Skryba
Do tradycji bardów nawiązują również dawni i obecni  niewidomi poeci. Było i jest wielu niewidomych literatów, chyba równie dużo jak  niewidomych muzyków. O muzykach pisałem w 22. artykule cyklu "Z laską  przez tysiąclecia". Teraz przyszedł czas na literatów, na prozaików i  poetów. 
 W  "Pochodni" z grudnia 2003 r., (rubryka "Listy do redakcji")  o Stanisławie Leonie Machowiaku w liście "Barwy ciemności" pisze  znany poeta i satyryk Lech Konopiński. Jest to wstęp do przygotowywanego do  druku nowego tomiku wierszy S. Machowiaka. Przytaczam w całości tę wypowiedź,  gdyż dotyczy ona niewidomego poety, a napisana została przez poetę widzącego.  Czytamy: 
 "Legenda  głosi, że stojący u kolebki literatury europejskiej autor "Iliady" i  "Odysei" Homer był ślepy. Historycy i badacze literatury od dawna  próbowali podważyć tę opinię. Czyż najważniejszy poeta starożytności mógłby  tworzyć swe arcydzieła, nie widząc świata bożego?! Przecież już Arystoteles  uważał, że właśnie Homer jest typowym przykładem twórcy, umiejącego najlepiej  odtwarzać blaski i cienie człowieczego losu! To on potrafi najdoskonalej  odkrywać i opisywać wszystko co podstawowe, prawdziwe i najważniejsze wokół  nas. Czyż niewidomy mógłby być przewodnikiem po świecie bogów, ludzi i herosów,  po ścieżkach rzeczywistości tak często niepojętej i niezrozumiałej nawet dla  ludzi, dostrzegających bez trudu całą gamę barw ziemskich dni i nocy?! 
Pytania możemy mnożyć, przykłady przytaczać, ale  odnalezienie klucza do świata ociemniałych poetów nie jest łatwe". 
Późny wnuk Homera - Stanisław Leon Machowiak - od  kilkudziesięciu już lat fascynuje czytelników swymi wierszami - pogodnymi,  jasnymi i szczerymi jak podanie ręki. Mówi o sprawach zwykłych i codziennych, a  przecież tak bliskich każdemu człowiekowi. Nie tworzy eposów jak jego wielki  protoplasta, ale sam wielokrotnie mogłem zaobserwować, z jaką wdzięcznością  przyjmowane są perełki poezji, rozsiewane przez Staszka w różnych środowiskach.  Jego wiersze, dobywane słowem-światłem z ciemności, skrzą się wszystkimi  barwami codzienności. Kochają go dzieci, które prowadzi za rękę po mieście  ratuszowych koziołków, Poznaniu. Cenią Machowiaka dorośli za piękne i mądre  wiersze o rodzinie, o sprawach najbliższych i ostatecznych, a także za  stawianie mostów między światem widzących i niewidomych. 
Grecki filozof, Diogenes z Synopy, wsławił się tym, że w  biały dzień chodził z zapaloną latarnią i wszystkich zaintrygowanych tym ludzi  przekonywał, że szuka Człowieka. Stanisław Machowiak, dzięki wewnętrznemu  światłu, Człowieka odnalazł w sobie i potrafi się z nami swoim widzeniem świata  podzielić. Jest w nim tyle ciepła, radości życia i pogodnego uśmiechu, że  wystarczy dla wszystkich! 
Diogenes zasłynął ongiś z odpowiedzi udzielonej słynnemu  Aleksandrowi Wielkiemu. Na pytanie, czego by sobie życzył, prosił jedynie, żeby  odsłonić słońce. Staszkowi Machowiakowi nikt słońca już nie odsłoni, za to on -  swoim światłem i przyjaznym, serdecznym stosunkiem do świata i ludzi potrafi  czarem poezji odsłonić nam niedostrzegalne barwy jakże szarej często  rzeczywistości. 
Walory wierszy Machowiaka potrafili docenić tłumacze jego  utworów. Czytajmy i zachwycajmy się utworami Poety, który potrafi nam pokazać  wspaniały koloryt ludzkiego bytowania. Zobaczmy, jak pięknie rozkwitają te  wiersze w blasku cudzoziemskich słów! 
Podobno aż siedem miast-państw greckich toczyło spór o to,  które z nich jest naprawdę ojczyzną Homera. Nikt nie będzie prowadził takich  sporów o Stanisława Machowiaka. On sam swoją twórczością zaświadcza, że jego  ojczyzną jest Wielkopolska, a w niej "niepodła całkiem" wieś -  Lubonia. Tutaj Staszek ujrzał światło dzienne i tutaj je w latach wojny na  zawsze utracił. A mała Lubonia, która jest dumna, że w 1831 roku gościła Adama  Mickiewicza, może się też poszczycić tym, że dała Wielkopolsce zakochanego w  Poznaniu i w Ziemi Nadodrzańskiej poetę, Stanisława Machowiaka. To on - za  miłość okazywaną bliźnim, a szczególnie tym najmłodszym, odznaczony został  przez nich Orderem Uśmiechu. To najwspanialsze wyróżnienie, jakie może spotkać  poetę, który - sam żyjąc w ciemności - potrafi nam pokazać barwy świata. 
Lech Konopiński 
W ten sposób Lech Konopiński przerzucił most z pięknych  kwiatów i słów od starożytności do współczesności, od Grecji do Polski. 
O Homerze pisze Max Schofler w książce pt. "Niewidomy  w życiu narodu". Czytamy: 
 "Badaczom  dzieł Homera, nie udało się dotychczas stworzyć historycznie jasnego obrazu o  tym wielkim poecie. Co do miejsca i czasu jego urodzenia istnieją sprzeczne  zdania. Podobno żył on w IX wieku p.n.e. i według różnych źródeł miał się  urodzić w Smyrnie, w Rodos, w Kolofon, w Salaminie, w Hios, w Angos lub w  Atenach. Według Heraklesa Pontiusa miał on stracić wzrok w czasie podróży  morskiej do Kefalonii i Itaki. Pomimo zasłony, która okrywa tę postać, cały  antyczny świat był co do tego zgodny, że żył, stracił wzrok oraz działał jako  niewidomy pieśniarz. Jeśli tak jest i jeśli Homer stworzył swoje poezje już po  utracie wzroku, było by równoznaczne z tym, że Iliadę i Odyseję, jak również  inne eposy, mamy do zawdzięczenia niewidomemu poecie. Wielki ten mistrz  podniósł po wieczne czasy, okrutny los ślepca do rangi szlachectwa. Nie ulega  wątpliwości, że ta różnorodność twarzy ludzkich, jakie przedstawia poeta,  posiadała oczy widzące, z czego można wnioskować, że Homer nie urodził się jako  ślepy. A żeby użyć słów Schillera, Homer należał do "piewców przeszłości,  którzy zachwycali słuchające ich ludy, śpiewali oni z nieba bogu, ludziom zaś o  niebie. On, pozbawiony światła, unosił się równy słońcu poetów nad  tysiącleciami. Słońce to świeciło również i nam". 
Trzymając się kwietnego mostu, mamy jego początek tkwiący  głęboko w starożytności. Końcem most ten sięga do XXI wieku, do Poznania. 
Nie oceniam wartości poezji. Nie mam ku temu kwalifikacji,  ale z przyjemnością cytuję opinię Lecha Konopińskiego. 
Z przyjemnością też przytaczam słowa Stanisława Leona  Machowiaka, z którym rozmowę opublikowała "Wiedza i Myśl" w czerwcu  2011 r. Przytoczę obszerne fragmenty tej rozmowy. Umożliwi to Czytelnikom  poznanie drogi do poezji i sukcesu niewidomego poety. 
 
 "S.K. -  Dziękuję. Zanim jednak przystąpimy do śledzenia Pańskich losów, dobrze będzie,  jeżeli zechce Pan przedstawić pokrótce swój dorobek literacki. Wówczas łatwiej  będzie nam rozmawiać. 
 
S.M. - Myślę, że lepiej będzie, jeżeli najpierw omówię  pokrótce swoją drogę do poezji, a następnie wymienię tytuły moich tomików  poezji. 
 
S.K. - Proszę bardzo. Zacznijmy zatem od początku. 
 
S.M. - Jako poeta zadebiutowałem jeszcze przed maturą w  piśmie "Weteran". Wtedy ukazały się po raz pierwszy moje wiersze  drukiem, ale pisałem je już dużo wcześniej. Wystąpiłem z recytacją własnej poezji  na ogólnopolskim zlocie inwalidów w Sierakowie. Wówczas moimi wierszami  zainteresował się redaktor naczelny "Weterana", niestety, nie  pamiętam jego nazwiska, bo był to rok 1963. Był to początek mojej poetyckiej  drogi. 
W roku 1965 odważyłem się złożyć maszynopis swoich wierszy  w Wydawnictwie Poznańskim. Nie zyskały one jednak uznania wydawcy, ale były to  też czasy, że nie każde nazwisko mogło się pojawić na łamach wydawniczych.  Przez dziesięć lat starałem się o wydanie mojej poezji w tej oficynie, lecz bez  skutku. Nie załamałem się, przeciwnie, zezłościła mnie ta sytuacja. Złożyłem  więc ten sam maszynopis w stołecznej Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. Uzyskałem  obietnicę, że tomik się ukaże, ale po trzech latach zwrócili mi go bez  jakiegokolwiek wyjaśnienia. 
 
S.K. - To rzeczywiście można było się załamać i  zrezygnować z pisania wierszy. Pan jednak wytrwale dążył do celu. O tym, że  było to skuteczne dążenie, świadczą późniejsze Pańskie osiągnięcia. Jak doszło  do przełomu w tych staraniach? 
 
S.M. - Osoba niepełnosprawna, jeżeli ma ambicje  artystyczne, musi być bardzo wytrwała, uparta i konsekwentna w dążeniu do celu.  Ja musiałem wyrzucić z siebie temat ślepoty, co robiłem usilnie w tekstach  pierwszego i drugiego tomiku. Myślałem, że uda się ten temat zamknąć, ale  niestety, powraca on bardzo często w moich wierszach. 
 
S.K. - To zrozumiałe, że Pańska niepełnosprawność nie daje  o sobie zapomnieć i przenika do Pańskiej twórczości. A odnośnie wytrwałości  itp., takie cechy powinny chyba charakteryzować każdego twórcę. 
 
S.M. - Tak, ale niewidomego, słabowidzącego czy z inną  niepełnosprawnością jeszcze w większym stopniu. 
 
S.K. - A więc, co Pan zrobił, kiedy dostał Pan zwrot swego  maszynopisu? 
 
S.M. - Pomyślałem - pies z wami tańcował i wysłałem ten  sam maszynopis do wówczas najbardziej renomowanego wydawnictwa, czyli do  "Czytelnika". I skończyło się pasmo niepowodzeń. Tu wreszcie trafiłem  na bardzo życzliwego mi człowieka i zrozumienie. Był nim Klemens Górski, który  bardzo życzliwie zainteresował się moją twórczością. Dzięki tej życzliwości w  "Czytelniku" wyszły dwa moje tomy wierszy - pierwszy w roku  osiemdziesiątym drugim "Noce ze słońcem", a w osiemdziesiątym szóstym  "I było światło". Krytyka bardzo życzliwie przyjęła te tomiki. Teraz  poczułem się w pełni poetą. 
 
S.K. - Wszędzie trzeba trochę życzliwości. Sam talent nie  zawsze wystarczy, żeby się przebić, żeby zyskać uznanie. Dobrze, że trafił Pan  na Klemensa Górskiego. Później już pewnie poszło łatwiej. Proszę wymienić  pozostałe Pańskie tomiki poezji. 
 
S.M. - W czasie studiów i później wydałem 28 tomów poezji.  W Bibliotece Narodowej znajdują się następujące moje książki: 
1. Barwy ciemności wyd. 2004 
2. Do światła. Poezje wybrane wyd. 1998 
3. Epitafia wyd. 1993 
4. Góry nad górami wyd. 1993 
5. Góry jak ołtarze wyd. 2007 
6. I było światło wyd. 1986 
7. Jak krzyk milczenia wyd. 1990 
8. Listy bez odpowiedzi wyd. 1999 
9. Matki w kwiatach wyd. 1997 
10. Między żywiołami wyd. 1995 
11. Niech milczą słowa wyd. 1992 
12. Noce ze słońcem wyd. 1982 
13. Słowem- światłem 1991 
14. Światło na rozdrożach 1997 
15. Światło przed słowem 1994 
16. Światło zapisane wiersze 1993 
17. Święci wśród nas 1992 
18. Tak ich zapamiętałem 1988 
19. W królestwie wichrów wyd. 1992 
20. W mieście ratuszowych koziołków 3 wydania wyd. 1996,  1980, i 2003 r. 
21. W oczach ciemności wyd. 2001 
22. Gostyń w poezji wyd. 2000 
23. Rozrastasz się we mnie słoneczną młodością wyd. 2000 
24. Podniesiony z kolan wyd. 2008r. 
25. Dzieciom myszki i ptaszki niosą wiersze i fraszki wyd.  2007 r. 
26. Śmiercią niepokonani wyd. 2008 r. 
27. Ze światłem jest to wybór wierszy, św. Wojciech 2010  r. 
28 "Psalmy" /nakładem własnym/ oraz cztery  kompakty z wyborem wierszy. 
Dodam, że za dwie książki dla dzieci - "W mieście ratuszowych  koziołków" i za dalszą twórczość dla dzieci, na ich wniosek do Kapituły  Orderu Uśmiechu w 2000 r., otrzymałem to zaszczytne odznaczenie, czyli Order  Uśmiechu. Byłem drugim niewidomym kawalerem tego Orderu. 
Wiele moich tomików na kasetach magnetofonowych znajduje  się w Bibliotece Centralnej PZN. Ostatnio Jacek Kiss nagrał tomik, który ukazał  się w ubiegłym roku w Księgarni św. Wojciecha. Jest to wybór moich wierszy pt.  "Ze światłem", który jest dedykowany "Przyjaciołom moim nadwidzącym  niewidomym". Jest to spora książka, bo liczy 235 stron. 
Wkrótce znany aktor, a mój dobry przyjaciel, Wiesław  Komasa nagra moje psalmy. Będzie to kolejny zbiorek udostępniony niewidomym. 
 
S.K. - Jest to imponujący dorobek. Serdecznie gratuluję w  imieniu naszych Czytelników i we własnym". 
 Dorobek jest  rzeczywiście imponujący. Pamiętajmy jednak, że był to grudzień 2011 r., a więc  upłynęło dalsze kilka lat, w których powstało wiele nowych wierszy. 
 Wróćmy jednak do  cytowanej rozmowy. 
 
"S.K. Teraz proszę opowiedzieć nam o swoim życiu. 
 
S.M. - Urodziłem się we wsi Lubonia koło Leszna. Wieś ta  ma tradycje poetyckie, może dlatego realizuję się w poezji. Jej właścicielem  był Franciszek Dzierżykraj Morawski - znany poeta, tłumacz i sponsor twórczości  poznańskiego poety Ryszarda Berwińskiego. W dworze Morawskiego gościł również  Adam Mickiewicz. 
S.K. - Rzeczywiście, we wsi z takim tradycjami, z  pewnością atmosfera nasycona jest poezją. 
 
S.M - To chyba jednak nie miało bezpośredniego wpływu na  moje zamiłowanie do poezji. Zanim jednak zacząłem się nią zajmować, jako  chłopiec nasłuchałem się dużo książek i recytacji wierszy, które czytała i  recytowała mi babka. Musiałem rosnąć, uczyć się i zdobywać życiowe  doświadczenia, a to nie było takie proste. Nauka w szkole podstawowej nie była  łatwa, bo już wtedy pojawiły się poważne kłopoty ze wzrokiem. Do szkoły  podstawowej uczęszczałem w Luboni, ale ostatnią klasę ukończyłem w Pawłowicach  i wtedy napisałem swój pierwszy wiersz. 
Po ukończeniu szkoły pojawiły się nowe trudności. Nie  mogłem otrzymać żadnej pracy, a do mocno osłabionego wzroku dołączył się  niedowład ręki. Z pomocą przyszedł mi ksiądz Henryk Kamiński. Był on rektorem  niższego Seminarium Duchownego na Świętej Górze w Gostyniu. Zatrudnił mnie,  najpierw na zaszczytnym stanowisku gońca, a następnie jako pracownika  administracji. Wzrok mój ciągle się pogarszał. Nie chciałem się jednak poddać  przeciwnościom losu i zostałem aktorem w amatorskim zespole teatralnym  "Immaculata", który założył wspomniany już kapłan Henryk Kamiński.  Zespół ten wystawiał Misterium Męki Pańskiej, z którym jeździliśmy niemal po  całym kraju. 
Ponieważ wzrok mój ciągle się pogarszał, wstąpiłem do  Polskiego Związku Niewidomych. PZN skierował mnie na kurs rehabilitacji  zawodowej do Bydgoszczy. Po ukończeniu szkolenia zostałem zatrudniony w  Spółdzielni Niewidomych "Sinpo" w Poznaniu. W spółdzielni tej  pracowałem jako robotnik w dziale metalowym przy wyrobie siatki parkanowej  przez okrągłych dziesięć lat, a potem przez następne cztery lata przy maszynach  tłocznych. 
Praca mi jednak nie wystarczała i podjąłem naukę w liceum  wieczorowym im. Marcinkowskiego. Zamieszkałem w czymś, co nieudolnie usiłowało  udawać pokój. Tak naprawdę, sypiałem w korytarzu, a uczyłem się we wspólnej  kuchni. Wówczas nie było komputerów i prawie nie było podręczników w brajlu.  Korzystałem więc głównie z pomocy lektorów i magnetofonu marki  "Tonette". To naprawdę nie był łatwy okres w moim życiu. Miałem  chwile załamania, ale zawsze potrafiłem się otrząsnąć i robić swoje. Zdałem  pomyślnie maturę w liceum korespondencyjnym przy ulicy Mylnej w Poznaniu. Po  maturze nadal pracowałem w spółdzielni na stanowisku robotniczym i podjąłem  studia zaoczne na wydziale polonistyki Uniwersytetu Poznańskiego. 
 
S.K. - To nasze drogi życiowe są podobne. Mamy  doświadczenia w pracy, w charakterze uprzywilejowanej wówczas klasy  robotniczej, naukę w uciążliwych warunkach, w pokonywaniu trudności i  przelewaniu myśli na papier. Ale są też różnice. Pan jest artystą słowa, a ja  rzemieślnikiem. Różnimy się i tym, że ja kończyłem studia stacjonarne, a Pan  zaoczne. 
Z pewnością dla osoby z uszkodzonym wzrokiem, studia  zaoczne nie są najłatwiejszą formą zdobywania wykształcenia. Jak to wyglądało w  Pańskim przypadku? 
 
S.M. - Nie było aż tak źle. Na Uniwersytecie spotkałem  wspaniałych wykładowców i wspaniałych ludzi, którzy wywarli wielki wpływ na mój  rozwój literacki. Szczególnie duży wpływ na mój rozwój wywarli profesorowie:  Jerzy Ziomek, Edward Balcerzan, Edward Pieścikowski, Tadeusz Witczak i asystentka  Maria Adamczyk. Pracę magisterską pisałem u profesora Balcerzana. W pracy  magisterskiej połączyłem zainteresowania poezją z twórczością radiową. Jej  tytuł - "Struktura radiowej audycji poetyckiej". Przez dwa lata  słuchałem wszystkich audycji poetyckich w polskim radiu. W ten sposób zbierałem  materiały do mojej pracy. 
 
S.K. - Witam Pana Magistra! Po ukończeniu studiów, mam  nadzieję, że nie obsługiwał Pan już tych maszyn tłocznych? 
 
S.M. - Nie, najpierw pracowałem jako kierownik do spraw  kultury w ZO PZN w Poznaniu i na pół etatu w Rozgłośni Polskiego Radia w  Poznaniu. 
Kolejnym, ważnym etapem mojego życia była praca  pedagogiczna w ośrodku szkolno-wychowawczym dla Dzieci Niewidomych w Owińskach.  Tam mogłem, wreszcie, realizować wszystkie swoje pomysły pedagogiczne i  twórcze. Na takie możliwości czekałem przez całe trzydzieści lat. Na spotkania  z młodzieżą sprowadzałem pisarzy, aktorów, filmowców i dziennikarzy,  organizowałem konkursy czytelnicze. Szkoła wówczas bez przerwy tętniła życiem  artystycznym. W Owińskach przepracowałem siedemnaście lat i często z ogromnym  sentymentem wracam do tego okresu. 
 
S.K. - No, można powiedzieć, że miał Pan bogate życie  zawodowe. A czy i w działalność społeczną się Pan angażował? Dla mnie jest to  sprawa ważna i pytam o to swoich rozmówców. 
 
S.M. - Owszem, przez dwie kadencje byłem członkiem  Krajowej Rady Kultury Niewidomych w Warszawie - w ten sposób Zarząd Główny PZN  docenił mój kilkudziesięcioletni wkład w krzewienie kultury w środowisku  niewidomych. Pracując w Spółdzielni przez 10 lat byłem jedynym recytatorem i  występowałem z recytacjami niemal na wszystkich imprezach kulturalnych, które  organizowano w ZO PZN i w Spółdzielni. Zrezygnowałem z tej funkcji, kiedy  podjąłem studia, bo nie wyrabiałem już czasowo, ale na to miejsce postawiłem  bardzo zdolnego kolegę z takim zamiłowaniem, a był to Roman Ludwiczak. Teraz  bardzo chętnie spotykam się z czytelnikami mojej poezji, przede wszystkim z  młodzieżą. To również jest działalnością społeczną, efektywną formą  popularyzacji możliwości rehabilitacyjnych osób niewidomych i słabowidzących.  Ciągle jeszcze odbywam wiele takich spotkań". 
 
I kolejny fragment rozmowy: 
 
"S.K. - Jakie ma Pan plany na przyszłość poza  napisaniem książki o swoich spotkaniach z czytelnikami? 
 
 
S.M. - Bardzo chciałbym wydać dwie kolejne książki dla  dzieci, których maszynopisy od dwóch, trzech lat czekają na wydanie, tylko nie  mogę znaleźć sponsorów. Jest to maszynopis o Gdańsku, jakby wierszowany  przewodnik po tym mieście "Miasto w Trójzębie Neptuna" i maszynopis  "Boże narodzenie w Moim Mieście". 
 Wypada tylko  wyrazić poecie uznanie i życzyć, by twórczość nadal stanowiła treść jego życia,  a jej owoce cieszyły miłośników poezji. 
 Zaczęliśmy od  Homera. Dodajmy więc, że Max Schofler w wyżej cytowanej pracy pisze: 
 "O dziesięciu  poetach, o których wspomina wyżej wymieniony podręcznik, (encyklopedyczny  podręcznik A. Mella) większość nie przetrwała swoimi dziełami wieku, w którym  żyli. Najznakomitszy jednak między nimi był Jan Milton (1608-1674), który  stracił wzrok jako sekretarz stanu w Londynie w czterdziestym czwartym roku  życia. Po tym nieszczęściu poświęcił się poezji i dał światu w darze  niezapomniane dzieło "Utracony raj" i inne poezje". 
 
 
      Była poetką, pisarką i dziennikarką. W latach 1953 - 1958  była redaktorem naczelnym "Pochodni", organu Polskiego Związku  Niewidomych. 
      Jadwiga Stańczakowa (z domu Strancman) urodziła się w  zamożnej rodzinie żydowskiej w 1919 r. w Warszawie. Jej przyszły mąż Zdzisław  Stańczak wyprowadził ją z getta. Przez całą okupację musiała ukrywać swoją  tożsamość. 
      Jej działalność dziennikarską i literacką zwięźle  podsumowała Zofia Krzemkowska w artykule "Nadzieja - motorem  działania" opublikowanym w "Głosie Kobiety" w styczniu 1997 r. 
      A oto fakty z jej życia zebrane przez Zofię Krzemkowską. 
  "Jadwiga Stańczak urodziła się w 1919 roku w  Warszawie. Tu kończyła gimnazjum. Do wybuchu II wojny światowej była studentką  Akademii Nauk Politycznych. Okres okupacji spędziła w stolicy. Była  prześladowana i ukrywała się. 
      Pracę dziennikarską rozpoczęła w 1944 roku w Lublinie w  redakcji "Głosu Ludu". Od maja 1945 roku pracowała w Gdańsku w  Polskim Radiu jako kierownik działu programowego. 
      Następnym etapem w życiu Jadwigi Stańczak była praca  redaktorki w "Głosie Wybrzeża". Pracę tę wykonywała jako osoba o  szczątkowym wzroku. W 1951 r. została członkiem Polskiego Związku Niewidomych.  Rok później przeniosła się do Warszawy, gdzie do 1958 roku pełniła funkcję  redaktora naczelnego "Pochodni". 
      Za swoją pracę literacką otrzymała wiele nagród i  wyróżnień: Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, a także Nagrodę Stołecznej  Rady Narodowej. W roku 1989 otrzymała nagrodę im. kpt. Jana Silhana za  propagowanie spraw osób niewidomych w swojej twórczości. 
      Jako literatka, Jadwiga Stańczak zadebiutowała w 1956 roku  opowiadaniami czytanymi w Polskim Radiu i wierszami publikowanymi na łamach  "Nowej Kultury". Intensywną działalność literacką rozpoczęła na  początku lat 70. Jej efektem są tomiki poezji: "Niewidoma" (tomik ten  został nagrany na jednej kasecie w interpretacji Zofii Kucówny), "Depresje  i wróżby", "Magia niewidzenia", "Na żywo" oraz dwa  tomy opowiadań: "Ślepak" i "Przejścia" (obydwa tomy są  nagrane na kasetach w interpretacji Antoniny Gordon-Góreckiej). Zarówno jej  proza, jak i poezja, w znacznej mierze jest poświęcona człowiekowi niewidomemu  - jego doznaniom, odczuciom, wrażeniom i przemyśleniom. Pisarka nie podkreśla  wyjątkowości takiego losu. Opowiada o nim w sposób zwyczajny, po prostu.  Utrzymywała ścisły kontakt ze środowiskiem literackim, a jednocześnie żywą więź  z niewidomymi. Jej utwory drukowane były na łamach prasy ogólnopolskiej,  literackiej i prezentowane w radiu. Zachęcamy do bezpośredniego zapoznania się  z twórczością Jadwigi Stańczakowej". 
   
      Józef Szczurek w artykule "Mogę mówić o  szczęściu" ("Pochodnia" wrzesień 1995) zamieścił obszerną  wypowiedź poetki o jej pracy i stosunku do ludzi. Przytaczam tę wypowiedź, gdyż  dotyczy ona zainteresowań i pracy osoby całkowicie ociemniałej. 
  "Przed kilkoma tygodniami oddałam do czasopisma  niepełnosprawnych "Cienie i światła" artykuł zatytułowany  "Niepełnosprawni mogą być szczęśliwi". Jestem o tym głęboko  przekonana. Uważam, że szczęście w dużej mierze zależy od naszej aktywności i  postawy wobec życia. Wokół nas jest dużo dobrych ludzi, trzeba jednak nauczyć  się do nich trafiać i życzliwość odwzajemniać życzliwością. 
      Jeśli chodzi o moją działalność twórczą, to mam dobrą  passę. Materialnie układa mi się różnie, jak większości, ale jakoś sobie radzę  i nie narzekam. Uważam, że spotkało mnie wielkie szczęście, gdyż od paru lat  mam mecenasa. Jest nim pan Piotr Kołodziejczak - mój serdeczny przyjaciel i  wydawca wszystkich moich książek. Nie otrzymuję za nie honorarium, ale nie  ponoszę też żadnych kosztów. Moje książki są wysyłane do bibliotek, szkół i  innych instytucji kulturalnych w kraju, a także zagranicą. Można je też kupić w  Warszawie w księgarni "Liber" na Krakowskim Przedmieściu, naprzeciwko  uniwersytetu. 
      Piotr Kołodziejczak jest właścicielem wydawnictwa  "Borgis". Wziął na siebie nie tylko wydawanie moich książek, ale i  ich promocję i rozpowszechnianie. Jest to człowiek, który pragnie coś zrobić  dla kultury. Z jego zakładu wychodzi także czasopismo "Ojczyzna  Polszczyzna", przeznaczone dla nauczycieli i wiele innych dzieł, które nie  zawsze przynoszą dochody. 
      Moją miłością są wiersze haiku. Jest to poezja japońska.  Ostatnio wydałam już drugi tomik haiku, nazywa się "Odwieczne  drzewo". Mam przyjaciółkę Japonkę - Miki Tsukada, która tłumaczy moje  wiersze na japoński i w Japonii są one najpierw publikowane w rozmaitych  czasopismach, książkach i antologiach. Potem dopiero wychodzą w Polsce. Miki  Tsukada studiowała w Warszawie polonistykę. Jest zakochana w polskiej  literaturze. Moje haiku tłumaczy bezinteresownie, a pomaga jej w tym sława  japońskiej filologii - profesor Yamada, z którą także utrzymuję przyjacielskie  kontakty. Pani Tsukada - wielbicielka polskiej kultury - zamieściła w  japońskich czasopismach już kilka artykułów, w których przedstawiła między  innymi moje życie i działalność literacką. 
      Największą moją chlubą są haiku dla dzieci. To ja pierwsza  wpadłam na ten pomysł. Japończykom się to podoba i prawdopodobnie tam znajdę  naśladowców. Mam już zebrany tomik zatytułowany "Żółty motylek". 
      Oddałam do druku swoją kolejną książkę "Tropem  pisarzy". Zawiera relacje, w formie krótkich opowiadań, ze spotkań z  pisarzami, moimi znajomymi i przyjaciółmi - z Władysławem Broniewskim, Marią i  Jerzym Kuncewiczami, Janiną Brzostowską, Januszem Rychlewskim i wieloma innymi.  Oczywiście, pierwsze skrzypce gra Miron Białoszewski. Ciekawostką tej książki  jest opowiadanie "Wydłużona ręka", poświęcone niewidomym - wspólnego  autorstwa Białoszewskiego i mojego. Mam nadzieję, że po ukazaniu się w druku,  książka będzie nagrana na kasetach. 
      Napisałam też książeczkę "Kochany Finnpap",  przetłumaczoną na angielski. W latach powojennych mój ojciec wprowadził na  rynek polski firmę fińską pod nazwą "Finnpap". Niedawno odwiedził  mnie jej dyrektor. Opowiadałam mu o sprawach firmy, związanej z Polską przed wojną  i w latach powojennych. Mój rozmówca tak się tym zainteresował, że poprosił  mnie, żebym napisała na ten temat broszurę. Ja jednak jestem pisarką i zamiast  broszury, powstała książka. Oddaję też do druku inną książkę: "Wiersze dla  mojej córki". 
      Takie mam najbliższe plany wydawnicze. Chciałabym też  wspomnieć o innym nurcie mojej działalności. W moim mieszkaniu na Hożej mieści  się Izba Pamięci Mirona Białoszewskiego, która jest uznana za małą filię Muzeum  Literatury w Warszawie. W Izbie Pamięci jest wszystko tak, jak za życia Mirona.  Pozostałymi po nim pamiątkami podzieliłam się z Muzeum Literatury i tam też  teraz jest "stanowisko" Białoszewskiego. 
      Współpracuję z Muzeum Literatury, a także z Biblioteką  Narodową. Kilka lat temu napisałam dziennik wspomnień o Mironie. Nie jest on  przeznaczony do druku, natomiast korzystają z niego historycy literatury,  studenci i inni ludzie, zainteresowani Mironem. Dziennik ten znajduje się w  Bibliotece Narodowej, w Muzeum Literatury i u mnie, w Izbie Pamięci. Starałam  się w nim ukazać osobowość Białoszewskiego, a jednocześnie, jakby na drugim  planie, to co się dzieje aktualnie z jego spuścizną. 
      Miron Białoszewski umarł dwanaście lat temu. Nie miał  nagrobka. Skromna mogiła zaczęła się już rozsypywać. Opiekowała się nią wraz ze  mną moja rodzina. Przez całe lata zabiegałam w Ministerstwie Kultury o  postawienie nagrobka, ale bez skutku. Wpadłam wreszcie na pomysł założenia  Fundacji Mirona Białoszewskiego. Zwróciłam się do Stowarzyszenia Pisarzy  Polskich z prośbą o pomoc. I to się powiodło. Fundacja imienia Mirona  Białoszewskiego istnieje ponad rok. Jej przewodniczącą jest Wanda Chotomska.  Dzięki fundacji udało się zebrać potrzebną sumę. Ministerstwo Kultury i Sztuki  dołożyło trzydzieści milionów. Dużą też kwotę przekazała wspomniana już  wcześniej firma "Finnpap". Sporo pieniędzy dali przyjaciele i  sympatycy pisarza. 
      (Informacja dotyczy dawnych pieniędzy. 30 milionów miało  wartość, nie licząc inflacji, obecnych trzech tysięcy zł.) 
      W dwunastą rocznicę śmierci Mirona Białoszewskiego 17  czerwca bieżącego roku odbyło się odsłonięcie pomnika, projektu sławnej  rzeźbiarki Barbary Zbrożyny. Jest to niezwykle interesująca kompozycja. W  czasie odsłonięcia pani Chotomska podziękowała wszystkim, którzy przyczynili  się do zbudowania pomnika. 
      Mam swoje magistrantki - Katarzyna Kosecka - nauczycielka  i Małgorzata Walkiewicz - studentka Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej piszą  o mojej twórczości. Małgorzata Walkiewicz jest ponadto moją społeczną lektorką.  Zaprzyjaźniłyśmy się. Moją przyjaciółką i współpracownikiem jest także redaktor  Marianna Sokołowska, która od lat przygotowuje do druku wszystkie dzieła Mirona  Białoszewskiego w Państwowym Instytucie Wydawniczym. Do przyjaciół i  współpracowników zaliczam również mojego wydawcę - Piotra Kołodziejczaka i  tłumaczkę Joannę Podkańską. Moimi przyjaciółmi są również lekarze - Marian  Chrzanowski i Marian Majnert. 
      Mam bardzo dobrą rodzinę, która dużo mi na co dzień  pomaga. Córka Anna - pracownik naukowy w Instytucie Badań Literackich, zięć -  Tadeusz Sobolewski, krytyk filmowy i wnuczka Justyna - studentka polonistyki w  Uniwersytecie Warszawskim. Na nich zawsze mogę polegać. Trudno byłoby mi także  pracować, gdybym nie miała pomocy lektorskiej dwu wspaniałych studentek z  Wyższej Szkoły Pedagogiki Specjalnej. 
      Mogę mówić o szczęściu, bo otacza mnie tak wielu  życzliwych, serdecznych i bezinteresownych ludzi. Moim pragnieniem jest, abym  do końca życia była sprawna". 
   
      Dodajmy, że Jadwiga Stańczak żyła 77 lat i nie były to  łatwe lata. Okupacja, utrata statusu zamożnej rodziny żydowskiej, utrata  wzroku, trudne powojenne lata, rozpad małżeństwa - wszystko to mogło załamać  człowieka mniej odpornego. Jadwigi Stańczak nie załamało. Nie każdy ma talent  poetycki, nie każdy potrafi pisać teksty literackie prozą i nie każdy musi to  potrafić. Natomiast każdy, zwłaszcza osoba niewidoma, musi walczyć z  przeciwnościami o miejsce w społeczeństwie, o godne życie. Doświadczenia  Jadwigi Stańczak mogą wzmocnić wolę tej walki. 
   
 Literat, poeta i  pieśniarz 
   
      Jest znanym i cenionym poetą współczesnym. Jest też  pieśniarzem i działaczem społecznym. Można powiedzieć, że swoją twórczością  poetycką i pieśniami nawiązuje do starożytnych niewidomych bardów. 
      Na jubileusz siedemdziesiątych piątych urodzin Ireneusz  Morawski napisał szkic o jego dorobku pt. "Dobry, przychylny prorok".  Szkic ten został opublikowany w "Pochodni" we wrześniu 2009 r.  Zamieszczam fragmenty tego szkicu. 
  "Miał Andrzej lat może 14, gdy poczuł powołanie do  stanu poetów. Działo się to ponad 60 lat temu i z drogi tej nigdy nie zawrócił,  a został nie tylko poetą, ale także pieśniarzem i animatorem kultury. Andrzej  Bartyński, gdyż to o nim mowa, obchodzi w tym roku 75. urodziny; fakt ten jest  ważny dla bardzo wielu osób i środowisk". 
   *** 
   "Urodził się w  roku 1934, w rodzinie prof. Władysława Bartyńskiego we Lwowie. Mając lat 9, w  więzieniu, w czasie przesłuchania przez gestapo, stracił wzrok, potem dwa lata  szkoły dla niewidomych we Lwowie, następnie repatriacja do Wrocławia i w 1946  roku dalsza nauka w szkole podstawowej w zakładzie dla niewidomych (tak to  wtedy nazywano) w Laskach koło Warszawy. 
      Tam opowiada się po stronie poezji. Układa wiersze, bo ich  nie pisze. Andrzej wszystkie swoje wiersze najpierw nawet na długo zostawiał  jedynie w pamięci, a pamięć zawsze miał fantastyczną. Zdarzyło się w Laskach,  że wierszami Andrzeja zainteresował się Mikołaj Roztworowski - młody poeta i  dziennikarz, który w kolejne niedziele przyjeżdżał z Warszawy specjalnie do  Andrzeja, żeby czytać mu współczesnych poetów: Miłosza, Jastruna, Przybosia,  Gałczyńskiego i innych. I uświadomił sobie Andrzej, że liryka odchodzi od  rymowanej narracji, że nowa poezja to maksimum znaczeń przy minimum słów. I to  były początki poety. Dalszy ciąg to skończenie w Laskach podstawówki - notabene  z odznaczeniem, same bardzo dobre - i powrót do Wrocławia, gdzie podejmuje  naukę w I LO przy ul. Poniatowskiego. Jest rok 1950 i w tym roku nawiązuje  kontakt z Kołem Młodych Pisarzy przy ZLP, oddział we Wrocławiu. Powoływano  kiedyś takie koła, które były szkołą tworzenia radosnego socrealizmu. Andrzej  nie poddaje się tej tendencji. W kwietniu roku 1951 ma w tym kole swój występ i  wzbudza zachwyt, choć jest też i dezaprobata ze strony kilku socrealistów. Ale  o interesującym poecie dowiaduje się Jerzy Putrament - wówczas ktoś bardzo  ważny w literaturze i Związku Literatów i jest nawet tak, że towarzysz Jerzy  pewnego dnia, z samego rana, odwiedza Andrzeja w jego mieszkaniu. To było  więcej niż niesamowite! 
      Wkrótce też Andrzej zostaje przedstawiony samemu  Konstantemu Gałczyńskiemu, po jego wspaniałym występie na tzw. "Czwartku  Literackim" we Wrocławiu. 
      Następny ważny etap w życiu Andrzeja to studia na  polonistyce, to odwilż października roku 1956, to głośne odrzucenie  socrealistycznej twórczości, to przypływ tłumaczeń światowej literatury z  zachodu, to biblioteki, kawiarnie, niekończące się dyskusje o poezji, to grzane  wino z goździkami, to powstanie artystycznej grupy "Dlaczego Nie",  której ideą przewodnią było "dlaczego nie czynić tego, na co się teraz ma  chęć", której przywódcą staje się Andrzej niejako automatycznie, to  wreszcie przepływający ciągle przez jego mieszkanie tłumek młodych artystów i  wielka tolerancja mamy Antoniny, mamy Andrzeja, która z oddaniem tolerowała  wnoszone na artystowskich butach błoto. Wówczas na występy, na wieczory  autorskie członków grupy przychodziło i po 300 osób. Andrzej święcił triumfy,  bo jego pełne wewnętrznej dynamiki wiersze były przez niego przekonująco  recytowane. W tych wierszach jest ciągły ruch, przepływ kolorów, rzeczy, faktów  i zdarzeń, a z obrazów codzienności wynika w końcu filozoficzne uogólnienie.  Takie one są, te wiersze Andrzeja". 
   *** 
   "W roku 1957  wychodzi jego pierwszy tomik pt. "Dalekopisy", w 1960 tom następny i  w roku 1961 Andrzej zostaje przyjęty do Związku Literatów Polskich. Od lat jest  już prezesem tego Związku na Dolnym Śląsku i ciągle działa organizacyjnie.  Kilka razy w roku organizuje "Czytanie Wierszy", które w tytule ma  uzupełnienie zależne od pory roku - np. wiosenne, zimowe, a nade wszystko w  Polanicy organizuje doroczne festiwale "Poeci bez Granic", gdzie  spotykają się poeci polscy z ukraińskimi, czeskimi, niemieckimi i innymi, jeśli  inni zapragną wziąć udział w tych spotkaniach. Dodajmy, że festiwale odbywają  się w listopadzie, a już od stycznia Andrzej wraz z małżonką Krystyną podejmują  działania organizacyjne, a zwłaszcza zdobywanie pieniędzy na ten cel. W  spotkaniach biorą także udział poeci niepełnosprawni - w tym niewidomi". 
   *** 
   "Do roku 2008  wydano 8 poetyckich tomów Andrzeja, a w roku 2001 trzytomowy zbiór jego wierszy  pod wspólnym tytułem: "Taki Świat". Za wkład w rozwój kultury  polskiej otrzymał Andrzej wiele nagród regionalnych, państwowych - w tym dwie  nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za "nieoceniony wkład w  kulturę polską i europejską", wiele odznaczeń, a nade wszystko Krzyż  Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Jubileusz 75-lecia niczego nie zamyka i  nie kończy. Andrzej tworzy dalej i przygotowuje do wydania następny tom". 
   *** 
   "Kto by chciał  wiedzieć więcej o ocenach poetyckich dokonań Andrzeja Bartyńskiego, niech  zajrzy do wstępu Jacka Kajtocha w tomie wierszy "Piętnaście dni w  Dusznikach a Nasz Dom w Polanicy". Zauważmy, że za ten tom otrzymał  Andrzej nagrodę im. ks. Twardowskiego z zaznaczeniem "za najciekawszy tom  wierszy roku 2008". Przeczytajmy też esej Piotra Kuncewicza w trylogii  "Taki Świat". Swoją wypowiedź Kuncewicz kończy krótką i znakomitą  charakterystyką Andrzeja artysty i człowieka: "Wielki dorobek  lwowsko-wrocławskiego poety, akceptującego świat, będący dla niego dogodnym  miejscem i do flirtu, i do wypitki, skłania i do podziwu, i do zadumy:  Bartyński jest w każdym calu pełnym człowiekiem, zawadiackim mężczyzną, dobrym,  przychylnym każdemu prorokiem i śpiewającym poetą". 
   *** 
   Zwróćmy uwagę na  fakt, że brak wzroku nie odgrywa żadnej roli w ocenie jego dokonań. Jest  świetnym poetą i świetnym śpiewakiem i tylko to się liczy. Brak wzroku to jego  kłopot, a jego poezja to wielki wkład w dorobek kultury polskiej. 
      Ireneusz Morawski zwraca uwagę na "zaszczytne"  spotkania z Jerzym Putramentem i Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim. Dodam do  tego jego kantatę śpiewaną w 1997 r. we Wrocławiu Janowi Pawłowi II. Pisze o  tym Henryk Szczepański w artykule "Idzie pasterz" ("Pochodnia"  lipiec 1997 r.) Czytamy: 
  "Po zakończeniu uroczystej mszy świętej, zamykającej  wrocławski Kongres Eucharystyczny ponad ćwierć miliona słuchaczy usłyszało  prawykonanie kantaty powitalnej zatytułowanej "Idzie Pasterz". Ojciec  Święty wysłuchał jej w skupieniu. Nawiązując do końcowych strof wyśpiewanego  tekstu, powiedział: - Bóg zapłać za to dopowiedzenie do celebry  eucharystycznej, za kantatę". 
      Ponad ćwierć miliona słuchaczy oklaskiwało prawykonanie  pieśni. Kantatę skomponował Leszek Wisłocki do słów niewidomego poety i pieśniarza  Andrzeja Bartyńskiego. Śpiewał ją ponad tysiącosobowy chór wraz z Wielką  Orkiestrą Filharmonii Wrocławskiej pod batutą Marka Pijarowskiego. W potężnym  zespole wokalistów wystąpiły niemal wszystkie chóry nadodrzańskiej metropolii,  wzmocnione przez Poznańskie Słowiki Stefana Stuligrosza. 
      - Słuchając tej muzyki - mówi Andrzej Bartyński - Ojciec  Święty miał przed oczyma własny portret - w świadomości tysięcy ludzi  namalowany słowem i dźwiękiem. Kroczył jako pasterz, ale wraz z nim szły góry i  lasy. Mocny góralski krok słychać w każdym takcie. Gdybym był kompozytorem, nie  napisałbym muzyki innej niż ta, którą wybrał mój przyjaciel. 
      Pomysł uhonorowania Ojca Świętego niespodzianką w postaci  utworu muzycznego zrodził się we wrocławskiej kurii metropolitalnej. Jego  skomponowanie zaproponowano Leszkowi Wisłockiemu, który bez wahania uznał, że  jedyną osobą umiejącą napisać właściwy tekst będzie Andrzej Bartyński. Jego  "muzykalne" pióro poznał bliżej w czasie współpracy nad "Pieśnią  sprawiedliwości" - symfonią poświęconą pamięci ofiar stalinizmu. 
      - Gdy czytam jego teksty - mówi kompozytor - to mam  wrażenie, że muzyka pisze się sama". 
      Proszę nie mówić, a nawet nie myśleć, że to wyróżnienie  spowodowane było niepełnosprawnością Andrzeja Bartyńskiego. Moim zdaniem był to  hołd dla jego talentu i twórczości. Wydał: Dalekopisy (1957), Dojrzewające  słowa - współautor almanachu - 1958, Zielone wzgórza (1960), Komu rośnie las  (1965), Ku chwale słońca (1974), Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie bar Cin-Cin (1977),  Wojna, wyspa, skarabeusz (1982), Wróć, bo czereśnie (1997), Te są ojczyzny moje  (1999), Taki świat - trylogia poetycka: I poranek, II Południe, III Oderwanie  (2001). 
      Wcale piękny dorobek twórczy, a jak słusznie zauważył  Ireneusz Morawski "Jubileusz 75-lecia niczego nie zamyka i nie  kończy". 
   O Andrzeju  Bartyńskim można by jeszcze wiele pisać, ale trzeba zostawić również miejsce  dla innych niewidomych poetów i pisarzy. Z przytoczonych informacji i opinii  Czytelnicy mogą wyciągnąć tylko jeden wniosek - Andrzej Bartyński jest wybitnym  poetą i pieśniarzem, a fakt, że jest niewidomy, ma podrzędne znaczenie. 
   
 
      Urodził się 9 stycznia 1943 r. w Nowicy koło Kałusza w  województwie stanisławowskim, obecnie Ukraina. 
   Jest poetą,  satyrykiem, krytykiem literackim, edytorem i animatorem życia literackiego. 
   Napisał m.in.:  "Płonący wodospad", "Metafizyka tworzenia", "Na kanwie  zwierzeń polskich poetów współczesnych", "Przedążyć pęd Ziemi",  "Wśród pisarzy". 
   Został odznaczony  Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. 
   "Pochodnia"  5-2001 opublikowała "Lot na Pegazie" - rozmowę Anny Kaźmierczak z  kieleckim poetą Stanisławem Nyczajem. 
      Przytaczam tę rozmowę, gdyż z niej Czytelnicy dowiedzą się  wiele o słabowidzącym poecie. 
  "- Pana sposób bycia i mówienia sugerowałby, że  pochodzi Pan ze Wschodu. Czy tak jest istotnie? 
      - Urodziłem się na Kresach Wschodnich, niedaleko  Stanisławowa. Mój ojciec pracował tam jako nauczyciel matematyki. 
      - Czy Pana wada wzroku jest wrodzona? 
      - Rodzice odkryli ją po kilku miesiącach mojego życia.  Miałem tylko poczucie światła. W 1943 r., gdy ukończyłem pół roku, zostałem  zoperowany na zaćmę w Klinice lwowskiej przez początkującego wówczas lekarza,  dra Krwawicza. Był to okres wojny i trzeba było zebrać pewną ilość artykułów  żywnościowych, żeby klinika zgodziła się mnie przyjąć. Żywność tę na zasadzie  handlu wymiennego zdobywało się nieraz z narażeniem życia. Operacje były potem  powtarzane. Gdy miałem ok. jedenastu lat, zrezygnowałem z dalszych działań w  tym kierunku uznając, że więcej wzroku nie da się odzyskać. 
      - Jak potoczyły się Pana losy po wojnie? 
      - Znaleźliśmy się w Opolu, gdzie spędziłem dzieciństwo i  młodość. Uczyłem się w szkole masowej. W III klasie do zwykłej nauki doszła  jeszcze szkoła muzyczna. Byłem dość samodzielny i ruchliwy. Mimo trudności  wzrokowych starałem się robić wszystko, co robili moi rówieśnicy. Jeździłem na  rowerze, grałem w piłkę. Pokonywanie przestrzeni to była moja pasja. 
   W klasie siedziałem  w pierwszej ławce i niekiedy musiałem podchodzić do tablicy. Spisywałem od  siedzących obok mnie kolegów, ale przede wszystkim starałem się słuchać. Gry na  pianinie uczyłem się na pamięć, jak ludzie całkowicie niewidomi, to jest  techniką obu rąk naprzemiennie. Mimo to miałem dość duży repertuar. Ponieważ  dobrze się uczyłem, rówieśnicy mi nie dokuczali. 
      - Jaki ma Pan stopień widzenia? 
      - Na lewe oko nie widzę nic, a w prawym mam plus 16  dioptrii i drugą grupę z powodu inwalidztwa wzroku. Nie posługuję się białą  laską, gdyż uważam, że nie jest mi ona niezbędna. 
      - Czy kontynuował Pan szkołę muzyczną na poziomie drugiego  stopnia? 
      - Ku mojemu zmartwieniu liceum nie wyraziło na to zgody,  uznając, że ze względu na wzrok nie podołam obowiązkom. Jednak jeszcze obecnie  granie to moja wielka przyjemność. Szkolne lektury czytałem sam, choć  potrzebowałem na to więcej czasu. Z pomocy innych korzystałem jedynie w  przypadku bardzo małego druku. Po maturze, w roku 1961 zdałem egzamin na  polonistykę w WSP w Kielcach. Ponieważ dobrze się uczyłem, otrzymałem stypendium  naukowe, a za pracę magisterską - nagrodę. Jednak nie tylko nauka była w  centrum moich zainteresowań. Już na drugim roku zajmowałem się teatrem Jerzego  Grotowskiego. Poświęcałem się też pracy społecznej w środowisku studenckim.  Jeszcze na studiach, to jest w 1965 r., ożeniłem się, a po roku przyszedł na  świat mój pierwszy syn. Drugi syn odziedziczył moją wadę wzroku. 
      - Po studiach przez cztery lata pracowałem jako nauczyciel  języka polskiego w masowej szkole średniej. Przy sprawdzaniu prac czasem  pomagała mi żona. Dwa dni w tygodniu miałem wolne na pracę twórczą. Uczyłem też  starszych w szkole wieczorowej. 
   Po odejściu ze  szkoły pracowałem w różnych redakcjach jako publicysta. W "Kwartalniku  Nauczyciela Opolskiego" byłem sekretarzem, potem redagowałem "Zeszyty  Naukowe" w Politechnice. 
      - Kiedy rozstał się Pan z Opolem? 
      - W roku 1972 przeniosłem się wraz z rodziną do Kielc. Tu  w lokalnej rozgłośni radiowej prowadzę rozmowy o literaturze współczesnej. Są  to audycje na Kielecczyźnie dość znane. Mówię na żywo, mam dużą gotowość  pamięci, szczególnie w wystąpieniach publicznych. Wcześniej na kieleckiej  Politechnice prowadziłem wykłady o współczesnej literaturze. 
      - Kiedy zaczęła się Pana twórczość własna? 
      - Jako poeta debiutowałem w czasopiśmie studenckim, w 1964  roku. Do chwili obecnej wydałem dziewięć tomików wierszy. Prozą piszę głównie  dla dzieci, ale zdarza się to rzadko. Czuję się poetą i to jest moja domena.  Piszę również aforyzmy. Ostatni tomik wierszy był przetłumaczony na język  czeski. 
      - Czy pracuje Pan nadal jako publicysta? 
      - Prowadzę osiem stron literackich w miesięczniku  "Ikar" i jestem naczelnym redaktorem "Świętokrzyskiego  Kwartalnika Literackiego". Niejednokrotnie drukowaliśmy tam wiersze  niewidomych poetów, na przykład Jolanty Kutyło. 
   Jestem prezesem  Oddziału Świętokrzyskiego i członkiem Prezydium Oddziału Krajowego. Oprócz tego  prowadzę wraz z żoną i synem oficynę wydawniczą "Słoń". Do tej pory  wydaliśmy około 250 książek. 
   - Na czym polega  Pana współpraca z Centrum Kultury Niewidomych PZN i w ogóle z piszącymi  niewidomymi? 
      - Uczestniczę w jury konkursów literackich, konsultuję z  autorami ich teksty, wydaję to, co się do tego kwalifikuje. Ostatnio z mojej  inicjatywy Jolanta Kutyło została przyjęta do Związku Literatów Polskich. 
      - Dziękuję za rozmowę i życzę Panu wiele sukcesów we  wszystkich dziedzinach działalności". 
   
 
      Nie piszę antologii pisarzy niewidomych. Twórczością  literacką w Polsce i w innych krajach zajmuje się wiele osób z uszkodzonym  wzrokiem. Nie jestem krytykiem literackim ani znawcą poezji. Wybrałem więc na  chybił trafił kilka nazwisk jako przykłady osób niewidomych i słabowidzących,  które poza środowiskiem niewidomych odniosły sukces. Moim celem było wykazanie,  że i w tej dziedzinie brak wzroku nie jest istotną przeszkodą. Ciągle  powtarzam, że skutki braku wzroku czy jego poważnego osłabienia można  przezwyciężyć. Świadczą o tym prezentowane sylwetki literatów. Ale powtarzam  również ciągle, że brak wzroku w niczym nie pomaga, wszystko utrudnia, a każdy  sukces osoby niewidomej wymaga od niej większego wysiłku, więcej czasu, więcej  samozaparcia niż od osób widzących o podobnych uzdolnieniach. Uzdolnieni  niewidomi osiągali i osiągają sukcesy w różnych dziedzinach i w różnych  warunkach - w starożytności, w średniowieczu i w czasach współczesnych. Musimy  pamiętać, że te warunki były tragicznie złe, od wieków ulegają stałej poprawie,  a ciągle mamy na co narzekać. Ciągle też niewidomi przełamują swoją słabość,  niechęć otoczenia, niekiedy wrogość i pogardę i często brak wiary w ich  możliwości. 
      Zostawiam Szanownych Czytelników z podobnymi myślami.  Następnym razem spotkamy się z niewidomymi i słabowidzącymi duchownymi i  teologami.