Logo 1%

PrzekaĹź 1% naszej organizacji

Logo OPP


Logo 1%
Dołącz do nas na Facebooku

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zmora chodnikowych reklam

Roman H.:
Niemożebnie denerwują mnie te tzw. potykacze i zastanawiam się czy są w ogóle jakieś przepisy regulujące umieszczanie takich paskudztw.

Irek M.:
Reklamy umieszczane na chodnikach przed sklepami, restauracjami, barami […] to faktycznie przeszkody bardzo często nie do przebycia i wiele razy się już na takie cholerstwo nadziałem. Myślę, że warto ten temat rozwinąć i podjąć jakieś działania, aby te reklamy na chodnikach nie były ustawiane i zniknęły z naszego życia.

Domra:
Czytam i podziwiam: „trzeba podjąć jakieś działania, aby....”. A kto to ma zrobić?

Fandango:
Ten, kto wie, jak się za to zabrać, bo sprawa nie jest prosta. Trzeba tu daru wyjątkowej perswazji, bo rzecz pachnie utarczkami z tym wydziałem urzędu miasta lub gminy, który zajmuje się drogami. Bardzo prawdopodobne jest, że w grę wchodzą pieniądze reklamodawców.

Klucznik:
A może należałoby tym wszystkim właścicielom sklepów, restauracji itd. zaproponować jakiś inny sposób reklamowania swoich lokali, bezkolizyjny dla niewidomych? Jak ci ludzie mają się reklamować? Stać przed wejściem do sklepu czy restauracji i zapraszać osobiście?

Dorota:
Taka reklama była swego czasu normalna i obecnie także można spotkać specjalnie wyznaczone osoby, które reklamują restauracje, kawiarnie itd. Sama skorzystałam z takiego zaproszenia w Karpaczu, gdzie menadżerka restauracji rosyjskiej biegała po deptaku w ludowym stroju, zachęcając ewentualnych klientów słownie i poprzez pięknie wydrukowane ulotki z menu restauracji.
Wystawianie reklam na chodnikach jest tak powszechne, że szkoda nerwów na walkę z nimi. Chociaż odniosłam maleńkie zwycięstwo, zgłaszając w „Ruchu”, że kioskarz wywiesza wystające, twarde reklamy na wysokości głowy przechodniów. Nie ma tak dobrze, żeby chodniki były wolne od najprzeróżniejszej maści przeszkód stałych i ruchomych. Jak nie słupki, to ogródki kawiarniane albo płotki, zastawki i kwietniki. Dobrze, że na Filtrowej w Warszawie „baba” jajami na chodniku już nie handluje, hehe.

Mirek K.:
Moim zdaniem nie ma z czym walczyć. Wynajmowanie powierzchni chodnika na takie cele jak reklamy, ogródki, dodatkowa powierzchnia handlowa to zbyt poważna gałąź działalności komercyjnej, z której korzystają zarówno przedsiębiorcy, jak i samorządy kasujące opłaty, aby dla stosunkowo wąskiego grona, jakimi są niewidomi, z niej rezygnować. To zjawisko trzeba traktować jak wszelkie inne tego rodzaju przeszkody, czyli latarnie, ławki, stojaki na rowery i co tam jeszcze, bo szkoda energii na walkę, w której nie ma szans na wygraną.

El padrino:
Nie prawdopodobnie, a na pewno miasto pobiera opłaty za te reklamy, i to spore. Przy odrobinie determinacji można jednak zrobić wiele. Kiedyś śpiesząc się, wyrżnąłem twarzą w parkomat stojący pośrodku chodnika, a jeszcze dzień wcześniej go tu nie było. Połamałem okulary, pękł ząb i rozkwasiłem nos. Zakrwawiony i rozzłoszczony, poszedłem do Wydziału Inżynierii Miejskiej na skargę. Dobrze trafiłem, bo była narada szefów, tj. zebrali się szef policji, straży miejskiej, szefowie Zarządu Dróg Miejskich i naczelnik tegoż wydziału. Mówiłem dwie godziny o barierach w mieście, jakie napotykają niewidomi na ulicach i chodnikach. Zniecierpliwieni, zaczęli cmokać i wydawać inne odgłosy; odpuściłem sobie, ale zapowiedziałem, że jak nic z tym nie zrobią, to wrócę na następną naradę i będę mówił dłużej. Poskutkowało. Na drugi dzień wszyscy strażnicy miejscy przeszli po sklepach i poprosili o dokument z urzędu miasta, zezwalający na wystawianie reklam. Ci, którzy nie mieli zezwoleń na reklamę, mieli je zlikwidować. Oczywiście nie zrobili tego. Dwa dni później zajechał ciągnik z przyczepą, pozbierano te reklamy i wywieziono je na wysypisko śmieci. Na radzie miasta postawiono punkt o wycofaniu zezwoleń pozostałym. Zezwolenia wycofano i reklamy zniknęły z centrum miasta, w drugiej strefie niestety zostały, ale dobre i to.
Chyba przestraszyłem ich moim gadaniem, co oczywiście nie sprawiło mi trudności :)

Jacek R.:
Całe szczęście że u mnie nie ma tego szajsu praktycznie... Ale ja tam się nie szczypię. Jak się zaczepię, to specjalnie jeszcze z kopa przyrżnę i tyle rumoru narobię, że wszystkie ekspedientki ze sklepu wyskakują.

Piotr K.:
Te reklamy, nomen omen nazywane całkiem oficjalnie potykaczami, wkurzają nie tylko niewidomych, którzy mogą się z nimi zderzyć, ale i widzących, którzy muszą na te szkaradzieństwa patrzeć. Potykacze z zasady są wystawiane wtedy, kiedy sklep, bar, restauracja są otwarte i mają zwrócić uwagę przechodniów, z reguły rzadziej patrzących na boki niż przed siebie. Idę o zakład, że starej daty sklepikarz stojący w drzwiach i umiejętnie, nienachalnie zagadujący klientów zwiększy sprzedaż o wiele skuteczniej niż dowolna reklama postawiona na chodniku.

.