Skryba
We wcześniejszych publikacjach "Z laską przez tysiąclecia"  pisałem o okrutnym traktowaniu niewidomych w dawnych wiekach. Pozostawianie  starych, niewidomych i innych osób niepełnosprawnych na głodową śmierć, na  zamarznięcie, na pożarcie przez dzikie zwierzęta można zrozumieć, gdyż była to  konieczność. Gromady ludzkie nie osiągnęły jeszcze poziomu rozwoju,  umożliwiającego zaopiekowanie się członkami społeczności, niezdolnymi do  samodzielnego zdobywania pożywienia. Jednostki te były obciążeniem w razie  konieczności zmiany koczowiska. Pisałem też o zabijaniu niewidomych, które było  w pewnych warunkach również koniecznością. Można nawet powiedzieć, że było to  bardziej humanitarne od pozostawiania bez pomocy na pewną śmierć. Zdarzało się,  że zabijano niewidomych również z okrucieństwa, ale nie było to regułą. Częściej  tak czyniono z konieczności i pobudek humanitarnych. Religijna oprawa zabijania  niewidomych ułatwiała pogodzenie się z losem, dawała poczucie przydatności  ofiary życia dla plemienia. Niestety, ludzie potrafili również wymyślić metody  okrutnego postępowania, które nie było koniecznością. Było natomiast wygodną  metodą walki o władzę, o majątek, narzędziem zemsty, albo karą za różne  przewinienia. Okrucieństwem takim było oślepianie za karę. 
      Na szczęście, te okrutne metody, te wynikające z  konieczności i te, u podłoża których leży sadyzm, należą już do przeszłości,  tj. nie są prawnie usankcjonowane, są one potępiane, karane, zwalczane.  Indywidualni przestępcy mogą jeszcze dopuszczać się czynów okrutnych, ale  cywilizowane społeczności kategorycznie się im przeciwstawiają. 
Trudno sobie wyobrazić, żeby współczesne sądy  cywilizowanych narodów skazywały na oślepienie, żeby taką karę przewidywano w  kodeksach karnych. W przeszłości jednak tak właśnie było. Oślepianie stosowano  jako karę za różne przewinienia, nawet za takie, które dzisiaj uznalibyśmy za  co najmniej dziwne, np. jeżeli nie można było wyegzekwować zasądzonej grzywny  albo za kradzież ryb. 
      Max Schoffler w "Niewidomy w życiu narodu"  pisze: 
   "Jako  najcięższą karę okaleczenia, uchodziło wykłucie oczu. Było ono stosowane przy  najrozmaitszego rodzaju zbrodniach, często zaś przy zamianie zapadłego wyroku  śmierci. 
      W różnych starych kodeksach karnych są przepisy prawne  bardzo zróżnicowane. Oślepienie było wyrokowane: za niewierność w służbie, za  szpiegostwo, za bunt, za znaczną kradzież, na złodziei recydywistów, za  kłusownictwo i kradzież ryb (w tych wypadkach stosowano oślepienie, gdy nie  dała się wyegzekwować zasądzona kara pieniężna), za zgwałcenie i inne  przewinienia. 
      Jeszcze z końcem wieków średnich, ferowano z mocy prawa,  bardzo często wyroki skazujące na oślepianie. Dowiadujemy się o tym z  doniesienia o "osobliwościach i staroświecczyźnie zawartych w szczegółowym  ustawodawstwie prawnym i postępowaniu sądowym, miasta stołecznego  Norymbergii". 
      Tak więc kara oślepienia została orzeczona i wykonana w  latach: 
      - "1413 na jednym, za złamanie prastarego sporu, 
      - 1416 na kobiecie winnej dokonania tej samej zbrodni co  wyżej, 
      - 1415 na mężczyźnie, który sprzedawał pozłacane pierścienie  z miedzi, wysadzane fałszywymi kamieniami za szczerozłote, 
      - 1448 na Ottbeckhen za to, że pustoszył ziemię klasztoru  St. Egydien, zamierzając oddać ją pod obce władanie, 
      - 1449 na Marcinie Lindbah z Zwiekau z powodu dokonanych  kradzieży, rabunku kościoła i bigamii, 
      - 1459 na Fryderyku Ziegler, zdziercy z Monachium, gdyż  fałszował listy, pozłacał lane sztaby kruszcu i sprzedawał je jako  szczerozłote, 
      - 1461 na trzech szulerach, 
      - 1470 na Kacprze Bader z Natzottenbergu oraz na Gerhaus  Pretthenuer za nierząd, 
      - 1499 na Janie Bock z Freisingen za fałszowanie lekarstw  i dzieł sztuki, 
      - 1505 na Wilhelmie Seiz, gdyż czynnie porwał się na  woźnego sądowego, 
      - 1506 na Fritzu Krepel, dozorcy i nad trzema chłopami,  którzy śmiertelnie ranili woźnego sądowego, 
      - 1512 na Wilhelmie Verner i kobiecie, która mu  nastręczyła młodą dziewczynę, 
      - 1515 na Heinzu Dom, karczmarzu oraz trzech innych za to,  że gościa, który wraz ze swoją żoną nocował w gospodzie, wypędzili z łóżka,  zrzucili ze schodów, wygnali z domu, a następnie zgwałcili jego kobietę". 
      Jest to rejestr oślepień miasta Norymbergii za okres stu  lat. Dla wszystkich innych miast średniowiecza kronika sądowa wypadła podobnie.  Osobom ukaranym oślepieniem, zazwyczaj jeszcze dokładano banicję i wydalano z  miasta. Byli oni skazani na nędzny żywot żebraczy. Tym samym nie zostały  jeszcze wyczerpane średniowieczne okrucieństwa. Masowe oślepiania jeńców  występują w tym okresie chrześcijaństwa w strasznych rozmiarach. Cesarz  bizantyjski Basilius II pobił w 1041 roku bułgarskie wojska pod Belazicą i  wziął 15000 Bułgarów do niewoli. Gdy przyprowadzono ich przed jego oblicze,  rozkazał wszystkich oślepić, a każdemu setnemu pozostawić jedno oko, ażeby mógł  pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu towarzyszy zaprowadzić do ich  ojczyzny. Gdy przyprowadzono oślepione wojsko przed króla Bułgarii Sumiła,  uległ on atakowi serca. Z powodu tego okrucieństwa otrzymał król Basilius,  przydomek "zabójcy Bułgarów". 
      Cesarz Fryderyk Barbarossa stał się winnym takiego samego  okrucieństwa po zburzeniu Mediolanu (1162), rozkazując masowe oślepianie  wziętych do niewoli. Takie oślepianie jeńców stosowane było w całej  średniowiecznej Europie, tak np. w państwie niemieckim przez Ottona I, w Anglii  przez Wilhelma Zdobywcę i Ryszarda I, we Francji przez Filipa, w Rosji przez  Iwana Groźnego, a poza tym przez papieża Celestyna III i innych. 
      Okrucieństwa te były popełniane do końca XVIII, a nawet w  XIX wieku. Jeden z szachów perskich wydał rozkaz wymordować lub oślepić  wszystkich mieszkańców zdobytego miasta. 
      Orientalista prof. Wambery donosi o sądzie karnym i wyroku  wykonanym w 1863 r. u Tatarów, co następuje: 
  "Podczas gdy kilku jeńców prowadzono pod szubienicę  lub pod pień kata, zobaczyłem jak na jego znak, ośmiu starych mężczyzn położyło  się na ziemi, leżąc równo na plecach. Związano im ręce i nogi, a kat wykręcał  im z dużą zręcznością z oczodołów gałki oczne, klęcząc na piersiach biednych  ofiar cynicznego okrucieństwa. Po wykonaniu każdego zabiegu, ocierał krwią  spływające ręce, o siwe brody torturowanych. Po tym okrutnym akcie, oślepieni,  uwolnieni z więzów, stąpali niepewnymi krokami, uderzali nawzajem o siebie,  upadali nieprzytomni znowu na ziemię, jęcząc i wydając głuche odgłosy skargi,  które mnie przerażają, gdy tylko przypomnę sobie tę scenę". 
   Były to oślepienia  na mocy wyroków sądowych albo na mocy rozkazów władców ze względów  politycznych, ze zwykłego okrucieństwa albo z chęci łatwego pozbawienia  możliwości działania. Obecnie trudno sobie nawet wyobrazić te ofiary, zwłaszcza  masowe, i katów, którzy wykonywali decyzje sądów i władców. 
Kara to jedna sprawa, a zemsta to zupełnie co innego,  chociaż i jedno i drugie przerasta wyobraźnię normalnego człowieka  współczesnego. A jednak - znane są przypadki oślepiania z chęci zemsty. 
      Przytaczam opisy Maxa Schofflera zksiążki "Niewidomy  w życiu narodu": 
   "Po upadku  powstania Albigenzów za papieża Innocentego III w XIII wieku, rozkazał papieski  wódz Simon z Montford, wypalić oczy stu rycerzom wziętym do niewoli. 
      Historia średniowiecza jest bogata w tego rodzaju okrutne  czyny. W czasach prawa pięści, dopuszczali się bardzo często tych okropności  przydrożni zbóje. 
      Wernher "ogrodnik" pisze w jednym ze swoich  wierszy (treść podaje tłumacz prozą): 
  "Niegdyś słyszało się hasło, hej rycerzu - świeży i  wesoły! Obecnie zaś słyszy się dniem i nocą: hura, rycerzu - pokój, pokój! Kłuj  i bij! Kto się będzie bronił, tego oślep". 
   
      W Wikipedii czytamy: 
  "Bolesław III słynął z okrutnych rządów, m.in.  prześladował swoich braci Jaromira i Udalryka, których wygnał z kraju. W 1002  roku został wygnany z kraju przez opozycję, która oddała władzę księciu  Władywojowi. Gdy po śmierci Władywoja władzę przejął Jaromir, książę polski  Bolesław Chrobry interweniował na korzyść Bolesława Rudego i pomógł mu odzyskać  władzę. Rządy jego były niezwykle okrutne i sprzeczne z polityką Bolesława  Chrobrego. 
   Bolesław Chrobry  zaprosił go więc do Krakowa, oślepił i osadził w nieznanym grodzie,  najprawdopodobniej w Krakowie, a potem sam przejął władzę w Czechach w 1003  roku. 
      Do roku 1034 na Wawelu zamieszkiwał ślepiec, ubrany w  książęce szaty - uważa się, że był to Bolesław Rudy". 
   
      W internecie można znaleźć i takie wpisy: 
  "Witam! Mam małą prośbę o wymienienie wszystkich  znanych Wam wczesnośredniowiecznych przypadków oślepienia w Europie i  Bizancjum, tak mniej więcej między V wiekiem a 950 rokiem (a szczególnie między  410 a  726). Przy czym najbardziej pożądane byłyby oślepienia w tzw. "klasie  wyższej" (królowie, książęta, święci). Z góry dziękuję". 
   I odpowiedź:  23/10/2007, 22:51 
   "No to  przegiąłeś... Mam tu setki oślepień wymieniać? Samo Bizancjum to niezły spis  okaleczonych w ten sposób". 
   I kolejna wypowiedź  na ten temat: 
  "Według moich badań oślepienia przed X wiekiem wśród  warstw panujących na Zachodzie były częstsze niż w Bizancjum - być może wbrew  powszechnej o tym opinii wcale nie Konstantynopol był "krzewicielem"  tego rodzaju mutylacji (mutylacja - kary polegające na okaleczaniu), a Europa  wymyśliła to sama. Nie chodzi tu, oczywiście, o oślepianie jako karę za  przestępstwo (np. świętokradztwo), ale jako sposób pozbywania się przeciwników  politycznych, ewentualnie crimen laesae maiestatis". 
      Ostatni cytat z internetu: 
  "A propos Europy Zachodniej. Już kiedyś o tym pisałem  powołując się na Karola Modzelewskiego, który w książce pt. "Barbarzyńska  Europa" podaje zwyczaje starych plemion duńskich. Otóż w tej jakże cennej  książce znajdziemy taki opis: nieszczęśnika przybijali wprost do podłoża na  plaży drewnianymi ćwiekami, po czym obcinali mu język, usta, nos, uszy,  genitalia i oślepiali go. Na sam koniec pozostawiali, by pochłonęło go morze w  czasie przypływu". 
      Henryk Sienkiewicz w powieści "Krzyżacy" opisuje  zemstę Zygfryda na Jurandzie ze Spychowa. Oto ten opis: 
  "Po chwili zaskrzypiały rygle i weszli. Ale w jamie  było zupełnie ciemno, więc Zygfryd, nie widząc dobrze przy mdłym świetle  latarni, rozkazał zapalić pochodnię i wkrótce w mocnym blasku jej płomienia  ujrzał leżącego na słomie Juranda. Jeniec miał kajdany na nogach, na ręku zaś  łańcuch nieco dłuższy, taki aby mu pozwalał podawać sobie pokarm do ust. Ubrany  był w ten sam wór zgrzebny, w którym stanął przed komturami, lecz pokryty teraz  ciemnymi śladami krwi, albowiem w dniu owym, w którym położono kres walce  dopiero wówczas, gdy oszalałego z bólu i wściekłości rycerza splątano siecią,  knechtowie chcieli go dobić i halabardami zadali mu kilkanaście ran. Dobiciu  przeszkodził miejscowy, szczytnieński kapelan, ciosy zaś nie okazały się  śmiertelne, natomiast uszło z Juranda tyle krwi, że go odniesiono do więzienia  na wpół żywego. W zamku mniemano powszechnie, że lada godzina skończy, lecz  jego ogromna siła zmogła śmierć i żył, chociaż nie opatrzono mu ran, a wtrącono  go do strasznego podziemia, w którym w dniach odwilży kapało ze sklepień, w  czasie zaś mrozów ściany pokrywały się grubą sadzią śnieżną i kryształkami  lodu. Leżał więc na słomie, w łańcuchach, niemocen, ale ogromny, tak iż  zwłaszcza leżąc czynił wrażenie jakiegoś odłamu skały, który wykuto w kształt  człowieczy. Zygfryd kazał mu świecić prosto w twarz i przez czas jakiś  wpatrywał się w nią w milczeniu, po czym zwrócił się do Diedericha i rzekł: 
   - Widzisz, iże ma  tylko jedną źrenicę, wykap mu ją. 
      W głosie jego była jakaś niemoc i zgrzybiałość, ale  właśnie dlatego straszny rozkaz wydawał się jeszcze straszniejszy. Toteż  pochodnia zadrżała nieco w ręku kata, jednakże pochylił ją i wkrótce na oko  Juranda poczęły spadać wielkie, płonące krople smoły, a wreszcie pokryły je  zupełnie od brwi aż do wystającej kości policzka. 
      Twarz Juranda skurczyła się, płowe wąsy jego podniosły się  ku górze i odkryły zaciśnięte zęby, ale nie wyrzekł ani słowa i czy to z  wyczerpania, czy przez zawziętość przyrodzoną strasznej jego naturze, nie wydał  nawet jęku. A Zygfryd rzekł: 
      - Przyrzeczono ci, iż wyjdziesz wolny, i wyjdziesz, ale  nie będziesz mógł oskarżać Zakonu, gdyż język, którym przeciw niemu bluźniłeś,  będzie ci odjęty. I znów dał znak Diederichowi, lecz ów wydał dziwny, gardlany  głos i pokazał zarazem na migi, że potrzebuje obu rąk, a nadto, że chce, by  komtur mu poświecił. 
      Wówczas starzec wziął pochodnię i trzymał ją wyciągniętą  drżącą ręką, jednakże gdy Diederich przycisnął kolanami piersi Juranda,  odwrócił głowę i patrzał na pokrytą szronem ścianę. 
      Na chwilę rozległ się dźwięk łańcuchów, po czym dały się  słyszeć zdyszane oddechy piersi ludzkich, coś jakby jedno głuche, głębokie  stęknięcie i nastąpiła cisza. 
      Wreszcie ozwał się znów głos Zygfryda: 
      - Jurandzie, kara, którą poniosłeś, i tak cię spotkać  miała, ale prócz tego bratu Rotgierowi, którego mąż twej córki zabił, obiecałem  włożyć prawą twoją dłoń do trumny. 
      Diederich, który już był podniósł się, usłyszawszy te  słowa przychylił się znów nad Jurandem. 
      Po niejakim czasie stary komtur i Diederich znaleźli się  znów na owym dziedzińcu, zalanym światłem miesięcznym. Przeszedłszy korytarz  Zygfryd wziął z rąk kata latarnię i jakiś ciemny przedmiot owinięty w szmatę i  rzekł do siebie głośno: 
      - Teraz do kaplicy z powrotem, a potem do wieży. 
      Diederich spojrzał na niego bystro, lecz komtur kazał mu  iść spać, sam zaś powlókł się kołysząc latarnią w stronę oświeconych  kaplicznych okien. Po drodze rozmyślał o tym, co się stało. Czuł jakąś pewność,  że i na niego przychodzi już kres i że to są jego ostatnie uczynki na ziemi, a  jednak jego dusza krzyżacka, chociaż z natury więcej okrutna niż kłamliwa, tak  już pod wpływem nieubłaganej konieczności wzwyczaiła się do wykrętów, matactw i  osłaniania krwawych zakonnych postępków, że i teraz mimo woli myślał, iż mógłby  zrzucić hańbę i odpowiedzialność za Jurandową mękę zarówno z siebie, jak i z  Zakonu. Diederich przecie niemowa, nic nie wyzna, a chociaż umie porozumieć się  z kapelanem, nie porozumie się z samego strachu. Więc co? Więc któż dowiedzie,  że Jurand nie otrzymał tych wszystkich ran w bitwie? Łatwo mógł stracić język  od pchnięcia włócznią między zęby, łatwo miecz albo topór mógł odrąbać prawicę,  a oko miał tylko jedno, więc cóż dziwnego, że mu je wybito, gdy sam jeden  rzucił się w szaleństwie na całą załogę szczytnieńską? Ach, Jurand! Ostatnia w  życiu radość wstrząsnęła na chwilę sercem starego Krzyżaka. Tak, Jurand, jeśli  wyżyje, powinien być wypuszczon wolno! Tu Zygfryd przypomniał sobie, jak  niegdyś radzili o tym z Rotgierem i jak młody brat śmiejąc się mówił:  "Niech wówczas pójdzie, gdzie go oczy poniosą, a jeśli nie będzie mógł  trafić do Spychowa, to niech się rozpyta o drogę". Bo to, co się stało,  było już w części postanowione między nimi. Ale teraz, gdy Zygfryd znów wszedł  do kaplicy i klęknąwszy przy trumnie złożył u nóg Rotgiera krwawą dłoń  Jurandową, ta ostatnia radość, która przed chwilą w nim zadrgała, odbiła się  również po raz ostatni na jego twarzy. - Widzisz - rzekł - uczyniłem więcej,  niżeśmy uradzili: bo król Jan Luksemburski, chociaż był ślepy, stanął jeszcze  do walki i zginął z chwałą, a Jurand nie stanie już i zginie jak pies pod  płotem". 
      Oczywiście, nie jest to fakt historyczny tylko literacki.  Jest jednak dobrze osadzony w warunkach historycznych i dobrze ilustruje te  warunki. 
      A teraz obszerny fragment dzieła ks. Paciuszkiewicza  "Życie i dzieje Św. Andrzeja Boboli", który był postacią historyczną. 
  "Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już  do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej.  W każdym razie pewnem jest, że kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego  wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegi do lasu, Andrzej zaś  pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce. 
      Było już po południu. Kozacy powierzyli swe konie Jakubowi  Czetwerynce i poczęli natychmiast "nawracać" Andrzeja na wiarę  prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go,  przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, poczem odwiązanego bili po twarzy,  przyczem Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili  go między dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w  ciągu czterokilometrowego marszu Bobola opadał z sił, popędzali go nahajkami i  lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewem ramieniu od strony  łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli, na lewem ramieniu.  Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącemi ranami, odbył Andrzej swój  wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce  starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: "To ten  Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską  nawraca!" 
   Jeden z kozaków  dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak wskutek naturalnego  odruchu uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne  cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w pierwsze trzy palce prawej ręki. 
   Równocześnie  sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego Jana Zaleskiego i uwiązano go do  płotu, by go później poddać torturom. Jakiś litościwy wieśniak, korzystając z  tego, że kozacy zajęci byli męczeniem Boboli, przeciął więzy i ułatwił  Zaleskiemu ucieczkę. 
      Przygotowane przez kozaków krwawe widowisko ściągnęło  liczny tłum ciekawego pospólstwa, wśród którego znajdowali się obok  Czetwerynki, Joachim Jakusz, Chwedko, Jan Skubieda, Paweł Hurynowicz, Stanisław  Wojtkiewicz, Dryk i Utnik. Tymczasem kozacy bezzwłocznie zajęli się Bobolą.  Kolejności katuszy mu zadanych, wobec chaotycznych zeznań świadków w procesach  apostolskich, ustalić niepodobna, zastosowanie ich oraz rodzaj nie ulega jednak  żadnej wątpliwości. 
   Na rynku janowskim  w pobliżu drogi, wiodącej do Ohowa, stała szopa Grzegorza Hołowejczyka, służąca  za rzeźnię i jatkę. Wprowadzono tam Bobolę, rzucono go na stół rzeźnicki i  uwiwszy wieniec z młodych gałęzi dębowych ściskano mu głowę. Następnie,  wzywając go do porzucenia wiary katolickiej przypiekali mu ciało ogniem.  Stałość Andrzeja doprowadzała ich do coraz większego okrucieństwa. "Temi  rękami Mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy", mieli wołać do niego i  wbijali mu drzazgi za paznokcie. "Temi rękami przewracasz kartki ksiąg w  kościele, my ci skórę odwrócimy, ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy,  masz za małą tonsurę na głowie, my ci wytniemy większą", wołali podobno w  dalszym ciągu, zdzierając nożami skórę z rąk, piersi i głowy, odcinając  wskazujący palec lewej ręki, końce obydwu pierwszych palców i wycinając skórę z  dłoni. 
   Łaska, jakiej Bóg  udziela swym wybranym męczennikom, krzepiła Bobolę i dodawała mu wprost  nadludzkich sił fizycznych i moralnych, dzięki czemu, poddając się woli Boga,  wśród jęków wzywał świętych imion Króla i Królowej Męczenników, Jezusa i Marii,  a w odpowiedzi na szyderstwa i bluźnierstwa swych katów, wzywał ich do  opamiętania. Ci prowadzili swe ohydne dzieło w dalszym ciągu. Wykłuli mu prawe  oko, przewrócili go na drugą stronę, zdzierali mu skórę z pleców i świeże rany  posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór wycięty w karku,  wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi,  głową na dół i naśmiewali się z ciała rzucającego się w konwulsjach i skurczach  nerwowych: "Patrzcie, jak Lach tańczy!" 
      Dwugodzinne katusze dobiegały już końca, odcięty ze sznura,  padł Bobola na ziemię i odziany w najcenniejszy ornat, bo utworzony z purpury  krwi własnej, wznosił swe okaleczało ręce ku niebu, składając u tronu Boga  ofiarę z życia i krwi własnej. Tak kończył swą pielgrzymkę ziemską apostoł  miłości i jedności, który prawie całe swe życie oddał na służbę Bogu i dobru  dusz, i nie zawahał się nawet przed złożeniem ofiary z swego życia, tego dowodu  najwyższego stopnia miłości Boga i bliźniego. Dwukrotne cięcie szablą w szyję,  było ukoronowaniem tragedji janowskiej, której ofiarą padł dnia 16 maja 1657 r.  Andrzej Bobola". 
   
   W tysiącleciach, w  których porzucano na zagładę albo zabijano osoby niezdolne do samodzielnego  zdobywania pożywienia, nie spotykamy, a może tylko mnie nie udało się znaleźć  informacji na ten temat, tak bezinteresownego okrucieństwa, jakie praktykowano  w okresie, kiedy Europa wyszła z pogaństwa. Świadczą o tym opisane przykłady.  Niestety, nie był to koniec makabrycznego postępowania z ludźmi, którzy nie  mogli się bronić. 
XX wiek wsławił się dwiema wojnami światowymi i dwoma  ustrojami totalitarnymi - faszyzmem i komunizmem. Obydwa te systemy 
   
   dopuszczały się  zbrodni na masową skalę, ale oślepianie nie było powszechną praktyką. Zdarzały się  jednak takie traktowania przeciwników politycznych, klasowych oraz osób innego  wyznania. 
      W "Czarnej księdze komunizmu" czytamy: 
   "Gdy 17  stycznia wyzwolono Wesenberg, odkryto tam trzy zbiorowe mogiły (86 ofiar).  Zakładnicy rozstrzelani w Tartu 26 grudnia 1919 roku byli wcześniej  torturowani, połamano im ręce i nogi, nie- kiedy wyłupiono oczy. Tuż przed  ucieczką bolszewicy zdążyli 14 stycznia stracić jedynie 20 spośród 200  uwięzionych osób, wśród zabitych znalazł się arcybiskup Platon. Zmasakrowane siekierami  i kolbami zwłoki (znaleziono oficera z przybitymi do ciała pagonami) niełatwo  było zidentyfikować". 
   Ostatnie informacje  na temat oślepiania, jakie znalazłem dotyczą faszystowskiej Chorwacji z okresu  drugiej wojny światowej. 
  "Działania ustaszy w wioskach w całym regionie  dynarskim wyraźnie zaniepokoiły Niemców i Włochów, wzbudzając strach nawet  wśród okupantów. Według Srdja Trifkovića, już 10 lipca 1941 roku generał  Wermachtu Glaise von Horstenau zgłaszał do niemieckiego dowództwa Oberkommando  der Wermacht niezliczone zbrodnie popełniony przez ustaszy. Historyk Jonathan  Steiberg opisujący zbrodnie ustaszy pisał m.in. o zabiciu serbskiej kobiety  nożem kuchennym, wydłubaniu oczu, kastrowaniu i okaleczaniu ludzi. Nawet w  raporcie do Reichsfimmlera z dnia 17 lutego 1942 roku stwierdzono, że aktywność  rebeliantów spowodowana jest okrucieństwami ustaszy przeciwko ludności  prawosławnej". 
      To jednak tylko wzmianka. Mamy też sporo informacji i  opisów masowego oślepiania. 
      Różne źródła podają o bestialstwie chorwackich ustaszów -  faszystów w latach 1941-1945. W publikacji "Ludobójstwo w Chorwacji"  wśród wielu makabrycznych opisów, znalazłem i taki: 
   "Włoski  dziennikarz sfotografował ustasza, który miał na szyi "naszyjnik" z  ludzkich języków i oczu. 
      Jakich bestialstw dopuszczali się oprawcy, przekonał się  pewien włoski reporter wojenny, któremu szef państwa Ante Pavelic wręczył  wielką misę wypełnioną czymś przypominającym ostrygi. Na pytanie Włocha, co to  jest, Pavelic odpowiedział, że jest to prezent jego wiernych ustaszów: 40 funtów serbskich  oczu". 
      Obecnie zdarzają się również informacje o wyłupieniu oczu  dokonanym przez zwyrodniałego przestępcę. Są to jednak zbrodnie indywidualne, a  nie systemowe. 
   Mordy i tortury z  pobudek politycznych też nie zakończyły się na faszystowskiej Chorwacji.  Stosowane były przez służby totalitarnych państw komunistycznych, a i obecnie  stosowane są przez różnych fanatyków, np. Alkaidę i ugrupowania podobne. Nic mi  jednak nie wiadomo, żeby gdzieś systemowo, masowo oślepiano przeciwników  politycznych czy religijnych. Mamy więc i w tej dziedzinie postęp.
Z trzech odcinków cyklu "Z laską przez  tysiąclecia" mogliśmy dowiedzieć się o niewidomych, jako przedmiotach  działania innych ludzi. Z dwóch odcinków mogliśmy dowiedzieć się, jak okrutnie  na przestrzeni wieków pozbywano się niewidomych, a w trzecim - o beztialstwie,  w wyniku którego przybywało ociemniałych. Sami niewidomi nie mieli tu nic do  powiedzenia, ani nie przejawiali żadnej inicjatywy. Byli jakby przedmiotami,  którymi "zajmowali" się inni ludzie. 
      Oczywiście, w kolejnych odcinkach cyklu, będzie również  okrucieństwo, krzywdzące postępowanie i poglądy, ale zaczną pojawiać się  również działania ludzi widzących na rzecz poprawy losu niewidomych. Zacznie  pojawiać się też aktywność niewidomych, ich praca jako niewolników, żebranie,  praca rzemieślników, działalność w dziedzinie kultury i nauki, stopniowe  przejmowanie odpowiedzialności za własne losy i losy innych niewidomych. 
   Wiemy już o  inteligencji ludzi, która umożliwiła wytwarzanie broni i narzędzi ułatwiających  pracę. Umysł człowieka umożliwiał też obronę przed zwierzętami, o wiele  silniejszymi od ludzi. Sama inteligencja jednak nie wystarczyłaby do osiągania  tak znakomitych rezultatów. Konieczne było przekazywanie doświadczeń i myśli.  Służy do tego mowa, język, którym się posługujemy. Zajmę się i tym  zagadnieniem. I tak stopniowo, wspólnie prześledzimy różne dziedziny życia  człowieka niewidomego na przestrzeni tysiącleci. Będziemy mogli zaobserwować  stały postęp w tych dziedzinach, ocenić przeszłość i teraźniejszość, a także  zastanowić się nad przyszłością. Dodam, że do takich ocen niezbędne jest zawsze  tło historyczne, znajomość warunków polityczno-ekonomicznych, poziomu cywilizacji  i świadomości społecznej. Wszystko to będziemy wspólnie poznawali w kolejnych  częściach cyklu "Z laską przez tysiąclecia". Teraz zastanówmy się  tylko, czy naprawdę te dawne czasy były dobre, czy nie żyjemy w lepszych od  tych wcześniejszych, przynajmniej w naszej części świata.