Może trudno w to uwierzyć, ale niewidomi wnieśli również wkład w walce o wolną, demokratyczną Polskę. W tym przypadku nie ma możliwości cofnięcia się do starożytności, nie mówiąc już o wspólnocie pierwotnej. Polska wówczas nie istniała, nie można więc było walczyć o jej wolność czy o ustrój demokratyczny. Można cofnąć się w czasie zaledwie do XIX stulecia.
Jeżeli byśmy myśleli wyłącznie o broni, o szablach, karabinach maszynowych, czołgach, samolotach i rakietach, to rzeczywiście nie ma tu miejsca dla niewidomych. Walka jednak nie ogranicza się wyłącznie do walki orężnej.
Władysław Broniewski w wierszu "Bagnet na broń" pisze:
"Są w ojczyźnie rachunki krzywd,
obca dłoń ich też nie przekreśli,
ale krwi nie odmówi nikt:
wysączymy ją z piersi i z pieśni".
A więc pieśń może być również bronią w walce z wrogiem ojczyzny.
I jeszcze jedna zwrotka tego wiersza:
"Ogniomistrzu i serc, i słów,
poeto, nie w pieśni troska.
Dzisiaj wiersz - to strzelecki rów,
okrzyk i rozkaz:
Bagnet na broń!
Bagnet na broń!"
W żartobliwej powstańczej pieśni czytamy:
"Pałacyk Michla, Żytnia, Wola,
bronią się chłopcy spod "Parasola",
choć na "tygrysy" mają visy
to warszawiaki, fajne chłopaki są!
Czuwaj wiaro i wytężaj słuch,
pręż swój młody duch, pracując za dwóch!
Czuwaj wiaro i wytężaj słuch,
pręż swój młody duch, jak stal!"
i trzecia zwrotka:
"Z tyłu za linią dekowniki,
intendentura, różne umrzyki,
gotują zupę, czarną kawę
i tym sposobem walczą za sprawę, hej!
Czuwaj wiaro i wytężaj słuch..."
A więc i tak można walczyć, a i bez zupy żołnierze walczyć nie będą. Do walki niezbędne jest więc coś więcej niż tylko broń. Niezbędni są lekarze i kucharze, poeci i dziennikarze, kolporterzy i wywiadowcy.
Jeżeli niewidomy artysta Ryszard Gruszczyński śpiewał w leśnych obozach partyzanckich, w czasie powstania warszawskiego - w miejscowościach podwarszawskich i w okresie stanu wojennego w kościołach dawał koncerty pieśni patriotycznych, to z pewnością "tym sposobem walczył" za sprawę.
Poniżej kilka sylwetek osób niewidomych, które wniosły liczący się wkład w dzieło odrodzenia Polski i o demokrację w naszym kraju.
Najpierw jednak kilka zdań o ociemniałych bojownikach w dawnych wiekach w innych krajach.
Max Schofler w pracy "Niewidomy w życiu narodu" wymienia kilku ociemniałych wodzów, z których najsłynniejszy był Jan Żiżka. Czytamy:
"W historii narodów spotykamy dwunastu niewidomych wymienianych jako regentów i wodzów. Byli nimi: Ludwik III z Prowansji, Bela II węgierski, Bolesław III z Czech, Magnus IV z Norwegii, Izaak II, Andronikus IV, Paleoog z Bizancji, Amagono-Mikoto książę japoński. Kronikarz rosyjski wymienia Jakuna jako niewidomego wodza. Jan z Luksemburga, król Czech, brał również po utracie wzroku udział w różnych wyprawach wojennych i zginął w 1346 r. w bitwie przeciw Anglikom.
Jako najbardziej wyróżniającą się postać, należy wymienić wodza Husytów Jana Żiżkę, który w walce przeciwko wojskom niemieckiego cesarza Zygmunta, w czasie oblężenia twierdzy Raby, ugodzony strzałą stracił zupełnie wzrok. Pomimo to pełnił nadal funkcję naczelnego wodza. W 1421 r. pobił wojska Zygmunta pod Kuttenbergiem i zadał również Węgrom pod Duszbrod ciężką klęskę. Dla opracowania planu bitwy, polecał swoim zaufanym dokładnie opisywać sobie ukształtowanie terenu i pozycje nieprzyjacielskie. W czasie bitwy jeździł Żiżka na wozie przed frontem swoich wojsk tak, że mógł być przez wszystkich widziany.
Żiżka był pierwszym przedstawicielem nowej sztuki wojennej w Europie i Bunnuchler sławił go w swojej "Historii średniowiecza" jako lepszego wodza niż byli jego przeciwnicy posiadający dwoje oczu.
Żiżka zmarł w 1424 roku na cholerę".
Po tej krótkiej prezentacji możemy wrócić do czasów nam bliższych i do Polski.
Zofia Kossak-Szczucka w książce "Dziedzictwo" wielokrotnie pisze o Stefanie Bobrowskim. Ciągle zwraca uwagę na jego bardzo słaby wzrok. Stefan Bobrowski często przeciera okulary, trze oczy i czytane pismo przykłada do nosa. W jednej z wypowiedzi mówi o sobie, że jest "ślepy". Mamy i taką informację, że z odległości trzech kroków nie rozróżniał kobiety od mężczyzny. Był członkiem Komitetu Centralnego Narodowego i Tymczasowego Rządu Narodowego w czasie powstania styczniowego.
Biorąc pod uwagę powyższe informacje można przyjąć, że według obecnych kryteriów był osobą słabowidzącą, a może nawet niewidomą ze znacznym stopniem niepełnosprawności. Treść "Dziedzictwa" jest mocno osadzona w historii, zawiera wiele opisów ludzi i wydarzeń. Można więc przyjąć, że informacje dotyczące wzroku Stefana Bobrowskiego są prawdziwe. Postanowiłem jednak je sprawdzić.
W Wikipedii znalazłem notatkę, z której wprawdzie nie wynika, że był niewidomy, ale pozostałe informacje są zgodne z podawanymi przez Zofię Kossak-Szczucką. Przyjmuję więc, że i dotyczące jego wzroku są również prawdziwe.
A oto, co czytamy w Wikipedii:
"Stefan Bobrowski, ps. Grabowski (ur. 17 stycznia 1840 w Terechowej, zm. 12 kwietnia 1863 koło Rawicza).
- polski działacz niepodległościowy, członek stronnictwa czerwonych,
- powstaniec styczniowy,
- członek Komitetu Centralnego Narodowego i Tymczasowego Rządu Narodowego.
Bobrowski był zwolennikiem uwłaszczenia chłopów.
Aby skłonić szlachtę do realizacji Manifestu 22 stycznia powołał w kwietniu 1863 Tajną Straż Bezpieczeństwa (Straż Narodową). Dążył także do współdziałania z rewolucjonistami rosyjskimi i ogłoszenia plebiscytu po przewidywanym wyzwoleniu ziem wschodnich Rzeczypospolitej, m.in. Podola i Ukrainy".
Niewiele tych informacji, więc szukałem dalej i znalazłem:
W internetowej informacji "Tajemnica pojedynku Stefana Bobrowskiego" - Muzeum Ziemi Rawickiej czytamy:
"Władzę z ramienia Rządu Tymczasowego sprawowała Komisja Wykonawcza, inaczej zwana Komisją Bobrowskiego, od nazwiska przewodniczącego.
Komisja Wykonawcza wydawała zarządzenia związane z prowadzeniem wojny, próbowała koordynować działania zbrojne. Najważniejszą sprawą było zaopatrzenie oddziałów. Udało się zorganizować warsztaty, w których wyrabiano mundury, kożuchy, obuwie, różne przybory wojskowe i broń. Bobrowski zorganizował również komisję lekarską, która na zlecenie władz narodowych kierowała młodych lekarzy do wskazanych oddziałów".
Tak wspominał działalność Bobrowskiego jego kolega Majkowski: "Człowiek ten zdawał się być stworzonym ma konspiratora. Ruchliwy, wytrwały, nieznużony, pełen inicjatywy, odważny prawie do lekkomyślności, poruszał się wśród ciągłych niebezpieczeństw, wiecznie miał po kieszeniach pełno pistoletów, rewolwerów i sztyletów, które zbierał dla powstańców. (...) Kilkakrotnie doszło do wiadomości policji, że Naczelnik Miasta Grabowski - pod tym nazwiskiem był on znany - będzie o tej godzinie w tej lub owej cukierni. Policja Narodowa ostrzegała go, że ma być tam aresztowany. Bobrowskiego bawiło to niesłychanie i spotkawszy mnie na ulicy zaprowadził mnie przed ową cukiernię ciesząc się widokiem wpadającej do niej policji i żandarmów. Zaledwie zdołałem go odciągnąć i uprowadzić ze sobą.
Kwestią zasadniczą było przywództwo wojskowe powstania. Pierwszym dyktatorem został obwołany gen. Ludwik Mirosławski. Jego oddziały poniosły jednak klęskę i generał musiał uciekać. Bez zgody Rządu Tymczasowego zwolennicy obozu białych w Krakowie, sprzeciwiający się do tej pory powstaniu, mianowali nowego dyktatora. Stał się nim odnoszący sukcesy dowódca powstańczy z kieleckiego, gen. Marian Langiewicz. Przy mianowaniu posłużono się intrygą, przedstawiając Langiewiczowi fałszywego wysłannika Rządu Tymczasowego, hr. Adama Grabowskiego z Wielkopolski. Utrzymywał on, że działa w porozumieniu z Rządem Tymczasowym z Warszawy, co było nieprawdą, powoływał się też na znajomość z Bobrowskim. Rząd Tymczasowy ze względu na trudną sytuacje wojenną musiał uznać mianowanie nowego dyktatora, jednak oddziały Langiewicza zostały też pobite, a generał trafił do austriackiego więzienia.
W tym momencie ważną rolę odegrał Bobrowski ogłaszając w Krakowie odezwę, w której oświadczył, że naczelna władza przechodzi na powrót w ręce Tymczasowego Rządu Narodowego w Warszawie, który jest jedynie prawną ukonstytuowaną władzą. Odezwę podpisał nie pseudonimem, ale prawdziwym nazwiskiem. Był to pierwszy członek rządu, który ujawnił się publicznie z nazwiska, co wzbudziło wielki podziw.
W czasie pobytu Bobrowskiego w Krakowie doszło do sądu, mającego wyjaśnić okoliczności obwołania dyktatorem gen. Langiewicza. W czasie posiedzenia sądu Bobrowski odmówił podania ręki fałszywemu wysłannikowi rządu hr. Adamowi Grabowskiemu, za co został wyzwany na pojedynek. Wyzwania na pojedynek nie przyjął, wymawiając się sprawowanym przez siebie urzędem i wątpliwościami co do tego, czy hr. Grabowski jest człowiekiem honoru. Sprawę oddano sądowi honorowemu.
Gen. Józef Wybicki wystosował odezwę do sądu honorowego z oświadczeniem, że Grabowski wziął od niego pieniądze na formowanie oddziału, z których się nie rozliczył, jednocześnie napisał do Bobrowskiego, aby nie zważał na żadne sądy honorowe i wytrwał w postanowieniu odmowy pojedynkowania się.
Pojedynek jednak odbył się. 12 kwietnia 1863 roku w lesie łaszczyńkim stanęli naprzeciw siebie hr. Adam Grabowski doskonały strzelec i mający problemy ze wzrokiem Stefan Bobrowski. Wynik pojedynku łatwo było przewidzieć. Kula ugodziła Bobrowskiego prosto w serce".
Polskie Radio 28.08.2002 r. nadało audycję
"Stefan Bobrowski - audycja z cyklu "Kronika niezwykłych Polaków". Czytamy m.in.:
"Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Jednak w tym przypadku nikt nie potrafił zastąpić naczelnika Warszawy. Zginął nie na polu bitwy, a w bezsensownym pojedynku. Nie z ręki Moskala, a Polaka. Drugiego Bobrowskiego, jak twierdził Oskar Awejde, rewolucja nie wydała.
Stefan Bobrowski urodził się 17 stycznia 1840. Studiował filozofię w Petersburgu i Kijowie, gdzie poznał późniejszych przywódców powstania styczniowego - Zygmunta Sierakowskiego, Jarosława Dąbrowskiego i Zygmunta Padlewskiego.
Należał do stronnictwa czerwonych, jastrzębi dążących do wybuchu powstania i radykalnych reform społecznych, przede wszystkim uwłaszczenia chłopów. Bobrowski już w 1862 roku był świadkiem założenia Komitetu Centralnego Narodowego, a po przybyciu do Warszawy w styczniu 1863 roku stał się jego członkiem.
Kiedy władze carskie w nocy z 14 na 15 stycznia przeprowadzały brankę, pobór patriotycznej młodzieży do wojska, dotychczasowy naczelnik Warszawy Zygmunt Padlewski wyprowadził poborowych do Puszczy Kampinoskiej. Kierownictwo warszawskiej organizacji miejskiej przeszło w ręce Stefana Bobrowskiego. Korzystając z ogromnego wpływu na sprawy ruchu zbrojnego rozpoczął intensywną działalność organizacyjną. - Wzorowo wypełniał swoje obowiązki. Pełen odwagi, inicjatywy i poświęcenia budował podwaliny warszawskiej organizacji powstańczej, policję narodową, zaopatrzenie oddziałów partyzanckich. Starał się też nawiązać ścisły kontakt z powstańczymi komitetami w Wilnie i na Ukrainie - mówił na antenie Polskiego Radia prof. Andrzej Notkowski.
Wiosną 1863 roku Stefan Bobrowski padł ofiarą intrygi politycznej. Stronnictwo białych doprowadziło do objęcia funkcji dyktatora przez gen. Mariana Langiewicza. By wyjaśnić sprawę, Bobrowski przybył do Krakowa. Głównym sprawcą okazał się Adam Grabowski.
Na zebraniu komitetu powstańczego doszło do incydentu między dwoma działaczami. Odbył się sąd honorowy, który nakazał rozstrzygnięcie sprawy na drodze pojedynku. Bobrowski był krótkowidzem. Nie miał żadnych szans. Grabowski, doskonały strzelec, trafił naczelnika Warszawy prosto w serce.
Historyk Stefan Kieniewicz pisał: "Zgon Bobrowskiego wywołał konsternację. Wszyscy bez wyjątku towarzysze jego pracy ocenili tę śmierć jako klęskę dla kraju".
Tak więc możemy uznać, że Stefan Bobrowski z całą pewnością był osobą słabowidzącą co najmniej w umiarkowanym stopniu, a może nawet w stopniu znacznym. Bez wątpienia też był wybitnym działaczem niepodległościowym.
Henryk Szczepański w artykule "Niewidomy wieszcz" ("Pochodnia" maj 2004 r.) pisze o śląskim ociemniałym poecie Wawrzyńcu Hajdzie.
W Encyklopedii PWN znajduje się następująca nota biograficzna:
"Hajda Wawrzyniec (1844-1923), działacz ludowy i poeta, górnik, w 1871 r. stracił wzrok w wypadku w kopalni, czynny w społecznym i kulturalnym życiu Piekar Śląskich, organizator akcji patriotycznych, autor ok. 200 utworów (wiersze okolicznościowe, bajki, podania, legendy), częściowo zaginionych, w których głosił proroctwa o wskrzeszeniu Polski (zw. śląskim Wernyhorą)".
Z publikacji Henryka Szczepańskiego dowiadujemy się, że:
" W chałupie Hajdów, najuboższej w Rudnych Piekarach, były tylko dwie polskie książki: metalową klamrą spinany modlitewnik matki i "Żywoty świętych" Piotra Skargi. Na nich mały Wawrzyniec uczył się abecadła i one musiały starczyć za całą szkołę podstawową. Nauka nie trwała długo, bo oboje rodzice wkrótce poumierali. Był wtedy jednym z siedmiorga osieroconego rodzeństwa. Tamte lekcje wystarczyły jednak, aby już na całe życie rozmiłował się w czytelnictwie. Miejscowy cieśla wziął chłopaka na służbę i polecił pasanie bydła. Gdy ukończył 14. wiosnę i znalazł się w wieku uprawniającym do robót fabrycznych, najął się do pracy w kopalni. Legenda mówi, że "pierwszą zarobioną mareczkę wydał na książeczkę". I taki pozostał do końca, nawet wtedy, gdy na skutek tragicznej eksplozji dynamitu całkowicie utracił zdolność widzenia".
Wawrzyniec Hajda miał niezwykle ciężkie życie. Wzrok utracił w wieku 27 lat. Wcześniej się ożenił i urodziło się mu siedmiu synów, którzy zmarli we wczesnym dzieciństwie. W końcu zmarła mu żona. Opiekowały się nim zaprzyjaźnione rodziny.
Czytamy dalej publikację Henryka Szczepańskiego:
"Skutki braku wzroku kompensował aktywnością towarzyską i społeczną. W tamtych latach na Śląsku nie istniały jeszcze stowarzyszenia niewidomych, a jedynym miejscem, gdzie przypadkowo mogli się spotkać, były przytułki, w których czekała na nich jałmużna w postaci strawy lub odzieży. W porównaniu z innymi niewidomymi, jego sytuacja była o tyle lepsza, że korzystał z dobrodziejstw zasiłku dla ofiar katastrof górniczych. Z Knapszaftu (Spółki Brackiej) otrzymywał 15 marek zasiłku, stanowiącego odpowiednik renty wypadkowej, a kopalnia zwyczajowo honorowała go takąż kwotą, traktowaną jako dodatek wypłacany z tytułu szczególnie ciężkiego kalectwa. Dla współczesnego inwalidy wzroku jest to interesująca notatka, zachęcająca do porównań. Daje wyobrażenie o zabezpieczeniu socjalnym człowieka niewidomego przed ponad stu laty.
Gdy tylko opuścił szpital, skierowano go do wrocławskiego zakładu niewidomych, gdzie opanował umiejętność wyplatania koszyków i krzeseł z wikliny. Tam także miał okazję do podkształcenia swoich talentów muzycznych. Zakład znajdował się na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu, w pobliżu kościoła św. Krzyża, a ta świątynia aż do początków wieku XX. była miejscem propolskich manifestacji i jedną z nielicznych, w których głoszono kazania po polsku.
Gdy Hajda wrócił do Piekar, jego patriotyzm i przywiązanie do mowy przodków miały już charakter stanowczego wyboru dojrzałego mężczyzny. Wawrzyniec od dzieciństwa rozczytywał się w polskiej literaturze i stawał się coraz wrażliwszym romantykiem. Najwyżej cenił sobie lekturę dzieł Mickiewicza, Słowackiego i Kraszewskiego".
Kolejny fragment:
"Mimo braku wzroku, z wielkim samozaparciem zdobywał wiedzę z zakresu literatury, historii i religii: konsekwentnie doskonalił umiejętności pisarskie, kompozytorskie, muzyczne i pedagogiczne. Ucząc się i organizując krąg osób wspomagających jego samokształcenie, sam starał się pełnić rolę mecenasa kultury. Swój dorobek twórczy, wiedzę i z ogromnymi wyrzeczeniami gromadzoną prywatną bibliotekę udostępniał coraz liczniejszemu gronu przyjaciół, uczniów i sympatyków. To wszystko, z biegiem lat, stało się fundamentem jego życiowego sukcesu, szacunku środowiska i zasłużonej sławy, która zapewniła mu poczesne miejsce na kartach historii.
Miał umiejętność zjednywania sobie ludzi, był przyjazny i otwarty na innych. Przełamując paraliżujące zahamowania wynikające z ułomności, śmiało inicjował przedsięwzięcia o dużym znaczeniu społecznym, a potem odpowiedzialnie przewodniczył ich realizacji. Po śmierci pierwszej żony nie wycofał się z aktywnej obecności na forum publicznym. W latach wdowieństwa piekarskie rodziny Skorupów, Gracków oraz Glazowskich przychodziły Hajdzie z braterską pomocą, ofiarując własne pielesze i opiekę niezbędną ociemniałemu, a on ze zdwojoną energią angażował się w sprawy obywatelskie i patriotyczne: parafii, miasta i Górnego Śląska.
Był utalentowanym samoukiem. W młodości, korzystając z okazjonalnych wskazówek piekarskiego organisty, opanował grę na skrzypcach i wiolonczeli, zgłębił arkana kompozycji i dyrygentury. Zasłynął jako sugestywny mówca, deklamator i gawędziarz. Energiczny i twórczy, napisał dziesiątki wierszy, listów, pieśni, melodii i scenopisów. Gorliwa lektura dzieł polskich pisarzy, uważnie dobieranych i sprowadzanych z Krakowa, Poznania albo Warszawy, czyniła go prawdziwą wszechnicą wiedzy. Dla młodego pokolenia Piekarzan rychło stał się nie tylko życzliwym przyjacielem, ale i mistrzem doradzającym w najważniejszych decyzjach.
Jego życiową misją stała się służba sprawie narodowej i odnowa moralna młodszego pokolenia Górnoślązaków, dla których wtedy największe zagrożenie stanowiła germanizacja, alkoholizm i dekadencka rozwiązłość, typowa dla fin de siecle'u, która nie omijała również i ubogich".
Dalej czytamy:
"Dziś powiedzielibyśmy, że własne miejsce wśród ludzi wyznaczył sobie w środowisku lokalnym. Nie koncentrował się na tym, czego sam nie mógłby zrealizować, ale na tym, co potrafił wykonać samodzielnie i jak najlepiej. Gdy w Piekarach powstało Koło Polskie, on zajął się prowadzeniem orkiestry i chóru, a potem biblioteki i sekcji teatralnej. Pod szyldem Kasyna Polskiego, wspólnie z innymi powołał do życia Komitet, który od pruskich władz domagał się przywrócenia dzieciom polskim prawa do nauki w języku ojczystym. Propagował ideał Polaka cnotliwego - bez wad i narowów. Zawołaniem jego uczniów i sympatyków był hajdowy dwuwiersz: "Miłość ojczyzny, pobożność, oświata niech twoje życie w jeden węzeł splata". Zwolennicy jego programu stanowili ważne ugrupowanie, nadające ton społeczności Piekar i liczące się także na arenie politycznej Górnego Śląska, czego przejawem było zwycięstwo w wyborach poselskich w 1893 r., no a przede wszystkim historyczny triumf w Plebiscycie.
W panteonie śląskich patriotów
Na przełomie wieków sława Hajdy sięgała daleko poza granice Śląska. Z prywatnymi wizytami przybywali do niego: niemiecki filozof Fryderyk Nietzsche, Maria Curie-Skłodowska wraz z mężem i ówczesnym posłem Wojciechem Korfantym, a także "błękitny" generał Józef Haller, który odwiedził Hajdę dwukrotnie. Podczas ostatniej wizyty, już przy łożu schorowanego starca, klęcząc, prosił o błogosławieństwo dla siebie i dla odrodzonej ojczyzny.
Niewidomemu wieszczowi, który przez całe życie prorokował zmartwychwstanie polskości na Śląsku, przypadło w udziale uroczyste powitanie Wojska Polskiego, po zakończeniu Powstań Śląskich przybywającego ze ślubowaniem do stóp Piekarskiej Madonny".
Był legionistą, ociemniałym oficerem w stopniu majora, który po klęsce we wrześniu 1939 r., podjął walkę z okupantem.
Urodził się 6 czerwca 1899 r. we Frysztaku na Rzeszowszczyźnie.
Pochodził z patriotycznej rodziny i idee patriotyzmu wcielał w życie od wczesnej młodości.
25 stycznia 1916 roku jako uczeń siódmej klasy gimnazjalnej wstąpił ochotniczo do harcerskiej kompanii piechoty Legionów. Uczestniczył we wszystkich bitwach swojego pułku. Po odmowie przysięgi na wierność państwom centralnym w lipcu 1917 roku, został aresztowany i przez trzy miesiące więziony, a następnie wcielony do armii austriackiej. Wstąpił do podziemnej organizacji POW, która starała się zjednoczyć Polaków służących w armii austriackiej. W lutym 1918 r. został skierowany do szkoły oficerskiej w Radzyniu. Jednocześnie zdał egzaminy maturalne i ze wszystkich przedmiotów otrzymał oceny celujące. Podjął studia prawnicze na UJ, ale ukończył tylko 3 semestry.
Dnia 23 maja 1920 r. ciężko ranny w głowę dostał się do niewoli, z której po zawarciu pokoju z czerwoną Rosją powrócił do kraju, jako inwalida całkowicie ociemniały.
W 1929 r. był współorganizatorem ogólnopolskiej organizacji ociemniałych żołnierzy i pierwszym jej prezesem. Była to federacja, w skład której wchodziły trzy regionalne stowarzyszenia ociemniałych żołnierzy.
W roku 1935 został prezesem Zarządu Głównego Związku Inwalidów Wojennych RP, który liczył około 200 tysięcy członków.
W II Rzeczpospolitej był trzykrotnie wybrany na posła do Sejmu. Najpierw był posłem Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem - BBWR, a następnie Obozu Zjednoczenia Narodowego, popularnie OZON.
W Sejmie był rzecznikiem spraw inwalidzkich. Problemy, postulaty i wnioski przedstawiał w sposób rzeczowy i jasny.
Działał również na arenie międzynarodowej, gdzie cieszył się wielkim uznaniem. Reprezentował Polskę na kongresach i posiedzeniach organizacji europejskich i światowych. Był m.in. delegatem międzynarodowej organizacji inwalidzkiej FIDAC i zastępcą przewodniczącego organizacji CIAMAC.
Został odznaczony Orderem Virtuti Militarii V klasy, krzyżami: Komandorskim i Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Niepodległości, Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi, francuską Legią Honorową, jugosłowiańską Koroną i Commons.
W czasie okupacji niemieckiej mieszkał w Warszawie. Współdziałał z ruchem oporu. Całymi nocami słuchał zagranicznych stacji radiowych, robił wyciągi i przekazywał je prasie podziemnej. W listopadzie 1939 r. z kilkoma przyjaciółmi zorganizował Polski Związek Wolności i został zastępcą komendanta tej organizacji. Związek Walki Zbrojnej i Polski Związek Wolności jako pierwsze w Polsce podjęły konspiracyjną walkę z okupantem. Organizacja założona przez Wagnera w roku 1943 została włączona do Armii Krajowej, zachowała jednak odrębne struktury terenowe.
Wagner został aresztowany przez Niemców 12 stycznia 1941 r. i po dwóch miesiącach zwolniony na skutek międzynarodowych interwencji. Kontynuował działalność konspiracyjną. Pracował też w Związku Ociemniałych Żołnierzy, który działał legalnie - Niemcy zgodzili się na to. W ZOŻ Wagner uwagę skupiał głównie na organizacji opieki nad ociemniałymi inwalidami drugiej wojny światowej, na organizowaniu pomocy finansowej i aprowizacyjnej w postaci dodatkowych przydziałów żywności dla ociemniałych, w tym i Żydów zamieszkałych w gettcie, na organizowaniu pomocy finansowej dla ociemniałych na terenach przyłączonych do Rzeszy.
13 stycznia 1944 roku został ponownie aresztowany przez gestapo w biurze ZOŻ przy ulicy Hożej i prawdopodobnie został rozstrzelany w gruzach getta. Nie jest to pewna informacja. Są również poszlaki, że został zamordowany w obozie w Oświęcimiu. Poszlaką taką jest brajlowski zegarek znaleziony w oświęcińskim obozie.
Dodać należy, że syn Wagnera, Jerzy, zginął w powstaniu warszawskim 23 sierpnia. Tak więc wychowanie patriotyczne i tradycja walki o niepodległość została przejęta przez syna.
Jeszcze fragment artykułu Władysława Gołąba pt. "W setną rocznicę urodzin", opublikowanego w "Pochodni" 6-1999:
"Wagner był żołnierzem z krwi i kości. Mimo uczestniczenia w zajęciach w szkole oficerskiej, zdawania matury, udziału w zajęciach uniwersyteckich, równocześnie brał udział w walkach o Lwów. 10 maja 1919 r. powierzono mu dowództwo plutonu, a 1 lipca tegoż roku, dowództwo drugiej kompanii harcerskiej (drugiej dywizji Legionów). 6 października 1919 r. był dwukrotnie ranny na przyczółku mostowym w Boryszewie. Jeszcze z niezupełnie zagojonymi ranami już w dniu 28 grudnia 1919 r. objął dowództwo szóstej kompanii harcerskiej drugiego pułku piechoty Legionów, który poprowadził na tereny Białorusi. 23 maja 1920 r. pod wsią Murowa w walkach nad Berezyną i Uszą został ciężko ranny w głowę i lewy bok. Koledzy pozostawili go na polu bitwy uznając za zabitego. W ten sposób dostał się do niewoli bolszewickiej. W szpitalu moskiewskim stwierdzono u niego całkowitą utratę wzroku. 20 marca 1921 r. w ramach wymiany jeńców powrócił do Polski, jako ociemniały żołnierz. Nad Berezyną walczył w stopniu porucznika, w dniu 26 września 1922 r. awansowano go do stopnia majora, a z dniem 1 listopada 1923 r. przeniesiono go w stan spoczynku.
Mimo formalnie zakończonej kariery wojskowej, mjr Edwin Wagner do końca swego życia nie przestał być żołnierzem Rzeczypospolitej. Dał tego dowody po wybuchu drugiej wojny światowej.
Podczas walk o Lwów w r. 1918 Wagner poznał młodziutką Kazimierę Zawadzką. Między młodymi szybko nawiązała się przyjaźń, która z biegiem upływających miesięcy, przerodziła się w miłość. Do małżeństwa doszło znacznie później, gdy Wagner był już ociemniałym. Z małżeństwa ich przyszło na świat troje dzieci: najstarszy syn Jerzy, Aleksandra i najmłodsza Barbara (z małżeństwa - Tumanowicz)".
"W okresie międzywojennym ojciec piastował tyle różnych funkcji społecznych, że niewiele czasu pozostawało mu na życie rodzinne. Mama bywała niezadowolona, że cały ciężar wychowania dzieci spada na nią, ale radziła sobie z nami świetnie. Ojciec pozostawał jednak zawsze najwyższą instancją w przypadku większych przewinień. (...) Patriotyzm był tą najwyższą wartością, którą wpajano nam od najwcześniejszego dzieciństwa" - wspomina B. Tumanowicz".
Urodził się w 1912 r., zmarł 7 października 1981 r.
Jego dziadek i ojciec byli kolejarzami. We wczesnym dzieciństwie stracił rodziców, dlatego już jako trzynastoletni chłopiec musiał podjąć pracę zarobkową. Początkowo pracował w fabryce cukierków. Tu wykazał się zdolnościami plastycznymi i dostał się do szkoły zdobniczej. Szkoły tej jednak nie ukończył. Wyjechał na Śląsk i pracował w kopalni Modrzejów, a następnie w warsztatach mechanicznych w Dąbrowie Górniczej.
Jednocześnie uczył się w szkole podstawowej. Po jej ukończeniu na kursach wieczorowych zdobył średnie wykształcenie. W dziewiętnastym roku życia utracił wzrok i w Laskach k. Warszawy przystosowywał się do życia. Po kilku miesiącach opuścił ten zakład i przeniósł się do schroniska dla niewidomych "Latarnia" w Warszawie.
Ryszard Gruszczyński dysponował pięknym głosem. Uczył się śpiewu u profesor Marii Kozłowskiej w Warszawie. Koncertować zaczął w 1936 r. w Warszawie oraz w radiostacjach lokalnych - Radio Katowice, Radio Kraków, Łódź i wreszcie w rozgłośni warszawskiej. Koncertował w Polsce i Czechosłowacji.
W czasie okupacji organizował tajne życie muzyczne w Warszawie. Śpiewał też dla partyzantów Armii Ludowej.
Po wyzwoleniu najpierw koncertował w kraju, a w roku 1946 wyjechał z koncertami do Szwecji i później do USA, gdzie śpiewał między innymi na festiwalu w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Nie chciał zostać w tym kraju i powrócił do Polski. Był gorącym patriotą.
Mówił: "Moje spacery po Warszawie zimą 1945 roku należą do najsmutniejszych podróży po kraju rodzinnym.
Stawałem w odkrywanych, znajomych miejscach i kazałem sobie opowiadać szczęśliwie spotkanym przechodniom, co w rzeczywistości zostało z tego, co miałem jeszcze w swojej pamięci sprzed lat wojny. Z każdym dniem rosło wyobrażenie o tych wypalonych ulicach i rósł zarazem podziw dla decyzji przywrócenia Warszawie życia, jej pięknych zabytków, jej godności stołecznego miasta.
I mimo że straciłem mieszkanie, zostałem w Warszawie. Było mi obojętne, gdzie będę spał, chciałem być pierwszym, który da tym ludziom pieśń radosną o nowym dniu, dniu nowych ludzi. Spotykałem wówczas ludzi różnych zawodów, radujących się pracą i zadaniami, jakie brali na siebie. Ileż koncertów, dobrej muzyki i pieśni zorganizowano w tych miesiącach chłodnych i głodnych, i jak one były przyjmowane". (Po chodnia, lipiec 1954 r.)
Z okazji jubileuszu artysty w artykule "Pół wieku śpiewania" opublikowanym w "Pochodni", z czerwca 1983 r., Elżbieta Makowska tak pisze o dokonaniach niewidomego śpiewaka:
"Minęło 50 lat od pierwszego publicznego występu znakomitego niewidomego śpiewaka (barytona) - Ryszarda Gruszczyńskiego. Zadebiutował on w koncercie Polskiego Radia w Krakowie. Od tamtej pory jego życie potoczyło się jak w niezwykłej opowieści. Choć musiał pokonywać niezliczone przeszkody stawiane przez los, zdołał dzięki swemu talentowi, ukochaniu sztuki wokalnej, ogromnej pracowitości i niespożytej energii, osiągnąć sukcesy dostępne niewielu artystom - znalazł się na szczytach sławy, wśród najwyższej klasy śpiewaków. Jego głos znany jest nie tylko w Polsce, ale także daleko poza jej granicami. Amerykańska wytwórnia "Paramount" nakręciła film, oparty na biografii niewidomego śpiewaka, z jego udziałem, pokazujący, w jaki sposób ukształtował sobie życie w taki sposób, w jaki pragnął".
W "Pochodni" z grudnia 2001 r., w związku ze śmiercią artysty czytamy:
"Niewielu wybitnym artystom było dane obchodzić jubileusz 50-lecia pracy artystycznej w tak znakomitej kondycji. Jego głos ma nadal niezwykłą siłę i czyste brzmienie, co podkreślają wszyscy recenzenci. Jest to prawdziwy i rzadko spotykany fenomen.
Ryszard Gruszczyński jest człowiekiem ociemniałym. Praca artystyczna stała się całym Jego życiem. Wkłada w nią wszystkie siły, cały swój niezwykły talent. Każdą wolną chwilę przeznacza na próby, by każdy koncert był dopracowany w najdrobniejszym szczególe. Mimo nieszczęścia, jakie go spotkało, nie popadł w depresję, wziął się mocno za bary z losem i osiągnął wyżyny mistrzostwa. Natura zrekompensowała brak wzroku, dając mu znakomity i wydawałoby się niezniszczalny instrument głosowy.
Niewielu artystów miało tak dużo dowodów uznania, jak Ryszard Gruszczyński. Cenili go muzycy, śpiewacy, ludzie kultury. Wielu poetów napisało o nim wiersze, z których można stworzyć spory tomik. Otrzymał wiele wysokich odznaczeń".
Uzupełniając tę informację, dodajmy, że w 1983 r. dostał Nagrodę Miasta Warszawy za zasługi dla kultury. Przez dwadzieścia lat należał do solistów Filharmonii Narodowej w Warszawie.
W "Biuletynie Informacyjnym" z listopada 2001 r. czytamy:
"W dniu 7 października br., w wieku 85 lat, zmarł niewidomy śpiewak (baryton) Ryszard Gruszczyński. Był wybitnym wykonawcą polskich pieśni ludowych i patriotycznych, arii operowych i operetkowych, muzyki poważnej i lekkiej, laureatem Nagrody im. kpt. Jana Silhana.
W 1930 r. stracił wzrok. Był gorącym patriotą, niewidomym żołnierzem Polski podziemnej. Podczas okupacji niemieckiej dał kilkadziesiąt koncertów "Polska muzyka w polskich domach". Śpiewał w kościołach i w leśnych obozach partyzanckich, w czasie powstania warszawskiego - w miejscowościach podwarszawskich. Po wojnie śpiewał między innymi dla Polonii amerykańskiej, szwedzkiej, austriackiej. Z koncertem pieśni polskich w 1947 r. wystąpił dla delegatów ONZ i czterdziestu tysięcy słuchaczy. W okresie stanu wojennego występował w kościołach dając koncerty pieśni patriotycznych.
Pochowany został na Cmentarzu Komunalnym na Powązkach w Warszawie".
Był zasłużonym działaczem środowiska niewidomych w Polsce oraz działaczem gospodarczym, wieloletnim prezesem spółdzielni niewidomych w Warszawie.
Urodził się w 1915 r. - zmarł w marcu 1995 r.
Józef Szczurek w artykule "Wszystko dla innych" ("Pochodnia" czerwiec 1995) przytacza wspomnienia żony Edwarda Wójcika.
Czytamy:
"Mój mąż - Edward - urodził się na wsi w województwie skierniewickim, koło Rawy Mazowieckiej, w domu leśnego robotnika w 1915 roku. Kiedy miał cztery lata, stracił wzrok na skutek wybuchu niewypału z pierwszej wojny światowej. Wtedy na wsi, w ubogim domu, nikt nie pomyślał o ratowaniu oczu. I tak już zostało. Dopiero kiedy poszedł do miejscowej szkoły, żeby się przygotowawć do Pierwszej Komunii świętej, ksiądz zwrócił uwagę na jego zdolności i doradził matce, że trzeba koniecznie dziecko oddać do szkoły.
Wiejska pielęgniarka, osoba bardzo uspołeczniona, zawiozła Edwarda do Warszawy, do Instytutu Niewidomych i Głuchoniemych na Placu Trzech Krzyży. Chłopiec okazał się nie tylko zdolny, ale i bardzo pracowity, po prostu chłonął wiedzę.
Po ukończeniu szkoły podstawowej chciał uczyć się dalej, ale dyrektor instytutu powiedział, że dalsza nauka niewidomemu nie jest potrzebna. Wystarczy, jak nauczy się robić koszyki. Nie dał za wygraną. Zorganizował sobie zespół lektorów, którzy czytali mu niezbędne materiały. Przed południem pracował w warsztatach koszykarskich, popołudniami intensywnie się uczył. Wkrótce zdał egzamin do szkoły średniej i po kilku latach ukończył liceum ogólnokształcące, pracując jednocześnie w warsztatach instytutu.
Edward postanowił uczyć się dalej i zdawać egzamin na wydział prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Po latach, kiedy byliśmy już małżeństwem, zapytałam go: "dlaczego chciałeś studiować?". Odpowiedział, że po ukończeniu wyższej uczelni będzie mógł więcej zrobić dla niewidomych, bo ludzie bardziej liczą się z człowiekiem wykształconym. A więc już wtedy myślał o szerszej działalności na rzecz niewidomych.
Rozpoczęte studia przerwał wybuch wojny. W jego życiu nastał bardzo trudny okres, ale trzeba było przecież jakoś żyć.
Podczas okupacji jeździł z Warszawy na wieś w swoje rodzine strony i zawoził tam przeważnie mydło, książki oraz rozmaite przedmioty, które zamawiali u niego znajomi. Natomiast stamtąd do Warszawy przywoził głównie żywność. Za każdym razem po kilka ciężkich paczek. Miał też kontakty z organizacją podziemną i na jej zlecenie przewoził, oczywiście nielegalnie, głównie materiały opatrunkowe, na które wówczas było wielkie zapotrzebowanie. Ukrywał je przeważnie pod brudną bielizną lub żywnością. Ryzykował bardzo dużo, zwłaszcza w czasie rewizji w wagonach kolejowych, ale idea była silniejsza. Potrafił pokonywać trudności i nie zabrakło mu odwagi.
Mieszkał w malutkim pokoiku w Warszawie na ulicy Książęcej w domu, który przylegał do Instytutu Głuchoniemych. Warunki były bardzo ciężkie, bo brakowało opału, jedzenia i pieniędzy. Dyrektor Instytutu pozwalał mu korzystać z posiłków w zakładzie, dzięki temu mógł jakoś przeżyć".
Nie piszę o osiągnięciach społecznych ani gospodarczych Edwarda Wójcika. Przytoczyłem fragment wypowiedzi jego żony, żeby zwrócić uwagę na jego działalność w okresie okupacji. Z pewnością przywożenie żywności do okupowanej Warszawy miało wielkie znaczenie i pozwalało wielu przetrwać ciężkie czasy. Z pewnością też dostarczanie partyzantom materiałów opatrunkowych miało również dla wielu wielkie znaczenie, gdyż pozwalało leczyć rany. Przewożenie żywności, a zwłaszcza materiałów opatrunkowych, groziło śmiercią, a w najlepszym przypadku obozem koncentracyjnym. Pomyślmy tylko, że takich zadań podejmował się niewidomy, któremu z pewnością było trudniej to robić, niż osobom widzącym. Trudniej było zauważyć Niemców nie mówiąc już o konieczności ucieczki przed nimi.
Jest interesującą osobą, niewidomym działaczem społecznym i politycznym, psychologiem, masażystą oraz przedsiebiorcą. Aż dziw, ale w dostępnej mi prasie środowiskowej nie znalazłem informacji na temat jego działalności. Znalazłem tylko drobne wzmianki o wyborze do Sejmu RP, że odbyło się z nim spotkanie, że wypowiedział się na jakiś temat. Dlatego korzystam tylko z internetowych informacji o Zygmuncie Łenyku.
W Wikipedii czytamy:
"Zygmunt Stanisław Łenyk (ur. 13 lutego 1950 w Chrzanowie) polski polityk, przedsiębiorca, psycholog, poseł na Sejm I kadencji.
Ukończył w 1974 studia na Wydziale Psychologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, w 1983 specjalizował się w zakresie psychologii klinicznej. Był członkiem ZSP, w latach 70. należał do PZPR (wystąpił w 1979). Od 1972 do 1976 kierował krakowskim okręgiem Polskiego Związku Niewidomych, następnie pracował w Szpitalu Psychiatrycznym w Krakowie, później jako masażysta leczniczy.
Od 1979 do 1994 był członkiem Konfederacji Polski Niepodległej, włączył się też w działalność Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela.
Uczestniczył w niezależnym ruchu wydawniczym, m.in. w redakcjach "Opinii Krakowskiej", "Komunikatu", "Niepodległości". W nocy z 12 na 13 grudnia 1981, po wprowadzeniu stanu wojennego, został internowany na okres około trzech miesięcy. Po zwolnieniu wielokrotnie zatrzymywany, także karany przez kolegium ds. wykroczeń za kolportowanie ulotek. Został aresztowany 8 marca 1985 wraz z członkami rady politycznej KPN, zwolniono go z uwagi na stan zdrowia, obejmując dozorem milicyjnym.
W latach 1991-1993 z ramienia KPN sprawował mandat posła I kadencji, następnie pełnił funkcję doradcy prezesa Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Od 1995 jest właścicielem i dyrektorem krakowskiej Szkoły Języków "Poliglota".
Wielokrotny uczestnik Marszu Szlakiem I Kompanii Kadrowej na trasie Kraków-Kielce. W 2002 z ramienia Platformy Obywatelskiej kandydował do krakowskiej rady miejskiej.
W 2008 stał na czele Komitetu Obchodów Jubileuszu 30-lecia Konfederatów Polski Niepodległej.
W 2008 odznaczony przez ministra obrony narodowej Srebrnym Medalem "Za zasługi dla obronności kraju". Postanowieniem z dnia 4 września 2009 został przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i społecznej, odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski".
Wcześniej pisałem o dawnych działaczach niepodległościowych. Zygmunt Łenyk należy do współczesnych działaczy niepodległościowych. Nie jest jedynym niewidomym zaangażowanym w działalność polityczną. Jego działalność, internowanie, aresztowania i szykany, jakie go spotykały, świadczą o tym, że jest coś ważniejszego od braku wzroku, co determinuje postępowanie człowieka.
Był pracownikiem lubelskiej spółdzielni niewidomych i działaczem opozycyjnym.
"Notatka autobiograficzna
Nazwisko i imię: Jamrożek Zdzisław
Imiona rodziców: Mieczysław, Józefa
Data urodzenia: 01 maja 1942 roku
Miejsce urodzenia: Blizocin, gm. Łysobyki, (obecnie Jeziorzany) powiat Lubartów
Adres w okresie działalności w ruchach niezależnych: Lublin, ul. Hutnicza 20/5
Cechy szczególne: niepełnosprawność, I grupa inwalidztwa z tytułu wzroku i narządu ruchu.
Wspomnienie pośmiertne ze zbiorów Józefa Szczurka
"Zdzisław Jamrożek zachorował w dzieciństwie na gpp (gościec przewlekły postępujący). W Zakładzie dla Niewidomych w Laskach Warszawskich ukończył Szkołę Podstawową, nauczył się wytwórstwa szczotek i - na pewno - przeszedł bardzo dobrą szkołę wychowania obywatelskiego i patriotycznego. W Spółdzielni Niewidomych w Lublinie podjął pracę zawodową i jednocześnie uzupełniał wykształcenie w wieczorowej szkole średniej.
Na początku lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku Zdzisław Jamrożek poznał, poprzez zaprzyjaźnionych studentów, ówczesnego duszpasterza akademickiego środowisk lubelskich - O. Ludwika Wiśniewskiego. Wielki przykład pryncypialności i charyzmy nie mógł nie posiać nowych pragnień. Zawsze pozytywnie niepokorny, zawsze z nieprzepartą ochotą naprawiania świata, teraz Zdzisław dostrzegł swój największy sens i motyw działania zarazem: walka z totalitarną rzeczywistością PRL-u.
Najbliższe lata miały mu dostarczyć wiele po temu okazji. Po Czerwcu 1976 roku naturalną konsekwencją wcześniejszych doświadczeń było włączenie się w działalność powstałego we wrześniu tegoż roku Komitetu Obrony Robotników. Doświadczenie KOR-owskie stało się inspiracją do utworzenia Biura Interwencyjnego - na tymczasem.
W marcu 1977 roku powstał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Zdzisław Jamrożek szybko odnalazł w nim swoje miejsce, a od października zaczął prowadzić w swoim mieszkaniu przy ul. Hutniczej 20/5 w Lublinie Punkt Konsultacyjno-Informacyjny. Pomysłowość Zdzisława, swoisty tupet i energia działania sprawiły, że odnajdywali do Punktu drogę przedstawiciele chłopów (Janusz Rożek, Michał Niesyn), robotników i studentów. Ale były też wizyty SB-ków, dotkliwe prowokacje i przemyślne szykany; była też bojówka z nabitą bronią palną.
We wrześniu 1979 roku Zdzisław stał się jednym ze współzałożycieli Konfederacji Polski Niepodległej. W stanie wojennym i w latach 80-tych zszedł do głębszej konspiracji, a jednocześnie studiował w Instytucie Wyższej Kultury Religijnej (KUL).
Był zdecydowanie przeciwny polityce okrągłostołowej. Odszedł od nas w momencie, gdy dla ludzi ideowych stało się jakby ciaśniej. Ideowe są łokcie.
Panie Zdzisławie Jamrożek, larum grają! A Ty śpisz!?
Lublin, dn. 21 stycznia 2007 roku".
Zdzisław Mieczysław Jamrożek - niewidomy działacz opozycyjny
Małgorzata Choma-Jusińska
Źródło: "Encyklopedia Solidarności"
"Ur. 1 V 1942 w Rykach k. Lubartowa
Zm. 13 VI 1989 w Warszawie
Wykształcenie średnie
1963-1989 zatrudniony w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych im. Modesta Sękowskiego w Lublinie jako mistrz rzemiosła szczotkarskiego.
Od 1976, mimo problemów zdrowotnych (niewidomy i niepełnosprawny ruchowo), działacz opozycji:
- w 1976 uczestnik zbiórki pieniędzy na rzecz represjonowanych robotników Radomia
- w I 1977 współautor (ze Stanisławem Witerem) Listu polemizującego z artykułem Mariana Kuszewskiego nt. wydarzeń Czerwca 1976 opublikowanym w "Trybunie Ludu"
- od X 1977 organizator we własnym mieszkaniu w Lublinie Punktu Konsultacyjno-Informacyjnego ROPCiO i Klubu Swobodnej Dyskusji
- 1978 i 1979 współorganizator akcji zbierania podpisów w Lublinie pod Petycją ws. transmisji mszy św. w radiu i tv
- sygnatariusz dokumentów ROPCiO, m.in. Listu-protestu do wojewody lubelskiego (ze Zbigniewem Karpowiczem, Teresą Koprowską, Jerzym Malinowskim, Tomaszem Mrozem i S. Witerem) przeciwko odsłonięciu w Lublinie pomnika Bolesława Bieruta (III 1979).
- we IX 1978 członek Rady Zespołów Inicjatywy Obywatelskiej
- w XII 1978 członek Rady Funduszu Praw Człowieka
- 1 IX 1979 sygnatariusz założyciel KPN (prowadził Biuro Informacyjne), członek Rady Politycznej KPN
- w 1980 wpisany na listę KPN kandydatów do Sejmu PRL z Lublina (razem ze Stanisławem Franczakiem i Januszem Piotrowskim) niezarejestrowaną przez OKW
- w VII 1980 współautor "Raportu o łamaniu praw człowieka i obywatela przez władze PRL na terenie miasta Lublina i okolic od połowy 1977 r. do 15 lipca 1980 r." adresowanego do uczestników konferencji KBWE w Madrycie.
Od IX 1980 w "S." 1981-1989 wycofał się z aktywnej działalności opozycyjnej.
Odznaczony pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2007)".
W Encyklopedii Solidarności czytamy:
"Ur. 7 I 1949 w Gródkach k. Biłgoraja. Technik ekonomista. Zatrudniony w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych w Lublinie.
Działacz ZMS, 1975-1977 w PZPR.
Od 1976 w kontakcie ze studenckim środowiskiem opozycyjnym w Lublinie (m.in. Zdzisławem Bradlem) za ich pośrednictwem on i kilkoro innych pracowników SIN (m.in. Zdzisław Jamrożek, Ryszard Lis, Stanisław Witer) otrzymywali niezależne wydawnictwa.
Po wydarzeniach Czerwca '76 współorganizator wśród pracowników SIN zbiórek pieniędzy dla osób represjonowanych. W XII 1976 sygnatariusz petycji z żądaniem powołania specjalnej komisji sejmowej do zbadania okoliczności wydarzeń czerwcowych oraz działania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości. 22 I 1978 sygnatariusz oświadczenia wydanego przez ROPCiO w związku z deklaracją wyborczą ogłoszoną przez Ogólnopolski Komitet Frontu Jedności Narodu przed wyborami do rad narodowych. W 1979 domagał się (wraz z 3 innymi pracownikami SIN) prawa do emitowania audycji religijnej przez radiowęzeł w SIN, szykanowany za to w miejscu pracy współorganizator (m.in. wraz z żoną Kazimierą Dziewą, Z. Jamrożkiem oraz Kazimierą i R. Lisami) kilku akcji zbierania podpisów przed kościołami w Lublinie pod petycją w sprawie transmisji mszy św. w radiu i tv. W VII 1979 sygnatariusz Karty Praw Robotniczych. Organizator w swoim mieszkaniu nieformalnych spotkań pracowników SIN, m.in. z Henrykiem Wujcem, Wojciechem Onyszkiewiczem i Kazimierzem Świtoniem. 18 VII 1980 współorganizator, uczestnik strajku w SIN od X 1980 w "S", przewodniczący Komitetu Założycielskiego w SIN.
Właściciel Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Impuls w Lublinie.
Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (2003).
Do 17 VII 1989 rozpracowywany przez p. III RUSW w Lublinie SOS krypt. Aktywny.
Małgorzata Choma-Jusińska"
Mamy bogate informacje dotyczące działalności opozycyjnej Ryszarda Dziewy. Można by o nim wiele pisać, jako o: działaczu społecznym, recytatorze, doskonałym brajliście oraz o przedsiębiorcy. W tej publikacji ograniczamy się do działalności opozycyjnej. Poczytajmy więc, co Ryszard Dziewa mówi na ten temat. Poniżej znajdą Czytelnicy wypowiedzi Ryszarda Dziewy z rozmowy przeprowadzonej z nim przez Stanisława Kotowskiego. Rozmowa ta została opublikowana w "Biuletynie Informacyjnym Trakt" w czerwcu 2007 r. Czytamy:
"W dniu 23 marca br. zostałeś odznaczony Oficerskim Krzyżem Orderu Odrodzenia Polski za działalność w Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Jesteś znany w środowisku z działalności społecznej i gospodarczej. Pełniłeś różne funkcje, m.in. byłeś członkiem Prezydium ZG. Obecnie jesteś członkiem GKR. Kierowałeś spółką "Print6" w Lublinie, a teraz jesteś biznesmenem, właścicielem firmy "Impuls". Oficerski Krzyż jednak otrzymałeś za działalność poza naszym środowiskiem. Myślę, że powinniśmy więcej wiedzieć o Twojej działalności niepodległościowej.
Jak to się stało, że zdecydowałeś się podjąć tak niebezpieczną działalność?
Trudno w jednym zdaniu odpowiedzieć na to pytanie. Po ukończeniu szkoły zawodowej dla niewidomych w Laskach trafiłem do lubelskiej spółdzielni niewidomych. Tam spotkałem się z życzliwością wielu ludzi, a przede wszystkim z ojcowskim przyjęciem i dużą pomocą ze strony jej założyciela, Modesta Sękowskiego.
W spółdzielni, podobnie jak w całym kraju, o "dusze" młodych, dobrze zapowiadających się przyszłych działaczy walczyła ówczesna przewodniczka narodu - PZPR. Przedszkolem tej partii była organizacja młodzieżowa - Związek Młodzieży Socjalistycznej. Należąc do tej organizacji, można było robić wiele dobrego. Nawet w okręgach i kołach PZN najwięcej mieli do powiedzenia działacze partyjni i młodzieżowi. W tamtych czasach praktycznie mało kto oparł się pokusie wstąpienia do ZMS-u. Byłem młody, miałem dużo zapału, chciałem wyżywać się w działalności społecznej. Mocno zaangażowałem się w pracę tej organizacji, a w 1975 r. wstąpiłem w szeregi PZPR i byłem jej członkiem przez półtora roku. Ale ciągle czułem niesmak, że współuczestniczę w czymś, co nie jest do końca uczciwe i moralne. Przecież były wydarzenia marcowe, a potem grudzień 1970 r. A jednak wytrwałem do 1976 r. nie podejmując aktywnego sprzeciwu. Wtedy jedyne, co robiłem, to słuchałem "Wolnej Europy" i Londynu. To na pewno w przyszłości zaowocowało.
Wreszcie nadszedł czerwiec 1976 r. Wydarzenia w Radomiu i Ursusie były dla mnie sygnałem do odwrotu. 23 września powstał Komitet Obrony Robotników. Włączyłem się w nurt pracy tego ugrupowania. Zacząłem poznawać znakomitych ludzi, dzięki którym również zweryfikowałem swoją dotychczasową postawę. W grudniu 1976 r. podpisałem apel o zaprzestanie represji w stosunku do robotników z Ursusa i Radomia. Radio "Wolna Europa" wymieniało moje nazwisko. I wtedy, gdy już wszyscy wiedzieli o tej petycji, musiałem się określić: albo pokajam się i władza mi wybaczy - albo będę musiał zapomnieć o karierze zawodowej, społecznej i pogodzić się, że w życiu osobistym też mogę mieć problemy.
Wybór nie był łatwy. Wiele czynników złożyło się na moją decyzję. Byłem wychowankiem Lasek, dobrze znałem nieskazitelną postawę Modesta Sękowskiego, "Wolna Europa" też w dużym stopniu wpłynęła na moje poglądy. Na początku 1977 r. wystąpiłem z PZPR-u. To było trzy lata przed "Solidarnością", więc na skutki nie trzeba było długo czekać.
Wiem, że śp. żona Twoja była również osobą niewidomą i mieliście syna. Jak żona przyjęła Twoje zaangażowanie w uprzykrzanie życia władz PRL-u?
To była wspaniała kobieta i tak naprawdę to ona powinna ten krzyż otrzymać. Mimo bardzo słabego wzroku bardzo dużo mi pomagała i sama angażowała się w tę działalność. Wtedy nasz syn miał 3 lata. Na jednym z przesłuchań, przez 8 godzin nakłaniali ją do przekonania mnie, żebym zszedł z niewłaściwej drogi. Wykazywała dużo hartu ducha i samozaparcia, nigdy nie skarżyła się na kłopoty, które nas spotykały. Bardzo dużo jej zawdzięczam.
Na czym polegała Twoja działalność? W jakich środowiskach ją prowadziłeś? Jak długo trwała?
Jak wspomniałem, wszystko zaczęło się od wydarzeń czerwcowych. Pierwsze kontakty miałem z Komitetem Obrony Robotników i tam na początku koncentrowała się moja praca. Później powstał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Było to nieco szersze spojrzenie na sytuację społeczno-polityczną w Polsce. Nie rezygnując ze współpracy z KOR-em, zaangażowałem się w ten ruch. Ale muszę dodać, że nie byłem ani członkiem KOR-u, ani członkiem ROPCiO. Byłem ich sympatykiem i współpracownikiem. Zajmowałem się kolportażem prasy i literatury podziemnej z tzw. drugiego obiegu. Organizowałem i uczestniczyłem w spotkaniach z przedstawicielami demokratycznej opozycji, brałem udział w zbiórkach pieniężnych, przeznaczanych na pomoc osobom represjonowanym i na rozwój literatury niezależnej, podpisywałem i zbierałem podpisy pod petycjami do władz państwowych, dotyczących różnych kwestii, a w szczególności represjonowania osób walczących o prawa obywatelskie zagwarantowane w Konstytucji.
Wtedy byłem dość młody, dlatego często obracałem się w kręgach młodzieżowych, a szczególnie w duszpasterstwie akademickim. Poznałem tam wspaniałego człowieka, dominikanina o. Ludwika Wiśniewskiego, który był dla mnie wielkim autorytetem.
Również w środowisku niewidomych starałem się razem z kolegami robić coś pożytecznego. Między innym organizowaliśmy spotkania w prywatnych mieszkaniach, na które zapraszaliśmy wybitnych ludzi kultury, działaczy opozycji, np. Halinę Mikołajską. Nagrywaliśmy na kasety zakazane książki: "Folwark zwierząt", "Mała Apokalipsa" i inne. Z dwoma kolegami przygotowywaliśmy dźwiękowe czasopismo opozycyjne "Wolna taśma", przeznaczone dla naszego środowiska. Jednak funkcjonariusze SB skonfiskowali nam większość materiałów, a za kilka miesięcy powstała już "Solidarność". Ostatnią rewizję miałem w 1983 r. Potem już było trochę lżej. Zaczęto pozorować większe swobody.
Od 1983 r. zająłem się również działalnością artystyczną. Z kilkoma wybitnymi recytatorami organizowaliśmy występy, prezentując utwory literackie, niedostępne w kraju. Bardzo dobrze wspominam ten okres trwający do końca istnienia PRL-u. Najczęściej spotykaliśmy się w kościołach, bo tam jeszcze można było organizować tego rodzaju imprezy.
Czy inni lubelscy niewidomi angażowali się w działalność ROPCiO?
Nie tylko w ROPCiO, ale i w innych zrzeszeniach. Nie było ich tak wielu, ale i w całym społeczeństwie jedynie niewielka grupa aktywnie uczestniczyła w tej pracy. Należy jednak podkreślić, że kilkanaście osób w różny sposób było zaangażowanych w tę działalność".
Pomijam fragment dotyczący Zdzisława Jamrożka, gdyż temu opozycjoniście poświęcam odrębny rozdział tego artykułu. Czytamy dalej wypowiedzi Ryszarda Dziewy:
"Ryszard Lis pierwsze doświadczenia ze Służbą Bezpieczeństwa miał w 1974 r. Wówczas z wyjazdu na zawody sportowe w Anglii przywiózł i rozkolportował wśród znajomych kilka egzemplarzy wydawnictw emigracyjnych.
Od chwili powstania Komitetu Obrony Robotników wraz ze słabowidzącą żoną wspierał jego działalność poprzez rozprowadzanie biuletynów informacyjnych, zbieranie składek i podpisywanie wystąpień w obronie represjonowanych robotników i działaczy KOR.
Po utworzeniu przez Zdzisława Jamrożka Punktu Konsultacyjno-Informacyjnego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela czynnie włączyli się w jego działalność.
Współpraca polegała na:
- kolportażu wydawnictw niezależnych,
- udziale w akcjach ulotkowych,
- zbieraniu podpisów pod wystąpieniami obywatelskimi,
- zbieraniu podpisów pod petycją o udostępnienie środków przekazu ludziom wierzącym - o transmisje mszy świętych w radio,
- udostępnianiu mieszkania na potrzeby niezależnej poligrafii, oraz na spotkania środowiska niewidomych (pracowników Spółdzielni Niewidomych w Lublinie) z przedstawicielami opozycji demokratycznej, np. Kazimierzem Świtoniem, Haliną Mikołajską, o. Bronisławem Sroką, o. Ludwikiem Wiśniewskim.
Ryszard Lis i jego żona z powodu tej działalności byli przedmiotem przeróżnych szykan i represji ze strony ówczesnego Zarządu Spółdzielni Niewidomych w Lublinie oraz lubelskiej służby bezpieczeństwa (rewizje i konfiskaty materiałów oraz publikacji niezależnych).
Ryszard Lis został również odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski".
Kolejny fragment rozmowy:
"Jakie jeszcze szykany spotkały Cię ze strony ówczesnych władz PRL-u oraz tych środowiskowych, spółdzielczych czy związkowych?
Niejednokrotnie miałem przyjemność gościć w swoim mieszkaniu i w pracy panów z SB. Te rewizje były o tyle kłopotliwe, że zabierano materiały przeznaczone do kolportażu, ale i tak wiele udawało się uratować. Obawiałem się też o żonę, dla której te zdarzenia bywały dużym przeżyciem.
Spółdzielnia i Związek były w sytuacji bardzo trudnej. Władze tych instytucji miały za zadanie pohamować moje opozycyjne zapędy, a przynajmniej izolować mnie od reszty pracowników. Doskonale ich rozumiałem i nie chciałem sprawiać kłopotu. Jednak zdarzało się, że ich głupota i nadgorliwość były nie do przyjęcia. Przykładem może tu być zbieranie, przez ówczesnego przewodniczącego Rady Nadzorczej Spółdzielni i przewodniczącego Rady Zakładowej Związków Zawodowych, podpisów pod petycją domagającą się zwolnienia czterech niewidomych w związku z ich szkodliwą działalnością. Na szczęście większość pracowników odmówiła podpisania tej petycji. Mimo to ponad sto osób podpisało ten dokument. Nie mam jednak do nich żalu. To były takie czasy, kiedy pranie mózgów stosowano na co dzień, a zagrożenie przed "daleko idącymi konsekwencjami" wielu napawało strachem. Myślę, że gdyby nie rozgłos nadany sprawie przez radio "Wolna Europa" i londyński "Times", zapewne zostalibyśmy pozbawieni pracy. Również ostre pisma potępiające te szykany wpłynęły do kierownictwa spółdzielni z "Tygodnika Powszechnego" i "Więzi". To natychmiast poskutkowało. Takie represje już nie miały miejsca, tylko na zebraniach partyjnych byliśmy poddawani totalnej krytyce".
Ostatnia wypowiedź Ryszarda Dziewy:
"Jak oceniasz swoją działalność z perspektywy lat, które upłynęły od tamtych czasów?
Myślę, że był to okres, w którym łatwiej było odróżnić, co jest czarne, a co białe. Ludzie byli wtedy trochę inni: bardziej ideowi, koleżeńscy i solidarni. Mogę śmiało powiedzieć, że nie żałuję swojej działalności w tamtych czasach, chociaż wizję wolnej Polski wyobrażałem sobie trochę inaczej. Marzy mi się taka Polska, w której sprawy ogólne byłyby znacznie ważniejsze niż partyjne korzyści.
Czy uważasz, że należy angażować się w walkę o słuszną sprawę, nawet wówczas, gdy jest to niebezpieczne?
Moim zdaniem angażować powinien się ten, kogo na to stać. Inni niech zachowują się przyzwoicie. Napotkałem wielu ludzi, którzy bardzo dużo mi pomogli, nie angażując się w działalność opozycyjną".
Urodził się 5 sierpnia 1954 roku w Warszawie,
Jest słabowidzącym działaczem społecznym, redaktorem i pisarzem. Działał w wydawnictwach podziemnych. W niniejszej informacji staram się zwrócić uwagę na jego opozycyjne doświadczenia.
Na wstępie syntetyczna informacja pt. "Piotr Stanisław Król
- działacz społeczny" zamieszczona w miesięczniku "Wiedza i Myśl" (luty 2012 r.)
"Piotr Stanisław Król jest człowiekiem bardzo sumiennym, terminowym, odpowiedzialnym i rzetelnym. Takim też jest działaczem społecznym.
W kwietniu 2001 roku sfinansował i założył pierwszą w Polsce stronę internetową zajmującą się w tak szerokim zakresie problematyką uwarunkowanych genetycznie chorób siatkówki oka, pod nazwą: RETINA FORUM (www.retina-forum.pl). Sam doświadczony schorzeniem retinitis pigmentosa (zwyrodnienie barwnikowe siatkówki) w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zbierał i tłumaczył na język polski informacje z całego świata w dziedzinie badań naukowych w zakresie genetyki, w tym przede wszystkim - oka. Stąd podtytuł strony: "Ok(n)o wiedzy genetycznej - nauka, nadzieje, kontrowersje, aktualności, ciekawostki, kontakty". Witryna bardzo licznie odwiedzana, otwierająca swoje łamy dla naukowców, etyków, publicystów, a przede wszystkim osób szukających wiedzy z pytaniem w tle: "jak z tym żyć?".
Od dwudziestu lat zajmując się m.in. projektowaniem stron internetowych i grafiką komputerową, poświęca swój czas i energię także dla organizacji i stowarzyszeń osób z dysfunkcjami wzroku. W 2000 roku zaprojektował na prośbę dyrektor Małgorzaty Pacholec oficjalną stronę oraz graficzne logo Okręgu Mazowieckiego PZN (www.pzn-mazowsze.org.pl); opiekował się i administrował witryną od czasu uruchomienia w 2001 roku do grudnia 2011 (współpraca, przynajmniej na jakiś czas, zakończona z powodów finansowo-organizacyjnych).
W 2006 roku, na prośbę przewodniczącego Grupy Roboczej "Widziane z chodnika", mgr. inż. Michała Czerniaka, zaprojektował dla niej stronę www oraz logo graficzne. Grupa zajmuje się problemami osób niepełnosprawnych w dostępie do obiektów użyteczności publicznej, środków transportu publicznego odpowiedniej informacji oraz możliwości bezpiecznego korzystania z dróg publicznych. Obecnie działa w ramach Instytutu Badawczego Dróg i Mostów, współpracując m.in. z Polskim Związkiem Niewidomych (początki działalności Grupy w 1991 roku w Okręgu Mazowieckim PZN, wówczas pod nazwą Okręg Warszawski PZN). Obecnie funkcjonuje szeroko znane w tym zakresie działalności - logo, natomiast strona jest od jakiegoś czasu zawieszona.
W 2006 roku brał udział w pracy zespołowej nad projektem oficjalnej strony www oraz loga Stowarzyszenia Retina AMD Polska (dawniej noszącego nazwę: Polskie Stowarzyszenie Retinitis Pigmentosa). Administruje społecznie tą stroną, zajmując się także redakcją artykułów, tłumaczeniami oraz fotoreportażami, do dnia dzisiejszego.
Aktywna była w tym środowisku jego działalność publicystyczna oraz redakcyjna.
W roku 2004 przejął po Jacku Zadrożnym stanowisko redaktora naczelnego kwartalnika RETINA, pisma wydawanego przez Polskie Stowarzyszenie Retinitis Pigmenntosa. Niezwykle cenna pozycja na rynku wydawniczym w branży medyczno-społecznej, redagowana przez znakomity zespół młodych, pełnych zapału oraz doświadczonych publicystów.
W latach 2002-2004 współpracował z Biuletynem Informacyjnym PZN (red. nacz. Stanisław Kotowski); będąc członkiem kolegium redakcyjnego kontynuował wcześniej uruchomiony cykl: "Słabowidzącym radzimy" (opublikował ponad 30 artykułów), zainicjował cykl poradników informatycznych w formie felietonistycznej (niepozbawionych humoru dla łatwiejszego "wchłaniania" wiedzy przez czytelników) pt. "Komputerowe potyczki", pisane pod pseudonimem Bartosz Bitowski. W sumie ukazało się 36 artykułów, kontynuowanych od 2005 roku w miesięczniku "Pochodnia" (po likwidacji przez Zarząd Główny PZN "Biuletynu Informacyjnego PZN"). W miesięczniku "Pochodnia" (red. nacz. Grażyna Wojtkiewicz, następnie Robert Więckowski) oprócz ww. publikował własny cykl felietonów "Patrząc z ukosa" (w sumie opublikował 23 felietony) oraz poradniki dot. sprzętu i oprogramowania komputerowego oraz pomocy optycznych dla osób z dysfunkcjami wzroku, pod pseudonimem Jan Porada (w sumie 11 artykułów). Oprócz stałych pozycji zajmował się publikacją m.in. artykułów dot. historii Polskiego Związku Niewidomych w książkach oraz w pismach. Współpraca z miesięcznikiem "Pochodnia" zakończyła się w styczniu 2009 roku.
Jako prozaik, poeta, edytor postanowił pomóc osobom, którym "jest nieco trudniej w życiu" poprowadzić profesjonalną wersję kwartalnika kulturalnego "Sekrety ŻARu", wydawanego przez Klub Twórczości ŻAR w ramach Okręgu Mazowieckiego PZN. W Klubie sprawował do końca 2009 roku funkcję wiceprzewodniczącego. Od 2004 roku pełnił funkcję najpierw zastępcy, a po dwóch latach redaktora naczelnego. W latach 2006-2009 był koordynatorem Mazowieckiego Konkursu Małej Formy Literackiej. Wielu początkującym poetkom i poetom pomógł w redagowaniu, edycji i w wydaniu ich inauguracyjnych tomików zarówno w wersji papierowej, jak i dźwiękowej.
Współpracował społecznie m.in.: z Biblioteką Centralną PZN, prowadząc imprezy kulturalne, organizując spotkania autorskie; ze studentami i naukowcami, w tym z dr Małgorzatą Czerwińską z Uniwersytetu w Zielonej Górze, której pisał m.in. rozdziały do książek przez nią redagowanych, pomaga jej do dziś w zbieraniu materiałów do prac badawczych dot. literatury twórców niewidomych i słabowidzących; z Fundacją TRAKT -współpraca w wydaniu pozycji książkowej o historii zasłużonych w pracy dla środowiska PZN itd.
Nigdy nie kandydował (nie miał takiej chęci) do jakichkolwiek władz PZN, natomiast przyjął propozycję objęcia stanowiska w Radzie Nadzorczej Zakładu Nagrań i Wydawnictw PZN w kadencji w latach 2004-2006, gdzie pełnił funkcję wiceprzewodniczącego. Opierając się na długoletnim doświadczeniu wydawniczo-poligraficznym opracował tam duży projekt racjonalizacji, unowocześnienia i zdecydowanego obniżenia kosztów produkcji w dziale wydawniczym oraz w drukarni. Niestety, nie został on przejęty i realizowany przez kolejne władze tej instytucji.
Członkiem Polskiego Związku Niewidomych Piotr Stanisław Król jest od 1994 roku. Wyróżniony srebrną odznaką zasłużonego dla PZN i od czasu do czasu, dobrym słowem".
Źródło:
Salonik Literacki Piotra Stanisława Króla
O autorze
Piotr Stanisław Król - ur. 5 sierpnia 1954 roku w Warszawie, publicysta, prozaik, poeta.
Od marca do grudnia 1981 roku redaktor naczelny tygodnika "BIS", wydawanego przez NSZZ Solidarność w RSW "Prasa - Książka - Ruch". Po wprowadzeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku publicysta w wydawnictwach podziemnych, tzw. "drugiego obiegu", m.in.: Tygodnik "WOLA", "Tygodnik Mazowsze", Biuletyn Informacyjny Solidarność (nieregularnie ukazująca się kontynuacja tygodnika "BIS").
W 1983 roku ukazał się jego debiutancki tomik poezji pt.: "Spisywane nocą", dwa lata później drugi zbiór poezji pt.: "Okruchy pamięci" (1985). Obydwie książki wydane w podziemnym wydawnictwie "Wola" pod pseudonimem literackim Stanisław Kossek.
Do 1989 roku aktywnie współpracował z warszawskim Duszpasterstwem Świata Pracy. Publikowany w pismach literackich, almanachach, w tym m.in.: "Mikoła z dworca rajskiego", którego tytuł wzięty został z opowiadania nagrodzonego w listopadzie 2006 roku I miejscem w Konkursie Literackim FSON w Krakowie. Laureat m.in. I miejsca w Mazowieckim Konkursie Małej Formy Literackiej (2003), wyróżniony w Konkursie Literackim o Pióro Prezydenta Warszawy (2004).
W 2008 roku opublikowany został wybór jego felietonów pt. "Czy tędy na wyspy szczęśliwe... ", w 2010 roku zbiór opowiadań pt. "Tętno miasta" (obydwie książki nakładem Wydawnictwa KomoGraf, Ożarów Maz.).
Autor wielu stałych rubryk prasowych i felietonów, pisanych także pod pseudonimami: Kos, Monokl, Bartosz Bitowski, Jan Porada (dwa ostatnie używane w publicystyce dotyczącej problematyki komputerowo-informatycznej).
W latach 2006-2009 redaktor naczelny Kwartalnika Kulturalnego "Sekrety ŻARu".
Pomysłodawca, współzałożyciel i redaktor naczelny zainicjowanego w 2010 roku Niezależnego Magazynu Społeczno-Kulturalnego "InterMosty", którego główną ideą jest szeroko pojęte "przerzucanie mostów": społecznych, kulturowych, narodowościowych, światopoglądowych i na wielu innych obszarach relacji międzyludzkich.
Właściciel i redaktor prowadzący założonego w 2001 roku społeczno-medycznego portalu internetowego RETINA FORUM.
Animator kultury, współorganizator i koordynator, m.in. konkursów literackich, spotkań autorskich, imprez kulturalnych".
"Myśl Literacka" z kwietnia 2011 r. opublikowała wywiad Janiny Wielogurskiej z Piotrem Stanisławem Królem. pt. "MOJE WYSPY, NASZE WYSPY". Poniżej cytuję wypowiedzi Piotra Króla dotyczące działalności opozycyjnej.
"Teraz już trochę poważniej - na początku 1981 roku skierowano mnie, 26-letniego, początkującego publicystę, na stanowisko redaktora naczelnego tygodnika "BIS", wydawanego przez struktury Solidarności działające w RSW "Prasa-Książka-Ruch". Z grupą zaangażowanych, młodych kolegów redaktorów staraliśmy się na bieżąco opisywać mknącą z szybkością rakiety niezwykłą historię dziejących się wokół nas wydarzeń. Artykuły, wywiady, felietony... Szczególnie polubiłem ten dział publicystyki i nie rozstaję się z nim do dziś.
A więc na początek publicystyka i redaktorowanie. A poezja?
W stanie wojennym. Odnalazłem ją działając w podziemiu... Toż to była wtedy brutalna proza życia... którą, niczym opatrunki na coraz liczniejszych ranach, leczyła. Sam byłem tym zaskoczony. Kiedy wszyscy szli spać siadałem do mojej ukochanej Olivii, walizkowej maszyny marki Olivetti, którą odziedziczyłem po moim, wspomnianym wcześniej, dziadku Tadeuszu (kupił ją w PEWEX-ie pod koniec lat 70. ubiegłego wieku) i najpierw przygotowywałem kolejne teksty do tygodnika "Wola", nieregularnie ukazującego się "BIS-a", kontynuacji zepchniętego do podziemia pisma, którym kierowałem i innych wydawnictw. A później wiersze, do świtu...
W 1983 roku wydany został, oczywiście w drugim obiegu, mój pierwszy tomik poezji pod tytułem, jakże by inaczej, "Spisywane nocą", pod pseudonimem Stanisław Kossek. Dwa lata później kolejny "Okruchy pamięci" (1985). Na powielaczu białkowym, z rozmazanym drobnym drukiem, w nakładach... kto to wie?
Jaki to był rodzaj poezji? Romantyczno-buntowniczy?
Z pewnością jedno i drugie, ale ja określam go po latach także: "brutalnie realistyczny". Choć zdarzały się też i miłosne westchnienia. Do mojej ukochanej żony, śpiącej w sąsiednim pokoju i Olivii, którą trzymam w szafie do dziś (śmiech).
Kolejne pytanie i odpowiedź:
"O latach osiemdziesiątych mógłby Pan opowiadać parę dni i nocy. Jak w skrócie, ocenia Pan tamten czas przez pryzmat swojej działalności?
Może zaskoczę wielu tą wypowiedzią - to był ciekawy i niezwykle wartościowy okres. Oprócz zepchniętej do podziemia Solidarności, która łączyła ludzi o różnych, czasami skrajnych poglądach w walce o jeden, podstawowy cel: WOLNOŚĆ, istniała niezwykle cenna solidarność międzyludzka.
Do roku 1989 działałem w strukturach Duszpasterstwa Świata Pracy, gdzie m.in. aktywnie uczestniczyłem w pracy charytatywnej na rzecz rodzin w ciężkiej sytuacji materialnej, solidarnie szliśmy za głosem księdza Jerzego Popiełuszki, a po jego śmierci trwaliśmy przy Jego grobie. Nie było pogoni za "kasą", była walka o WOLNOŚĆ, była wzajemna empatia, całonocne spotkania przyjaciół, znajomych, po których byliśmy bogatsi, mimo że nasze portfele pozostawały raczej nadal chudziutkie.
Jak widzimy, Piotr Stanisław Król walczył o wolną Polskę chociaż nie strzelał, nie rzucał bomb ani min nie zakładał.
Był pisarzem, dziennikarzem i działaczem społecznym. Był też opozycjonistą. W tej publikacji eksponuję jego działalność opozycyjną.
Urodził się 14 marca 1932 r., zmarł 21 sierpnia 1983 r.
W listopadzie 1945 r., wskutek wybuchu miny, utracił wzrok i lewą nogę. Po zakończeniu leczenia szpitalnego. W roku 1946 został przyjęty do Zakładu w Laskach. Przebywał tam do 1950 r. Następnie do szkoły średniej uczęszczał w Warszawie i jako pacjent przez półtora roku w sanatorium przeciwgruźliczym w Otwocku. Maturę uzyskał w 1953 r. W latach 1953-1957 studiował na wydziale filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.
Już w szpitalu zadecydował, że będzie pisarzem. O okolicznościach podjęcia tej decyzji pisze Danuta Tomerska w artykule "Jeszcze drżą fale..." - ("Pochodnia" wrzesień 1993 r.).
"Był rok 1945. Jerzy przebywał w szpitalu w Puławach, gdzie przywieziono ciężko rannego chłopca niemającego szans przeżycia. Usiadł kiedyś przy jego łóżku i zaczął improwizować wiersze. Chłopiec przestał jęczeć, zasłuchał się i na chwilę zapomniał o cierpieniu. - "Wtedy zrozumiałem - wspominał Jerzy po latach - że słowo, literatura, może pomóc człowiekowi w najtrudniejszych chwilach i pomyślałem po raz pierwszy, że pisanie będzie moją drogą życiową". Pisanie było nie tylko jego drogą życiową, ale i największym hobby. Pracował nad swymi książkami intensywnie, systematycznie, po kilka, a czasem kilkanaście godzin dziennie. Najchętniej pisał wieczorami. W ciszy, przy szczelnie zamkniętych drzwiach i oknach dyktował tekst powieści swojej żonie, Lucynie. Pracował wyłącznie z żoną, ona więc była pierwszym odbiorcą i w pewnym sensie współtwórcą tej literatury. Ulubionymi bohaterami Jerzego Szczygła były dzieci, choć pisał też powieści dla dorosłych czytelników.
Przemożny wpływ na jego twórczość wywarło dzieciństwo. Sieroce, smutne, przypadające na "czasy pogardy" - okupację hitlerowską. Ojca stracił wcześnie, starszy brat za udział w konspiracji został wywieziony do obozu zagłady. Już w wieku 11 lat musiał Jurek zdać egzamin samodzielności, opiekując się ciężko chorą matką i walcząc o byt własny i młodszego brata. Jerzy Szczygieł pochodził z Puław, tam się urodził w 1932 roku, tam spędził dzieciństwo, tam przeżył tragiczny wypadek z niewypałem, utratę wzroku i nigdy na dobre nie rozstał się z tym miastem. Tam rozgrywa się akcja większości jego utworów, choć autor świadomie nie wymienia nazwy".
Tak więc zrealizował młodzieńcze postanowienie i został pisarzem. Już od 1953 r. należał do Koła Młodych Związku Literatów Polskich.
W 1954 r. opublikował opowiadanie "Karta z dziennika". Od tej pory do śmierci, oprócz wielu opowiadań, napisał książki:
"Tarnina", "Milczenie", "Drogi rezygnacji", "Dopalające się drzewa", "Sen o brzozowych bucikach", "Ziemia bez słońca", "Szare rękawiczki", "Powódź", "Nigdy cię nie opuszczę", "Jak trudno kochać", "Po kocich łbach", "Poczekaj błyśnie, poczekaj otworzy się".
Jest to imponujący dorobek literacki. Nie przyszedł on łatwo. Oprócz zdolności, konieczna była intensywna praca po kilka, a nawet po kilkanaście godzin dziennie.
Dodać należy, że pisarz był żonaty i miał troje dzieci.
W pracy dziennikarskiej charakteryzowała go wielka wrażliwość na krzywdę i bezkompromisowość. Pisze o tym Danuta Tomerska w cytowanym artykule "Jeszcze drżą fale". Czytamy:
"Był kontrowersyjny, a więc różnie przyjmowany przez otoczenie. Jego chłodny często sposób bycia onieśmielał niektórych ludzi i zniechęcał, a jednocześnie wielu go podziwiało. Wydaje mi się, że ten chłód i pewność siebie to były pozory, a może jakaś warstwa ochronna, bo w gruncie rzeczy Jerzy był osobą wrażliwą, uczuciową i oczekującą uczucia - przyjaźni, solidarności.
Tę solidarność wykazał sam w trudnym czasie stanu wojennego, kiedy ludzie, określani jako wrogowie ustroju, wyrzuceni z pracy, znajdowali miejsce w redakcji kierowanej przez Szczygła. Kiedy słowa miały swoją wartość, to właśnie w "Niewidomym Spółdzielcy" pisano o sprawach ważnych, o których wysokonakładowa prasa w Polsce milczała. Była w tym geście i odwaga, i głębia buntu, a także odpowiedzialność dziennikarza wobec siebie i społeczeństwa. I to zasługuje na szacunek".
O postawach pisarza i dziennikarza w artykule "Pamięci Jerzego Szczygła" ("Wiedza i Myśl", marzec 2012) pisze AMA.
"Po 13 grudnia 1980 r. (stan wojenny) Jerzy Szczygieł stanął murem po stronie zwalnianych z pracy dziennikarzy, którzy odmówili współpracy z reżimem komunistycznym. Po odwieszeniu, na początku stycznia 1981 r., tytułów prasowych, redakcja "Niewidomego Spółdzielcy" stała się dla nich oazą. Stefan Bratkowski - prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, Dariusz Fikus - sekretarz redakcji tygodnika "Polityka" i wielu innych znakomitych dziennikarzy, m.in. Jacek Maziarski, Jacek Kalabiński, Danuta Zagrodzka, Ewa Szemplińska, Bożena Wawrzewska dostali od Jerzego propozycję stałej współpracy. Fikus został zatrudniony na etacie (sekretarza redakcji), inni mieli możliwość zamieszczania w czasopiśmie artykułów. Na łamach miesięcznika zaczęły pojawiać się dziennikarskie perełki. Skromny środowiskowy periodyk "Niewidomy Spółdzielca" stał się czasopismem z "wyższej półki", jednym z najbardziej poszukiwanych tytułów na rynku. Egzemplarze miesięcznika osiągały na bazarach horrendalne ceny. Mimo szykan ze strony ówczesnych mocodawców prasy, Jerzy nie uległ naciskom, by "rozgonić" towarzystwo. Odwrotnie. Coraz więcej bezrobotnych dziennikarzy mogło w redakcji wypić herbatę lub kawę, ogrzać się w jej cieple, przedstawić swoje problemy, otrzymać słowa otuchy i wsparcie. Jerzy w walce o prestiż czasopisma był nieugięty. Wywalczył dla "Niewidomego Spółdzielcy" prawo zaznaczania ingerencji cenzury, co było ewenementem w skali kraju - niewiele renomowanych tytułów dostąpiło tego "zaszczytu". A kiedy przyszedł taki moment, gdy cenzura zabroniła zamieszczać na łamach miesięcznika nazwisk autorów tekstów (Bratkowskiego i Kalabińskiego), Jerzy (w uzgodnieniu z prawnikami) wystosował pozew przeciw cenzurze do Sądu Administracyjnego. Na ówczesne czasy to był wyczyn bohaterski. W organach władzy zawrzało! Trzeba było Szczygła złamać. Tylko jak? Prawo prasowe, nawet ówczesne, ułomne, ewidentnie stało po stronie redakcji. Ale Komitet Centralny PZPR miał swoje sposoby, by złamać niepokornych. Użycie politycznego szantażu - albo redakcja wycofa pozew, albo zostanie zamknięta, a Szczygieł wyciszony - było chwytem tyleż diabelskim, co skutecznym. Nie mogliśmy decydować o "być albo nie być" tytułu, jakby był naszą własnością. "Niewidomy Spółdzielca", jak sama nazwa wskazuje, był własnością niewidomych spółdzielców, dla tego środowiska został powołany. I pozew wycofaliśmy. Pamiętam z tego czasu takie wydarzenie, i to nie jest anegdota. Jurka wezwał towarzysz Golwala - ówczesny prezes Centralnego Związku Spółdzielni Niewidomych - na dywanik, by przekonać go o wycofaniu pozwu. Słowa pełne frazesów bardzo zdenerwowały Jurka. Wzburzył się niepomiernie. On zawsze chodził z laską, taką grubą, drewnianą. Kiedy dość już nasłuchał się mowy-trawy, trzasnął lachą o stół i powiedział: - "Mam was wszystkich w dupie". I wyszedł z uszkodzoną podporą. W redakcji powiedział do nas: - "Pakujemy się. Już po nas!" Ale nazajutrz wezwano go do KC PZPR i postawiono wspomniane ultimatum.
Stan wojenny to był czas przełomowy dla Jerzego Szczygła, cezura w jego życiu. Nie licząc się z konsekwencjami, oddał legitymację członka PZPR i bez reszty zaangażował się w ruch solidarnościowy. Jego aktywność była niesamowita. Koniecznie chciał uczestniczyć w każdym ważnym wydarzeniu, które rozgrywało się na terenie Warszawy. Był pod sądem, gdy toczyła się tam sprawa o odwieszenie NSZZ "Solidarność", pod krzyżem nieopodal Kościoła św. Anny, gdzie kwiaty składali opozycjoniści, na Placu Zamkowym, gdy milicja była w akcji. Czuł głęboką więź z tymi, którzy narażali swoje życie dla wolności - w najważniejszych momentach chciał być wśród nich. Bardzo emocjonalnie przeżył wizytę Ojca Świętego w stolicy na ówczesnym Stadionie Dziesięciolecia. Po raz pierwszy zdradził się przede mną, jak dotkliwie zabolało, że nie mógł Go zobaczyć. Tak bardzo chciał w tych burzliwych czasach być "widomym" świadkiem wydarzeń".
Jerzy Szczygieł otrzymał wiele odznaczeń za swą twórczość literacką, pracę dziennikarską i działalność społeczną oraz polityczną. Już w 1970 r. został za zasługi dla kultury polskiej odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
W dniu 13 grudnia 2012 r. żona literata Lucyna z rąk prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Bronisława Komorowskiego odebrała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. To wysokie odznaczenie przyznane zostało pośmiertnie za wybitne zasługi we wspieraniu przemian demokratycznych w Polsce.
Praca twórcza, praca zawodowa, zaangażowanie społeczne i zaangażowanie polityczne - to cechy ociemniałego pisarza i dziennikarza. W każdej z tych dziedzin Jerzy Szczygieł miał osiągnięcia, które pozytywnie wyróżniają go spośród ludzi i to nie tylko niewidomych. Niewiele osób bez żadnej niepełnosprawności może osiągnąć aż tyle. A Jerzy Szczygieł był całkowicie ociemniały i nie miał jednej nogi. To bardzo optymistyczne, że człowieka stać aż na tak wiele.
I tym optymistycznym akcentem kończę prezentowanie niewidomych walczących o wolną Polskę i o demokrację w naszym kraju. Myślę, że prezentowane osoby pozytywnie zasłużyły się, nie tylko dla środowiska niewidomych, lecz również dla Polski.
Różna była działalność prezentowanych osób, ale jej celem była wolna, demokratyczna Polska. Jak we wszystkich dziedzinach życia, tak w walce o społeczne, polityczne i narodowe ideały, brak wzroku nie jest ułatwieniem. Nie ułatwia też działalności opozycyjnej. A mimo to, i w tej dziedzinie, niewidomi mają swój udział, wnieśli wkład w walkę z okupantem czy reżimem totalitarnym. I jest to powód do dumy z siły żywotności natury ludzkiej, której nie niweczy nawet tak wielka niepełnosprawność jaką jest ślepota.
Skryba