drugiej kolejkowicze mówili językiem tamtych. W tamtych czasach powstało mnóstwo kawałów o kolejkach, które warto przeczytać, bo do dzisiaj są naprawdę śmieszne.
Do sklepu mięsnego przychodzi starsza pani w kapeluszu i pyta:
- Przepraszam bardzo, czy jest taka szyneczka wędzona do gotowania?
- Nie ma.
- A ozorki w galarecie?
- Nie ma.
- A polędwica?
- Nie ma.
- A kiełbasa jałowcowa?
- Nie ma.
- A boczek chudy, podwędzany?
- Nie ma.
- A baleron?
- Nie ma.
Starsza pani wychodzi. Na to mówi jedna ekspedientka do drugiej:
- Popatrz, Kryśka, taka stara, a jaką ma pamięć!
Sytuacja niewidomych w kolejkach była specyficzna. Zawsze mamy prawo skorzystać z zakupu towaru lub zamówienia usługi bez kolejki. Teraz jednak ma to mniejsze znaczenie i często rezygnujemy z tego prawa. Wtedy jednak prawo to miało znaczenie ogromne. Gdy w domach nie było ani deka wędliny i mięsa, w butach pojawiła się dziura, a nie było następnych, robienie zakupów w pierwszej kolejności miało znaczenie zasadnicze.
Czy wiecie co było na kartki? Wyobraźcie sobie, że bez nich nie można było kupić mięsa, wędliny, cukru, obuwia, alkoholu, benzyny itd. Bez talonów, które trudno się załatwiało, nie można było kupić dywanu, telewizora, radia, magnetofonu, mieszkania, samochodu itd. Braki na rynku były tak poważne, że kiedy w roku 1979 pojechaliśmy na obóz organizowany przez PZN, nie mieliśmy co jeść. Przez kilka dni jedliśmy po trochu marny bigos na obiad, nie wspominając o cienkich śniadankach i kolacjach. Żeby było lepiej, trzeba było mieć lepszego i sprytniejszego kierownika obozu, który potrafiłby dogadać się z władzą, tzn. z jakimś jej reprezentantem na danym terenie.
- Towarzyszu Sekretarzu (mowa o sekretarzu gminy), czy moglibyśmy liczyć na Waszą pomoc? Mamy tutaj obóz niewidomej młodzieży, w którym uczestniczą studenci i uczniowie liceów z całego kraju. Wiecie Towarzyszu, rehabilitujemy ich. Organizujemy dla nich różne zajęcia. Wcześniej rozmawialiśmy z Towarzyszem "X" z Komitetu Centralnego i Towarzyszem "Y" z Komitetu Wojewódzkiego, do którego nas odesłał. Z ich pełnym poparciem napisaliśmy do Was w maju pismo, żebyście wiedzieli, że będziemy gościli w waszym pięknym ośrodku nad jeziorem.
- Tak, tak, pamiętam. Wiecie, bardzo się ucieszyliśmy, że przyjedziecie tutaj do nas i to młodzi z całego kraju. Wiemy, jakie znaczenie mają dla kraju studenci. To oni będą potem na nas pracowali. No, ale co Was do nas sprowadza? Chyba wszystko macie tam w porządku?
- Tak Towarzyszu Sekretarzu, jest wspaniale. Wszyscy tu o nas dbają, bardzo miło nas goszczą.
- No, to dobrze. Jak Wam niczego nie brakuje, to ładnie. Wpadnijcie do mnie pod koniec obozu, to zorganizujemy małe spotkanko. Znajdziemy jakąś małą buteleczkę. A w Warszawie powiedzcie Towarzyszom, że trzeba odpoczywać u nas, bo dbamy o gości jak należy.
I tutaj wychodziły na jaw zdolności organizatora. Albo potrafił powiedzieć, że brakuje mu jedzenia, albo się bał i wolał nic nie mówić. Kierownik, którego tutaj pokrótce wspominam, wolał nie wykłócać się o nasze jedzenie. Lepiej dla niego, gdy my kłóciliśmy się o to z nim samym. To przynajmniej niczym mu nie groziło.
Wracam jednak do mojej kolejkowej przygody. Na rynku brakowało też słodyczy. Na tamtym obozie nie było ich w ogóle. Trudno było je tam sobie wyobrazić. Gdy nie było porządnych obiadów, nie do pomyślenia były też czekoladki! Co jakiś czas "rzucali" na rynek słodycze. W Wedlu zdarzało się to raz czy dwa razy na tydzień. Od rana, albo nawet jeszcze przed świtem, przed tymi sklepami gromadziły się tłumy. Warszawiacy i tak byli wyróżnieni, bo co by nie rzec, nam coś rzucano. W innych miastach, a tym bardziej miasteczkach i wioskach nie dawano niczego.
Podjechaliśmy przed ten sklep. Zaparkowaliśmy dosyć daleko. Wysiadłem i przeszedłem kilkadziesiąt metrów w stronę sklepu. Od dłuższego czasu słyszałem odgłosy kolejki. Była tak duża, że trafienie tam nie było trudne. Widzicie jak to jest. Teraz niewidomi nie wiedzą, gdzie są drzwi wejściowe do sklepów, a wtedy wiedzieli. Kolejkowicze hałasowali i wskazywali drogę. Podszedłem blisko i straciłem humor. Kolejka była tak duża, że nie wyglądało na to, że zdołam coś kupić. Owszem, brałem pod uwagę, że mnie wpuszczą bez kolejki, ale gdy był aż taki tłum, realizacja tego prawa była ryzykowna. Przecież nie chodziło o to, by się przepchnąć, lecz skorzystać z czyjejś pomocy i móc kupić choć troszkę.
Udało się, ale jak! Stanąłem na lewo od drzwi, ze dwa metry od ściany. Dalej był już tłok. Stanąłem po cichu, bo realizowanie zakupów bez kolejki nie mogło i nie może polegać na domaganiu się, lecz na czekaniu na reakcję i pomoc innych. Przed drzwiami tłum się kłócił. W takich warunkach szanse dla mnie były nikłe. Powoli nabierałem ochoty do powrotu, ale jeszcze chwilkę poczekałem. W końcu nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Miałem rację.
Kolejkowicze kłócili się z jednym facetem. Był nieco podpity. Uważał, że zabrali mu jego miejsce, że stał już niedaleko drzwi, a oni go wyrzucili. Domagał się wpuszczenia do sklepu. A tam wpuszczali po 10 osób. Gdy otworzyły się drzwi, komitet kolejkowy wpuścił następnych 10 osób. On chciał się wepchnąć, ale siłą go zatrzymali. Awantura rosła. Tym bardziej chciałem się wycofać, gdy nagle on na mnie spojrzał i się ucieszył:
- Panowie, tu jest niewidomy, a ja jestem jego PRZODOWNIKIEM!
Chyba sobie wyobrażacie, jakim śmiechem wybuchnęła kolejka. Była ogromna, może na 150 osób i oni wszyscy, to znaczy ci, którzy zdołali usłyszeć jego donośny głos, wpadli w trans i śmiali się do rozpuku. Mnie też się chciało śmiać, ale nie wiedziałem czy mi wypada. Wtedy tego nieco podpitego gościa wyrzucili ostatecznie, a mnie siłą wepchnęli do sklepu. Oh, jakie dobre były wtedy te Warszawskie Przysmaki Wedla, a cukierki bajeczne i pierroty?
Źródło: Help - wiedzieć więcej Nr 2 (13) czerwiec 2014
Zjawisko, o którym opowiem, zauważyłem wiele lat temu. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jestem niedorozwinięty, czy w jakiś sposób upośledzony umysłowo tylko dlatego, że nie widzę. Zaczęło się wszystko od nieszczęsnej rozmowy na dworcu. Czekaliśmy na pociąg. Żona, opowiadała mi jak bardzo brudno jest w poczekalni i dworcowym holu. Poczułem, że stanął przy mnie obcy mężczyzna. Ni stąd, ni zowąd ryknął w moje ucho:
- Pani, a mąż od dawna nie widzi?
Zdrętwiałem. Potraktował mnie jak powietrze. Małżonka wykazała się roztropnością, odpowiadając:
- Niech pan męża zapyta, bo chociaż nie widzi, to mówić potrafi.
Nie mogłem przypuszczać, że ten przypadek to wierzchołek góry lodowej, epizod pierwszy z wielu.
Na przykład: wychodzimy z poczty i ktoś głośno zwraca się do mojej żony:
- Pani, a mąż ma rozwiązany but!
Kryjąc śmiech zaczęliśmy gubić się w domysłach. Znowu ktoś pomyślał, że skoro nie widzę, to pewnie też nie słyszę, albo nie rozumiem co się do mnie mówi, czy może zwyczajnie nie umiem wiązać butów i ktoś najbliższy musi to za mnie robić. To zdarzenie było jeszcze stosunkowo niewinne, ale jak tu się nie zdenerwować, kiedy pewnego razu, w drzwiach mojego mieszkania stanął sąsiad i zapytał, o której żona wraca z pracy. Odpowiedziałem, że powinna być za godzinę. Stwierdził, że przyjdzie później. Byłem pewien, że czegoś potrzebuje i tylko ona może mu pomóc. Jakież było moje zdziwienie, gdy po godzinie przyniósł pismo ze Spółdzielni Mieszkaniowej, które obwieszczało nową wysokość czynszu. Podszedłem do niego i nadmieniłem, że mógł spokojnie mi tę kartkę zostawić, wtedy nie musiałby fatygować się ponownie. W odpowiedzi usłyszałem:
- No pewnie, ale wie pan...
Zacząłem się zastanawiać co może znaczyć takie tajemnicze "wie pan", ile obaw może w sobie zawierać. Pewnie wymyślił sobie, że w rodzinie niewidomego widząca żona załatwia wszystkie sprawy, a ja nie mam o niczym pojęcia i że mogę zgubić ten papierowy świstek, albo go zjeść. Oczywiście zawsze możliwe, że takie zachowanie powoduje jeszcze coś innego, tylko że moja wyobraźnia nie sięga tak daleko. Przytoczone sytuacje być może są zabawne, ale mnie osobiście irytują i nigdy nie zdołam przywyknąć do takiego traktowania.
Źródło: Publikacja własna "WiM"
Kochani moi. Pisałem kiedyś o bezsensownym śnie, jaki to mnie nawiedził, a w nim red. Monika Olejnik prowadziła rozmowę z szacowną Osobą ze środowiska. Sami widzieliście, że coś takiego nie mogłoby się wydarzyć na jawie, ale we śnie...
Myślałem, że to koniec z takimi głupotami, ale okazało się, że nie ma żadnego końca. Widocznie starość mnie gnębi i zsyła mi majaki senne. Nie ma co się dziwić, w moim wieku i te wysokie temperatury - tylko się zdrzemnąć.
Pomyślcie tylko, że znowu śnili mi się wybitni działacze środowiska niewidomych. Może i nie byłoby w tym nic dziwnego, żeby zachowywali się jak zwykle godnie, z poczuciem własnej ważności i wartości. Tak jednak nie było.
Wyimaginujcie sobie, że ci działacze, zamiast upajać się własną chwałą, znaczeniem, dostojeństwem, bogactwem cnót wszelakich, deliberowali nad tym, co trzeba robić dla niewidomych i słabowidzących. To jednak pestka. Nieraz siedziałem pod stołem i słuchałem pomysłów, propozycji, wniosków, postulatów i innych dezyderatów, jak uszczęśliwiać nieboraków. To nawet rozumiałem, bo ich nic to nie kosztowało. Zawsze wiedzieli, co i jak należy robić, a także, kto to ma zrobić. Nigdy nie było tak, że wielki działacz mówił zrobię, zajmę się tym, zorganizuję, napiszę wystąpienie, zamówię wizytę u takich czy innych władz. Oni zawsze byli od wnioskowania, wymagania, żądania, a pracownicy byli od roboty. I to było słuszne, sprawiedliwe, zwyczajne, takie jakie być powinno. A tu proszę, co też mi się wyśniło...
Wielcy, wspaniali, wytrawni działacze mówili, że zrobią, podejmą się tego i owego, wykonają, bo oni rozumieją potrzeby niewidomych i słabowidzących. Niczego od nikogo nie żądali, nie domagali się, nie postulowali, jeno twierdzili, że biorą się do roboty, zakasują rękawy i do dzieła.
Widzieliście coś takiego? Ja nie, nigdy, nigdzie, od nikogo nie słyszałem. Aż się wzdrygnąłem i się obudziłem. Pomyślałem z ulgą, to tylko sen. Świat nie stanął na głowie, wszystko jest na swoim miejscu i żaden majestat nie został naruszony. Jednak życie jest piękne, a sny bywają fantastyczne i idiotyczne.
Przebudzony Stary Kocur
Źródło: www.klucz.org.pl
Od lipca 2014 r. osoby niepełnosprawne znów pracują krócej. Oto, co na ten temat myślą niewidomi internauci z listy Typhlos.
Domra:
Obawiam się, że ten zapis wpłynie znacząco na i tak malejący rynek pracy dla osób niepełnosprawnych.
Robert G.:
To co... dopłaty z PFRON-u znieśli? Przecież to biznes jest jak złoto. Czemu by miał się kurczyć rynek? Niech pracodawcy nie biadolą - i tak nie jest dla nich źle.
Danuaria:
Zapomniałeś o pracownikach budżetówki. Budżetówka nie dostaje dofinansowania z PFRON. Niepełnosprawnych zatrudnia się na takich samych zasadach jak ich pełnosprawnych współpracowników. Dla takiego pracodawcy ich atrakcyjność jedynie się pogorszy. Nie jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy. Teraz będę musiała robić to samo w krótszym czasie.
Dla tych, którzy pracują od wielu lat, jest to tylko powrót do czegoś, co już było, ale są też tacy, których pracodawca zatrudnił w ciągu ostatnich dwóch lat, kiedy obowiązywało osiem godzin.
Tomecki:
Biorąc pod uwagę fakt, że pracodawcy robią sporo problemów (bardziej lub mniej wymyślonych), można przypuszczać, że statystyki raczej polecą. Jeśli w tej chwili jest tak, że różni wolą zatrudnić masażystę widzącego zaraz po studiach niż niewidomego, który ma za sobą dziesięć lat w zawodzie, bo przecież nie zobaczy karty, nie podpisze, co trzeba, i będzie musiał zawracać głowę, to... cóż. Nawet w sławionym przez co poniektórych telemarketingu ponoć nie jest tak dobrze, jak by się wydawało.
Magdalena M.:
No i bardzo dobrze. Kto mądry to wymyślił? Nie patrzy się na to, że my, niepełnosprawni, tracimy więcej czasu na dojazd czy przygotowanie się do pracy.
sq9hht:
I w mojej ocenie to jest właśnie przykład hipokryzji. Jak coś, to niepełnosprawni się zapluwają, że chcą być traktowani tak samo jak pełnosprawni, że to, że tamto, ale jak przychodzi co do czego, to gotowi są cały miesiąc latać po lekarzach, byleby tylko pracować tę godzinę krócej.
Dłużej do pracy? A co to - autobus z niewidomym jakoś wolniej jedzie czy coś?
Ktoś, kto zna swoje stanowisko pracy, nie potrzebuje wcale więcej czasu niż osoba pełnosprawna. Siada do komputera, wchodzi do swojego gabinetu masażu i do dzieła.
Giordino:
I tu pełna zgoda, tylko pytanie, czy niektórzy naprawdę tego pojąć nie potrafią, czy może tylko udają, że nie rozumieją, o co chodzi.
Przepraszam, przecież zapomniałem, że musimy krócej pracować, bo potrzebujemy więcej czasu na dotarcie do pracy niż pozostali.
Magdalena M.:
Osoba niewidoma idzie dłużej na przystanek w porównaniu z osobą widzącą, np. musi skupić się na przejściach, szczególnie na tych, gdzie nie ma świateł.
A co ze stronami graficznymi? Fakt, osoba niewidoma jakoś tam je obsłuży, ale jej zajmie to dłuższy czas, a widzący tylko klikną na odpowiednią ikonkę i po sprawie.
Wiem, w niektórych kręgach uchodzę za roszczeniowca, ale mam to w głębokim poważaniu, bo choćby nie wiem co się wydarzyło, słowo ślepota zawsze będzie znaczyło "brak wzroku", a za tym idą już z samej definicji pewne ograniczenia związane z wyeliminowaniem jednego ze zmysłów. Dotyk nigdy nie przejmie funkcji wzroku, choćby nie wiem co.
Giordino:
No, jeśli idę gdzieś po raz pierwszy, to może mi to zająć więcej czasu niż osobie widzącej, jednak absolutnie się nie zgodzę, że osoba widząca dotrze np. do mojej pracy szybciej niż ja. Mówię tu o normalnym dotarciu, a nie urządzaniu jakiegoś biegu, bo raczej każdy do pracy idzie w normalnym dla siebie tempie.
Danuaria:
A skąd wiesz, że do swojego miejsca pracy docierasz w tym samym czasie co osoba widząca? Sprawdzałeś to jakoś empirycznie?
Ja jednak myślę, że niewidomi chodzą wolniej. No, może nie wszyscy, ale większość. Sama wiem po sobie, że jak idę chodnikiem, to raczej ludzie mijają mnie, a nie ja ich. No i jeszcze dochodzi np. to, że ktoś zobaczy, że miga światło i jeszcze podbiegnie, żeby zdążyć, albo zobaczy z daleka, że nadjeżdża jego autobus, i podbiegnie, a niewidomy będzie musiał poczekać na następny, i tak światło do światła, autobus do autobusu - i idzie dłużej. Ale czy to ma być argumentem dla skróconego czasu pracy, tego nie wiem.
Iland:
Ciekawe, czy są jakieś statystyki na ten temat. Przez kilka lat obowiązywał wydłużony czas pracy i zatrudnienie niepełnosprawnych powinno w tym czasie wzrosnąć. Moim zdaniem nie ma takiej zależności, ale tak mi się tylko wydaje.
A z tym dotarciem do pracy, co to niby zajmuje tyle samo czasu widzącym i niewidomym - chyba strasznie szybko chodzisz, bo ja np. zauważam różnicę, gdyż lubię chodzić szybko, i jak idę z kimś, to dotarcie do celu trwa pewnie ze dwa razy krócej. Ale przede wszystkim kosztuje mniej nerwów, a im jestem starszy, tym gorzej to znoszę i samo dotarcie do pracy jest dla mnie pracą.
Tomecki:
Dłuższe chodzenie - to już nie należy do czasu pracy. Jedni mają do przejścia 200 m, inni 20 km i jakoś nie mają skróconego czasu, bo dłużej jadą do pracy.
Sylwek P.:
Co do czasu pracy, to i dobrze, bo to naciągnięta ustawa. Znam ludzi w fundacjach, którzy krzyczeli za wprowadzeniem ośmiogodzinnego czasu pracy, a sami pracują dużo krócej. Znam też takich na otwartym rynku pracy, którym sami pracodawcy przynosili dokumenty do lekarza, przemawiające za skróceniem czasu pracy.
Danuaria:
Moja sąsiadka pracuje w ZUS-ie i tam wprowadzono - jak to ona się wyraziła - zarządzenie, że niepełnosprawni pracują siedem godzin dziennie. Pewnie, Sylwku, jak napisałeś, odgórnie dostali od pracodawcy odpowiednie papiery, żeby z nimi iść do lekarza. O jakichś masażystach też słyszałam, którzy takie papiery dostawali.
Marek B.:
O to to, mnie w kadrach kazali przynieść od lekarza zaświadczenie o siedmiogodzinnym dniu pracy. Biedna lekarka, chyba jakaś niedoświadczona, biedziła się długi czas, jak to uzasadnić w końcu podpowiedziałem, że może jak w słuchawkach pracuję, to mi na słuch szkodzi czy coś takiego.
Tomecki:
A jeśli będzie praca, w której wynagrodzenie jest ściśle uzależnione od przepracowanych godzin? Znam takie coś i jest problem, bo osoby widzące, jak chcą i mogą, to dorabiają, ile wlezie, bo muszą. Niewidomym NIE WOLNO dorobić, bo się bidoki przepracują. W głębokim poważaniu mam takie coś. Jak się zgadzam na to, że będę harował po 12 godzin, to mój problem - i proszę mi się w to nie wtrącać.
Jakoś osoby pełnosprawne mogą pracować w nocy, wyrabiać nadgodziny i potem cieszyć się dłuższym urlopem itd. Nam nie wolno, bo coś tam. Część z tych rzeczy można obejść a to wybiegiem, a to zapisując inaczej, robiąc inaczej, ale czemu mamy powtarzać sytuacje sprzed lat, gdzie na porządku dziennym było kombinowanie, bo przepisy były bez sensu? Nie lepiej zwyczajnie pójść, gdzie trzeba, powiedzieć: chcę papier, że pracuję osiem godzin, bo mogę, i taki papier dostać? A jeśli pracodawca wymusza takie rzeczy, podczas gdy klient się nie zgadza, to... nie będę mówił, co może mu zrobić, bo co się mam wyrażać. Zresztą przekręty były, są i będą. Takie przepisy w ogóle nie rozwiązują problemu, tylko generują kolejne.
Iland:
A kto ci broni założyć własną firmę i pracować choćby 24 na dobę?
Kasica:
Moim zdaniem głupotą jest podważanie oczywistego faktu, że osobie niewidomej dojście lub dojazd do pracy zajmuje więcej czasu. Jednak dla osób widzących, które taki dojazd mają utrudniony, bo albo mają daleko, albo mieszkają na wsi i spadł śnieg, i tak dalej, taryfy ulgowej zaakceptowanej prawnie nie ma. Więc dlaczego ma być dla nas?
Jeśli ktoś decyduje się na pracę w firmie, do której trudno dojechać z takich czy innych przyczyn, to jego broszka, jak sobie z tym radzi. Wstaje wcześniej i pracuje tyle samo.
Oczywiście przyczyn braku stabilnego zatrudnienia jest multum i taki skracany na siłę czas pracy to jedynie ułamek tego wszystkiego, co się na to składa, ale po co ten ułamek dodawać?
Pragniemy przypomnieć, że do końca sierpnia można składać wnioski w programie "Aktywny samorząd". Wielu z Państwa ma już na pewno podpisane umowy w ramach tego programu. Warto więc wybrać taki sposób postępowania przy realizacji umowy o dotację, by osiągnąć maksimum zadowolenia. Nasza firma pozostaje do Państwa dyspozycji w tym zakresie. U nas mogą Państwo:
- zakupić sprzęt oraz oprogramowanie podstawowe i specjalistyczne,
- uzyskać przeszkolenie w jego użytkowaniu,
- otrzymywać zdalną pomoc techniczną wykwalifikowanego specjalisty,
- uzyskać różnoraką pomoc w realizacji Państwa potrzeb zarówno w zakresie doradztwa specjalistycznego, jak i wsparcia przy składaniu wniosków o pomoc.
Naszym klientom gwarantujemy profesjonalną obsługę, życzliwość i uprzejmość. Dane kontaktowe jak zwykle na końcu.
Gdy dzwoneczek się odezwie
Niestety, wakacje nieubłaganie się kończą. Od 1 września wielu naszych milusińskich pójdzie pierwszy raz do szkoły. Dla uczniów z dysfunkcją narządu wzroku dysponujemy wieloma pomocami szkolnymi, które mogą w znacznym stopniu ograniczyć skutki niepełnosprawności wzrokowej. Szczególną uwagę pragniemy zwrócić na zeszyty z pogrubioną kratką i pogrubioną linią.
W ofercie mamy także specjalistyczne przybory szkolne i zabawki dla dzieci niewidomych bądź słabowidzących.
Zapraszamy do bezpośredniego kontaktu z nami.
P.H.U. "Impuls" Ryszard Dziewa,
ul. Powstania Styczniowego 95d/2,
20-706 Lublin,
tel. 81 533 25 10,
kom. 693 289 020
E-mail: impuls@phuimpuls.pl,
Strona WWW: www.phuimpuls.pl