Stanisław Kotowski
W "Pochodni" z grudnia 1994 r.  w artykule "Drugie w Europie" przeczytałem informację dotyczącą  Ośrodka Rehabilitacji i Szkolenia Niewidomych w Bydgoszczy. Zainteresował mnie  następujący fragment publikacji: 
          "Dopełnieniem wizerunku tej nowoczesnej  placówki kształcenia jest ostatnia inicjatywa dyrekcji, a mianowicie oddanie we  władanie niewidomym miasteczka orientacji przestrzennej. Urządzono go na  500-metrowej przestrzeni na tyłach ośrodka, zaś jego celem jest umożliwienie  nowo ociemniałym nauki orientacji przestrzennej w bezpiecznych warunkach. Do  tej pory instruktor orientacji wraz z niewidomym, przerażonym miejskim hałasem  i ruchem, wyruszał na ulice wielkiego miasta i uczył go samodzielnego  pokonywania trasy. Teraz pierwsze próby odbywać się będą w spokojniejszej  aurze, w miasteczku są bowiem wszystkie najważniejsze obiekty i przeszkody, z  którymi niewidomy może się zetknąć na ulicy, a więc: dźwiękowa sygnalizacja na  przejściu dla pieszych, schody, wejście do tramwaju, wejście do budynku,  przejście przez kładkę, budka telefoniczna, no i różne nawierzchnie, począwszy  od brukowej kostki, poprzez piach i trawę. 
          Uroczyste otwarcie miasteczka odbyło  się 18 października br. Zgromadziło licznych przedstawicieli prasy, radia,  władz miasta Bydgoszczy oraz Polskiego Związku Niewidomych. Były też trzy  przedstawicielki naszego parlamentu, posłanki: Lucyna Pietrzyk, Maria  Kurnatowska i Barbara Chyła. No i, oczywiście, główny wykonawca modernizacji  ośrodka i urządzenia miasteczka orientacji - bydgoska firma "Tobbud"  z jej szefem - Piotrem Topolewskim. 
          Jak z dumą podkreślił dyrektor  Terpiłowski, bydgoskie miasteczko orientacji jest drugim tego typu obiektem na  świecie - pierwsze powstało w kwietniu br. w Brukseli, a więc następny powód do  dumy". 
          
          No właśnie, skoro to jest takie dobre,  takie wspaniałe, takie ułatwienie dla niewidomych, to dlaczego pierwsze takie  miasteczko na świecie powstało w bogatej Belgii a drugie w Polsce, wówczas  kraju bardzo biednym. Europejscy i światowi bogacze u siebie nie budują takich  cudów - tylko Bruksela i Bydgoszcz. Dodam, że Polska w 1994 r. to zupełnie inny  kraj niż Polska w roku 2022. Wówczas byliśmy na początku transformacji  ustrojowej a bieda aż piszczała. Trudno to nawet obecnie sobie wyobrazić. Z  pewnością młodsi Czytelnicy nawet nie zrozumieją o czym piszę, ale tak było.  Gospodarka dopiero zaczynała zmieniać się na normalną - a bezrobocie i  inflacja, a zarobki liczone w milionach, a braki wszystkiego niewyobrażalne, a  świadomość jeszcze PRL-owska. Jednym słowem - ruina. No i w tej sytuacji  "drugie na świecie". 
          Można by się tym cieszyć, gdyby tego  rodzaju urządzenia były powszechnie uznane za dobre i konieczne. Jednak wielu  instruktorów orientacji przestrzennej wyrażało wątpliwości, czy rzeczywiście w  sztucznych warunkach można nauczyć samodzielnego poruszania się w warunkach  naturalnych, w ruchu ulicznym. Łatwo zaimponować przedstawicielom władz  wojewódzkich i parlamentarzystom, gdyż nie są oni specjalistami rehabilitacji  niewidomych ani tyflologami. 
          Myśli moje pobiegły w przyszłość.  Zadumałem się nad powyższą informacją i nad warunkami, w jakich zrealizowano  ten projekt. Zacząłem szukać doniesień na podobne tematy w naszej prasie.  Chciałem się przekonać, że był to ostatni "sukces" tego rodzaju. 
          I okazało się, że nie, że znowu  przodujemy i to jeszcze bardziej, bo mamy pierwszy w Europie. 
          W "Biuletynie Informacyjnym  Pochodni" nr 15 (36) z sierpnia 2012 r., w artykule "Droga do  rehabilitacji" czytamy: 
          "3 września 2012 r. odbędzie się otwarcie  parku orientacji przestrzennej przy Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym dla  Dzieci Niewidomych w Owińskach k. Poznania. Jest to pierwszy tego typu obiekt w  Europie. Zaprojektował go architekt Maciej Jakubowski przy współpracy z  wychowawcą ośrodka Markiem Jakubowskim. Park orientacji przestrzennej będzie  służył osobom niewidomym do nauki poruszania się w terenie. Osoby z dysfunkcją  wzroku nauczą się również poznawać dźwięki, z którymi mogą spotkać się, np.  poruszając się po mieście. W parku znajdą się również drogi o różnej  powierzchni, modele architektoniczne, symulatory ruchu ulicznego, jak również  huśtawki, pająki do wspinaczki, most, tor przeszkód. Urządzenia zostały tak  zaplanowane, że będą oddziaływać na wszystkie zmysły osoby niewidomej". 
          
          Wygląda na to, że park został lepiej  zaprojektowany do prowadzenia zajęć z orientacji przestrzennej, że niewidomi  uczniowie Ośrodka będą mogli oswajać się z różnymi sygnałami podczas zwykłych  spacerów po parku i korzystania ze świeżego powietrza. Jak by nie było, park  został zaplanowany przez fachowców. A mimo to wątpliwości pozostały. No, bo i  dlaczego znowu bogate kraje europejskie nie tworzą takich udogodnień? A może  nie są to aż tak wielkie udogodnienia? Bo przecież nadal są to warunki  sztuczne. 
          Faktem jest natomiast, że tego rodzaju  urządzenia oddziałują nie tylko na wszystkie zmysły niewidomych, ale również na  wyobraźnię decydentów, od których zależało finansowanie inwestycji. Budowa  parku kosztowała 5,7 mln zł. Na kwotę tę złożyła się dotacja ze środków Unii  Europejskiej w wysokości ponad 2,9 mln zł, a reszta z budżetu powiatu  poznańskiego. Jest to poważna kwota i można by się cieszyć, że niewidome dzieci  i młodzież dostała takie wspaniałe urządzenie do orientacji przestrzennej i w  ogóle do nauki. Tak, można by, gdyby nie pytanie: dlaczego taki park nie  powstał w Paryżu, w Berlinie, w Londynie, w Oslo ani w Luksenburgu, dlaczego  fachowcy mają wątpliwości, dlaczego również przedstawiciele Amerykańskiej  Federacji Niewidomych nie budują tego rodzaju urządzeń? 
          Nie jestem przeciwnikiem nowości.  Dopuszczam również możliwości popełniania błędów podczas poszukiwania  nowoczesnych rozwiązań organizacyjnych, metod rehabilitacji, sprzętu  rehabilitacyjnego, ale dostosowywanie szlaków górskich do potrzeb osób  niewidomych tak, żeby samodzielnie mogli się po nich poruszać... Dodam, że i takie  działania są podejmowane. Pisałem o tym w artykule 4. tego cyklu pt.:  "Dyskryminacja". To naprawdę budzi moje poważne wątpliwości. 
          Nie może natomiast budzić żadnych  zastrzeżeń możliwość pobierania książek z Centralnej Biblioteki PZN za  pośrednictwem internetu. 
  "Pochodnia" z lipca 2008 w  artykule "W kapciach do biblioteki" Mateusza Ciborowskiego podała: 
          "Takiej możliwości nie mają niewidomi i  słabowidzący czytelnicy w żadnym innym kraju. Biblioteka Centralna Polskiego  Związku Niewidomych jako pierwsza na świecie (tak przynajmniej wynika z naszych  informacji) uruchomiła usługę wypożyczania cyfrowych książek mówionych przez  Internet. Wypożyczalnia w sieci działa od października i posiada ponad 2400  książek". 
          Oczywiście, w 2022 r. dostępnych  książek jest już bez porównania więcej. Wprowadzenie tej możliwości było bez  wątpienia bardzo pożyteczne, gdyż umożliwia łatwe korzystanie ze zbiorów  biblioteki, zwłaszcza niewidomym i słabowidzącym zamieszkałym w dużej  odległości od bibliotek prowadzących działy książek dla osób z uszkodzonym  wzrokiem. 
          Kolejnym przykładem polskiego sukcesu  jest rehabilitacja. W artykule "Rehabilitacja lecznicza - pęczek kluczy do  samodzielności" opublikowanym na portalu www.klucz.org.pl czytamy m.in.: 
          "Twórcami rehabilitacji, jak już  wspomniałem, byli przede wszystkim lekarze. W skali światowej zapoczątkował ją  profesor Howard Rusk w Nowym Jorku. 
          W Polsce prekursorami rehabilitacji  byli: Wiktor Dega, Marian Weiss i Aleksander Hulek. To oni stworzyli polską  szkołę rehabilitacji". 
          I jeszcze jeden cytat z tej publikacji: 
  "Wiktor Marian Dega żył w latach  1896-1995. Był lekarzem, profesorem Uniwersytetu Poznańskiego, a następnie  Akademii Medycznej w Poznaniu. 
          W czasie wojny, w stopniu kapitana  służył w Armii Pomorze i został ranny w bitwie pod Kutnem. Dostał się do  niewoli, z której został zwolniony w kwietniu 1940 r. Podjął pracę na  stanowisku ordynatora Oddziału Chirurgii Dziecięcej w warszawskim Szpitalu  Karola i Marii. Podczas powstania warszawskiego pracował jako chirurg w punkcie  opatrunkowym. 
          Był współtwórcą światowej rehabilitacji  - w roku 1948 w Poznaniu stworzył drugi na świecie oddział rehabilitacji -  pierwszy taki oddział utworzył profesor Howard Rusk w Nowym Jorku". 
          
          Sukcesy te jednak nie rozwjały moich  wątpliwości. Książka jest jednak czymś innym niż orientacja przestrzenna. Czym  innym jest również rehabilitacja. 
          Można więc przyjąć, że z wysokich  wyników w porównaniu z innymi krajami można się cieszyć albo się ich wstydzić.  Osiągnięcia naszej biblioteki i polskiej szkoły rehabilitacji są powodem do  zadowolenia i do dumy. Czy jednak wysokie wartości w spożyciu alkoholu na  głowę, wysokie wyniki samobójstw, przestępstw, osadzonych w zakładach karnych z  pewnością dumą nikogo nie napawają.Z pewnością najwyższa liczba zgonów w jakimś  kraju z powodu pandemii koronawirusa nie jest powodem do dumy. 
          Trzecia kategoria zdarzeń nie jest tak  jednoznacznie pozytywna lub negatywna. Wydawałoby się, że duża liczba wyższych  uczelni i studentów w kraju dobrze świadczy o jego polityce oświatowej i  naukowej, ale czy rzeczywiście świadczy. Słuchałem kiedyś dyskusji o polskiej  edukacji i o szkolnictwie wyższym w naszym kraju. Profesor Michał Kleiber  powiedział, że jest jedno pytanie zadawane mu zagranicą, na które wstydzi się  odpowiadać. Otóż pan profesor wstydzi się odpowiadać na pytanie, ile jest w  Polsce wyższych uczelni. Powodem wstydu pana profesora nie jest mała liczba  uczelni w naszym kraju, ale wielka liczba tych instytucji. Otóż w Polsce jest 4  razy więcej wyższych uczelni niż średnia w Unii Europejskiej, oczywiście, w  stosunku do liczby mieszkańców. Niemcy, które pod względem liczby ludności są  dwa razy większe od Polski, mają 200 wyższych uczelni, a u nas jest ich 460. 
          A więc można się wstydzić i z czegoś  takiego. Wydawałoby się, że jest to powód do dumy, a tu pan prof. Michał  Kleiber się wstydzi. Nie muszę chyba nikomu mówić, że jest to znany naukowiec,  były minister nauki, były prezes Polskiej Akademii Nauk, osoba powszechnie  szanowana, a więc wiarygodna. Jeżeli więc 460 wyższych uczelni może być powodem  wstydu, to może i inne cuda również... Może nawet dobro, jeżeli nadmiernie  wybuja, przestaje być dobrem, a staje się swoim przeciwieństwem. 
          
          Jedna z doktryn rehabilitacji osób z  uszkodzonym wzrokiem zakłada, że niewidomym należy wszystko ułatwiać, tworzyć  "odpowiednie" warunki, we wszystkim wyręczać, mniej wymagać, stosować  taryfę ulgową we wszystkich dziedzinach życia. Niewidomymi trzeba ciągle się  opiekować, gdyż sami nie mogą przyjmować odpowiedzialności za swoje życie.  Dzięki takim poglądom powstały zakłady, w których mieściło się wszystko dla  niewidomych - od żłobka, przez przedszkole, różne szkoły, zakład pracy i  wreszcie dom seniora. Takie cudo widziałem w Chemitz (za czasów NRD  Karl-marx-stadt). 
          Przytoczę tu przykład dyskusji, której  byłem świadkiem na Prezydium Zarządu Głównego PZN. Otóż omawiano tworzenie  liceów w ośrodkach szkolno-wychowawczych dla niewidomych. PZN, oczywiście,  popierał te działania. Na moją uwagę, że na tym poziomie niewidomi powinni  integrować się z widzącymi rówieśnikami, że w liceach tych, z różnych względów,  będzie zaniżony poziom nauczania, że młodzież będzie miała matury, ale nie  będzie posiadała wymaganej wiedzy i umiejętności, a przede wszystkim nie będzie  dostosowana do życia wśród społeczeństwa - szef ZG PZN wyraził zdziwienie, jak  można zazdrościć niewidomym średniego wykształcenia i matur. Dodam, że  tworzenie niewidomym specjalnych warunków zdobywania wykształcenia, korzystania  z dóbr kultury, uprawiania turystyki, organizowania tak zwanych imprez  integracyjnych itp., służy integracji wśród osób niewidomych, ale utrudnia  integrację ze społeczeństwem, jest czynnikiem sprzyjającym ich izolacji.  Wszystko to ma sens rehabilitacyjny tylko wówczas, kiedy jest traktowane jako  przygotowanie do udziału w podobnych działaniach organizowanych dla osób  niebędących niepełnosprawnymi. 
          
          Są też zwolennicy pełnej rehabilitacji,  którzy uważają, że niewidomi są do wszystkiego zdolni i sami powinni za siebie  odpowiadać. Zgodnie z tą doktryną przebiega proces rehabilitacji m.in. w  ośrodkach prowadzonych przez Amerykańską Federację Niewidomych. 
          W ośrodkach tych niewidomi i słabowidzący w  czasie szkoleń nie mieszkają w ośrodku, lecz w mieszkaniach (po dwie, trzy  osoby) na terenie miasta. Mogą więc przekonać się, że osoba niewidoma może  mieszkać i żyć samodzielnie, podobnie jak ludzie widzący. Jak każda osoba  widząca muszą wykonywać również czynności życia codziennego. 
          Każdy ma zwykle własny pokój oraz  wspólną z innymi kuchnię, łazienkę i pokój dziennego pobytu. Instruktor  czynności życia codziennego uczy prowadzić gospodarstwo domowe i rozwiązywać  trudniejsze problemy, których jeszcze nie nauczyli się rozwiązywać  samodzielnie. Pomaga im w przygotowywaniu posiłków, korzystaniu z barów lub  restauracji szybkiej obsługi, sprzątaniu, praniu, prasowaniu i korzystaniu z  miejskiej pralni, dokonywaniu zakupów, dysponowaniu własnym budżetem. W ten  sposób praktycznie wykorzystywane są i utrwalane umiejętności zdobyte w ramach  zajęć prowadzonych w ośrodku. Duże znaczenie rehabilitacyjne mają codzienne  dojazdy środkami komunikacji miejskiej do ośrodka na zajęcia. Ociemniali uczą  się korzystać ze środków komunikacji miejskiej i radzić sobie w różnych  sytuacjach. 
          Jak widzimy, szkolenie tam organizowane jest w  warunkach jak najbardziej naturalnych. W ośrodkach tych nie ma żadnych  specjalnych parków ani specjalnych torów do nauki orientacji przestrzennej. 
          Miałem okazję uczestniczyć w szkoleniu  zorganizowanym w Ośrodku "Kos" w Ustroniu Zawodziu przez instruktorów  tej Federacji. Wśród kadry byli niewidomi instruktorzy. Wszyscy demonstrowali  swoją zaradność, nie chcieli korzystać z pomocy i nie bali się wyjść  samodzielnie do miasta. Dodam, że to ostatnie łatwe nie było, bo przecież oni  nie znali języka polskiego a Polacy wówczas nie znali angielskiego. 
          Niektórzy specjaliści rehabilitacji  uważają, że Amerykańska Federacja Niewidomych przesadza z samodzielnością  niewidomych. 
          "Wiedza i Myśl" Nr 2(2)/2009  zamieściła moją rozmowę z Januszem Preisem pt. "Rehabilitacja po  amerykańsku". Pan Janusz Preis był Polakiem, który pracował w Stanach  Zjednoczonych przez kilka lat z nowo ociemniałymi jako instruktor orientacji  przestrzennej. Rozmowa została opublikowana w "Pochodni", w trzech  odcinkach: we wrześniu, w październiku i listopadzie 1997 r. a "Wiedza i  Myśl" przedrukowała ją w całości. 
          Przytaczam fragment rozmowy, dotyczący  Amerykańskiej Federacji Niewidomych. 
  "- W Stanach Zjednoczonych  pracowałem z dorosłymi nowo ociemniałymi w różnych miastach, np. w Bostonie i  Nowym Jorku, a także w szkołach specjalnych dla niewidomych na Florydzie i w  Michigan, podobnych do naszych, np. w Laskach czy Owińskach - powiedziałbym  swego rodzaju gettach. Moi całkowicie niewidomi amerykańscy uczniowie chodzą po  ulicach swobodnie i jeżdżą po całym kraju, a nawet za granicę, np. do Meksyku.  Podróżując tylko po Stanach Zjednoczonych, pokonują olbrzymie odległości. 
          - Maksymalna samodzielność niewidomego  to najważniejsza dewiza Amerykańskiej Federacji Niewidomych. Co może Pan  powiedzieć o tej organizacji? 
          - Jak w każdym społeczeństwie, także i  tam jest lewica i prawica. Są także organizacje o umiarkowanych i radykalnych  programach. Takie organizacje jak Federacja nazywamy religijnymi lub  policyjnymi, a ludzi w niej zrzeszonych określa się mianem  "nawiedzonych". 
          - Czy mam przez to rozumieć, że  porównuje Pan Federację do sekty religijnej, a jej członków uważa za sekciarzy? 
          - Dokładnie tak. Takie porównanie  dobrze oddaje jej charakter. Nie jest to zbyt liczna grupa. Zawsze czytam ich  czasopismo. Mają oni wiele dobrych rozwiązań i wiele dobrego zrobili dla  niewidomych, ale ja nie jestem zwolennikiem ich filozofii i nie uważam, że  ślepota jest piękna. Takie poglądy są dobre dla grup mniejszościowych -  narodowych, religijnych, inwalidzkich. To je łączy. Tak jest na przykład z  homoseksualistami w San Francisco, którzy opanowali całe miasto. Dla nich  homoseksualizm nie jest defektem czy zboczeniem, lecz wręcz przeciwnie - czymś  pięknym. Ponieważ także Murzyni byli kiedyś prześladowani, więc i oni twierdzą,  że czarne jest piękne. Mam słabowidzącą, siedemnastoletnią uczennicę, która  jest czarną Żydówką. Kobietom zawsze jest w życiu trudniej, a ona, jak na  ironię ma wszystko, co może jej zatruć współżycie z ludźmi. Tłumaczę jej więc,  że jeżeli nie będzie się do innych uśmiechać, nie zaimponuje im czymś czy  pozytywnie nie wyróżni, będzie jej bardzo ciężko. 
          Federacja dobrze walczy o sprawy  niewidomych, ale nie odpowiada mi ich fanatyczna wiara. Oni z założenia chcą  być inni. Chodzą z bardzo długimi laskami, biorą udział we wszystkich  zebraniach stanowych, krajowych i międzynarodowych. Są bardzo aktywni i chcą  się wyróżniać. Inaczej mówiąc - są swego rodzaju "szowinistami  ślepoty". 
          
          Ma rację Janusz Preis, że każda  przesada jest szkodliwa. W rehabilitacji niewidomych również należy zachować  umiar. 
          Stawianie na samodzielność za każdą  cenę, rygorystyczne żądanie samodzielności, samodzielności we wszystkich  sytuacjach, w każdej sytuacji, można powiedzieć, jest okrucieństwem. Nie  każdego stać na samodzielność, na wielki wysiłek, na stawianie sobie wysokich  celów, bo nie każdy jest bardzo uzdolniony, nie każdy odporny na stres, nie  każdy jest nieprzeciętnie zdeterminowany i nie warunki życia każdego wymagają  zaangażowania wszystkich sił żywotnych. 
          Z drugiej strony, zaniżony poziom  wymagań w stosunku do niewidomego i zaniżony poziom wymagań niewidomego w  stosunku do siebie również nie sprzyja rehabilitacji i osiągania optymalnej  samodzielności oraz dostępnych celów życiowych. 
          
          Napisałem, że nie jest celowe tworzenie  specjalnych parków dla niewidomych, specjalnych miasteczek do nauki orientacji  przestrzennej, w ogóle, sztucznych warunków do prowadzenia zajęć  rehabilitacyjnych. Jednakże jest i inny aspekt tego zagadnienia, czyli  poszukiwanie nowych metod rehabilitacji, nowych zawodów i prac dla niewidomych,  nowych pomocy i sprzętu rehabilitacyjnego. Tu również jest wiele nieudanych  prób. Niekiedy osoby widzące, a nawet i niewidome, chcą na siłę uszczęśliwiać  niewidomych. Można wymieniać wiele takich nieudanych prób. Ograniczę się jednak  tylko do trzech przykładów. 
          Nieudanym wynalazkiem był  "Heliotrop", który miał być wieloczynnościową pomocą rehabilitacyjną.  Miał wykrywać źródło światła, dokonywać pomiarów różnych wartości elektrycznych  i może jeszcze coś. Miał być to bardzo dobry aparat, tyle że niewidomi nie  chcieli go używać. Rzeczywiście źródło światła wykrywał. Można było nawet  wykryć jasne i ciemne plamy na psie przewodniku oraz rozróżnić białe i czarne  pola na szachownicy. Podałem przykład łat na psie przewodniku, ponieważ w  prasie ukazał się artykuł o tym cudownym aparacie pt. "Pokaż grzbiet i  łapy". W ówczesnych gazetach można było znaleźć publikacje, w których  zarzucano władzom PZN-u brak zrozumienia potrzeb niewidomych. Twierdzono na  przykład, że ludzie, których wożą samochodami, nie rozumieją zwykłych  niewidomych i nie chcą zakupić dla nich tak doskonałego aparatu. Były nawet  przypadki, że nowo ociemniały nie chciał się podjąć szkolenia  rehabilitacyjnego, bo po co, bo heliotrop rozwiąże jego problemy. 
          Pod wpływem agresywnej propagandy w  prasie tego wyrobu, ZG PZN zakupił 500 takich aparatów, a Ministerstwo Zdrowia  i Opieki Społecznej dało na to pieniądze. PZN usiłował nawet eksportować to  cudo na Węgry. Węgrzy jednak nie chcieli kupić i posługiwać się tym aparatem -  Polacy też nie, gdyż jego przydatność była znikoma. 
          DSN (dźwiękowy sygnalizator  niewidomych) - był to niewielki aparacik, który wydawał piski i wyświetlał  słowa: "Proszę mi pomóc". Przechodnie na ulicy nie wiedzieli, o jaką  pomoc chodzi i myśleli, że może niewidomy prosi o jałmużnę. No i niewidomi nie  chcieli cuda tego brać do ręki. Inne zdanie na ten temat miał lekarz wojewódzki  w Katowicach, który zapytał prezesa okręgu PZN Herberta Bańskiego, ile jest  niewidomych w okręgu chorzowskim, czyli w dawnym województwie katowickim.  Dowiedział się, że trzy tysiące i, bez dalszych dopytywań, zakupił 3000  aparatów DSN. "Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda", ale w tym  przypadku nie było możliwości zajrzeć. No i był wielki problem, co z tymi  aparatami zrobić. 
          Kolejnym, moim zdaniem, wielce  nieudanym eksperymentem są kawiarnie, restauracje, wystawy, organizowane w  ciemnościach tak zwane ślepe krowy. Instytucje to wprawiają w zachwyt niektóre  osoby, cieszą się poparciem wielu osób, gdyż mają spełniać funkcje edukacyjne -  przybliżać ludziom widzącym "życie po niewidomemu". Moim zdaniem,  niczego nie przybliżają, niczego nie wyjaśniają, a tylko utrwalają stereotypy  niewidomych i mity na ich temat. Tu również organizatorzy wychodzą z błędnych założeń,  że człowiek widzący z zawiązanymi oczami zachowuje się tak, jak niewidomy. Nie  uwzględnia się przy tym doświadczenia, rehabilitacji, opanowania bezwzrokowych  metod wykonywania różnych czynności. 
          Dwa pierwsze wymienione przykłady były  polskimi wynalazkami i w Polsce lansowanymi. Nie inaczej jest jednak i w innych  krajach. Z cytowanym już Januszem Preisem również "Biuletyn Informacyjny  zamieścił moją rozmowę w trzech odcinkach pt. "Orientacja przestrzenna i  samodzielne poruszanie się niewidomych". Rozmowa została opublikowana w  numerach: październikowym, listopadowym i grudniowym "Biuletynu  Informacyjnego" z 1999 r. 
          Czytamy obszerny fragment trzeciej  części rozmowy zamieszczonej w grudniowym numerze "Biuletynu  Informacyjnego" z 1999 r.: 
  "S.K. Omówiliśmy już pomoc  świadczoną przez człowieka przewodnika i korzystanie z psa przewodnika. Teraz  proponuję pomówić o środkach technicznych w orientacji przestrzennej. Czy  istnieje w Stanach Zjednoczonych albo gdzie indziej, jakiś elektroniczny  sprzęt, aparaty do wykrywania przeszkód, do orientacji przestrzennej,  zapewniające samodzielność, bezpieczeństwo i estetykę? 
          J.P. Tak, są i nazywają się  elektronicznymi metodami poruszania się w przestrzeni. 
          S.K. Proszę przybliżyć ten temat naszym  Czytelnikom. 
          J.P. Opowiem o takim egzotycznym  sprzęcie, którego nie przywiozłem ze Stanów do Polski, a powinienem. Jest to  laserowa laska. 
          Działa ona na zasadzie emitowania  promieni laserowych i ich przetwarzaniu po odbiciu od przeszkody. Laski takie  już staniały i obecnie kosztują 3 000 dolarów za sztukę. 
          S.K To chyba w dalszym ciągu drogo. 
          J.P. Nie. To jest tani sprzęt i w  Stanach Zjednoczonych otrzymują go przede wszystkim osoby sponsorowane przez  np. LION's CLUB. Są to kluby, np. biznesmenów, którzy chcą zrobić coś dobrego i  wspierają osoby niewidome. Kluby te bardzo lubią pomagać niewidomym i bardzo  lubią dawać im laserowe laski. Nie wiedzą, że laska, nawet laserowa, nie  wystarczy do samodzielnego, bezpiecznego chodzenia i podróżowania. 
          Niewidomi zwykle wyobrażają sobie, że  wystarczy chwycić taką laskę w rękę i można pójść wszędzie. Wyobrażają sobie,  że przy pomocy laserowej laski można wszystko wykryć. 
          S.K. A jak jest w rzeczywistości? 
          J.P. Odbite promienie laserowe  przetwarzane są na wibrację lub na dźwięki. Wszystkie elektroniczne przyrządy  jednak mają wady. Pracuję już w USA prawie 20 lat, poznałem tylko dwie osoby,  które używały laski laserowej i to tylko w okresie letnim. 
          Zjawiska atmosferyczne mają wielki  wpływ na pracę elektronicznych urządzeń. Gdy pada śnieg czy deszcz, następują  zakłócenia i laski używać nie można. Mróz natomiast nie przeszkadza. Nie są to  jednak wszystkie problemy. 
          Laserowe laski nie wykrywają przeszkód  szklanych, np. szklanych ścian czy drzwi i niewidomy wpada na nie. 
          Poza tym, nałożenie słuchawek  umożliwiających odbiór sygnałów emitowanych przez laskę utrudnia odbieranie  sygnałów z otoczenia. Laserowa laska ma więc plusy i minusy. Jak już  wspomniałem, znam tylko dwie osoby posługujące się laskami laserowymi. Szkoły  dla niewidomych, które znam mają na wyposażeniu po 50 lasek laserowych. 50  lasek wisi na kołkach, a z nich kapią kadmowe baterie. 
          Nie można używać laserowych lasek bez  dobrego opanowania techniki posługiwania się zwykłą laską za 15 dolarów. 
          S.K. Czy dobrze rozumiem? Te 50 lasek  wiszących oznacza, że nie są one używane. 
          J.K. To właśnie chciałem powiedzieć. 
          S.K. Niestety, nie zawsze dobra wola  ludzi, którzy nie rozumieją potrzeb osób niewidomych przynosi pożądane  rezultaty. 
          J.P. Niestety...". 
          
          W tym miejscu należy dodać, że  poszukiwania i próby są niezbędne i to mimo wielu nieudanych. Gdyby jednak nie  było prób i poszukiwań, nie byłoby dobrych lasek, dobrych tabliczek do pisania  brajlem, lup elektronicznych ani mowy syntetycznej i udźwiękowionych komputerów  oraz innych urządzeń. Nikt nie może mieć wątpliwości, że nowoczesny sprzęt  rehabilitacyjny poważnie ułatwia życie niewidomym i słabowidzącym. Nowoczesna  technika i technologia, a zwłaszcza elektronika i informatyka stworzyły  niewidomym wielkie możliwości, o których nie śniło się Ludwikowi Braille`owi,  Róży Czackiej i wielu innym światłym niewidomym. 
        Reasumując można powiedzieć, że postęp,  poszukiwania, próby tak, ale przesada nie. Bez poszukiwań, bez prób, bez błędów  nie ma postępu w żadnej dziedzinie - w rehabilitacji niewidomych również nie.  Jednak inwestycje oparte o błędne założenia rehabilitacyjne do niczego dobrego  nie prowadzą, tylko do zmarnowania energii ludzkiej i publicznych pieniędzy.