Wiemy już, że osoby z uszkodzonym wzrokiem mogą  pracować zawodowo, w różnych zawodach i na różnych stanowiskach. Wiemy, że  niektórzy z nich osiągnęli sukcesy w pracy twórczej, naukowej, politycznej, a  nawet w walce narodowo-wyzwoleńczej i o demokrację. Jeżeli tak, wiemy również,  że mogą pracować bezinteresownie na rzecz innych, w tym na rzecz osób z  uszkodzonym wzrokiem. Mogą pomagać innym ludziom, którzy potrzebują ich pomocy.  Leży to w ich interesie. Każdy człowiek, który w jakiś sposób zaspokaja  potrzeby innych ludzi, zaspokaja również własne. Praca na rzecz innych, udzielanie  im pomocy daje poczucie własnej wartości, przydatności społecznej, podnosi  poziom samooceny i daje uznanie społeczne. Wszystko to jest niewidomym i  słabowidzącym bardzo potrzebne, nawet bardziej niż ludziom bez  niepełnosprawności, gdyż muszą oni w większym stopniu niż pozostali ludzie  korzystać z pomocy. Jeżeli więc mogą również pomagać, wzrasta ich poziom  samooceny. Każdy w mniejszym lub większym zakresie, stale lub okresowo, musi  korzystać z pomocy członków swojej rodziny, z pomocy przyjaciół i znajomych, a  także osób przygodnie spotykanych. Jeżeli wszyscy muszą, muszą i niewidomi i  jest to normalne. 
Od czasu kiedy w średniowieczu niewidomi zaczęli  organizować się w samopomocowe bractwa żebracze, zaczęli też pracować dla  wspólnego dobra, czyli również na rzecz innych, a nie tylko dla siebie. Do tych  zamierzchłych czasów wrócę w odrębnym artykule, który poświęcony będzie  stowarzyszeniom osób niewidomych. Teraz przedstawię sylwetki kilku niewidomych,  którzy owocnie pracowali na rzecz osób z uszkodzonym wzrokiem. Zapoznam  Czytelników z dwoma wybitnymi Francuzami i czterema zasłużonymi Polakami. 
Muszę zaznaczyć, że wybór sylwetek działaczy jest  moją arbitralną decyzją. W polskim ruchu niewidomych mieliśmy setki działaczy,  którzy zasługują na naszą pamięć i wdzięczność. Wielu z nich kwalifikuje się do  kilku artykułów cyklu "Z laską przez tysiąclecia". I tak na przykład  wybitną działaczką była matka Róża Czacka. Jej sylwetkę znajdą czytelnicy w  artykule nr 24 tego cyklu, poświęconym osobom duchownym. Literatem, działaczem  społecznym i bojownikiem o demokrację w naszym kraju był Jerzy Szczygieł. Nie  znalazł się on w niniejszym artykule, tylko w 27, który poświęcony został  bojownikom o wolność Polski i o demokrację w naszym kraju. Podobnie ma się  sprawa z wieloma innymi osobami, które działały społecznie, a były literatami,  muzykami, naukowcami, działaczami spółdzielczymi. Dodam, że niektóre osoby  angażowały się i angażują na rzecz środowiska, w którym żyją, niekoniecznie  środowiska niewidomych i słabowidzących. Ze względu na tę różnorodność  zaangażowania i setki osób godnych uwagi, niezbędny był trudny wybór i  zaprezentowanie tylko po kilka osób jako przykłady działalności w danej  dziedzinie. 
 
 
   Pisałem o nim  w dziesiątym artykule cyklu "Z laską przez tysiąclecia". Teraz  przypomnę tylko, że urodził się on 4 stycznia 1809 r., zmarł w dniu 6 stycznia  1852 r. Punktowe pismo, które ciągle służy niewidomym, opracował w 1825 r. Miał  wówczas 16 lat. 
   
 
      Urodził się 30 lipca 1857 r. w Tain, małym miasteczku  nad Rodanem. Zmarł 24 stycznia 1924 r. 
   Ojciec jego  był malarzem i rysownikiem. Pochodził ze starej rodziny francuskiej o  obyczajach patriarchalnych, przywiązanej do ziemi i tradycji. Maurycy wyniósł z  rodziny tradycje intelektualne i moralne oraz przekonanie o potrzebie  poświęcania się dla dobra publicznego. 
      Gdy skończył dziewięć lat, w czasie strzelania z łuku  zranił się w oko. Stracił wzrok. Był dzieckiem o żywym umyśle, żądnym wiedzy.  Chciał wszystko wiedzieć i rozumieć. Kochał konie i lubił przy nich pracować.  Pozostał chłopcem czynnym, przedsiębiorczym, odważnym i wytrwałym. Codziennie  uprawiał gimnastykę. 
      We dworze była kaplica, młyn, piec do chleba, hodowla  jedwabników, winnica i kadzie fermentacyjne do wina, psiarnia i specjalne  przestrzenie do hodowania zwierzyny. Była też kuźnia i stolarnia. Maurycego  interesowała mechanika i wszystko, co dotykalne i praktyczne. Miał więc wiele  sposobności do nauczenia się mnóstwa czynności i poznawania praktycznej wiedzy.  Wypytywał robotników o tajniki pracy w każdym rzemiośle. Starał się  samodzielnie wykonywać wszystkie prace. Tak opanowywał praktyczną wiedzę i  uczył posługiwać się piłą, strugiem, młotkiem i dłutem. Okazało się to bardzo  cenne w późniejszym życiu. 
      Na podkreślenie zasługuje fakt, że ta arystokratyczna  rodzina wykazała niezwykły w tamtych czasach zdrowy rozsądek i nie ograniczała  swobody niewidomemu dziecku. Ileż to obecnie rodziców, w trosce o  bezpieczeństwo dziecka, nie pozwoliłoby mu przebywać w stolarni, we młynie,  kuźni, stajni i innych niebezpiecznych miejscach. 
      Rodzice zdecydowali się umieścić Maurycego w szkole  dla niewidomych. On sam przyczynił się do podjęcia tej decyzji. Stwierdził:  "Jestem niewidomy, chcę być wychowany jak niewidomy". Najpierw przez  rok uczył się w szkole w Arras, prowadzonej przez zakonnice, potem wstąpił do  Institution Nationale w Paryżu. Następnie zdobywał wiedzę na Sorbonie.  Swobodnie posługiwał się brajlem, robił mnóstwo notatek i streszczeń. 
      Wcześniej, dzięki świetnemu opanowaniu brajla, zdobył  kwalifikacje pracownika umysłowego. Uczył się też gry na fortepianie, organach  i harmonii. Grał na flecie w orkiestrze zakładowej. Doświadczenia te  wykorzystywał później do organizowania pomocy niewidomym muzykom. 
      Uważał, że najważniejsza jest rodzina. Zakłady  dobroczynne - pisał - są tylko paliatywami. Powinny one starać się nie o  zastąpienie rodziny, ale dopomagać jej w pracy i staraniu o niewidomego, a  miejsce rodziny zająć dopiero wtedy, gdy ona zawiedzie. 
      Uważał, że żyć jako niewidomy jest pewną sztuką. A  posiąść ją może tylko ten, kto się pogodził z faktem utraty wzroku. I Maurycy  pogodził się z niepełnosprawnością. Mimo że był bogaty, utalentowany i świat  stał przed nim otworem, utrzymywał ścisłą więź z Instytutem, przyjął posadę nauczyciela  muzyki (fletu i fortepianu). Dom jego był zawsze otwarty dla kolegów. Lubił  słuchać rozmów nauczycieli, ale sprawy widział znacznie szerzej. Oni  interesowali się tylko niewidomymi przebywającymi w Instytucie, on ogarniał  myślą, planami i pragnieniami niewidomych z całej Francji. Interesował się  losem dorosłych niewidomych i ociemniałych, dla których nie było wówczas  zakładów rehabilitacji. 
      Maurycy zaczął myśleć o powołaniu stowarzyszenia,  wielkiego, bogatego, potężnego, które objęłoby opieką wszystkich niewidomych,  zaopiekowało się dzieckiem niewidomym, umieściło w odpowiedniej szkole, podjęło  współpracę ze szkołami i dopomagało im w spełnianiu trudnego zadania.  Stowarzyszenie miałoby na celu organizowanie życia niewidomych w społeczeństwie  i roztaczałoby opiekę nad ludźmi, którzy z racji niepełnosprawności potrzebują  pomocy w ciągu całego życia. 
      W ten sposób - myślał - wielka idea Valentina Hauy  mogłaby być urzeczywistniona. Dlaczego niewidomi nie mieliby mieć swego  czasopisma? Dlaczego muzycy niewidomi nie mogliby mieć do dyspozycji nut, które  pozwoliłyby im rywalizować z muzykami widzącymi? W brajlu należałoby dostarczać  niewidomym wszystkiego, co jest potrzebne do korzystania z dóbr kultury. 
      Uważał, że trzeba zacząć od zbadania brajla, ażeby  móc wydobyć z niego wszystkie możliwości. Wymyślił sposób dwustronnego  drukowania książek, który zmniejszał ich rozmiary i dawał 50 proc. oszczędności  papieru. 
      Już tytuł pierwszej broszury Maurycego de la  Sizeranne "Niewidomi pożyteczni", wydanej w 1881 r. jest programem.  Uważał, że niewidomy jest takim człowiekiem jak inni ludzie. Ma mniejsze  możliwości, jest jednak zdolny do pracy pod warunkiem, że mu się dobierze  odpowiednie zajęcie. Broszura ta została napisana przystępnie i zawierała  rozdziały: Ociemniały rzemieślnik, Stroiciel, Nauczyciel muzyki, Organista,  Kantor. Wszystko to wówczas było nowością. 
      Zapragnął wcielić w życie wynalazki Valentina Hauy i  Ludwika Braille`a. Do tego celu chciał powołać szeroki ruch na rzecz ociemniałych.  Służyć temu miały: opracowanie skrótów brajlowskich (1882), pierwsze numery  czasopisma w brajlu (1883 - 84) i Biblioteka Brajlowska (1884). 
      Brajlowskie czasopismo "Louis Braille" było  łącznikiem między niewidomymi. Cel pisma: "Jednoczyć wszystkich  niewidomych czytających po francusku, informować ich o wszystkim, co może dla  nich być pożyteczne, a czego gdzie indziej dowiedzieć się nie mogą".  Założenie to jest aktualne do dzisiaj. 
      W każdym numerze "Louis Braille" znajdowały  się informacje o problematyce poruszanej w czasopismach angielskich,  francuskich i niemieckich. W innych krajach zaczęto przedrukowywać artykuły z  francuskich czasopism. Tak powstała międzynarodowa wymiana doświadczeń i  współpraca w rozwiązywaniu problemów osób niewidomych. 
   Uważał, że  sami niewidomi nie będą mogli rozwiązywać wszystkich problemów. Niezbędna jest  pomoc osób widzących. Dlatego wydawał dla nich w zwykłym druku pisemko  "Valentin Hauy". 
   Pracę dla  niewidomych i z niewidomymi podzielono na trzy działy: Konferencja, Muzeum i  Biblioteka. 
      Czytamy: "Będziemy studiować nowe wynalazki,  dyskutować nad nimi i nad nowymi projektami, które zostały przedstawione  redakcji "Valentin Hauy". Konferencje - to jakby laboratorium,  pracownia poszukiwań, w której wytyczy się zasady tyflologii. Muzeum i  Biblioteka imienia Valentina Hauy są do pewnego stopnia uzupełnieniem  Konferencji, zbiorem materiałów niezbędnych do prac laboratoryjnych".  Muzeum jest zbiorem przyrządów używanych przez ociemniałych dawniej i obecnie. 
      Powoli Maurycy de la Sizeranne montował kółka  ogromnego mechanizmu, otaczał się gronem współpracowników, którzy władali  językami obcymi. Już w wieku 30 lat zdobył wielkie międzynarodowe uznanie.  Podróżował po wielu krajach i przenosił na francuski grunt ich doświadczenia oraz  osiągnięcia tyflotechniki. Przygotowywał wiele międzynarodowych kongresów i  stał się punktem centralnym wielkiego międzynarodowego ruchu tyflologicznego. 
      28 stycznia 1889 r. powstało Stowarzyszenie im.  Valentina Hauy. Czytamy: "Oto nasz statut: pomagać niewidomym wszelkich  stanów i wszelkimi sposobami. Rozszerzać zainteresowanie ruchem na korzyść  ociemniałych i jednoczyć osoby, które się nimi interesują. 
      Wyszukiwać i polecać najlepsze metody nauczania  umysłowego i fachowego. Zwiększać ilość książek do użytku niewidomych,  zredukować cenę książek, udostępnić je wszystkim za pomocą bibliotek  wędrownych. 
      Popierać udoskonalanie narzędzi specjalnych i  aparatów, starać się uzyskać obniżenie ich ceny i popularyzować je w miarę  możności. 
      Popierać wszelkie ulepszenia i udoskonalenia, które  są niewidomym pożyteczne, wyjednywać u władz, u administracji, aby były podjęte  wszystkie kroki niewidomym przychylne. 
      Studiować i popularyzować sposoby zapobiegania  utracie wzroku. Wystarać się o to, aby niewidomi mogli korzystać z  dobrodziejstw instytucji filantropijnych założonych dla wszystkich  potrzebujących pomocy. 
      Opiekować się ociemniałymi dziećmi, zachęcać rodziców  i udzielać im wszelkich wskazówek dotyczących wychowania i wykształcenia  dzieci. 
      Studiować, polecać, stosować najlepsze systemy  pomocy, opieki, poparcia moralnego i materialnego dla dorosłych niewidomych  pracowników. 
      Wszystkie te działy stworzone już, żywotne -  jednoczymy dziś w jedno wielkie dzieło. Stowarzyszenie, które jednoczy  czasopismo "Valentin Hauy" Konferencję, Bibliotekę i Muzeum imienia  Valentina Hauy - nie może być niczym innym jak tylko Stowarzyszeniem im.  Valentina Hauy". 
      Słowa te, mimo że zostały zapisane w XIX wieku,  zachowały aktualność do dzisiaj. Maurycy de la Sizeranne napisał wiele tekstów,  które zachowały wartość do czasów współczesnych. Wykazał bowiem niezwykłą  przenikliwość i zrozumienie potrzeb osób niewidomych. Był przekonany, że  niewidomi muszą mieć rzeczywisty wpływ na wszystko, co ich dotyczy. 
      Po wybuchu I wojny światowej wpływy Towarzystwa  uległy osłabieniu, kadry zostały rozproszone przez mobilizację, ale niewidomi  współpracownicy trwali na stanowisku. Przed Stowarzyszeniem im. Valentina Hauy  stanęło wielkie zadanie - pomoc ociemniałym żołnierzom i cywilom, którzy wzrok  utracili na skutek działań wojennych. Wielkie dzieło Maurycego de la Sizeranne  wyszło z tej próby silniejsze moralnie, a nawet materialnie. Przybyły nowe  działy. 
      Wewnątrz Stowarzyszenia zorganizował Patronat. Był to  ostatni z działów przez niego stworzonych. Wielką jego troską stało się  zatrudnienie niewidomych. Wyszukiwał stanowiska, na których mogą pracować.  Zorganizował regularne pośrednictwo pracy. 
      W okresie 35 lat Maurycy de la Sizeranne kierował  rozwojem tego dzieła, inicjował nowe poczynania, zachęcał do wysiłku i  wytrwałości. 
      Powołana Komisja Studiów Naukowych miała na celu  racjonalne zorganizowanie życia niewidomych. Zajmowała się, np. opracowaniem  zegarków z oznaczeniem wypukłym, studiowała możliwości dostosowania barometrów  i termometrów, zabawek tyflologicznych oraz gier towarzyskich. Ogłaszała  konkursy na ich opracowanie. Wprowadziła miary z podziałką o wypukłych  stopniach (metry sztywne i metry giętkie). 
      Ostatnie lata Maurycy spędził w Tain, w domu  rodzinnym. Mimo tak wielkich dokonań, zastanawiał się: "Czy zrobiłem  wszystko, co mogłem i co powinienem zrobić?" 
      Zmarł 24 stycznia 1924 r. 
   Opracowałem na  podstawie publikacji Plerre Villey "Niewidomy dobroczyńca  niewidomych" Maurycy de la Sizeranne 
      (przekład z oryginału francuskiego: Wanda Zaleska-Kurnatowska,  wyd. Poznań b.r.) zamieszczonej w "Wypisach tyflologicznych Część  pierwsza" 
   Wybrała i  opracowała s. Cecylia Gawrysiak 
      Akademia Teologii Katolickiej 
      Warszawa 1977 r. 
      (fragmenty) 
   
 
      Działacz polskiego i międzynarodowego ruchu  niewidomych. 
      Urodził się w 1889 r. w Kijowie, zmarł 29 czerwca  1971 r. w Warszawie. Działacz polskiego i międzynarodowego ruchu niewidomych. O  jego życiu i działalności znajdujemy wiele publikacji w prasie środowiskowej. 
   
      W artykule "Czterdziestolecie pracy Jana  Silhana" ("Pochodnia", sierpień 1956 r.) czytamy: 
  "Urodzony w 1889 roku w Kijowie, syn  spolonizowanego Czecha i Polki, kolega Jan Silhan wychowywany był w duchu  polskim. W Kijowie także skończył politechnikę. W roku 1912 został wtrącony na  blisko rok do więzienia za udział w ruchu robotniczym jako aktywista Partii  Socjaldemokratycznej. Wydalony z Rosji z uwagi na swe obywatelstwo, kontynuuje  we Lwowie studia oraz działalność polityczną w szeregach akademickiego  zrzeszenia socjalistycznej młodzieży lewicowej "Spójnia". W latach  1913 - 1914 pełni służbę wojskową w armii austriackiej i z wybuchem wojny  wyrusza na front serbski. W listopadzie 1914 roku podczas szturmu zostaje  ciężko ranny i traci wzrok. 
      W szpitalu budapeszteńskim poznaje znanego  tyflopedagoga - C. Halarawicza. Od niego dowiaduje się o ciężkiej sytuacji  niewidomych, pozostających poza nawiasem życia społecznego i postanawia ich  sprawę uczynić sprawą własną. Studiuje zagadnienia tyflologiczne, wstępuje do  wiedeńskiego Instytutu Wychowawczego Niewidomych jako hospitant, by przygotować  się do zawodu tyflopedagoga. Tu też poznaje swą przyszłą żonę - Margit Kraus,  która z wybuchem wojny porzuciła posadę buchalterki jednej z wiedeńskich  fabryk, by nieść pomoc rannym jako asysentka chirurgiczna. Obopólna sympatia,  potem przyjaźń i miłość łączą ich na zawsze. 
      Od pierwszych ich dni rozpoczyna się wspólna praca:  czytanie literatury fachowej, uczęszczanie na uniwersytet, opiekowanie się  ociemniałymi żołnierzami byłej Galicji, wówczas okupowanej przez wojska  rosyjskie. W roku 1916 odbywają podróż po Austrii, zwiedzając wszystkie zakłady  dla niewidomych i ośrodki opieki. W 1917 roku z polecenia Ministerstwa Wojny  przenoszą się do Lwowa, by założyć tu Szkołę Ociemniałych Żołnierzy i poświęcić  wszystkie siły tej ważnej i aktualnej wówczas sprawie. Pojmują ją szeroko;  chodziło nie tylko o szkolenie w szczotkarstwie, muzyce, koszykarstwie, pisaniu  na maszynie, nauce systemu Braille'a, itd., ale i o troskę o dalsze losy i  przyszłość absolwentów. Jan i Margit Silhanowie wykorzystywali w tym celu  wszystkie ówcześnie dostępne środki. Ponad dwustu ociemniałych żołnierzy  przeszło przez tę szkołę. Należy im również zawdzięczać przyjazd do Polski  znanej amerykańskiej działaczki społecznej - Winifred Holt oraz powstanie  najpierw w Warszawie, a potem we Lwowie Towarzystwa Pomocy Ociemniałym  Żołnierzom i Ofiarom Wojny - "Latarnia". 
      Kolega Silhan, pełniący służbę czynną w randze  porucznika, a potem kapitana, stanowi pewnego rodzaju unikat, gdyż był  pierwszym w Wojsku Polskim ociemniałym, który mimo braku wzroku pełnił swe  obowiązki. Małżonka jego zajmowała stanowisko jego osobistej sekretarki oraz  kierowniczki warsztatów. Po przeszło dziewięciu latach dzieło szkolenia było  ukończone, a opiekę nad nimi stopniowo przejął Związek Ociemniałych Żołnierzy  Rzeczpospolitej, z którymi kolega Silhan ściśle współpracował, by po przejściu  w stan spoczynku stać się jego aktywistą i prezesem komisji rewizyjnej aż do  czasu połączenia się tej organizacji z Polskim Związkiem Niewidomych. Trzeba  nadmienić, że w działalności Jana Silhana po likwidacji Szkoły następuje okres  eksperymentalnego prowadzenia gospodarstwa rolnego, praca społeczna wśród  rolników i inwalidów wojennych, a także stała łączność ze sprawą niewidomych,  którą popularyzuje w prasie i radio. 
      Od 1930 roku bierze żywy udział w ruchu niewidomych  esperantystów, zostając w roku 1936 prezesem Światowej Federacji Związków  Niewidomych UABO, do której należało czternaście ogólnokrajowych organizacji  samopomocowych. Federacja ta w roku 1937 odbyła swój kolejny międzynarodowy  kongres w Warszawie. 
      Pomijając dalsze szczegóły pracy kolegi Silhana  powiem jeszcze, że w latach 1946 - 1952 poświęcił on wraz ze swą żoną Margit  wiele energii, by na krakowskim ugorze stworzyć ośrodek opieki nad niewidomymi  - Oddział Krakowski naszego Związku, początki szkolenia ogólnego, początki  produktywizacji fabrycznej i spółdzielczej, biblioteki brajlowskiej, itp. W  roku 1952, ustępując z prezesury, został mianowany przez walne zebranie  honorowym prezesem Oddziału Krakowskiego. Powołany na inne stanowisko PZN, jest  redaktorem - korespondentem zagranicznym Zarządu Głównego, wykorzystującym swe  rozległe znajomości na terenie międzynarodowym i znajomość wielu obcych  języków. Staraniem jego powstała kartoteka tyflologiczna, stale uzupełniana  najnowszymi danymi z kilkunastu czasopism zagranicznych". 
      Józef Szczurek w artykule "Nasze rozmowy" 
      ("Pochodnia", czerwiec 1964 r.) pisze  m.in.: 
  "W ciągu całego okresu międzywojennego kolega  Silhan znajdował się w naczelnych władzach Związku Ociemniałych Żołnierzy. 
      W latach trzydziestych jego działalność rozwijała się  głównie na dwu płaszczyznach. Włącza się do pracy w ówczesnym międzynarodowym  ruchu niewidomych, czego wyrazem jest fakt, iż w roku 1936 został wybrany na  przewodniczącego Powszechnej Federacji Samopomocowej Związku Niewidomych (skrót  UABO), grupującej organizacje z czternastu krajów europejskich. Dla celów  praktycznych UABO posługiwała się językiem esperanckim. Funkcję tę kolega  Silhan sprawował aż do wybuchu wojny. Druga płaszczyzna działania to usilne  dążenie do stworzenia w Polsce organizacji, która, niezależnie od przyczyn  utraty wzroku, objęłaby swą opieką wszystkich niewidomych, i polepszenia na tej  drodze ich doli. Opracował nawet statut tak zwanej Rady Głównej opieki nad  niewidomymi, ale zamierzenie to w okresie przedwojennym nie mogło być  zrealizowane. Wśród organizatorów, przeważnie filantropijnych, opieki na  niewidomymi, za dużo było różnic politycznych, za dużo różnic w poglądach na  rolę i sytuację inwalidy wzrokowego. Brakowało zainteresowania tym zagadnieniem  ze strony państwa. 
      W roku 1945 kolega Silhan przenosi się ze Lwowa do  Krakowa, aby tu kontynuować swą działalność. Trudności tych pierwszych  powojennych lat, piętrzące się we wszystkich dziedzinach, jeszcze bardziej  zwiększają jego energię. W roku 1946 organizuje krakowską filię Związku  Ociemniałych Żołnierzy, by w ten sposób zdobyć odskocznię od pracy,  zmierzającej do włączenia do czynnego, pełnowartościowego życia wszystkich  niewidomych. Wówczas nie wiadomo było, ilu jest niewidomych i gdzie się  znajdują. W pierwszym więc rzędzie kapitan Silhan stara się różnymi drogami  dotrzeć do nich, przeprowadzić ich ewidencję, nie tylko w województwie  krakowskim, ale także w kieleckim i rzeszowskim. W tym okresie nie ma środków  finansowych. Cała działalność opiera się na pracy społecznej. 
      W roku 1949 kolega Silhan uzyskuje dwupokojowy lokal  z przeznaczeniem na biuro dla organizacji niewidomych. W tym też czasie  nawiązuje kontakt ze Związkiem Pracowników Niewidomych. Dużo energii poświęca  sprawie zatrudnienia inwalidów wzrokowych w przemyśle, zwłaszcza tytoniowym,  kartonażowym, kosmetycznym. W rok po wojnie na wielkim wiecu oświatowym,  zorganizowanym przede wszystkim przez kuratorium krakowskie, kapitan Silhan  wystąpił z inicjatywą utworzenia w Krakowie szkoły specjalnej dla dzieci.  Inicjatywa ta została poparta przez władze. Odtąd czuwa nad realizacją tego  wniosku. Szkoła powstała w 1951 roku, a dwa lata później została przekształcona  na specjalną szkołę muzyczną z programem ogólnym. On także był głównym motorem  akcji, w wyniku której powstała w Krakowie szkoła masażu. 
      W roku 1955 kolega Jan Silhan został członkiem  Zarządu Głównego PZN, a na Czwartym Krajowym Zjeździe wybrano go na członka  Prezydium ZG PZN. Jest to zaledwie garść informacji o wszechstronnej pracy tego  wybitnego działacza, który mimo podeszłego wieku wykazuje nadal niesłabnącą  energię i młodzieńczy entuzjazm. 
      Od trzynastu lat kolega Silhan redaguje w  "Pochodni" rubrykę "Niewidomi za granicą", informując  naszych odbiorców o tym, co się dzieje w ruchu inwalidzkim w wielu innych  krajach. W tym celu czyta czasopisma, wydawane w Związku Radzieckim,  Jugosławii, Czechosłowacji, Bułgarii, Austrii i obydwu państwach niemieckich,  Szwajcarii, Francji i Anglii. Jest także redaktorem dwu bardzo interesujących  kwartalników brajlowskich, odgrywających poważną rolę w życiu niewidomych w  naszym kraju i za granicą - "Niewidomego Masażysty" i "Pola  Stelo". 
   W publikacji  "Nasze najlepsze życzenia" ("Pochodnia", listopad 1969 r.)  Józef Szczurek pisze: 
  "Bogatej, wszechstronnej,  ponadpięćdziesięcioletniej działalności Jana Silhana na arenie krajowej i  międzynarodowej nie da się omówić w jednym artykule, toteż ograniczymy się  jedynie do podkreślenia jego zasług w niektórych tylko dziedzinach naszego  życia. 
      Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak ważnym czynnikiem  kształtowania rzeczywistości jest międzynarodowa wymiana doświadczeń i  informacji, dotyczących problematyki niewidomych. Red. Jan SIlhan, znając wiele  języków obcych, od dwudziestu z górą lat przekazuje na łamach prasy  brajlowskiej, głównie "Pochodni", informacje o pracy i działalności  niewidomych w innych krajach. Interesuje się przeważnie krajami europejskimi,  ale nie tylko. Niejednokrotnie czytaliśmy jego wstrząsające nieraz wieści o  doli niewidomych na kontynencie azjatyckim czy afrykańskim, a jednocześnie  pocieszające nowiny o próbach zmian ich sytuacji ekonomicznej i społecznej. 
      Z godnym podziwu uporem i konsekwencją pisał red.  Silhan i nadal pisze o nowych zawodach, branżach i czynnościach niewidomych w  krajach, z którymi sąsiadujemy. Nie pomijał też nigdy osiągnięć niewidomych w  krajach zachodnich. Jego publikacje niejednokrotnie pomagały władzom naszej  organizacji w znalezieniu właściwych rozwiązań w problemach gospodarczych i  społecznych. Rubryka "Z zagranicy" cieszy się wielkim  zainteresowaniem u Czytelników. Jak wiemy, twórcą jej i autorem jest red. Jan  Silhan i w ramach tej rubryki przekazuje nam najciekawsze wiadomości, dotyczące  życia niewidomych w innych krajach. 
      Ale wymiana doświadczeń na niwie prasowej ma też  odwrotną stronę. Jan Silhan jest twórcą i redaktorem do dnia dzisiejszego  kwartalnika w języku esperanckim - "Pola Stelo". Czasopismo to cieszy  się wielkim uznaniem i zainteresowaniem w kilkudziesięciu krajach świata,  dociera do bardzo od nas odległych krajów azjatyckich i  południowoamerykańskich, jak na przykład Wietnam, Japonia Argentyna, Brazylia.  Bez tego czasopisma prawdopodobnie nic by nie wiedziano o niewidomych w Polsce. 
      Na łamach "Pola Stelo" red. Jan Silhan  opowiada o zatrudnieniu, o formach zdobywania wykształcenia przez niewidomych  polskich, o sytuacji socjalnej, a także o najważniejszych sprawach, dotyczących  całego narodu. W ten sposób nasze polskie doświadczenia, wysoko cenione poza  granicami, stają się znane w innych państwach, mogą z nich korzystać niewidomi  krajów sąsiedzkich i tych, które znajdują się od nas bardzo daleko. Można więc  powiedzieć śmiało, że "Pola Stelo" jest dobrym ambasadorem naszych  spraw w świecie. 
      Wiele do zawdzięczenia kpt. Janowi Silhanowi mają  również nasi masażyści. Jak wiemy, jest ich w Polsce ponad czterystu. Pracują w  ośrodkach służby zdrowia w całym kraju i cieszą się uznaniem pacjentów i  lekarzy. Jan Silhan jest twórcą i redaktorem do dnia dzisiejszego kwartalnika  "Niewidomy Masażysta", który jest skutecznym ośrodkiem konsolidacji  niewidomych masażystów, płaszczyzną wymiany ich doświadczeń zawodowych i  społecznych. Kwartalnik "Niewidomy Masażysta" pomaga również w podnoszeniu  kwalifikacji, gdyż redakcja czyni wiele starań, aby na łamach czasopisma  ukazywały się najnowsze doniesienia z zakresu medycyny, zwłaszcza tych jej  dziedzin, które masażystów interesują szczególnie. Z redakcją stale  współpracują wybitni lekarze o różnych specjalnościach. 
      Red. Silhan uczestniczy ponadto w pracach Krajowej  Sekcji Masażu od początków jej istnienia. Jest zresztą jednym z jej  założycieli. Z jego inicjatywy i przy konsekwentnym dopingu wydano w brajlu  sporo cennych dzieł, ułatwiających pracę masażystom. Jest faktem  niezaprzeczalnym, iż działalność Jana Silhana - społeczna i zawodowa - ma  ogromny wpływ na kształtowanie się sytuacji niewidomych masażystów w Polsce.  Jest on gorącym propagatorem tego zawodu w naszym środowisku". 
      I dalej: 
  "A jaki kpt Silhan jest w życiu prywatnym?  Cechuje go wysoka kultura osobista. W rozmowie z nim wyczuwa się ogromną  życzliwość i szacunek dla człowieka. Każdemu chciałby maksymalnie pomóc, dać  właściwą radę. Przywiązuje dużą wagę do estetycznego wyglądu niewidomego, do  nieustannego podnoszenia wiedzy zawodowej i ogólnej. Życie musi opierać się na  podstawach racjonalnych. Nie trzeba niszczyć dróg, trzeba natomiast budować  mosty". 
      W artykule 
  "Człowiek wielkiego serca" pióra Józefa  Szczurka ("Pochodnia", sierpień 1971 r.) czytamy m.in.: 
   "Okres  międzywojenny to czas powstawania licznych organizacji, które stawiały sobie za  cel niesienie pomocy niewidomym. Były to niezmiernie trudne początki. Kpt.  Silhan czynnie uczestniczy w budowie zrębów organizacyjnych. Walnie przyczynił  się do powstania towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi Żołnierzami i Oficerami  "Latarnia" w Warszawie, a następnie we Lwowie. Nawiązuje ścisłą  współpracę z inną organizacją, rozwijającą działalność na terenie Małopolski -  "Spójnią". Jego działalność zatacza coraz szersze kręgi". 
      I dalej czytamy: 
  "Przed wojną w poszczególnych zakładach i  środowiskach niewidomych stosowano różne systemy brajla, co niezwykle  utrudniało współpracę i wzajemne porozumiewanie się. Kpt. Silhan podjął pracę  zmierzającą do ujednolicenia systemów. W tym celu odwiedza różne ośrodki,  organizuje spotkania. W 1934 r. przedsięwzięcie to zostaje uwieńczone  powodzeniem. 
      Podczas okupacji Jan Silhan udziela lekcji matematyki  i, uczy języków obcych we Lwowie, a po zakończeniu działań wojennych przenosi  się do Krakowa. I tu znów rzuca się w wir działania. Z całą energią pracuje nad  odbudową życia organizacyjnego niewidomych. Od 1948 r. przez następne trzy lata  jest przewodniczącym krakowskiego oddziału Związku Pracowników Niewidomych RP,  przyczyniając się walnie do powstania ogólnokrajowej organizacji. Przez dwa  lata pracuje również w repetytorium Akademii Górniczo-Hutniczej w zakładzie  matematyki". 
      I jeszcze jeden cytat z tego artykułu: 
  "Był wybitnym bojownikiem o pełne równouprawnienie  niewidomych, utorowanie im w społeczeństwie szerokiej drogi twórczego,  samodzielnego bytu. I temu celowi poświęcił całe swoje życie. 
      Nie ma takiej grupy zawodowej, takiego środowiska,  które nie zawdzięczałoby Janowi Silhanowi jakiejś części swoich sukcesów. W  jakże wielkim stopniu przyczynił się do powstania w Krakowie szkoły masażu, a  także szkoły muzycznej dla niewidomych. A ileż wysiłku włożył w organizowanie  krajowej i wojewódzkich sekcji masażystów. 
      Niemało do zawdzięczenia mają mu spółdzielcy. Przez  szereg lat był członkiem Rady Nadzorczej Centrali Spółdzielni Inwalidów w  Warszawie. Współuczestniczył w założeniu Krakowskiej Spółdzielni Niewidomych, a  także przyczynił się w niemałym stopniu do powstania w Warszawie Spółdzielni  Ociemniałych Żołnierzy. 
      Za swą bogatą działalność kpt. Jan Silhan otrzymał  Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, dwukrotnie  Srebrny Krzyż Zasługi, Złoty Medal Waleczności i wiele innych odznaczeń". 
   
   "W  hołdzie dla Jego dzieła" ("Pochodnia", styczeń 1975 r.) józef  Szczurek pisze: 
  "21 listopada ubiegłego roku w Muszynie odbyła  się piękna uroczystość - nadanie ośrodkowi wypoczynkowo-rehabilitacyjnemu PZN  imienia kapitana Jana Silhana i odsłonięcia pamiątkowej tablicy na frontonie  budynku. W tej podniosłej uroczystości uczestniczyło wielu zaproszonych gości z  Warszawy i Krakowa i spośród miejscowych władz. Wzięli w niej również udział  niewidomi, przebywający w tym czasie w Muszynie, na kursie rehabilitacji  podstawowej. 
      Jak wiadomo, ośrodek muszyński wybudowany został  przez Związek Ociemniałych Żołnierzy w 1936 roku ze składek społecznych, w  których niemały udział mieli sami ociemniali żołnierze, a obok majora Edwina  Wagnera, Jan Silhan należał do tych, którzy najbardziej przyczynili się do jego  powstania. Słusznie więc, realizując uchwałę VI Zjazdu PZN, nasz dom nazwano  jego imieniem, utrwalając w ten sposób pamięć o wielkim, żarliwym działaczu  społecznym, gorącym patriocie, prawdziwym przyjacielu niewidomych. Tę właśnie  prawdę podkreślił prezes Dobrosław Spychalski, odsłaniając tablicę z podobizną  Jana Silhana. Jakież wielkie wzruszenie ogarnęło wszystkich, kiedy pani Margit  Silhan, zwracając się do swego męża, ze łzami w oczach mówiła: "Cieszę  się, Janku, że będziesz mógł nadal patrzeć na te zielone zbocza gór i doliny,  na ten płynący Poprad, na te piękne okolice, które tak bardzo kochałeś. To  właśnie tu jakże często mówiłeś, że życie jest piękne i świat jest  piękny..." 
      Nadanie imienia kpt. Jana Silhana ośrodkowi w  Muszynie nie było jedynym uhonorowaniem tego wybitnego działacza przez Zarząd  Główny PZN. w 1988 - Zarząd Główny PZN ustanowił doroczną nagrodę PZN im. kpt.  Jana Silhana. Nagroda była nadawana za wybitną działalność na rzecz środowiska  niewidomych. 
   W  "Pochodni" z kwietnia 2007 r. w rubryce "Z obrad prezydium i  plenum ZG" czytamy: 
   "Członkowie  Zarządu Głównego zaakceptowali też wniosek prezydium w sprawie ustanowienia  nowej formy uznania - "Wyróżnienia imienia Włodzimierza  Kopydłowskiego", o czym już wcześniej w tej rubryce informowaliśmy.  Otrzymywałby je co roku jeden działacz, szczególnie wyróżniający się w pracy na  rzecz innych, wraz z tytułem: "Lider Polskiego Związku Niewidomych". 
      Wyróżnienie to zostało przyznane po raz pierwszy w  2008 r. W ten sposób, Nagroda kpt. im. Jana Silhana została zlikwidowana.  Dodam, że odbyło się to bez decyzji władz Związku, bez uzasadnienia i bez  potrzeby. Trudno zrozumieć takie postępowanie wobec pamięci wybitnego działacza  ruchu niewidomych. 
   
 
   W  "Pochodni" z marca 1965 r., w artykule "Zmarł zasłużony  działacz" czytamy: 
   " W dniu  19 stycznia 1965 roku zmarł długoletni prezes spółdzielni "Praca  Niewidomych" w Chorzowie- Paweł Niedurny. 
   Kolega  Niedurny całe swoje życie poświęcił sprawie niewidomych. W czasie okupacji  należał do grupy Patriotów Polskich, podtrzymując wśród kolegów ducha  patriotyzmu i wiary w zwycięstwo narodu polskiego. 
   w 1944 roku  wraz z nieliczną grupą kolegów organizował Spółdzielnię Inwalidów "Praca  Niewidomych" i aż do chwili zgonu pełnił funkcję prezesa. 
      W ostatnim czasie ciężka choroba serca i naczyń  krwionośnych osłabiła siły kolegi Niedurnego, jednak mimo to nadal pracował dla  niewidomych. 
      Zmarły był odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi.  Straciliśmy w nim ofiarnego i oddanego sprawie niewidomych działacza". 
      W krótkiej notce zostało zawarte bogate życie i  działalność człowieka. Trzeba więc poszukać kolejnych informacji na jego temat. 
      Józef Szczurek w artykule ""Po prostu dobry  człowiek" ("Pochodnia" marzec 2006 r.) pisze, m.in.: 
  "Paweł Niedurny był niekwestionowanym przywódcą  śląskiej organizacji niewidomych". 
      I dalej: 
  "Zajmował czołowe miejsce wśród działaczy,  którzy budowali fundamenty śląskiej organizacji niewidomych, a dotychczas jego  życie i zasługi nigdzie nie zostały przedstawione. Może więc choć w małej  części uda mi się wypełnić tę lukę w historii organizacji niewidomych w Polsce? 
      Spojrzenie biograficzne 
      Prawdopodobnie luka ta powstała z tego powodu, że  Paweł Niedurny był człowiekiem niezwykle skromnym. Nie lubił występować  publicznie, przemawiać na zebraniach, kumulować zaszczyty. Nie chciał także,  aby o nim mówiono, pisano, ze zniecierpliwieniem odrzucał pochwały. Do niego  najbardziej pasuje powiedzenie, że należał do ludzi czynu. Liczyły się fakty i  wydarzenia wymierne, natomiast słowa zostawiał innym. 
      Był wszędzie, gdzie działo się coś ważnego, gdzie  trzeba było podejmować decyzje oraz trudne zadania. Jego codzienna praca, jak  cement, w pierwszych latach po wojnie spajała zręby organizacji niewidomych na  Śląsku, nadawała jej kształty i barwy. Nie została jednak utrwalona na kartach  kronik, a coraz mniej jest ludzi, którzy mogą o niej zaświadczyć. 
      Dr Włodzimierz Dolański, gdy tuż po wojnie budował  pierwszą ogólnokrajową organizację niewidomych i kruszyć musiał rozliczne  bariery, miał w Pawle Niedurnym wiernego sojusznika i przyjaciela, a zaufanie  wobec niego nigdy nie zawodziło. Może właśnie dlatego zjednoczeniowy zjazd w  październiku 1946 roku odbył się w Chorzowie, gdzie panowała najlepsza atmosfera  sprzyjająca temu trudnemu przedsięwzięciu. 
      Osobiście prawie go nie znałem. W okresie, kiedy  mieszkałem w Katowicach (od 1949 do 1954 roku) rozmawialiśmy przelotnie raz, a  może dwa, za to o jego codziennej trosce o niewidomych słyszałem bardzo dużo,  gdyż ludzie, którzy z Pawłem Niedurnym współpracowali na jakimkolwiek polu,  opowiadali o nim wiele, przy tym nigdy nie spotkałem się z opinią negatywną.  Istniało powszechne przekonanie, że zawsze można było liczyć na jego pomoc i  zrozumienie, oparte na rzetelności i uczciwości. 
      Urodził się˛18 listopada 1912 roku i wyrósł w  środowisku górniczym na Ziemi Śląskiej. Znał dobrze i kochał jej miasta i  wszystkie zakątki. W czasie okupacji należał do grupy Patriotów Polskich,  podtrzymując wśród kolegów ducha wiary w zwycięstwo narodu polskiego. Nigdy nie  silił się na język literacki, za to w jego ustach piękna gwara tego regionu  zadziwiała barwą i bogactwem słów, wyrażeń i porównań. O prezesie Niedrunym nie  można mówić w oderwaniu od pracy, toteż aby jego postać stała się bardziej  wyrazista, należy przedstawić środowisko jego działania. 
      Rys historyczny 
      Na Górnym Śląsku działalność organizacyjna  niewidomych ma długie tradycje. Stowarzyszenie niewidomych, zrzeszające Polaków  i Niemców powstało jeszcze przed pierwszą wojną światową. Zajmowało się  organizowaniem szkolenia zawodowego i zatrudnienia, działalnością wydawniczą i  socjalną. 
      Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, a  zwłaszcza po Powstaniach Śląskich i plebiscycie, który odbył się w lipcu 1920  roku, Śląsk został podzielony. Część miast - Katowice, Chorzów, Siemianowice i  przyległe tereny - dostały się Polsce, a Bytom, Gliwice, Zabrze - Niemcom.  Podzielił się więc i Związek Niewidomych. 
      Organizacja chorzowska borykała się z dużymi  trudnościami, dlatego w 1936 r. jej działalność przejęło Towarzystwo Opieki nad  Ociemniałymi, mające swą siedzibę w Laskach. W czasie okupacji niemieckiej  znowu istniał jeden związek - Oberschlesischer Blindenverein in Beuthen. 
      Po zakończeniu II wojny światowej bardzo szybko, bo  już w maju 1945 roku, powstało Stowarzyszenie Niewidomych Województwa  Śląsko-Dąbrowskiego z siedzibą w Chorzowie, we własnym domu, zbudowanym w 1937  roku. Stowarzyszenie rozwijało żywą i wszechstronną działalność. Należało do  niego około tysiąca osób. Miało trzy własne zakłady pracy - w Chorzowie, Zabrzu  i największy w Bytomiu. Przy nich były tak zwane internaty czyli mieszkania dla  niewidomych pracowników. 
      W 1946 roku nastąpiło zjednoczenie ruchu niewidomych  w Polsce. Powstał Związek Pracowników Niewidomych RP i śląskie stowarzyszenie,  tak jak i inne regionalne organizacje, stało się jego oddziałem. Jednak w  praktyce nic się nie zmieniło. Stowarzyszenie nadal działało, jako samodzielna  organizacja, rządząca się własnymi prawami i pracowało według własnych  tradycyjnych zasad. 
      Najważniejsze kierunki 
      W swej książce: "Historia niewidomych polskich w  zarysie", wydanej w 1960 roku, dr Ewa Grodecka poświęciła jeden rozdział  problematyce niewidomych na Śląsku. Omawia w nim między innymi ich osiągnięcia  w pierwszych latach po wojnie. Pozwolę sobie zacytować fragment wspomnianej  książki, gdyż dość dobrze naświetla urozmaicone formy działalności chorzowskiej  organizacji: 
  "Pomoc, udzielana członkom przez Oddział,  obejmowała: 
      1. Zatrudnienie niewidomych w warsztatach własnych  oraz współdziałanie z Wojewódzkim Wydziałem dla Spraw Inwalidzkich w akcji  przygotowywania do pracy w przemyśle i zatrudniania niewidomych w fabrykach  państwowych. Nadto Oddział wyszukiwał kandydatów na szkolenie zawodowe i  kierował ich do odpowiednich zakładów Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej. 
      2. Wypłacanie niewidomym niezdolnym do pracy,  obciążonym rodzinami i znajdującym się w ciężkich warunkach, zapomóg z sum na  ten cel przeznaczonych. 
      3. Organizowanie porad prawnych i współdziałanie z  członkami w załatwianiu różnych spraw urzędowych. Załatwianie spraw zniżek  kolejowych, tramwajowych i autobusowych, zwolnień od opłat za korzystanie z  radia itp. W roku 1949 sprzedano członkom po cenach zniżonych około 50  radioodbiorników, uzyskanych w wyniku starań Zarządu Głównego. Od roku 1948  Oddział prowadził dla swych członków kasę pogrzebową. 
      Działalność kulturalno-oświatowa Oddziału obejmowała  głośne czytanie książek w Chorzowie i Bytomiu, prowadzenie stałego chóru i  zespołu recytatorskiego, kolportaż "Pochodni" i "Przyjaciela  Niewidomych". W lecie organizowane były wycieczki". 
      Dr Grodecka, jak przystało na autorkę rozprawy  historycznej, ujęła opis zaangażowania społecznego Ślązaków bardzo skrótowo,  ale jak już wcześniej podkreśliłem, działalność ta mogła zadziwiać bogactwem  form i rozmiarami troski o byt niewidomych. I tak na przykład Związek  zatrudniał na etacie osobę widzącą, o ile dobrze przypominam sobie imię - panią  Agnieszkę, do obowiązków której należało pomaganie całkowicie niewidomym w  załatwianiu różnych, codziennych spraw. W roli przewodnika chodziła z nimi do  lekarza, pomagała w robieniu większych zakupów, w załatwianiu spraw w urzędach,  doprowadzała na dworzec kolejowy, bo jak wiadomo, mającym nawet dobrą  orientację poruszanie się po peronach nie przychodzi łatwo. 
      Wykonywała również mnóstwo innych rzeczy, które nie  leżały w jej służbowych obowiązkach, jak przyszycie guzika, doradzanie jak się  ubrać, jakiego koloru kupić płaszcz lub garnitur. Ludziom mniej zaradnym dawało  to poczucie bezpieczeństwa. Z taką formą pomocy nigdy już potem się nie  spotkałem, choć problem przewodnika zawsze istniał i nadal stanowi jedną z  największych trudności w życiu inwalidów wzroku. 
      Spółdzielnia 
      Paweł Niedurny był prezesem zarządu śląskiej  organizacji i niekwestionowanym przywódcą jej członków. Bez jego udziału nic  ważnego się nie dokonywało. Troszczył się, aby jak najpełniej służyła  niewidomym, a swym przykładem mobilizował innych działaczy i pracowników. Dużo  energii poświęcał zagadnieniu zatrudnienia i działającym w jej ramach zakładom  pracy. Produkowały one szczotki i pędzle, maty i torebki papierowe. Zatrudniały  150 inwalidów wzroku i kilkadziesiąt osób widzących. 
      Kiedy w 1949 roku, w wyniku zarządzeń centralnych  władz państwowych, organizacjom społecznym zabrano ich zakłady pracy i  utworzono z nich spółdzielnie inwalidów, z trzech śląskich wytwórni powstała  spółdzielnia "Praca Niewidomych". Nadal funkcjonowała pod względem  ekonomicznym i społecznym bardzo dobrze. Paweł Niedurny był jej prezesem do  końca swego życia. W ostatnich latach choroba układu krążenia dawała mu się  mocno we znaki, ale nadal żył codziennym sprawami swego otoczenia. Pełnił także  odpowiedzialne funkcje we władzach PZN. Zmarł 19 stycznia 1965 roku". 
   
 
      Był nauczycielem i organizatorem szkolnictwa dla  niewidomych, wybitnym działaczem społecznym, współpracownikiem dr. Włodzimierza  Dolańskiego w dziele zjednoczenia ruchu niewidomych w Polsce, założycielem  szkoły dla niewidomych w Łodzi, budowniczym Ośrodka Szkolenia i Rehabilitacji  Niewidomych w Bydgoszczy i długoletnim jego dyrektorem. 
      Urodził się 9 września 1909 roku w osadzie Stary Młyn  w powiecie Końskie na Kielecczyźnie. Zmarł 18 marca 1980 r. w Bydgoszczy. 
   
   ZOFIA  KRZEMKOWSKA w artykule 
  "Czas mija - pamięć pozostaje"  ("Pochodnia", marzec 2000 r.) pisze: 
  "Józef Buczkowski był przede wszystkim  nauczycielem. Uczył zagubionych, stroskanych, załamanych utratą wzroku jak  "zdawać życie", by nie wyjść z niego poranionym. Do przypomnienia  jego dokonań skłaniają mnie dwie rocznice: 9 września ub.r. minęła 90. rocznica  jego urodzin, a 18 marca br. mija 20. rocznica śmierci. Osobiście szczególnie  wiele mu zawdzięczam. Dał mi pracę, odstępując własne godziny, i wprowadził w  tajniki zawodu nauczycielskiego. Dzięki temu przepracowałam w bydgoskim Ośrodku  Rehabilitacji 35 lat (1964 - 99)". 
      I dalej Zofia Krzemkowska pisze: 
  "Szkołę powszechną i seminarium nauczycielskie  ukończył w Łodzi, gdzie przeniósł się wraz z rodzicami. Miał trzy siostry:  Olimpię, Otylię i Stanisławę. W latach 1931-33 pracował jako nauczyciel we wsi  Czarnocin, leżącej 28 km od Łodzi. Tragiczny wypadek pozbawił go wzroku. Uczył  się żyć "po niewidomemu" w Laskach, gdzie zetknął się z matką Różą  Czacką, dr. Dolańskim i prof. Marią Grzegorzewską. Te osoby miały znaczący  wpływ na jego dalszą drogę życiową. W 1938 roku ukończył Państwowy Instytut  Pedagogiki Specjalnej. Lata okupacji spędzał w Laskach. Po wyzwoleniu w 1946  roku, razem z Łódzką Rodziną Radiową, organizował w Łodzi szkołę dla  niewidomych dzieci i przez dwa lata nią kierował. Na skutek intryg musiał  jednak odejść. Ówczesne władze oświatowe uważały, że niewidomy nie może  kierować szkołą. "Mnie zawsze wiatr w oczy wieje" - powiedział  wówczas. Doceniał kształcenie niewidomych. W 1946 r. zorganizował w Łodzi koło  niewidomych uczących się. 
      Wspólnie z dr. Dolańskim stworzył ogólnopolską  organizację niewidomych pod nazwą - Związek Pracowników Niewidomych RP na  pierwszym zjeździe zjednoczeniowym w Chorzowie, w październiku 1946 roku. Był  też współorganizatorem związku niewidomych w Łodzi i Gdańsku. 
      Kolejnym miejscem pracy J. Buczkowskiego w  charakterze nauczyciela był Ośrodek Szkoleniowy Inwalidów Wojennych w  Jarogniewicach-Głuchowie. Gdy Ośrodek został przeniesiony do Gdańska na ulicę  Morską, przeniósł się tam wraz z nim. W Gdańsku w 1949 roku pracował jako  szczotkarz. Był też członkiem kolegium redakcyjnego "Pochodni". W tym  samym roku poznał Franciszkę Popowską, która została jego żoną, wierną  towarzyszką życia, lektorką i przewodniczką. Nadal żyje i mieszka w Bydgoszczy,  włączając się w sprawy niewidomych na tyle, na ile jej siły na to pozwalają. 
      W latach 1955-73 pracował w Bydgoskim Ośrodku  Rehabilitacji Niewidomych ZSN. Od 1959 roku był jego dyrektorem. W 1965 roku  założył Towarzystwo Przyjaciół Ośrodka, które przekształciło się w  Ogólnopolskie Towarzystwo Przyjaciół Niewidomych. Jego prezesem był aż do  śmierci. Działało ono pod hasłem: "Nieść pomoc niewidomemu to zaszczytny  obowiązek społeczny". Wspólnie z Towarzystwem zainicjował budowę obecnego  ośrodka przy ul. Powstańców Wielkopolskich 33 w Bydgoszczy. Kamień węgielny pod  tę placówkę położono 4 czerwca 1977 roku. Od 11 kwietnia 1991 roku ośrodek nosi  imię Józefa Buczkowskiego. Włożył wiele wysiłku, musiał pokonać piętrzące się  trudności, by doprowadzić do końca dzieło swojego życia. 
      Hołdował zasadom: "Zło dobrem zwyciężaj" i  "Im trudniej, tym szlachetniej". Był człowiekiem głęboko wierzącym.  Nieprzypadkowo więc nadanie ośrodkowi jego imienia połączono z poświęceniem i  udostępnieniem niewidomym kaplicy pod wezwaniem Rafała Archanioła - patrona  niewidomych. Działa ona do dziś i spełnia ważną rolę w życiu duchowym  niewidomych. Józef Buczkowski zainaugurował również działalność bydgoskiego  duszpasterstwa niewidomych, które do dziś działa prężnie, przynosząc wielorakie  owoce. W 1957 roku Józef Buczkowski uczestniczył w I Ogólnopolskiej Pielgrzymce  Niewidomych na Jasną Górę z udziałem prymasa tysiąclecia kardynała Stefana  Wyszyńskiego. Wygłosił referat: "Wiara w życiu niewidomego", za co  musiał ponieść konsekwencję - był prześladowany (takie to były wówczas  czasy)". 
   
   
      Pożegnanie Wielkiego Przyjaciela 
  "Ilustrowany Kurier Polski" z 20 marca 1980  roku doniósł: 
  "W Bydgoszczy zmarł wczoraj Józef Buczkowski,  były wieloletni dyrektor Ośrodka Rehabilitacji Zawodowej ZSN (...), Człowiek  wielkiego serca i olbrzymich zasług, który swój zapał do pracy społecznej na  rzecz niewidomych potrafił zaszczepić innym. Był współzałożycielem,  inspiratorem i honorowym prezesem Krajowego Zarządu Towarzystwa Przyjaciół  Niewidomych, inicjatorem budowy nowego kompleksu Ośrodka Rehabilitacji  Zawodowej Niewidomych, wznoszonego od kilku lat w Bydgoszczy, którego otwarcia  nie było dane Mu doczekać. Polski Związek Niewidomych utracił jednego ze swych  wyjątkowo ofiarnych działaczy, a niewidomi i społeczeństwo Wielkiego  Przyjaciela. Cześć Jego pamięci! 
      Informacja przygotowana była do druku w dniu 19 marca  i stąd pomyłka w dacie śmierci. W rzeczywistości dyrektor Józef Buczkowski  zmarł w nocy z 17 na 18 marca o godzinie 1.25. Ostatnie miesiące życia Zmarłego  były jednym pasmem cierpień. Trzeba było niezwykłego hartu ducha, aby znosić je  z taką pogodą i cierpliwością". 
   Władysław  Gołąb w artykule 
  "Mnie zawsze wiatr w oczy" (Pochodnia,  listopad 1989 r.) podaje wiele faktów z życia Józefa Buczkowskiego i wiele ocen  jego działalności. Przytaczam obszerne fragmenty tego artykułu. 
  "Przed niespełna dziesięciu laty, 21 marca 1980  roku, na bydgoskim cmentarzu na Jarach, przedwcześnie zmarłego Józefa  Buczkowskiego żegnały setki przyjaciół, dla których był symbolem wielkości i  kwintesencji przyjaźni. Z tej okazji pisałem na łamach "Pochodni": 
  "Na trumnę posypały się grudki ziemi i kwiaty.  Coś ścisnęło nas za gardło. Ten odgłos spadającej ziemi zamykał nieodwracalnie  jakiś etap w naszym życiu. Już nigdy nie będziemy mogli uścisnąć tej przyjaznej  i dobrej dłoni, która tyle razy pomagała nam podźwignąć się, gdy przeciwności  zdawały się nie do pokonania. Odszedł na zawsze ostatni z wielkich  społeczników, dla którego służba innym była główną treścią jego życia". 
      Warto z okazji rocznicy urodzin powrócić do tej  wyjątkowej postaci, sylwetki wielkiego człowieka i społecznika, któremu zbyt  często "wiatr wiał w oczy". 
   I dalej  czytamy: 
   "Józef  Buczkowski w Czarnocinie pracował jednak tylko dwa lata: od 1931 do 1933 roku.  Doskonale zapowiadającą się karierę nauczyciela wiejskiego przerwał tragiczny  wypadek: utrata wzroku. O zdarzeniu tym nie lubił mówić. I my uszanujmy to  milczenie. 
      Czym były dla Józefa Buczkowskiego lata 1933 - 1935,  można się tylko domyślać. Był to przypuszczalnie ten pierwszy wielki wiatr,  który powiał mu w oczy. Nie wiem, za czyją namową trafił do Zakładu dla  Niewidomych w Laskach. Tu znalazł życzliwą pomoc i pracę. Matka Czacka  skierowała go do Państwowego Instytutu Pedagogiki Specjalnej do prof. Marii  Grzegorzewskiej. W roku 1938 uzyskał dyplom ukończenia instytutu i uprawnienia  do nauczania w szkołach specjalnych. Z tego to okresu datuje się serdeczna  przyjaźń Józefa Buczkowskiego z Marią Grzegorzewską. 
      Jednak Józef Buczkowski tęsknił za swą ukochaną  Łodzią. Tu od roku 1931 działała Łódzka Rodzina Radiowa - stowarzyszenie,  którego celem było otaczanie wszechstronną opieką niewidomych dzieci z terenu  województwa. Łódzka Rodzina Radiowa prowadziła niewielką szkołę, a w roku 1936  podjęła budowę nowoczesnego zakładu dla stu niewidomych dzieci. Od 1 września  Józef Buczkowski miał podjąć pracę w tym nowym zakładzie. Niestety, wojna  pokrzyżowała jego plany i został na dalsze sześć lat w Laskach. Nie był to  jednak czas zmarnowany. Tu zaprzyjaźnił się z dr. Włodzimierzem Dolańskim, tu  nauczył się pełnej samodzielności i wszelkich technik życia i pracy "po  niewidomemu". Jeden z niewidomych opowiadał mi: "Pan Buczkowski to  niezwykle twardy człowiek. Potrafi pieszo chodzić do Rzeszy po żywność i przynosić  ją do Lasek na własnych plecach". 
      Tak, Józef Buczkowski był twardym człowiekiem. Było w  nim coś z kieleckiego chłopa: przeciwności nie zrażały go, lecz mobilizowały.  Był twardy, ale przede wszystkim dla siebie. Dla człowieka załamanego miał  zawsze wiele serdecznego ciepła i łagodności". 
      I dalej: 
  "Pod koniec stycznia 1945 roku Józef Buczkowski  okazyjnymi ciężarówkami wybrał się do Łodzi, aby tam zorientować się w sytuacji  szkoły dla niewidomych. W Łodzi jednak nie było żadnych szans zatrzymania się.  Powrócił zatem do Lasek i czekał na odpowiedź władz oświatowych. W marcu  powiadomiono go, że szkoła w Łodzi nie będzie uruchomiona. Wprawdzie Łódzka  Rodzina Radiowa podjęła działalność, ale przedmiotem jej troski stały się  dzieci widzące, osierocone w wyniku działań wojennych. I wtedy przyszedł mu z  pomocą dr Dolański, który uzyskał od swego przyjaciela z lat studenckich -  Stanisława Skrzeszewskiego, kierującego resortem oświaty, specjalny list  polecający do kuratora łódzkiego, upoważniający Józefa Buczkowskiego do  zorganizowania szkoły dla niewidomych dzieci w Łodzi. 
      Już w maju 1945 roku Józef Buczkowski przeniósł się  na stałe do tego miasta, gdzie zamieszkały także trzy jego siostry: Olimpia,  Otylia i Stanisława (do dziś żyje jeszcze tylko Stanisława). Obok prac  organizacyjnych związanych ze szkołą, Józef Buczkowski zajął się  współorganizowaniem Związku Niewidomych w Łodzi. Już w maju odbywa się pierwsze  zebranie organizacyjne. Zostaje wybrany zarząd, na którego czele staje Adam  Tobis. Buczkowski obejmuje funkcję sekretarza, którą we wrześniu odstępuje  Stanisławowi Ziembie. 
      10 grudnia 1945 roku udaje mu się uzyskać obiekt na  przyszłą szkołę. Jest to teren o powierzchni około hektara, z pięknym ogrodem,  budynkiem głównym, oficyną i zabudowaniami gospodarczymi. Całość jest pięknie  zlokalizowana w dzielnicy willowej, niedaleko radiostacji, między ulicą Tkacką  i Mostową. Kilka miesięcy później otrzymuje przydział trzech hektarów ziemi  położonej pomiędzy ulicą Mostową i Narutowicza w bezpośredniej bliskości z obiektem  szkolnym. Na tym nowym terenie zamierzał wybudować szkołę zawodową masażu  leczniczego, pomieszczenia dla Związku Niewidomych, drukarnię i kryty basen.  Tymczasem w styczniu 1946 roku utworzył szkołę powszechną, a w marcu internat,  w którym do czerwca zamieszkało już ponad 20 uczniów. Od września 1946 praca w  szkole ruszyła pełną parą. 
      Od marca 1946 Józef Buczkowski zamieszkał w  internacie przy ulicy Tkackiej i czas swój dzielił na pracę w szkole, w Związku  łódzkim i na współtworzeniu z dr. Dolańskim ogólnopolskiej organizacji.  Starania te uwieńczone zostały powołaniem na zjeździe zjednoczeniowym w  październiku 1946 w Chorzowie Związku Pracowników Niewidomych RP. 
      Kłopoty ze szkołą piętrzyły się. Najtrudniejszym  problemem było znalezienie dobrego i ofiarnego personelu wychowawczego.  Postanowił, na wzór Lasek, szukać oparcia w jakimś zgromadzeniu zakonnym. Na  przysłanie kilku sióstr wyraziły zgodę orionistki ze Zduńskiej Woli.  Równocześnie Buczkowski chciał oprzeć ekonomiczny byt zakładu na Łódzkiej Rodzinie  Radiowej. Wydawało się, że wszystko pójdzie dobrze. Nie zabrakło jednak ludzi  złej woli. W wyniku intryg przekonano władze oświatowe, że niewidomy nie nadaje  się do prowadzenia zakładu. Cofnięto mu nominację na kierownika i skierowano do  Ośrodka Szkolenia Inwalidów Wojennych w Jarogniewicach i Głuchowie pod  Poznaniem. Był to dla Józefa Buczkowskiego cios. Runęła cała jego koncepcja  pracy. Wszystkie jego plany zaprzepaszczono. Kiedy odwiedziłem go w  Jarogniewicach, był przygaszony, ale ciągle jeszcze bogaty w nowe pomysły. 
      W 1949 roku po zamknięciu Zakładu Szkolenia Inwalidów  Wojennych w Jarogniewicach zostaje przeniesiony do Gdańska, gdzie w Zakładzie  Szkolenia Inwalidów Niewidomych przy ulicy Morskiej pełni funkcję nauczyciela.  Równocześnie staje na czele zarządu Oddziału Gdańskiego Związku Pracowników  Niewidomych RP. Obejmuje także kierownictwo zespołu redakcyjnego  "Pochodni". 
      Niestety, i tym razem przysłowiowy wiatr nie  przestaje wiać mu w oczy. W Warszawie powstaje Polski Związek Niewidomych. Wszystko,  co stare, jest złe. Zakład przy ulicy Morskiej w Gdańsku zostaje przekazany  Akademii Medycznej, a zakład Szkolenia Inwalidów przeniesiony do Wrocławia. Na  te przenosiny Józef Buczkowski już się nie decyduje. Podejmuje pracę  szczotkarza. 
      Proponują mu stanowisko kierownika nowo organizowanej  spółdzielni w Bytomiu Odrzańskim, ale odmawia, był bowiem rasowym wychowawcą i  wiedział, że spółdzielczość to nie jego specjalność. A kiedy w roku 1955  przychodzi kolejna propozycja, tym razem na kierownika pedagogicznego Ośrodka  Szkolenia Niewidomych w Bydgoszczy, tę ofertę przyjmuje. Po odejściu  dotychczasowego dyrektora otrzymuje nominację na dyrektora ośrodka. Na  stanowisku tym pozostaje aż do 1973 roku, czyli do przejścia na emeryturę. Ale  i tym razem nie było to normalne przejście na emeryturę, ale wyraźne polecenie  władz. Już po raz ostatni pozbawiono go tego, co ukochał i tego, co dobrze  czynił. Świadczą o tym liczne głosy jego byłych wychowanków. 
      Józef Buczkowski wszędzie, gdzie go los rzucił,  natychmiast włączał się w pracę związkową. Zabiegał o nowe uprawnienia,  troszczył się o rehabilitację i kulturę osobistą niewidomych. Między innymi w  Łodzi przyczynił się do zorganizowania Koła Uczących się Niewidomych. Koło w  1950 roku zlikwidował mjr Leon Wrzosek. 
      Kolejną ideą Buczkowskiego było angażowanie widzących  do niesienia pomocy niewidomym. W tym to celu we wrześniu 1946 roku organizuje  Koło Przyjaciół Niewidomych w Łodzi, a w czerwcu 1965 roku Towarzystwo  Przyjaciół Ośrodka Rehabilitacji Szkolenia Zawodowego w Bydgoszczy. Na walnym  zebraniu w lutym 1971 roku przyjęło ono obecną nazwę: Towarzystwo Przyjaciół  Niewidomych w Bydgoszczy. Według słów samego Buczkowskiego, naczelnym hasłem  Towarzystwa jest: "Być przyjacielem niewidomych, nieść im pomoc - oto  spełnienie chlubnego obowiązku obywatelskiego". 
      Józef Buczkowski do końca swego pracowitego życia był  prezesem Zarządu Głównego Towarzystwa Przyjaciół Niewidomych, które za cel  podstawowy przyjęło budowę nowego obiektu Ośrodka Szkolenia Zawodowego. Kamień  węgielny położono 4 czerwca 1976 roku, a całość miała być zakończona do roku  1978. Termin ten nie został dotrzymany i nowy obiekt, pod nazwą Krajowe Centrum  Kształcenia Niewidomych - Ośrodek Rehabilitacji Zawodowej CZSN, położony w  Bydgoszczy przy ulicy Powstańców Wielkopolskich 33, otwarto dopiero po śmierci  jego twórcy". 
      W prasie środowiskowej można znaleźć wiele publikacji  poświęconych życiu i działalności Józefa Buczkowskiego. Można dowiedzieć się, w  jak niekorzystnych warunkach działał, jakie kłody rzucano mu pod nogi i jak  przezwyciężał trudności. Najważniejsze jednak, co charakteryzowało Józefa  Buczkowskiego, o czym pisze wielu autorów publikacji jemu poświęconych, to  wielka życzliwość dla ludzi i wola tworzenia lepszych warunków życia polskim  niewidomym. Jest to ważne przesłanie do współczesnych niewidomych, a zwłaszcza  do działaczy środowiska osób z uszkodzonym wzrokiem. Jest to ważne przesłanie,  gdyż obecnie, jak się wydaje, stowarzyszenia niewidomych, zwłaszcza PZN,  przeżywają kryzys. I chyba można obserwować sporo wypaczeń idei działalności  społecznej. Pamiętajmy jednak, że trudności, intrygi, zawiści i konflikty nie  omijały również czasów, w których działał Józef Buczkowski. Wszystko to jednak  nie spowodowało jego rezygnacji z zaangażowania w realizację celów środowiska  osób z uszkodzonym wzrokiem. I jest to chyba bardzo optymistyczne przesłanie. 
   
 
      Urodził się 18 września 1924 r., zmarł 13 maja 2006  r. Wzrok stracił w obozie koncentracyjnym w Lipsku. Ukończył 7 klas szkoły podstawowej  i jedną gimnazjum. Mimo braku formalnego wykształcenia, doskonale rozumiał  potrzeby osób niewidomych i wykazał się dalekowzrocznością w rozwiązywaniu  problemów środowiska. 
      Na zjeździe zjednoczeniowym w czerwcu 1951 r. został  wybrany do Zarządu Głównego. Wcześniej był sekretarzem Zarządu Okręgu PZN w  Lublinie i kierownikiem tego okręgu. W okresie od 26 marca 1956 r. do 1  października 1964 r. pełnił funkcję przewodniczącego Zarządu Głównego PZN. 
      Wyróżniał go silny charakter i konsekwencja w dążeniu  do celu. Te cechy przyczyniły się do odwołania go z funkcji przewodniczącego  ZG. Były to czasy, w których decydujący głos we wszystkich wyborach miał  Komitet Centralny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a Mieczysław  Michalak skonfliktował się z tą instytucją oraz z Ministerstwem Zdrowia i  Opieki Społecznej. Jego kategoryczne żądania daleko idącej pomocy dla  niewidomych, wspieranie spółdzielczości niewidomych w dążeniach do wyzwolenia  się z podległości Centralnemu Związkowi Spółdzielni Inwalidów itp. nie mogły  być akceptowane przez "przewodnią siłę narodu". 
      ZG PZN pod jego kierownictwem kontynuował wcześniej  wypracowane formy działalności i podejmował nowe zadania. Skupiał się na  problemach bytowych, zatrudnieniu, likwidacji analfabetyzmu i rozbudowie  organizacji, tworzeniu kół i okręgów. Skutecznie zabiegał o nowe przywileje dla  niewidomych. 
      Prezes Michalak poparł dążenia ociemniałych żołnierzy  do reaktywowania swojej organizacji. Wspierał rozwój spółdzielczości  niewidomych i powołanie Związku Spółdzielni Niewidomych. Zabiegał o odzyskanie  ośrodka w Muszynie, który użytkował KC PZPR. Ośrodek został odzyskany jesienią  1956 r. Powstały wówczas nowe możliwości organizowania wypoczynku i  rehabilitacji oraz bezdewizowej wymiany wczasowej z wieloma krajami. 
      Prezes Michalak przywiązywał wagę do wszechstronnej  rehabilitacji. Wychodził z założenia, że samodzielność niewidomego, umiejętność  funkcjonowania w środowisku widzących jest podstawą sukcesów zawodowych i  społecznych. 
      Inicjował i propagował rozwój sportu niewidomych.  Całe życie był bardzo aktywny i dbał o sprawność fizyczną. Regularnie pływał,  brał udział w zawodach pływackich i wykonywał intensywne ćwiczenia. Twierdził,  że zwiększa to sprawność, niezbędną w orientacji przestrzennej i pozwala utrzymać  dobre zdrowie. Był propagatorem i organizatorem zawodów lekkoatletycznych,  pływackich oraz sportów zimowych. Dużo uwagi poświęcał rehabilitacji  niewidomych. PZN pod jego przewodnictwem nawiązał kontakty ze stowarzyszeniami  niewidomych za granicą. 
      W 1963 r. powołał w Warszawie zakład rehabilitacji  dla nowo ociemniałych, zorganizowany na wzorcach amerykańskich. Wysłał do USA  pracownika ZG PZN, Adolfa Dąbrowskiego na szkolenie, któremu następnie  powierzył kierowanie tym zakładem. Wtedy w Polsce rozpoczęto uczenie  niewidomych orientacji przestrzennej i samodzielnego poruszania się przy pomocy  białej laski. Rozpoczęto też szkolenie instruktorów rehabilitacji niewidomych. 
      Pamiętajmy, że w tamtych czasach tylko to, co  radzieckie było dobre. Trzeba było odwagi i niezwykłej umiejętności  przekonywania, żeby czegoś takiego dokonać. Na uwagę zasługuje również  uruchomienie w 1961 r. studia nagrań książek mówionych. 
      A oto fragment opinii o Mieczysławie Michalaku z  artykułu "Wspomnienia o szefach" pióra Adolfa Szyszko ("Pochodnia",  luty 1994 r.): 
   "Mimo że  nie posiadał wykształcenia, otaczał się ludźmi kompetentnymi, z odpowiednim  zawodowym przygotowaniem. Był szefem wyjątkowo ambitnym, całkowicie  utożsamiającym się ze Związkiem, jego sprawami i celami. Jego otwartość na  wprowadzanie osiągnięć zagranicznych zjednywała mu wielu zwolenników i  jednocześnie przeciwników. Śmiało podejmował walkę z oponentami, nie licząc się  z ich pozycją społeczną i zawodową. W swym działaniu często ryzykował  stanowiskiem. Pracownicy nie byli przez niego ograniczani w podejmowaniu  inicjatyw. Kiedyś zdarzyło się, że pracownica przyszła do prezesa z  przygotowanym numerem czasopisma, w celu uzgodnienia jego treści. Prezes  postawił tylko jedno pytanie - czy numer jest już wydrukowany. Otrzymawszy odpowiedź,  że nie, stwierdził, że nie będzie sprawdzać, ponieważ to ona jest za to  odpowiedzialna, natomiast chętnie przeczyta, gdy ukaże się już w druku. Innym  razem dwóch zwolnionych przez niego pracowników podjęło walkę o anulowanie  wymówienia. Wykorzystali wszystkie możliwe instancje odwoławcze, aż wreszcie  sprawa oparła się o Wydział Administracyjny Komitetu Centralnego PZPR. Jego  kierownik zażądał od prezesa cofnięcia wymówienia. Reakcja była zaskakująca.  Prezes Michalak stwierdził, że ich stanowiska pracy są niepotrzebne i wymówień  nie cofnie. Jeśli Komitet Centralny uważa, że nie ma racji, niech poleci  zwolnić jego. Do zmiany na stanowisku prezesa wówczas nie doszło. Mimo  trudności finansowych, z jakimi borykał się Związek, prezes Michalak nie żałował  pieniędzy na pracę naukową w zakresie tyflologii, rehabilitacji i wydawnictw. W  tym czasie wydano kilkanaście pozycji tyflologicznych. Podjęto też próby,  zmierzające do powołania ośrodka rehabilitacji niewidomych rolników (w  województwie lubelskim) i zawarcia umowy ze Stanami Zjednoczonymi na  przeprowadzenie w Polsce eksperymentu rehabilitacji niewidomych przy rodzinach.  Eksperyment miał się odbywać w Obornikach Śląskich. Były przeprowadzone  negocjacje, zapewnione niezbędne środki dewizowe i wyposażenie. Związek,  niestety, w ostatniej chwili zrezygnował z tych zamierzeń na skutek wycofania  się z pracy pani dr Grodeckiej, odpowiedzialnej za stronę naukową i  organizacyjną całego przedsięwzięcia. Prezes nie mógł przeboleć, że nie doszło  ono do skutku, bowiem jego realizacja postawiłaby Związek w czołówce  europejskiej w dziedzinie rehabilitacji niewidomych rolników. Na szczególne  podkreślenie zasługuje również indywidualna penetracja terenu, prowadzona przez  specjalistów, w celu wyszukiwania niewidomych kandydatów do zatrudnienia. W  trosce o rozwój profilaktyki wzroku, nawiązał bezpośredni kontakt z lubelską  kliniką okulistyczną profesora Krwawicza. Duże znaczenie przypisywał wzajemnemu  zaufaniu i szczerej wymianie poglądów. Cenił konstruktywną krytykę. Na zebraniach  prezydium i plenum Zarządu Głównego zawsze byli obecni główni referenci oraz  kierownicy działów. Zależało mu, by każde poważniejsze zagadnienie było  wszechstronnie przedyskutowane, czego nie można, niestety, powiedzieć o  większości jego następców". 
      W tym miejscu należy dodać, że od drugiej połowy 2004  r. w posiedzeniach Zarządu Głównego PZN oraz w jego Prezydium nie uczestniczą  kierownicy działów Instytutu Tyflologicznego ani przedstawiciele prasy  środowiskowej. Zaskakujące zestawienie z czasami rządów Polskiej Zjednoczonej  Partii Robotniczej! 
   Należy  stwierdzić, że Mieczysław Michalak osiągnął dla polskich niewidomych bardzo  dużo w krótkim czasie. Pod koniec jego kadencji PZN zrzeszał 17 tysięcy  niewidomych. Prezes Michalak w wywiadzie udzielonym Zofii Krzemkowskiej w 1996  r. powiedział: 
  "Do Związku mógł należeć każdy, niezależnie od  wyznania i poglądów, ale jeśli były wypadki nieprawidłowo przyznanej grupy  inwalidzkiej, odwoływaliśmy się. Chodziło o to, by ustrzec Związek przed  pseudoniewidomymi". 
      Po odejściu z funkcji przewodniczącego nie utrzymywał  kontaktów ze Związkiem. Jak twierdził: "Mój następca okazał się bardzo  podejrzliwy i kontakt ze mną stał się niemile widziany. Przychodziłem jedynie  do Biblioteki Centralnej, by wypożyczać książki. Mocno to przeżywałem, bo  przecież Związek był całym moim życiem". 
      Po roku 1964 pracował ponad 30 lat jako masażysta w  spółdzielni ogólnoinwalidzkiej "Saturn" w Warszawie. Przez 15 lat  pełnił funkcję wiceprzewodniczącego rady tej spółdzielni. Za osiągnięcia zawodowe  oraz społeczne został odznaczony, m.in. Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem  Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. 
      Myślę jednak, że ważniejszy od tych odznaczeń jest  fakt, że Mieczysław Michalak może być wzorem dla wielu działaczy naszego  środowiska. Jego zaangażowanie, podejmowanie wielu inicjatyw, konsekwentne  starania o zaspokajanie potrzeb osób niewidomych zasługuje na uznanie i  szacunek. Nie wszyscy działacze naszego środowiska byli i są tacy, jakim był  Mieczysław Michalak. 
   
      Na zakończenie należy dodać, że nakładem Wydawnictwa  Towarzystwa Opieki nad Ociemniałymi w 2016 r., pod redakcją Józefa Szczurka,  ukazała się trzytomowa "Encyklopedia osób zasłużonych dla środowiska  niewidomych". Pozycja ta zawiera około 300 sylwetek osób zasłużonych dla  naszego środowiska, w zdecydowanej większości niewidomych i słabowidzących.  Zrozumiałe więc jest, że konieczny był niełatwy wybór prezentowanych osób w  niniejszym artykule. Jak zawsze w podobnej sytuacji prawo i obowiązek wyboru  jest przywilejem autora publikacji. 
Skryba