Stanisław Kotowski
Na portalu prokuratoria.gov.pl  znajdujemy wiele interesujących informacji dotyczących niewidomego prawnika i  polityka, męża stanu Stanisława Bukowieckiego. Część tych informacji  wykorzystałem w artykule drugim tego cyklu pt. "Wysokie stanowiska polityczne  zajmowane przez polskich niewidomych i słabowidzących". Teraz podstawą  moich rozważań jest opinia tego wybitnego prawnika i polityka dotycząca  możliwości pracy niewidomego sędziego. A oto odnośny fragment publikacji z  portalu prokuratoria.gov.pl: 
  "W 1941 roku, w związku z  tworzeniem podziemnego sądownictwa, Stefan Korboński, szef Kierownictwa Walki  Cywilnej przy Delegaturze Rządu na Kraj, zaproponował Bukowieckiemu objęcie  stanowiska przewodniczącego specjalnego sądu karnego, który miał powstać w  Warszawie. Według późniejszej relacji Korbońskiego 74-letni Bukowiecki był  wzruszony propozycją, ale mimo to z wielkim taktem i pokorą odmówił, nie czując  się zdolnym przy swoim stanie zdrowia do objęcia tak odpowiedzialnej funkcji:  "Bóg mi świadkiem" - powiedział - "że nie chodzi o te nędzne  resztki życia, jakie mi pozostały. Z radością oddałbym je krajowi. Ale jestem  ślepy i wobec tego nawet w normalnych warunkach nie mógłbym sądzić człowieka, a  cóż dopiero w takich, gdzie na osobie sędziego spoczywać będą kilkakrotnie  większe obowiązki. Nie może to być człowiek upośledzony jak ja, a w pełni sił  nie tylko duchowych, ale i fizycznych". 
          
          Zamyśliłem się nad tą opinią. Wiem  przecież, że mieliśmy w kraju niewidomą sędzię. Fakt, że w 1941 r. były w  Polsce niezmiernie trudne warunki i fakt, że ogólny stan zdrowia Bukowieckiego  nie był dobry - zmarł po trzech latach od odmowy objęcia stanowiska  przewodniczącego specjalnego sądu karnego. Niezależnie od okoliczności, w wyżej  zamieszczonym cytacie znajdujemy słowa, w których Bukowiecki twierdzi, że i w  normalnych warunkach nie mógłby być sędzią. Świadczą o tym słowa: "Ale  jestem ślepy i wobec tego nawet w normalnych warunkach nie mógłbym sądzić  człowieka". 
          No właśnie, czy rzeczywiście niewidomy  nie może być sędzią? Czy podobne zastrzeżenia dotyczą tylko wykonywanie funkcji  sędziego? 
          Wiem, że Danuta Góralska była sędzią.  Wiem, że Janusz Witkun przez wiele lat pracował jako notariusz, co również  mogło budzić wątpliwości. Wiem także, że Władysław Korowajczyk po utracie  wzroku pracował jako lekarz. No i znam niewidomych tłumaczy przysięgłych,  których praca polega m.in. na tłumaczeniu dokumentów, które mogą być  sfałszowane. 
          Nie znalazłem dokładnych opisów pracy  niewidomych sędziów - zaledwie kilka wzmianek na ten temat. 
          Tadeusz Majewski w książce  "Rehabilitacja zawodowa i zatrudnienie niewidomych i słabo  widzących", o studiach prawniczych kończonych przez niewidomych zaledwie  wspomina. Pisze: "Zwykle kończą je bez specjalnych trudności, jeśli mają  ku temu odpowiednie zdolności i niezbędną pomoc. Trudniejsza jest jednak droga  do uzyskania, a następnie do wykonywania określonego zawodu prawniczego, jak  adwokat, radca prawny, sędzia, notariusz. Doświadczenia różnych krajów wykazują  jednak, że coraz więcej osób niewidomych i słabo widzących wykonuje z  powodzeniem zawody prawnicze". Dalej Tadeusz Majewski przytacza dwa  przykłady niewidomych adwokatów, ale to zupełnie inne zagadnienie. 
          
          Danuta Góralska wzrok utraciła w czasie  powstania warszawskiego, w którym brała udział jako łączniczka. 
          Pisze o niej Józef Szczurek w  "Biuletynie Informacyjnym Trakt" Nr 8(51)/09 w artykule "Troje  zwykłych bohaterów". Czytamy fragment tej publikacji: 
  "Po ukończeniu studiów Danuta  Góralska rozpoczęła dwuletnią aplikację sądową. Obejmowała ona praktyki we  wszystkich wydziałach cywilnych i karnych sądu powiatowego i wojewódzkiego, a  także w prokuraturze. Po zakończeniu aplikacji sądowej, w 1959 roku zdała  egzaminu sędziowski z zakresu prawa cywilnego i karnego. W następnych trzech  latach odbyła aplikację adwokacką i w 1963 r. pomyślnie zdała egzaminy i  została wpisana na listę adwokatów. Przez ponad czterdzieści lat, do końca  życia, pracowała we wrocławskich strukturach prawniczych, jako adwokat, a  następnie jako sędzia. W wypełnianiu obowiązków służbowych pomagał jej,  przydzielony przez władze sądowe, lektor i zarazem przewodnik. Cieszyła się  dużym uznaniem władz sądowych oraz samych podsądnych, których sprawy  prowadziła. 
          W 1966 r. Rada Państwa przyznała jej  Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski". 
          Niestety,  nie znalazłem więcej informacji na temat sędzi Danuty Góralskiej. O jej pracy  jako adwokata pisał również Zbigniew Skalski na łamach "Pochodni" w  cyklu "Z frontu pracy niewidomych", ale o jej pracy sędziowskiej  dysponuję jedynie krótką wzmianką, którą wyżej przytoczyłem. 
          Z cytowanego fragmentu wynika jednak,  że osoba niewidoma może pracować jako sędzia. Zachodzi jednak obawa, że  obrońcy, zwłaszcza w sprawach karnych, mogliby wykorzystywać fakt, iż sędzią  jest osoba niewidoma i podważać jej wyroki twierdząc, że nie mogła obserwować  reakcji podsądnego. 
          Nie mam dostatecznej wiedzy i zupełnie  nie mam doświadczenia, żeby stanowczo twierdzić, że osoba niewidoma może czy  nie może być sędzią. Być może Stanisław Bukowiecki miał rację, ale nie jest  również wykluczone, że Danuta Góralska świetnie sobie radziła jako sędzia. 
          Niewidomi mogą z całą pewnością  pracować jako radcy prawni, jako adwokaci, jako teoretycy prawa. Są jednak  zawody prawnicze, które budzą wątpliwości, podobnie jak praca niewidomych  sędziów. Zawodem takim jest notariusz. W Polsce notariuszem był Janusz Witkun.  Na jego temat znalazłem więcej publikacji i znałem go osobiście. 
          
          Janusz Witkun urodził się w 1938 r.  Jest osobą niewidomą. Zdobył wyższe wykształcenie prawnicze. Jako jedyny  notariusz w Polsce, o jakim wiem, wykonywał ten zawód od 1973 r. do emerytury.  Pracował najpierw w biurze notarialnym w Żyrardowie, a następnie przez wiele  lat prowadził w Warszawie własną kancelarię notarialną. 
          O jego drodze życiowej i karierze  zawodowej pisze Anna Wojciechowska-Sobczyk w artykule "W samym środku  życia" ("Pochodnia", marzec 1990). Czytamy fragmenty tej  publikacji: 
  "Studiował prawo w latach 1955-60,  mając już bardzo słaby wzrok. Po studiach pracował w Departamencie Spraw  Nieletnich w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jego specjalnością było prawo  karne. Zajmował się zagadnieniami odpowiedzialności nieletnich, organizacją  zakładów karnych i schronisk dla nieletnich. 
          Ciągnąca  się od dzieciństwa choroba oczu spowodowała w 1972 roku całkowitą utratę zdolności  czytania, uniemożliwiając dotychczasową pracę. Ówczesne władze sądowe ułatwiły  mu, już jako niewidomemu, przejście do pracy w biurze notarialnym. Najpierw był  Żyrardów, do którego musiał dojeżdżać ze stolicy. Praca tam pozwoliła mu jednak  na przekwalifikowanie się, przestawienie się na problematykę czysto  cywilistyczną. Kiedy po przeszło rocznym okresie dojazdów zatrudniono go w  Biurze Notarialnym w Warszawie, miał jeszcze nie najgorsze widzenie konturowe,  które powoli zanikło. W tej chwili pozostało jedynie poczucie światła. 
          Podstawowym obowiązkiem niewidomego  notariusza Janusza Witkuna jest udzielanie informacji i porad z zakresu  problematyki notarialnej. Są to wszystkie sprawy związane z obrotem  nieruchomościami, a także spadkowe, rozmaite umowy dotyczące na przykład  sprzedaży, porozumienia stron. Do tego dochodzą jeszcze jakieś sprawy  podatkowe, które interesanci chcą znać, zanim podejmą działania w biurze  notarialnym. Janusz Witkun jest jedyną osobą wyznaczoną do tego celu w biurze.  Informuje człowieka przychodzącego wprost z ulicy, który nie wie, co i jak  załatwiać, jakie dokumenty są wymagane przy sporządzaniu danej czynności  notarialnej. 
          Każdego dnia przychodzi około 70  interesantów. W poniedziałki więcej, bo biuro jest czynne dłużej. Janusz Witkun  obliczył, że w ubiegłym roku udzielił około 15 tysięcy porad i informacji. Nie  robi przerw w pracy, więc pod koniec dnia jest bardzo zmęczony, bo przez kilka  godzin musi mówić i myśleć. Nikt nie może powiedzieć, że bierze pensję za  darmo. Wręcz przeciwnie - musi na nią solidnie zapracować. Najważniejsze  jednak, że lubi swoją pracę i sprawia mu ona satysfakcję. 
  "Tkwię jak gdyby w samym środku  życia - rodzinnego, społecznego, gospodarczego - mówi. - Interesanci opowiadają  mi często takie rzeczy o swoich sprawach majątkowych, których by nie  opowiedzieli gdzie indziej, bowiem wobec notariusza wykazują pełne zaufanie, a  on zobowiązany jest do tajemnicy zawodowej. Często są to sprawy bardzo  skomplikowane, ciągnące się od dziesiątków lat, trudne dla klientów. Mnie  ludzie pokazują na ulicy drogę, abym trafił, a ja im pokazuję, w jaki sposób  mogą rozwiązywać swoje problemy". 
          I jeszcze jeden cytat: 
  "Mój rozmówca podkreśla z  naciskiem: "Zawsze staram się zachowywać jak największą samodzielność, nie  tylko w pracy, ale również w domu czy na ulicy. Czasem człowiek nabije sobie  guza na jakiejś latarni, ale to jest wliczone w koszty". 
          Pamiętajmy, że informacje te pisane  były w 1990 r. Wówczas nie było komputerów. Dostępne były jako podstawowe pomoce  magnetofon i zwykła maszyna do pisania. 
          Janusz  Witkun pracując w kancelarii notarialnej przygotował się do prowadzenia własnej  działalności gospodarczej. W swojej kancelarii, nie był już jednym z kilku  prawników, lecz tym najważniejszym, decydującym. Nie mógł też wszystkich  czynności wykonywać samodzielnie, lecz musiał zatrudniać pracowników biurowych. 
          Zanim to jednak nastało musiał pokonać  poważne trudności. Mówi o tym w rozmowie z Andrzejem Szymańskim, zatytułowanej  "Notariusz na bruku" ("Pochodnia", listopad 1993 r.). 
  ""Kiedy przed 18 laty  obejmowałem urząd notariusza, przed drzwiami stała długa kolejka oszustów i  naciągaczy. Dowiedzieli się, że przyjmuje niewidomy notariusz, a ja wiedziałem,  że w żadnym wypadku nie mogę się pomylić i dowiodłem tego". 
          Andrzej Szymański przytacza powody  odmowy przyznania Januszowi Witkunowi prawa prowadzenia kancelarii notarialnej.  Czytamy: 
  "Mecenas Piątkowski odmowę  wyznaczenia siedziby prywatnej kancelarii notarialnej uzasadniał artykułem 16  pkt. 3 "Prawa o notariacie", który stanowi, że stosunek pracy z  notariuszem ulega rozwiązaniu, jeżeli na skutek choroby lub ułomności nie może  on wykonywać zawodu notariusza. Nowe prawo notarialne, które weszło w życie w  lutym 1991 roku, znosiło państwowy notariat. Przez półtora roku sędzia Witkun  był jedynym niesprywatyzowanym notariuszem w Polsce. Długoletnia nienaganna  praktyka nie mogła stanowić podstaw do rozwiązania stosunku pracy z niewidomym  notariuszem. Samorząd notarialny i warszawska Rada Notarialna pozytywnie oceniły  jego fachowość i zaopiniowały wniosek o wyznaczenie prywatnej kancelarii". 
          Oddaję jeszcze raz głos Januszowi Witkunowi:  Stwierdził on, "iż minister Piątkowski uzasadniał swą decyzję w sposób  obłudny. Motywował ją tak: 
  "Chodzi tu o ochronę interesu państwa  i społeczeństwa oraz samego notariusza, który musiałby płacić odszkodowanie w  razie popełnionego błędu". "A przecież mój klient składa również  oświadczenie głosem, a ja jeszcze nie jestem głuchy. Poza tym od 12 lat mam  doskonałego lektora. W pracy pomaga mi też żona. Teraz w dobie postępu  technicznego możliwość podrobienia jakiegokolwiek dokumentu jest ogromna i  nawet widzącego łatwo oszukać". 
          Dodam, że o ile wiem, pan Janusz Witkun  do końca pracy zawodowej nie popełnił żadnego błędu, który spowodowałby  konieczność wypłaty odszkodowania. 
          
          Kolejnym zawodem, który budzi  wątpliwości, czy może być wykonywany przez osobę niewidomą jest lekarz. Bez  wątpienia niewidomy nie może studiować medycyny, ale wyszkolony lekarz może  stracić wzrok. 
          W "Pochodni" z sierpnia 2003  r. znajdujemy rozmowę z Władysławem Korowajczykiem - rzecznikiem do spraw osób  niepełnosprawnych pt. "Żeby nie zardzewieć". 
          Z rozmowy tej dowiadujemy się o  zainteresowaniach Władysława Korowajczyka i o jego szerokiej działalności.  Pomijam jednak te wątki, gdyż piszę o pracy ociemniałego lekarza. Czytamy: 
          "-  W.K. - Pewnego dnia nagle skończyło się to moje uporządkowane życie - zostałem  napadnięty przez bandytów przed drzwiami własnego mieszkania. Pamiętam ten  dzień jak dziś - 21 maja 1975 roku. W efekcie doznanych obrażeń straciłem  wzrok. Trzy długie lata borykałem się ze sobą. 
          - Co Panu pomogło ponownie odnaleźć się  w życiu? 
          - W.K. - Usilnie walczyłem o to, by wrócić do  zawodu. Udało mi się to dopiero w 1982 roku. Zostałem lekarzem na oddziale  odwykowym dla alkoholików w niedalekim Zgierzu. Codziennie dojeżdżałem tam z  Łodzi, co było nad wyraz uciążliwe. 
          - Jak Pan sobie radził jako niewidomy lekarz? 
          - W.K. - Nieźle, gdyż zajmowałem się  psychoterapią. Trafiali do mnie różni pacjenci - lekarze, księża, a nawet znany  piosenkarz. Pomagałem im wyzwolić się z alkoholowej pętli, co nie było łatwe.  Przepracowałem tam dwa lata, a potem przeniosłem się do ośrodka dla  młodocianych narkomanów, prowadzonego przez Monar. Chociaż przepracowałem tu aż  osiem lat, nigdy ta praca nie dawała mi satysfakcji. 
          - Dlaczego? 
          W.K. - Dzieciaki często się zmieniały, dlatego  moja terapia nie była skuteczna. A potem zredukowano mnie w Monarze i musiałem  znaleźć sobie inne zajęcie". 
          
          Tadeusz Majewski opublikował na łamach  "Biuletynu Informacyjnego" w lutym 2001 r. artykuł pt.:  "Niewidomi - psychiatra i psychoanalityk" 
          Czytamy fragment tej publikacji: 
  "Krystyna M.S. jest psychiatrą i  zawód ten wykonuje już od ponad 10. lat. Wzrok utraciła całkowicie w wypadku  samochodowym, gdy była na ostatnim roku studiów medycznych. Po okresie  rekonwalescencji i adaptacji psychicznej zaczęła zastanawiać się nad  przyszłością zawodową. Nie była to sprawa łatwa. Początkowo brała pod uwagę  inne niemedyczne zawody. Analizując jednak różne medyczne specjalności doszła  do wniosku, że psychiatria może być najbardziej odpowiednią dziedziną, w której  mogłaby pracować. Podjęła więc starania o specjalizację. Nie przyszło jej to  łatwo, gdyż we Francji nie było dotąd podobnego przypadku. Ostatecznie zdołała  przekonać władze kliniki psychiatrycznej i po 4-letnim okresie stażu uzyskała  dyplom psychiatry. 
          Od 1988 r. pracuje w psychiatrycznym  szpitalu klinicznym (uniwersyteckim) w Paryżu. Jest to praca w niepełnym  wymiarze godzin przez 6 dni w tygodniu. Do jej zadań należą: 
          * Konsultacje kliniczne - przyjmowanie  pacjentów, ustalanie diagnozy i podejmowanie decyzji o rodzaju leczenia. 
          * Praca psychoterapeutyczna z  pacjentami. Jest to jej główne zajęcie, które zajmuje około 3/4 czasu pracy. 
          * Badania naukowe w ramach  przygotowywania doktoratu. Podejmując studia doktoranckie uczestniczyła także w  różnych dodatkowych wykładach i zajęciach. Szczególnie interesuje się depresją. 
          * Praca ze studentami i lekarzami w  ramach dokształcania w zakresie psychiatrii (wykłady, ćwiczenia). 
          * Udział w pracy zespołów  egzaminacyjnych dla studentów i lekarzy specjalizujących się w psychiatrii. 
          * Udział w zebraniach personelu, poświęconych  sprawom klinicznym i organizacyjnym. 
          * Kilkakrotnie w roku udział w  międzynarodowych konferencjach i kongresach poświęconych psychiatrii (Krystyna  zna dobrze język angielski). 
          W szpitalu pracuje ponad  siedemdziesięciu lekarzy, ale niewidomym lekarzem jest tylko Krystyna. Na jej  oddziale pracuje ordynator oraz sześciu lekarzy. Charakter pracy lekarza wymaga  sporządzania wielu dokumentów i czytania bogatej literatury. Sprawia to  problemy niewidomemu lekarzowi. W znacznym stopniu rozwiązuje je komputer z  syntezatorem mowy. Krystyna wykonuje następujące prace: 
          * Przygotowuje w zwykłym druku całą  dokumentację dotyczącą pacjenta. 
          * Wypisuje recepty ręcznie, posługując  się specjalną ramką, która umożliwia wykonanie tej czynności. 
          * Inne dokumenty (formularze) wypełnia  przy pomocy sekretarki lub asystenta socjalnego. 
          Przy czytaniu różnych materiałów  czasami korzysta z pomocy stażystów specjalizujących się lub studentów  psychologii odbywających praktyki. 
          Pacjentów przyjmuje w gabinecie tak  samo, jak inni lekarze. Są oni rejestrowani przez sekretariat, który wyznacza  dni i godziny przyjęć. 
          W 1993 r. w ślady Krystyny poszedł  ociemniały lekarz diabetolog z Marsylii, który zmienił specjalność na  psychiatrię". 
          
          Wątpliwości może budzić również zawód  tłumacza przysięgłego. W tym przypadku zdobycie odpowiednich kwalifikacji nie  przekracza możliwości uzdolnionej osoby niewidomej, ale wykonywanie pracy może  prowadzić do poważnych błędów. Mimo to, niewidomi pracują w tym zawodzie. Dwóch  z nich znam osobiście. Są to Wojciech Maj i Jerzy Ogonowski. Ten ostatni  pracuje jako tłumacz na własny rachunek. O jego pracy dowiemy się z rozmowy,  którą przeprowadziłem i opublikowałem na łamach "Wiedzy i Myśli" w  lutym 2010 r. pt. "Interesująca praca". 
          Cytuję obszerny fragment tej rozmowy: 
  "Podpis na tłumaczeniu dokumentu  tłumacza przysięgłego powoduje, że tłumaczenie to jest traktowane na równi z  oryginalnym dokumentem. Dlatego tłumacz przysięgły musi charakteryzować się  wysokim stopniem moralności. Dotyczy to każdego tłumacza przysięgłego,  niezależnie od tego czy widzi, czy nie. Jeżeli taki tłumacz dopuści się  fałszerstwa i stworzy dokument, który nie istniał, albo zmieni ważne fragmenty  istniejącego dokumentu, będzie to przestępstwem. Niewidomy tłumacz przysięgły,  w przeciwieństwie do tłumacza widzącego, nie jest w stanie samodzielnie  stwierdzić autentyczności tłumaczonego dokumentu. Może otrzymać do tłumaczenia  falsyfikat, z którego po przetłumaczeniu powstanie dokument mający moc prawną.  W ten sposób niewidomy tłumacz przysięgły może nieświadomie dopuścić się  fałszerstwa. Jak Ty oceniasz to niebezpieczeństwo? W jaki sposób chronisz się  przed takim zagrożeniem? 
          Nawet  nie zdajesz sobie sprawy, jak ważnego zagadnienia tu dotykasz, nie tyle  odnośnie do niewidomych, co do tłumaczy w ogóle. Otóż rzeczywiście tak jest, że  ustawa nakłada na tłumacza stwierdzenie zgodności tłumaczenia z oryginałem.  Jako tłumacze od dłuższego czasu bronimy się przed tym i dążymy do uściślenia  sprawy. Po pierwsze - ustalenie, czy dokument jest oryginałem, czy też nie,  należy do służb śledczych, a nie do tłumacza, który nie dysponuje żadnymi  narzędziami pozwalającymi ustalić oryginalność czy podrobienie dokumentu. Dla  tłumacza oryginałem jest przedłożony przez klienta dokument. Zwłaszcza obecnie,  kiedy można wykonać idealną podróbkę i kompilację kilku dokumentów. Staramy się  spowodować, aby pojęcie oryginału w odniesieniu do tłumacza oznaczało  przedłożony dokument - i chyba jest to już na dobrej drodze. W procedurach  administracyjnych z reguły należy przedkładać tłumaczenie wraz z oryginałem,  toteż podsunięcie tłumaczowi innego dokumentu niewiele przyniesie pożytku  oszustowi, bo urzędnik zawsze może zakwestionować zgodność dokumentów.  Niekiedy, zwłaszcza we Francji, wymaga się, aby na oryginale dać adnotację, że  dokument przetłumaczono w dniu tym i tym pod takim to a takim numerem  repertorium, co daje pewną kontrolę odbiorcy tłumaczenia. Ale cóż, trzeba mieć  poza tym wszystkim współpracownika, którego można obdarzyć pełnym zaufaniem.  Dobrej i uczciwej współpracy z drugim człowiekiem nie da się niczym zastąpić.  Mógłbym opowiedzieć kilka anegdot o tym, jak klient próbował wymusić na mnie  napisanie czegoś innego, niż było w tekście. W jednym wypadku, gdy miałem do  czynienia z przybyszami z Północnego Kaukazu, pomógł mój bardzo spokojny,  leżący pod stołem pies, który zaniepokojony natarczywością klientów, wyszedł po  cichu spod stołu i ze zdumienia rozdziawił pysk. Klienci odebrali tłumaczenie i  nawet zostawili napiwek. Mogą się zdarzyć niespodziewane przypadki, ale to już  moje własne ryzyko, bo nikt nie powiedział, że świat ma być dostosowany do  niewidomych. 
          Opowiedz naszym Czytelnikom o blaskach  i cieniach Twojej pracy. Jak ją wykonujesz, czy zatrudniasz osoby widzące do  pomocy albo do współpracy? 
          Technika pracy, wbrew pozorom, jest  bardzo prosta. Kiedyś to był magnetofon, optacon, maszyna do pisania i lektor.  Teraz jest komputer i wspólniczka. Dawniej nagrywałem tekst z lektorem, pisałem  na maszynie, a potem jeszcze robiło się korektę, co było dość skomplikowane, bo  maszynopisu nie dało się tak poprawiać jak teraz na komputerze. Istniała  natomiast instytucja weryfikatora, a poza tym na czysto przepisywały  maszynistki. Potem trzeba było wszystko robić samodzielnie, bo nikt nie chce  płacić za weryfikację, przepisanie itp. W momencie przejścia na komputer sprawa  się znacznie uprościła, bo tłumaczenie często pisze się na tym samym tekście, a  potem współpracownik może to bez trudu upiększyć, poukładać, ustawić  graficznie. 
          Kilkakrotnie spotkałem się już z  opinią, że teksty wychodzące z mego biura odznaczają się bardzo dobrą stroną  graficzną. Jest tak dlatego, że zdaję sobie sprawę z pewnych niemożności i nie  wierzę do końca komputerowi. Domaganie się, aby niewidomy czy osoba  niepełnosprawna w ogóle była absolutnie samodzielna, jest zwykłą hipokryzją, bo  nigdzie tak nie jest, żeby ktoś robił wszystko sam. Chodzi tylko o właściwy  podział pracy. Od wielu lat pracuję w spółce cywilnej z moją synową, nie na  zasadzie lektor - niewidomy tłumacz, lecz dzielimy dochody na pół, ponieważ ona  zajmuje się stroną administracyjną, graficzną i organizacyjną, a ja -  merytoryczną. Zgromadzona baza komputerowa oraz wiedza zdobyta przez  wspólniczkę przez lata pracy ze mną pozwala na zorganizowanie pracy tak, abym  nie musiał zajmować się sprawami drugorzędnymi z uszczerbkiem dla meritum. 
          Każde przemiany przynoszą skutki  pozytywne i negatywne. Przy pisaniu na maszynie nie była ważna grafika ani  specjalne rozmieszczenie tekstu, a po wprowadzeniu komputera to ostatnie stało  się niekiedy ważniejsze od samej treści (na przykład w folderach reklamowych).  A teraz pojawia się bardzo poważne zagrożenie, które może mnie już nie będzie  dotyczyć: chodzi o to, że zaczyna funkcjonować wiele programów tłumaczących.  Obok takich ot sobie gadżetów mamy do czynienia z realnymi programami  rewolucjonizującymi tę dziedzinę. Jak by na sprawę samodzielności niewidomego z  komputerem nie patrzeć, to nigdy nie zdąży on szybko odczytać kilkudziesięciu  propozycji i wybrać prawidłową, bo na to trzeba czasu, podczas gdy osoba  widząca rzuci okiem i od razu dobierze powtarzalny tekst, który niekiedy ma  kilkanaście stron. Jeśli klientowi nie zależy na czasie, to pół biedy, ale  pojawiają się już jaskółki, że sprawny użytkownik takiego nowoczesnego programu  jest w stanie zrobić bardzo duże tłumaczenie jednego dnia, bo program wybiera i  odpowiednio zaznacza kolorami stosowne fragmenty, a zadaniem tłumacza jest  tylko rzeczy poukładać i uzupełnić zmianami i brakami. Oto nowe zadanie dla  firm komputerowych, byle tylko zechciały się tym zająć, bo na razie produkują  głównie coraz droższe wieloczynnościowe urządzenia, bez ukierunkowania na taki  czy inny zawód. 
          Wiem, że jesteś uznanym i wziętym  tłumaczem. Czy trudno było osiągnąć tę pozycję? 
          Nie umiem powiedzieć, czy trudno. Na  pewno trzeba było dużo pracować - i nadal trzeba. Kiedy miałem kontakty z  prezesami, o których wspominałem wcześniej, to i trochę upokorzeń trzeba było  znieść. Po prostu należy obliczyć, co więcej warte: czy głupi prezes bez  średniego nawet wykształcenia, którego można jakoś przez chwilę wytrzymać i  pominąć, czy dalsza przyszłość, którą można sobie wypracować. Wszystko zależy  od tego, czy się jest niewidomym w sensie psychospołecznym, czy też z poczuciem  własnej wartości buduje się własną pozycję życiową w społeczeństwie. Z moimi  poglądami szerzej można się zapoznać, czytając "Drogi i bezdroża  niewidomych". 
          
          Jak widzimy, w tym zawodzie są również  problemy, z którymi musi uporać się niewidomy tłumacz. Widzimy również, że  można sobie z nimi poradzić. 
          Okazuje się, że ociemniały może być  nawet wodzem. Oczywiście, do szkoły oficerskiej nie przyjmą niewidomego, ale  ociemniały oficer, zwłaszcza wyższy, może wykorzystać swoją wiedzę i talent. 
          Max Schofler w pracy "Niewidomy w  życiu narodu" pisze o ociemniałym naczelnym wodzu husytów. Czytamy: 
          "Jako  najbardziej wyróżniającą się postać, należy wymienić wodza Husytów Jana Żiszkę,  który w walce przeciwko wojskom niemieckiego cesarza Zygmunta, w czasie  oblężenia twierdzy Raby, ugodzony strzałą stracił zupełnie wzrok. Pomimo to  spełniał nadal funkcję naczelnego wodza. W 1421 r. pobił wojska Zygmunta pod  Kuttenbergiem i zadał również Węgrom pod Duszbrod ciężką klęskę. Dla  opracowania planu bitwy, polecał swoim zaufanym dokładnie opisywać sobie  ukształtowanie terenu i pozycje nieprzyjacielskie. W czasie bitwy jeździł  Żiszka na wozie przed frontem swoich wojsk tak, że mógł być przez wszystkich  widziany. Żiszka był pierwszym przedstawicielem nowej sztuki wojennej w Europie  i Bunnuchler sławił go w swojej "Historii średniowiecza", jako  lepszego wodza niż byli jego przeciwnicy posiadający dwoje oczu. Żiszka zmarł w  1424 roku na cholerę". 
          
          Interesującym naukowcem był Franciszek  Huber. 
          Urodził  się w 1750 r. w Genewie. Wzrok stracił we wczesnej młodości. Zajmował się  działalnością naukową w dziedzinie, która zupełnie nie odpowiadała ówczesnym  wyobrażeniom o możliwościach osoby ociemniałej. Obecnie też trudno to sobie  wyobrazić. Zajmował się pszczelarstwem, prowadził badania życia pszczół i  stworzył fundamentalne dzieła z teorii i praktyki pszczelarstwa. Pracował przy  pomocy kamerdynera, który pod jego kierownictwem prowadził obserwacje, opisywał  spostrzeżenia, a Franciszek Huber dokonywał analiz i uogólnień, wyciągał  wnioski i planował dalsze eksperymenty oraz obserwacje. 
          
          Podobnie trudno uwierzyć, że niewidomy  może pracować przy badaniach archeologicznych, a jednak... 
          W pierwszym odcinku rozmowy z Henrykiem  Lubawym zamieszczonej w grudniowym numerze "Wiedzy i Myśli" z 2013 r.  znajduje się obszerny fragment poświęcony Przemysławowi Kiszkowskiemu. Henryk  Lubawy mówi m.in.: 
          "Doktor  Przemysław Kiszkowski, niewidomy naukowiec z Poznańskiego Uniwersytetu jest  mało znany w środowisku niewidomych w Polsce, ale dla mnie stał się bardzo  ważną postacią, należy bowiem do ludzi, którym zawdzięczam wiele dobrego.  Zdarzyło mi się być z nim, a nawet nocować w miejscach, do których przeciętny  śmiertelnik ma znacznie ograniczony dostęp. Takim miejscem jest ścisły rezerwat  archeologiczny na Ostrowie Lednickim niedaleko Gniezna. Byłem tam kilka razy na  studenckich obozach naukowych prowadzonych przez Przemka Kiszkowskiego. Zresztą  nie była to tylko Lednica, ale i kilka innych bardzo ciekawych archeologicznie  miejsc. 
          Przemka poznałem jeszcze przed studiami  na Uniwersytecie Poznańskim. Zajmował się wówczas badaniem zjawiska  radiestezji, próbą wyjaśnienia czy wykrywanie tak zwanych żył wodnych ma  jakiekolwiek podstawy fizyczne. Podczas roku akademickiego prowadził prace w  laboratorium i nadzorował powstające pod jego kierunkiem prace magisterskie.  Jednak do dogłębnego wyjaśnienia zjawiska potrzebne były badania terenowe.  Odbywały się one właśnie na obozach naukowych. Badania trwały przez kilka lat,  więc i tych letnich wyjazdów było sporo. 
          Po około 10 latach badań i napisaniu  książki na ten temat, Przemek zajął się stosowaniem, a raczej dopracowywaniem  jednej z metod, jakie wówczas stosował w badaniach archeologicznych. Stąd to  uczestnictwo w kilku ekspedycjach archeologicznych. 
          Z grubsza wyglądało to tak, że kilkoro  studentów przenosiło i wbijało w ziemnie elektrody. Jedna osoba obsługiwała  przyrządy pomiarowe i zapisywała uzyskany wynik. Potem trzeba było wprowadzić do  komputera kilkaset liczb i poczekać kilkadziesiąt minut, aż powstanie mapka  pokazująca, co może się znajdować pod ziemią. Na grodzisku w Grzybowie koło  Wrześni, a jest to największy wczesnośredniowieczny gród w Wielkopolsce,  wskazaliśmy archeologom miejsca, które oni musieliby odkopując ziemię  penetrować przez wiele, wiele lat. Obszar ten bowiem obejmuje prawie 3 i pół  hektara i jest otoczony wałem ziemnym wzmocnionym dziesiątkami tysięcy dębowych  bali. Taką właśnie działalność rozwijał niewidomy naukowiec. 
          Przemek zawsze uczestniczył w  badaniach. Gdy coś nie było w porządku z aparaturą pomiarową, to on się nią  zajmował. Oczywiście, ktoś ze studentów odczytywał wartości z przyrządów  pomiarowych, ale on (niewidomy) wiedział, jak wszystkie kable połączyć i zawsze  znajdował usterkę. 
          Przemek Kiszkowski nie porusza się  samodzielnie, nie chodził z białą laską, a dotarł wszędzie, gdzie zamierzał,  nawet do miejsc bardzo nietypowych. Byłem świadkiem, jak dyktował studentowi  piątego roku fizyki teoretycznej wzory teorii, nad którą właśnie rozmyślał.  Prowadził wszystkie przekształcenia w pamięci, a student nie mógł nadążyć z ich  zapisywaniem. 
          
          Żeby jednak nie było wszystko tak  piękne, niewidomy może "pracować" również w "branży"  przestępczej. 
          Piotr Witt we wstępie do książki Marka  Kalbarczyka"Epilogi przywracające nadzieję" przytoczył przykład  możliwości utalentowanej osoby niewidomej. Czytamy: "Kroniki policji  francuskiej odnotowują nawet przypadek pewnego niewidomego kasiarza, który  posługując się wyłącznie słuchem i dotykiem otwierał najbardziej skomplikowane  zamki. Gangi włamywaczy wyrywały go sobie płacąc najwyższe honoraria za  usługę". 
          
          Reasumując należy stwierdzić, że nie  wszystkie niezwykłe prace zasygnalizowałem, ale myślę, że wykazałem wielkie  możliwości człowieka pozbawionego wzroku. Rzecz jasna, że nie wszystkie prace  niewidomi mogą wykonywać, jednak nie można z całą odpowiedzialnością wymienić  tych, które są dla nich bezwzględnie niedostępne. Z pewnością ociemniały lekarz  chirurgiem nie będzie ani ociemniały lotnik nie może pilotować samolotu, ale  niektóre z zawodów, chociaż wydają się zupełnie niedostępne, w rzeczywistości w  całości lub wybrane czynności są możliwe do wykonywania. Zależy to od wielu  czynników, a najbardziej od inteligencji niewidomego, jego motywacji, uporu,  wytrwałości, pracowitości i innych cech osobowości. Okazuje się, że mogą być  sędziami, lekarzami, tłumaczami, a nawet wodzami i przestępcami. Okazuje się  też, że są różne poglądy na możliwości osób niewidomych i nie jest łatwo stwierdzić,  które z nich są prawdziwe. 
          I jeszcze jedno - postępy elektroniki,  informatyki, techniki i technologii sprawiają, że prace, które niewidomi  wykonywali od dziesiątek lat przejmują automaty i niewidomych pozbawiają pracy.  Z drugiej strony elektronika i informatyka wprowadziły rozwiązania, które  znakomicie ułatwiają pracę niewidomym prawnikom, naukowcom, literatom,  dziennikarzom, osobom pracującym z tekstem. Być może w przyszłości wprowadzą  takie ułatwienia, że niewidomi będą mogli wykonywać projekty architektoniczne. 
        Elektronika i informatyka mają  olbrzymie możliwości, ale człowiek ma ich jeszcze więcej. Niewidomi mieli  wielkie sukcesy w różnych dziedzinach w czasach, w których nie było żadnych  ułatwień technicznych. Z drugiej strony było i jest wielu niewidomych, którzy  nie wykorzystują swojego potencjału intelektualnego, gdyż brakuje im  odpowiednich cech osobowości. A więc wiele zależy od elektroniki i informatyki,  ale najwięcej od nas samych. I to jest optymistyczne.